ROZDZIAŁ 3
POSTANOWIENIE, PYTANIA, POKÓJ ŻYCZEŃ,POPRAWINY,
Gdy tylko zadzwonił budzik jak najszybciej go wyłączyłem, przebrałem się w dres i po cichu by nie obudzić chłopaków wyszedłem z dormitorium. Potem wyszedłem z Pokoju Wspólnego i udałem się cichaczem na boisko do Qudditcha. Zacząłem sobie spokojnie biegać truchcikiem dookoła boiska. Jeżeli miałem w końcu zrobić wrażenie na Catrinie musiałem zacząć od razu. Więc biegałem z początku powoli, a potem gdy już się przyzwyczaiłem coraz szybciej. Było ciemno i trochę ponuro, ale nie miałem zamiaru przerywać treningu. Zamierzałem biec do czasu, aż pierwsze promienie słońca pokazałyby się na niebie. Nie bałem się, że ktoś mnie przyłapie bo nauczyciele raczej kimają w swoich pokojach, a Filch z pewnością raczej nie wyszedłby z zamku. Z każdą chwilą takiego biegu czułem jak co raz bardziej zaczyna mi się lać pot z ciała i urywał mi się już oddech, jednak zacisnąłem mocniej pięści i mówiłem sobie w myślach : " Nie przerwę treningu, nie przerwę treningu".
Pierwsze promienie słońca w końcu ukazały się na niebie, a ja nie chcąc by ktoś mnie przyłapał w końcu zmieniłem się w szczura i wśliznąłem się do zamku. Potem ruszyłem w stronę portretu Grubej Damy, przemieniłem się w człowieka.
- Dziecko, co ty robisz tak wcześnie? - Spytała Gruba Dama.
- Nie ważne. Nikomu o tym nie mów - Powiedziałem szybko - Odwaga jest cnotą - Dodałem, a Gruba Dama odsunęła portret i już bez słów mnie przepuściła do środka. Jak najszybciej wszedłem do Pokoju wspólnego, a potem do dormitorium.
- Gdzieś ty był? - Spytał Łapa - i lepiej nie gadaj, że nigdzie dobrze ci radzę Glizdku. Mogliśmy spojrzeć na mapę, ale stwierdziliśmy że damy ci szansę się wytłumaczyć.
Westchnąłem i patrzyłem od Łapy na Jamesa, potem Remusa w milczeniu. Zastanawiałem się czy powiedzieć im prawdę czy coś zmyślić. Bałem się, że mnie wyśmieją o powód znikania o czwartej rano.
- No, Peter - Odezwał się Remus - Gdzie byłeś?
Spuściłem wzrok. Trudno, będę musiał im powiedzieć. Nie mam żadnej dobrej wiarygodnej wymówki.
- Byłem pobiegać - Powiedziałem cicho.
Trójka Huncwotów patrzyła na mnie jak na totalnego kosmitę i wymieniali między sobą jakieś spojrzenia, a po chwili wybuchnęli śmiechem jakby moja wypowiedź ich szczerze rozbawiła.
- Ty... Poszedłeś... Pobiegać...? - Spytał Syriusz dalej się śmiejąc i zrobił się czerwony na twarzy z braku tlenu.
- Peter... Co ty opowiadasz? Zawsze gdy chcieliśmy byś z nami polatał to zawsze odmawiałeś... Skąd ta nagła zmiana? - Spytał zdumiony James, a w jego oczach ciągle widziałem rozbawione ogniki.
Westchnąłem zrezygnowany. Tym razem chyba serio nie miałem wyboru. Musiałem im powiedzieć bo inaczej tak czy siak znaleźliby sposób by to ze mnie wyciągnąć.
- Pamiętacie jak wczoraj poprosiliście mnie bym udał się na przeszbiegi do dziewczyn? - Spytałem.
- Owszem - Powiedział Łapa - ale co to ma do twojego biegania.
Znów westchnąłem i po prostu powiedziałem im o czym dziewczyny rozmawiały.
- Dlatego właśnie, macie trzymać ode mnie słodycze z daleka i pilnować bym jadł nieco mniej - Zakończyłem całą historię z dormitorium dziewcząt.
Chłopcy jeszcze bardziej spojrzeli się na mnie zdziwieni. Cóż wcale im się nie dziwiłem. Już parokrotnie próbowałem zadbać o siebie, ale w tedy nie miałem takiej motywacji jaką stała się dla mnie Catrina.
- Poczekaj chwilę Glizdek... Ciebie chyba na poważnie wzięło - Powiedział Syriusz.
- Nie wiem czy na poważnie, ale chciałbym spróbować się do niej jakoś zbliżyć by wiedzieć czym jest to dziwne uczucie, które czuję do niej - Powiedziałem lekko poddenerwowany.
Remus diamentalnie z rozbawionego i zdziwionego przeszedł w tryb lekko zaniepokojonego.
- Peter... Jesteś moim przyjacielem - Powiedział cicho - ale jeśli skrzywdzisz Cat to cię zamorduję rozumiesz? - Spytał na wskroś poważnym głosem od którego momentalnie zadrżałem. Doskonale go rozumiałem. Z Catriną znał się od maleństwa z tego co powiedział i ona jedyna po za nami wiedziała o jego futerkowym problemie. My byliśmy jego przyjaciółmi znacznie później i było zrozumiałe, że będzie chciał ją chronić nawet przed własnymi kumplami.
- Obiecuję, Luniek że jej nie skrzywdzę. Słowo Huncwota - Powiedziałem uspakajająco. - Mam tylko jedną prośbę - Tu spojrzałem na Łapę - Ani mi się waż znowu ją podrywać - Zagroziłem różdżką.
Syriusz patrzył na mnie zdziwiony do granic możliwości. Nigdy bowiem mu nie groziłem i rzadko kiedy byłem w ogóle zły na Huncwotów. Jednak teraz była dosyć dziwna sytuacja, która nie wiadomo było jak się skończy.
Ruszyliśmy jakąś chwilę później na śniadanie. Lily, Dorcas, Catrina oraz Marlena wesoło ze sobą jak zwykle rozmawiały. Były w dobrych humorach i uśmiechnięte ich buzie mówiły same za siebie, że bardzo się lubią w swoim towarzystwie.
- Remus ! - Zawołała Catrina gdy tylko się pojawiliśmy i usiedliśmy na swoich miejscach. - Dlaczego mi nigdy nie opowiadałeś o waszych dowcipach? - Spytała czarnowłosa z wyrzutem Lunatyka - Z tego co słyszałam jesteście serio bardzo popularni.
- To nic takiego - Powiedział drapiąc się w kark - Po prostu w tedy gdy się spotykaliśmy w wakacje chciałem się cieszyć twoim towarzystwem, Cat - Powiedział z uśmiechem i widać było że dziewczyna uśmiechnęła się do niego łagodniej.
- W porządku, Luniu - Powiedziała ze śmiechem - Naprawdę sądzisz że mogłabym się długo na ciebie wściekać ?
Remus też lekko się zaśmiał. Tak zdecydowanie ta dwójka musiała mieć jakąś ciekawą historię ze swojej relacji. Zdawali się być właściwie bardziej jak rodzeństwo a nie przyjaciele. Nałożyłem sobie na talerz odrobinę sałatki owocowej i nalałem odrobinę kawy do kubka. Potrzebowałem się lekko rozbudzić po tym porannym treningu.
- Peter... Dobrze się czujesz? - Spytała Lily ze zdziwieniem patrząc na mój talerz, który zdecydowanie nie zawierał mojego zwykłego posiłku którym w sumie było wszystko po trochu. Jednak przecież postanowiłem zadbać o swoje ciało i kondycję, a skoro powiedziało się A to trzeba było powiedzieć również B.
- Oczywiście, Liluś - Powiedziałem z uśmiechem - Stwierdziłem jednak ostatnio, że najwyższy czas zadbać trochę o linię - Zaśmiałem się cicho.
Twarze Lily, Dorcas, Marleny, Syriusza, Jamesa i Remusa wyrażało po prostu zdumienie. Mimo że wyjaśniłem Huncwotom jak będzie teraz wyglądać każdy dzień mniej więcej do czwartego miesiąca ciągle nie umieli tego przyswoić.
- A można wiedzieć skąd ta zmiana? - Spytała Marlena - Przecież ty uwielbiasz jeść no i to była przecież twoja cecha rozpoznawcza.
Zmarkotniałem trochę. Tak obżarstwo i brak ruchu zdecydowanie było moją domeną. Wiecznie żarłem nie uznawałem sportów i nie chciałem słyszeć o żadnych ćwiczeniach. Dlatego byłem teraz kluchą.
- Czasem przychodzi czas gdy człowiek musi pomyśleć o zmianach - Mruknąłem.
Nagle nad nami rozniósł się odgłos skrzeczenia co oznaczało poranną pocztę. Spojrzałem więc w górę spodziewając się Letti mojej sówki o czarnym upierzeniu. Sówka faktycznie przyleciała i złożyła mi list oraz jakąś paczkę przed nosem. Uśmiechnąłem się więc do niej i dałem jej z ręki trochę płatków kukurydzianych i pogłaskałem bo łebku.
- Dzięki, Letti - Powiedziałem czule do swojej kochanej sówki, która chwilę później odleciała zapewne do sowiarni.
Na początek otwarłem list od matki. Nieco się obawiałem jak co roku z resztą kiedy była sama na sam z ojcem. Niestety ale ten człowiek był chory umysłowo. Bywały dni gdy zachowywał się dobrze i uprzejmnie, ale bywały też dni gdy wstawał lewą nogą i rzucał się na wszystkich z pięściami i z wrzaskami.
" Kochany Synku,
Mam nadzieję, że miło rozpocząłeś kolejny rok w Hogwarcie. Prosiłabym cię jednak byś tym razem choć odrobinę przyłożył się do nauki i postarał nie doprowadzać do zbyt częstych listów od Dumbledore'a dla nas. Wasi nauczyciele z pewnością mają już naprawdę przez was sporo na głowie. Postarajcie się dla odmiany nie rozrabiać na wielką skalę jak w poprzednim roku gdy wysadziliście w powietrze klasę Slughorna. Zdajecie sobie sprawę ile trzeba zapłacić za wsze wybryki? W tym roku Peter jesteście już w piątej klasie i wypadałoby byście choć trochę spoważnieli. Ojciec ostatnio cały czas chodzi nerwowy i nie byłoby fajnie gdyby odbierał w tym roku nie ciekawe listy. Dzieje się coś dziwnego. Wiele czarodziejów znika bez żadnych śladów. Ojciec się denerwuje bo to na jego barkach teraz spoczywa odnalezienie zaginionych a jest bardzo mało tropów.
Jeszcze jedna prośba postaraj się pisać częściej niż raz na miesiąc mój mały Głodomorku. Przesyłam ci pudełko słodyczy byś nie musiał czekać zbyt długo na otwarcie Hogmesde oraz odrobinę pieniędzy. Nie wydaj wszystkiego za jednym zamachem jak zwykle to robisz Skarbie bo znowu będzie się tatuś wściekał na ciebie.
Twoja najdroższa i kochająca :
Mama
Po przeczytaniu listu zmarszczyłem czoło. Zaginięcia czarodziejów? Coś tu chyba jest nie halo... Nie podobało mi się w ogóle też to, że mama zawsze nagminnie broniła ojca. Ten człowiek definitywnie miał ze sobą jakiś problem. W wakacje gdy wyszedłem z domu tylko na chwilę by się przejść, on zaatakował ją nożem. Gdybym nie pojawił się na czas mogło być bardzo ciężko. Dobrze, że mieliśmy w domu sporą ilość eliksirów i opatrunków bo mama była Uzdrowicielką i siłą rzeczy też sporo na ten temat wiedziałem. Nie wspomnę też że raz zamknął mnie na tydzień w piwnicy bo ośmieliłem się mu powiedzieć że w ogóle nie dba o matkę i interesuje go przez większość czasu tylko praca. Spojrzałem na pudełko i po kilku chwilach namysłu wyjąłem z niego sakiewkę z pieniędzmi a pudło i jego zawartość podsunąłem dziewczyną.
- Weźcie, to ode mnie - Powiedziałem - To w ramach poczęstunku. Ja bynajmniej muszę ograniczyć takie przyjemności - Powiedziałem z lekkim żalem bo miałem w sumie ochotę na coś słodkiego. Jednak jeśli faktycznie miałem ograniczyć takie zachciewajki musiałem ich się pozbyć jak najszybciej z pola widzenia. Dziewczyny patrzyły na to ze zdziwieniem bo zwykle od razu otworzyłbym pudło i zacząłbym się napychać tymi słodkościami.
- Dobra, Peter... Nie wiem co się z tobą stało ale pomału to robi się trochę przerażające - Stwierdziła Dorcas.
- Cicho być- Mruknąłem pod nosem.
Spojrzałem na Catrinę która od kilku dosłownie minut patrzyła na jakiś list ze wzrokiem pełnym mordu.
- Cat... Wszystko w porządku? - Spytałem niepewnie.
- Zabiję tego całego Avery'ego - Powiedziała przez zaciśnięte zęby.
Remus na to zdanie zerknął na swoją przyjaciółkę i momentalnie też zmarszczył czoło jak ona.
- Czego ta ślizgońska męda od ciebie chce? - Spytał zaniepokojony.
- Bym się z nim jednak umówiła, albo coś zrobi - Burknęła nie zadowolona.
Ze wzrokiem czystej wściekłości spojrzałem na dom węża. Avery jak gdyby nigdy nic patrzył na nasz stół z kpiącym uśmieszkiem. Krew się we mnie zagotowała dosłownie gdy na niego patrzyłem, a on wyczuwając moje spojrzenie zerknął na mnie i puścił oczko oraz wystawił mi środkowy palec. Oj ktoś chyba nie zrozumiał wczorajszej lekcji! Bezczelny typ! Trudno będę musiał rozczarować mamę, ale nie pozwolę by jakiś dupek naprzykrzał się catrinie oraz by sobie ze mnie kpił. Wstałem od stołu gwałtownie, że krzesło niemal się przewróciło.
- Idę na chwilę do dormitorium - Powiedziałem przez zaciśnięte zęby i ruszyłem jak najszybciej nim zdążył ktoś mnie powstrzymać.
Gdy tylko wbiegłem do dormitorium, otwarłem kufer w którym trzymaliśmy różne przedmioty do żartów i zacząłem w nim grzebać przewalając wszystko na podłogę. Dawno temu wymyśliliśmy z resztą Huncwotów kilka zabawnych a zarazem śmiesznych eliksirów. Gdy tylko znalazłem dość sporą szkatułkę otwarłem ją i wyjąłem z niej kilka przydatnych fiolek. Oj Avery... wiesz mi zadzierasz nie z tą osobą co trzeba... Poczekaj tylko do wieczora dosłownie urządzę ci piekło - Uśmiechnąłem się szeroko do siebie
Kiedy pakowałem do torby na ramię odpowiednie podręczniki reszta moich przyjaciół również przyszła do naszego wspólnego dormitorium by przygotować się na zajęcia.
- Glizdek, co planujesz? - Spytał Syriusz gdy zobaczył nasz kufer w niezłym nieładzie.
- Zamierzam poprawić wczorajszą nauczkę na Avery'm bo chyba wczoraj się nie zrozumieliśmy - Uśmiechnąłem się czystym huncwockim uśmiechem i puściłem mu oczko.
- A co wyciągnąłeś?
- Cóż jedną fiolkę eliksiru koloryzującego i jeden na porost zębów oraz jeden z flamastrów niezmywalnych - Zaśmiałem się głośno.
Chłopcy spojrzeli na mnie po raz kolejny tego dnia ze zdumieniem. Z reguły nigdy nie brałem się za żarty czy dawanie nauczek sam. Jednak tu chodziło o tego dupka który chciał nieudolnie ale jednak poderwać Catrinę. Nie miałem zamiaru mu tego bynajmniej puścić płazem. Tym bardziej, że nie zachowywał się wobec niej dobrze. Po pierwsze zamiast przyjąć odmowę jak normalny człowiek on ją naciskał, po drugie nawet groził. Nikt nie będzie, powtarzam nikt nie będzie groził Cat... Zrobię miazgę z każdego kto się chociaż ośmielił. Ona na to nie zasługiwała. Może nie znałem jej zbyt dobrze, ale była z reguły miła, czarująca i wyjątkowo współczująca. Bynajmniej nie zasłużyła by ten napuszony gad się na nią uwieszał i groził.
- Pomożemy ci - Powiedział Syriusz z szerokim uśmiechem.
- Właśnie. Na ogół nie pochwalam zbierania szlabanów, ale jemu się należy - Powiedział Remus zaciskając pięści - Nie pozwolę temu kutasowi grozić Cat
- A mnie nie musisz nawet o to prosić - Zaśmiał się James głośno.
Pokręciłem głową. Z reguły na żarty wpadali James i Syriusz, a Remus dobrze organizował te akcje, ale tym razem musiałem zrobić to sam. Zwyyczajnie odczułem ochotę sam dobrać się za skórę Avery'ego.
- Nie - Powiedziałem znów tego dnia zaskakując przyjaciół - Sam to zrobię. Wieczorem. Musicie jednak mnie kryć bo rezygnuję z kolacji - Powiedziałem stanowczo - Powiedźcie, że źle się poczułem albo cokolwiek w ten deseń. Po raz pierwszy chcę sam zająć się małym żarcikiem i zemstą.- Spojrzałem na Jamesa - Tylko będziesz musiał pożyczyć mi pelerynę.
Chłopcy co raz bardziej zdawali być mną przerażeni. Nigdy z własnej woli nie wmyślałem żadnych żartów. Byłem tylko cichym, nie zadającym pytań wykonawcą. Jednak teraz sam wymyśliłem pewien plan i sam chciałem się wykazać. Po raz pierwszy w życiu poczułem coś na kształt dumy gdy wymyśliłem bardzo obszerny dowcip. Jednak pokiwali głową i nie zadawali więcej pytań. Ruszyliśmy w weselszych już nastrojach na lekcje. Dziś zaczynaliśmy Zielarstwem. Prawdę mówiąc był to jeden z przedmiotów który bardzo lubiłem. Właściwie chyba odziedziczyłem rękę do rośli po mamie i chęć poznawania ich zwyczajów, potrzeb i tak dalej. Potem była Transmutacja, która rzecz jasna szła mi najgorzej. Nie cierpiałem tego przedmiotu i nawet tego nie ukrywałem przez co McGonagall bardzo się wściekała bo nie wykazywałem nawet zainteresowania tą dziedziną. Następne były Zaklęcia i prawdę mówiąc je lubiłem. Fakt z reguły mi nie wychodziły, ale profesor Flitwick udzielał mi często na prośbę zajęcia dodatkowe i dzięki temu nieźle sobie z nimi później radziłem. Czasem nawet byłem z materiałem o wiele do przodu dzięki niemu. Później był obiad na którym zjadłem odrobinę ziemniaków, dużą większą ilość sałaty i popiłem to kompotem z suszonych owoców. Potem mieliśmy jeszcze Historię Magii, która jak zwykle kończyła się przysypianiem na lekcjach. Kompletnie nie rozumiałem jak można było na stanowisko nauczyciela ustawiać tego ducha. Większość lekcji była nudna, monotonna i nadzwyczaj usypiająca.
Kiedy wreszcie skończyliśmy wszystkie lekcje, zabrałem Jamesowi pelerynę-niewidkę i ruszyłem do Pokoju Zyczeń. Trzy razy pomyślałem o torze do ćwiczeń i wszedłem do środka pomieszczania gdy pojawiły się drzwi. Wszędzie było pełno mat do ćwiczeń, parę ciekawych stanowisk oraz mała bieżnia. Uśmiechnąłem się do siebie i zacząłem ćwiczyć. Musiałem naprawdę wziąść się za siebie i w tym roku to był mój priorytet oraz w miarę dobrze zdane SUMY. Oczywiście żarty również. Niestety musiałem poraz kolejny rozczarować mamę ale myślę, że tak naprawdę się do tego przyzwyczaiła. Mój ojciec za to miał wszystko w nosie chyba, że dostawał bezpośrednio do samego siebie listy z upomnieniami ze szkoły. Yh... Nie cierpiałem go. Było z nim coś naprawdę nie w porządku i nie dam sobie wmówić, że był normalny. Spędzanie z nim wakacji czy świąt serio nie było fajne. Współczułem mamie, że musiała to znosić. Nie rozumiałem dlaczego ona się go trzyma. Zasługiwała na o wiele więcej. Jej serce na dłoni powinne było być chwalone każdego dnia, a praca nie powinna być ważniejsza od jej potrzeb. Bowiem ojciec często znikał rano i wracał gdzieś koło pierwszej w nocy rzadko nas widząc. Jeśli jednak tak nie robił i przesiadywał w pracy o normalnych porach i wracał do domu robił mamie sporo przykrości. Było to naprawdę niesprawiedliwe. Moja matka zdecydowanie zasługiwała na faceta, który będzie nosił ją na rękach, wracając z pracy powinien ją chwalić za dobrze ugotowany obiad i od czasu do czasu zabierać na jakieś randki by nie czuła się smutna, niedoceniania i zaniedbana. Jednak cóż... Życie często było bardzo ale to bardzo beznadziejne i niestety z reguły bardzo się wyżywało na tych dobrych ludzi.
Kiedy skończyłem trening pod peleryną- niewidką ruszyłem w stronę dormitorium Ślizgonów i czekałem na zakończenie kolacji oraz powrót domowników. Musiałem bowiem dostać się do środka domu węża i ktoś musiał z tych gadzin mnie wpuścić. Zastanawiałem się ile czasu minie nim ktoś się tu pojawi i czy długo będę czekał aż Avery uśnie. Miałem jednak nadzieję, że moja mała misja pójdzie gładko i bez żadnych komplikacji. W końcu jednak usłyszałem głos tego na którym mi zależało w tej chwili. Uśmiechnąłem się do siebie czując lekkie podniecenie i euforję i stałem nie daleko portretu by się wślizgnąć gdy tamci podadzą hasło. Nie musiałem na szczęście długo czekać. W krótce po usłyszeniu jego głosu pojawił się sam Avery wraz ze Snape'em oraz Mulciberem, którzy z czegoś śmiali i dyskutowali.
- Czysta Krew - Powiedział Avery, gdy tylko stanęli przed portretem.
Mimowolnie musiałem zdusić ochotę prychnięcia. Jakże to było typowe dla tego domu. Tylko "czysta krew". Skrzywiłem się z obrzedzeniem. Nie cierpiałem tej całej ideologii. Doskonale rozumiałem Syriusza, który też tego nie cierpiał w swojej rodzinie. Czasem naprawdę nie rozumiałem jak można czepiać się czarodziejów urodzonych w rodzinie gdzie czysta krew czy szlachetna jak również ci obrzydliwcy lubili mówić nie była na pierwszym miejscu i nie lubili czarodziejów którzy nie należeli do czarodziejskiego rodu.
Wlazłem do ich pokoju wspólnego za nimi. Widząc tą cholerną zieleń miałem ochotę już z tąd spierdalać. Jednak nie mogłem. Jak powiedziałem A musiałem również powiedzieć B. Ruszyłem za nimi do ich dormitorium gdzie zaczęli się wykłócać który pierwszy idzie do łazienki. Rzecz jasna i tak wygrał ten cholerny Avery a reszta musiała czekać wraz ze mną ukrytego pod peleryną. Miałem nadzieję że ci gnojki nie są pucosiami ani że nie będę zbyt długo poplać i szybko udadzą się do Morfeusza. Naprawdę nie chciałem tu siedzieć Merlin wie jak długo. Chciałem już szczerze mówiąc sam się położyć.
Okazało się, że w sumie nie musiałem czekać zbyt długo aż ci się ogarną i wreszcie położą do łóżek za co byłem wdzięczny losowi. Musiałem jednak nie co dłużej poczekać aż Avery zacznie chrapać. Yh... chrapał gorzej od niedźwiedzia. Westchnąłem i w końcu odsunąłem delikatnie kotarę i stanąłem nad nim. Miałem chyba dziś więcej szczęścia niż mi się wydawało. Ślizgon spał z otwartą buzią więc nie musiałem zbyt bardzo się trudzić. Wyciągnąłem z kieszeni jeansów najpierw fiolkę z eliksirem koloryzującym i wlałem jego zawartość ostrożnie do gardła i delikatnie by go nie obudzić przechyliłem mu głowę by połknął różowy płyn który niemal po paru sekundach zaczął się ukazywać na jego włosach oraz ciele miał również kilka zielonych kropek na ciele. Miałem ochotę się zaśmiać ale zacisnąłem zęby i powtórzyłem ceremoniał z drugą fiolką na porost zębów. Teraz był całkowicie różowy i miał zęby aż po szyję i wyglądał jak mors, który skoczył do różowej farby. Znów musiałem zacisnąć zęby by się nie zaśmiać i ostatnią fiolkę spotkał taki sam los. Szybko wyciągnąłem flamaster i i jak najdelikatniej się dało napisałem mu na czole " Fiut zawsze będzie fiutem". Jakimś cudem ten idiota naprawdę miał bardzo mocny sen i nie obudziło go smyranie tym pisakiem za co jeszcze bardziej byłem wdzięczny. Odszedłem po za kończonej robocie od jego lóżka i bezszelestnie zasunąłem kotary i ruszyłem bardzo cicho do portretu by przez niego przejść. Gdy tylko znalazłem się na swojej wierzy i w swoim dormitorium wybuchnąłem gromkim śmiechem gdzie patrzyli na mnie lekko już podenerwowani Huncwoci.
- Udało się ?- Spytał James gdy oddałem mu pelerynę.
- A jakże. Chcę zobaczyć jego minę już - Zaśmiałem się - Cały jest różowy, ma długie zębiska i jeszcze jest w zielone ciapy - Zaśmiałem się jeszcze głośniej - do tego na czole ma napisane " Fiut zawsze będzie fiutem " - Walnąłem w końcu na ziemię tarzając się ze śmiechu a wraz ze mną śmiali się też James, Syriusz oraz Remus.
- Brawo, Glizdku - Smiał się Łapa aż poleciały mu łzy ze szczerego rozbawienia.
- Och brawo składajcie mi rano - Powiedziałem ze śmiechem - a teraz wybaczcie, ale jestem wykończony - Powiedziałem przebierając się ekspresowo w piżamę i kładąc do łóżka niemal od razu zasypiając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro