13
Dobra. Czas wracać do pokoju. Pewnie Leo się już niecierpliwi. Wczoraj rano powiedział, że powie mi coś dzisiaj. Ciekawe co...
- Hej, już jestem - powiedziałam beztrosko - Leo? - spytałam wstrząśnięta.
- Uciekaj, Rose! Uciekaj! - wysyczał desperacko próbując wyswowodzić się z silnych dłoni jakiegoś mężczyzny.
W całym pokoju było ich sześciu. Trójka miała w rękach nóż oraz różdżki. Trójka pozostałych także miała różdżki, ale zamiast noży... Zamiast noży trzymali długie metalowe kije z ostrymi zaostrzeniami na końcach. Skądś to znam...
Wszyscy ubrani byli w krwistoczerwone szaty. Na jednym ramieniu przełożone mieli futra. Czarodzieje, tak? (|nie kurwa! Gumisie!|)
O nie. Zauważyli mnie.
- Witam. Co państwa do mnie sprowadza? - spytałam z obojętną miną, po czym usiadłam na moim łóżku i przywołałam z jadalni trzy pary krzeseł.
- Proszę, usiądźcie. - powiedziałam wskazując ręką na krzesła. Nie usiedli. Chamówa!
Wszyscy się na mnie gapili i stali bez ruchu.
- Spodziewałaś się nas? - zapytał jeden z nich. Hmm.. Ładny..
Ale chwila. Co oni myśleli, że jak zastam ich w swoim pokoju to zacznę się wydzierać, uciekać i wołać o pomoc? Poważnie? To ponad moją inteligencję!
- Szczerze powiedziawszy, nie. Gdybym się was spodziewała, czekałabym na was i z miejsca zabiła. - mówiłam powoli i wyraźnie, a oni nadal stali jak te kołki. - Skoro jednak włamaliście się do mojego azylu bez mojej wiedzy... Cóż, wypadałoby się przywitać. - powiedziałam po czym wstałam powoli.
Ostrożnie podeszłam do jednego z nich, do tego który trzymał Leo. Odebrałam go korzystając z ich chwilowego laga mózgu i z powrotem usiadłam na łóżku pozwalając Leo owinąć mi się wokół szyi.
- Usiądziecie? - spytałam po chwili zastanowienia.
Tym razem usiedli. Sukces!
- Więc? Co państwa do mnie sprowadza? - zapytałam delikatnie opierając się o ścianę.
Cała ich grupka przyjrzała mi się uważnie.
- Kilka razy zawitał do ciebie Lucjusz Malfoy. - spojrzał na mnie uważnie jakby na coś czekając.
Kiwnęłam tylko głową na potwierdzenie jego słów.
- Rose.. Oni są z Durnstrangu.. Uważaj co przy nich mówisz. Nigdy nie wiadomo co im chodzi po głowach. - zasyczał Leo patrząc mi prosto w oczy
- Dobrze, będę uważała. - obiecałam
Spojrzałam się uważnie na ludzi znajdujących się w moim pokoju. Hmm.. Czego mogą chcieć?
- Umiesz rozmawiać z wężami.. - zamyślił się.
- Tak. To u mnie wrodzone, mam to po ojcu. - powiedziałam usadawiając się wygodniej.
- Wiesz o swoim ojcu? - spytał i nie krył zdziwienia, lecz moment później z powrotem spoważniał i przybrał obojętną maskę na twarzy.
Kiwnęłam głową po raz kolejny.
- Skąd? - spytał
- Nie ważne. Mówił pan coś o panu Malfoy'u, prawda? - spytałam by odwrócić jego myśli od mego ojca.
Szczerze? Sama nie miałam pojęcia skąd wiem o ojcu. Ale wiem o nim bardzo wiele!
Wiem, że nazywają go Lordem Voldemortem. Wiem, że on nienawidzi szlam, mugoli.. Ale! Ale Leo mi nic o nim nie opowiadał. Dziwna sprawa..
No dobrze. Później to przemyślę.
Moja próba zmiany tematu powiodła się, a on niechętnie, ale przystał na tą zmianę.
***
Sory, że takie krótkie, ale jak już mówiłam będę pisać krótsze rozdziały, ale za to częściej. Nie będę się rozpisywać, gdyż nie mam o czym tak właściwie pisać. No cóż.. Do następnego!
Riddle
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro