rozdział 2
- Jenn?
- Co jest? - odezwała się dziewczyna, odwracając za siebie, by spojrzeć na chłopaka za sobą. Zaprzestała swoich czynności, skupiając się na nim całkowicie. Nastolatek przyjechał dłonią po swoich ciemnych włosach, unikając nieco jej wzroku.
- Nie chcę nic mówić, ale potrzebujemy lepszego schronienia. Zbliża się zima, nie przetrwamy tu. - powiedział, na co ona westchnęła ciężko. Słyszała to od dawna, wiedziała jeszcze dłużej, dlatego postanowiła sobie w końcu się stamtąd ulotnić, bo mieszkanie w pustostanie nie było za dobre.
- Nie musisz mi nawet tego mówić, Ryan. Ja to wiem. - odparła, kładąc dłoń na swoim sercu. Chłopak przyglądał się jej, widząc w jej oczach zmęczenie i determinację. - Jutro się stąd wynosimy.
- Na pewno? - dopytywał, choć od dawna każdy z nich mógł stwierdzić, że była prawdomówna. Nie skłamała, obiecywała, ale wywiązywała się ze swoich obietnic. Tego nie mogli jej zarzucić.
- Dotrzymuję słowa, przecież wiesz.
Wiedział. Doskonale wiedział. Ona zawsze mówiła prawdę i nigdy ich nie okłamała, nawet jeśli sytuacja była poważna. Była najzwyczajniej w świecie szczera, a oni to cenili.
~*~
- Gdzie Jennifer? - spytała Hailey, wchodząc do jednego z pomieszczeń w poszukiwaniu wspomnianej dziewczyny. Nie widziała jej dłuższy czas i nieco ją to martwiło.
- Widział ktoś Jenn? - odezwała się Angelina, również zjawiając się w pomieszczeniu. Obie dziewczyny spojrzały po sobie, po czym na kilka innych osób, które się tam znajdowały.
- Pytałam o to samo. - zaśmiała się Hailey, ale uśmiech prędko zniknął. - Ktoś wie, gdzie poszła? - spytała, w nadziei, że ktoś wiedział, gdzie podziała się Jenn.
- Wyszła się przejść, ale straciłem ją z oczu. A o co chodzi? - odparł Zach, wzruszając ramionami. Mimo wszystko spojrzał na dwie nastolatki, również nieco zmartwiony. Jennifer nigdy tak nie znikała.
- Chciałam z nią chwilę porozmawiać. - mruknęła ta pierwsza, ale zaraz machnęła lekceważąco ręką, na znak, że nie było to szczególnie ważne w tamtej chwili. - Powiem jej później.
Jennifer nie była świadoma tamtej rozmowy ani tego, że o niej wtedy rozmawiali. Czasami po prostu pragnęła od nich wszystkich odpocząć, psychicznie, bo to męczyło ją coraz bardziej. Miała zaledwie osiemnaście lat i trzydziestosześcioosobową grupę na swojej głowie. To naprawdę czasami mocno ją dobijało.
Dziewczyna szła przed siebie, zabijając po drodze kilku sztywnych, gdy dostrzegła jakiegoś mężczyznę na horyzoncie. Zatrzymała się, obserwując go z daleka, jak zabijał kilku innych szwendaczy. Miał kuszę, broń, której nie mieli oni.
Chwilę później mężczyzna niespodziewanie spojrzał w stronę hałasu - to ona przez przypadek nadepnęła na gałąź. Jenn uniosła głowę, natrafiając na jego spojrzenie. Przełknęła ślinę, zarzucając sobie, że dała się tak przyłapać.
- Ej, ty! - zawołał, odwracając się w jej stronę całkowicie. Mierzył ją wzrokiem, co doskonale wiedziała, nawet z odległości.
- Nie mam przy sobie nic, poza nożem. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
Uniosła dłonie w górę, obserwując jego poczynania. Ten skierował się w jej stronę, gotowy, by ją w każdej chwili zaatakować. I kiedy podszedł do niej na odległość kilku metrów, dotarło do niego, kim dokładnie była.
- Jennifer? - spytał kompletnie zdziwiony, opuszczając dłonie, gdy uświadomił sobie, że to była jego znajoma. Cieszył się, że spotkał w końcu kogoś znanego, kogoś, kogo naprawdę lubił.
- Skąd znasz moje imię? - odezwała się Jennifer, marszcząc brwi, bo początkowo nie docierało do niej, kto przed nią stał. Zaraz jednak w głowie przeskoczył jakiś guzik, a jej dłoń powędrowała do ust ze zdziwienia. - Daryl. - wyszeptała, po czym, nie zważając już na nic, rzuciła się w jego stronę, obejmując go mocno. - O matko! Co ty tu robisz? Myślałam, że...
- Ja też. - przytaknął, nie chcąc, żeby kończyła. Wiedział, co miała na myśli, ale mówienie o tym nie było za dobrym, czy za przyjemnym uczuciem. - Szukam czegoś, a ty?
- To samo.
Oboje spojrzeli na siebie dosyć smutno. Jennifer doskonale pamiętała Daryla, bo mieszkał w jej okolicy i dość często z nim gadała, wracając ze szkoły, mimo że był od niej starszy o kilka lat. Żadne z nich nie zwracało nawet na to uwagi, bo rozmowa między nimi zawsze była dość przyjemna.
- Masz tu gdzieś swój obóz? - zagadnął po chwili, ciekawy, że była z kimś, czy zupełnie sama. Bo jeśli była sama, to z radością wziąłby ją ze sobą i miał na nią oko, jako "starszy brat".
- Nie wiem, czy mogę to tak nazwać. Z resztą, mieliśmy się przenieść gdzieś indziej.
- To może pomogę ci coś znaleźć, co? - zaproponował, a na jego twarzy pojawił się tak rzadko spotykany uśmiech. Jenn wiedziała, że uśmiechał stosunkowo rzadko, ale za to zawsze w jej towarzystwie.
- Mógłbyś? - spytała z nadzieją. Daryl zobaczył w jej oczach pewien błysk, który prędko zniknął, gdy dziewczyna spuściła głowę i założyła kosmyk włosów za ucho. - Nie chcę ci się narzucać, czy coś. Jeśli wracasz do swojego obozu, to nie będę zatrzymywać.
Jenn nie zamierzała go nawet prosić o przygarnięcie ich. Wiedziała, że jedna osoba nie robiła wyjątku, ale ona nie była sama, bo miała na głowie też innych. Dlatego też nie pytała o tamto, bo zdawała sobie sprawę, że raczej nikt by ich nie przygarnął.
- Pomogę ci po starej znajomości. - odparł ze śmiechem, wystawiając w jej stronę dłoń. Ta dopiero po chwili ją uścisnęła, czując się wyjątkowo bezpiecznie w jego towarzystwie. - Chodź. Niedaleko widziałem dość sporej wielkości domek, tam będziesz mogła zamieszkać przez najbliższy.
- Myślisz, że zmieszczę się tam z niespełna czterdziestoma osobami? - zaśmiała się, choć w jakimś stopniu chciała znać prawdę i nie było to kłamstwem. Martwiła się, czy w ogóle by się tam zmieścili taką gromadą.
- Tego nie przewidziałem. - powiedział, drapiąc się po karku. Zrobiło mu się trochę głupio, ale wiedział, że przy niej zawsze mógł być sobą, tym prawdziwym, którego nie znał nikt inny. - Możliwe, że będzie ścisk, ale powinniście się pomieścić.
- Dziękuję, że mi pomagasz. Wcale nie musiałeś. - odezwała się, zdając sobie sprawę, że naprawdę wiele jej wtedy pomagał. Bo, nie miała, co się oszukiwać, nie miała za wielkiego planu na znalezienie schronienia. Daryl spadł jej z nieba w tamtym momencie.
- Czego się nie robi dla starych przyjaciół, co? - zaśmiał się cicho, dźgając ją łokciem w bok. Jego humor udzielił się dziewczynie, która uśmiechnęła się szeroko, patrząc na niego.
- A nie siostry od innej matki?
- To też. - przytaknął, obejmując ją ramieniem w przyjacielskim geście.
Jennifer dopiero wtedy poczuła, że spotkanie Daryla było najlepszą rzeczą, która spotkała ją od kilku miesięcy. I nie żałowała ani chwili z nim spędzonej.
~*~
- Jenn! - zawołało kilka osób na raz, kiedy nastolatka wreszcie wróciła do ich tymczasowego domu z mnóstwem broni i dobrymi wiadomościami.
- No już, spokojnie. - zaśmiała się, wchodząc w głąb pomieszczenia, by w spokoju odstawić wszystkie rzeczy, które trzymała, a które do najlżejszych nie należały. - Co się stało?
- Gdzieś ty była?
- Co tam masz?
- Powiedzmy, że los się do mnie szeroko uśmiechnął. - odezwała się, patrząc na wszystkich po kolei. Była z siebie niesamowicie dumna, bo w końcu mieli się czym bronić. - Znalazłam domek, gdzie będziemy mogli zamieszkać na jakiś czas. No i znalazłam też broń. Każdy dostanie po jednym, ale macie obchodzić się z nią ostrożnie, nie chcemy strat w ludziach.
- A kiedy tam pójdziemy? - spytał ktoś z tłumu, a kilka osób za raz za nim. Jenn uciszyła ich szybko, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- Tak jak obiecałam. Jutro z rana się wszyscy zbierzemy i ruszymy w drogę. Ten domek znajduje się dwa kilometry stąd, w pobliżu są też inne domki, ale będziemy musieli je sprawdzić. I postawić mur wokoło. - oznajmiła, przypominając sobie widok tamtego niewielkiego osiedla. - Zapasy zrobi się w międzyczasie.
Wszyscy zaczęli się cieszyć, a Jennifer patrzyła na to wszystko, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Chciało się jej skakać z radości, w końcu mogli spokojnie gdzieś zamieszkać, ogrodzić się i żyć tak jak wcześniej. Tak bardzo chciała już normalności, że nie dopuszczała do siebie wiadomości, że coś mogło się po drodze zepsuć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro