Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

-Dlaczego ja mam wiedzieć gdzie jest?-Spytałam po chwili milczenia.

-Nie wspominał ci nic wczoraj?

Czyli że nie kontaktował się z przyjacielem.

Czyli Simon nic nie wie.

Chyba ma tak zostać.

-Nic nie mówił.-Odpowiedziałam.

Kątem oka dostrzegam jak wszyscy w milczeniu przyglądają się naszej rozmowie.

Simon zastanowił się chwilę.

-Pojedziesz ze mną?-Spytał.

Chyba się przesłyszałam.

-Ja? A...ale...

-Proszę.-Złapał za moją dłoń.

Usłyszałam jak dziewczyny cicho pisnęły na gest chłopaka.

Dopiero po chwili zastanowienia odpowiedziałam:

-Dobrze. Po tej lekcji?

-Widzimy się przed szkołą.-Odparł i pocałował mnie w policzek a potem poszedł.

Stoję wbita w ziemię i pewnie czerwona jak pomidor.

-A nie mówiłam,że się w tobie buja?!-Krzyknęła Vanessa.

-Słuchajcie...-Zaczęłam.

-Nie będziemy już nic słuchać. To co tu się stało było jasne jak słońce. Nie masz z czego się tłumaczyć.-Powiedziała Shay.

-Do tego masz randkę w piątek.-Poruszyła brwiami Nina.

-Masz już dosyć argumentów.-Dopowiedział zadowolony Jeremi.-Idziemy na lekcje.

***

Po ostatniej lekcji pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam przed szkołę,gdzie miałam czekać na Simona. Obiecałam im, że jak tylko przyjadę to do nich zadzwonię i przyjdą do mnie,po czym ja opowiem im jak było.

Nie wiem dlaczego tak ingerują w moje życie, skoro nic takiego się nie dzieje.

Po kilku minutach dostrzegłam maszerującego w moją stronę Simona. Widzę,że ma w ręce telefon i próbuje się do kogoś dodzwonić. Domyślam się do kogo.

-Nadal nie odbiera.-Powiedział zmartwionym tonem.

-Może komórka mu się rozładowała.-Próbowałam go jakoś uspokoić.

Szczerze mówiąc sama byłam zaniepokojona.

-Nie wiem,ale jak już tam zajedziemy dostanie niezłe kazanie.-Odparł i zaczęliśmy iść w stronę jego auta.

Po kilku minutach byliśmy już w drodze do domu Briana.

-Dziękuję że ze mną jedziesz.-Uśmiechnął się.

-Nie ma sprawy,chociaż nie mam pojęcia po co tam ja.-Odpowiedziałam szczerze.

-Jakby doszło do czegoś,potrzebna nam dziewczyna która nas okiełzna. A poza tym, lubię cię i tak po prostu chciałem się z tobą przejechać.-Puścił mi oczko.-A do piątku odliczam sekundy.

Jak zwykle spaliłam buraka i nieśmiało się do niego uśmiechnęłam.

Reszta drogi minęła nam w ciszy.

Nim się obejrzałam byliśmy już na podjeździe u Briana. Wysiadłam z auta i zaczęłam podziwiać zadbany ogród i mały lecz piękny domek. W środku musi być na pewno przytulnie.

Chwilę potem dołączył do mnie Simon i razem ruszyliśmy do drzwi. Dzwoniliśmy kilka razy ale nikt nie otwiera.

-Może go nie ma w domu.-Zasugerowałam.

Simon nacisnął klamkę a drzwi się otworzyły.

Nie wierzę że Brian jest taki nieodpowiedzialny,aby nie zamykać domu na klucz.

Ja to co innego...

Jest to bynajmniej podejrzane.

Simon spojrzał na mnie i powoli weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w małym holu a zaraz za ścianą znajdował się salon i kuchnia. Na przeciwko nas są schody prowadzące na górę. Jest tak cicho,że słyszę nasze oddechy.

Zaczęłam się bać.

-Myślę że ktoś tutaj jest.-Szepnął mi do ucha.

I to wystarczyło aby moje serce zaczęło walić mocniej niż to konieczne.

Niespodziewanie chłopak ujął moją dłoń i zaczęliśmy kierować się na górę.

-Simon,a jeśli coś mu się stało?-Spytałam trzęsącym się głosem.

-Oby nie.-Odpowiedział.

Znaleźliśmy się na małym korytarzyku. Jest mi tak słabo,że chyba zaraz zemdleję.

Simon dotknął klamki jednego z pokoi i nagle stanął przed nami Brian,trzymając w ręce pistolet i krzycząc:

-Jeśli życie wam miłe lepiej stąd spieprzajcie!

Pisnęłam z przerażenia i schowałam się za Simonem,a ten na niego zaczął wrzeszczeć:

-Co ty do kurwy nędzy odwalasz?!

Kiedy Brian zorientował się że to my,schował pistolet jak gdyby nigdy nic i powiedział:

-A to wy.-I wszedł do pokoju.

Simon pociągnął mnie za rękę i weszliśmy za nim.

-Mogę wiedzieć co się przed chwilą stało?

Brian siedzi z opartymi łokciami o kolana a twarz ma schowaną w dłoniach.

-Nic się nie stało.-Odpowiedział spokojnie.

-Jak to nic się nie stało?! O mało na zawał nie padliśmy! A gdybyś tak strzelił? W ogóle masz pozwolenie na broń?!

-Strzeliłbym jak by to był ktoś inny i tak,mam pozwolenie.-Mówił spokojnie.

-Niby kto? W coś ty się wpakował?

Stałam na uboczu i patrzyłam jak Simon traci cierpliwość a Brian jest spokojny. Nie mam pojęcia dlaczego Brian był przygotowany na...nie wiem na co,ale to raczej niecodzienne,aby ktoś witał cię grożąc bronią.

-W nic się nie wpakowałem.-Powiedział w końcu na nas patrząc.

-Coś ci nie wierzę.-Odparł i spojrzał na mnie.-Olivia,mogłabyś na chwilę zostawić nas samych?

Brian spojrzał głęboko w moje oczy. Widziałam w nich smutek i strach. Uśmiechnął się do mnie lekko i powiedział:

-Za domem jest huśtawka.

Odwzajemniłam uśmiech i wyszłam z pokoju,zostawiając ich samych. Gdy tylko zamknęłam drzwi,usłyszałam jak Simon zaczyna krzyczeć aby tamten mu wszystko wyjaśnił. Ja tym czasem skierowałam się we wskazane miejsce przez Briana.

Brian

Dziś rano zamiast szykować się do szkoły,pojechałem od razu do szpitala. Nie oglądając się na nic wyszedłem z samochodu i pobiegłem do środka budynku. Przywitałem się z Julią i poszedłem w kierunku sali,gdzie leży mama. Tam zobaczyłem już doktora.

-Dzień dobry.-Przywitałem się.

-Dzień dobry Brian.-Odpowiedział.

-I jak z nią?

-Nie będzie już lepiej...

-Musi być jakiś sposób.-Nadal do mnie nie docierało że mogę stracić najważniejszą osobę w moim życiu.

-Bardzo mi przykro,ale myślę że jutro może jej już tu z nami nie być.-Odparł cicho i smutno.

Przyswajałem każde słowo bardzo powoli i dokładnie.

-Oczywiście możesz iść do niej.

Kiwnąłem głową i wszedłem do sali. Nic się nie zmieniło,oprócz tego że mama jest jeszcze bardziej blada i chuda. Do tego śpi. Usiadłem obok na stołku i tak jak wczoraj,wziąłem jej dłoń w swoją.

-I jak ja sobie bez ciebie poradzę?-Zapytałem po cichu wiedząc że mi nie odpowie.

Nagle poczułem wibracje w kieszeni. Wyjąłem telefon i zobaczyłem na wyświetlaczu numer przyjaciela. Odrzuciłem połączenie. Nie czas ani miejsce na jakieś rozmowy.

Siedziałem i głaskałem jej dłoń chyba z dwie godziny. Wstałem,pocałowałem ją w czoło i wyszedłem ze szpitala,wsiadając do samochodu.

Chwilę potem byłem już w opuszczonym budynku,który kiedyś służył za magazyn. Nikt tu nie przychodzi i to właśnie tutaj tacy złoczyńcy jak ja,założyli swoją - jak to nazywają - "bazę". Wszedłem po schodach i znalazłem się w dość miarę dobrze urządzonym pomieszczeniu,gdzie znajdowały się kanapy,stół bilardowy,mały barek oczywiście z alkoholem. Na podłodze był rozłożony wielki dywan a na suficie żyrandol który ledwo się trzymał i kołysał się to na prawo,to na lewo. Wszędzie było czuć dym papierosowy.

To właśnie tutaj "szef" miał swoją siedzibę. Nie tylko on,bo znajdowali się tu wszyscy,którzy dla niego pracują.

-Brian.-Powiedział.-Dawno cię u nas nie było.

-Jakoś nie miałem czasu.-Odpowiedziałem.

-Z ciebie to był zawsze zapracowany chłopak.-Uśmiechnął się cwaniacko.-Więc,co cię sprowadza?

-Możemy pogadać na osobności?-Spojrzałem dookoła pomieszczenia,gdzie znajdowali się wszyscy.

-Jasne,chodź do mojej nory.-Tak nazywał swój gabinet,który był w tym samym pomieszczeniu oddzielony drzwiami.

Weszliśmy do o wiele mniejszego pomieszczenia,gdzie znajdywało się tylko biurko i dwa naprzeciwko siebie stojące krzesła.

Usiadłem a on zajął miejsce za biurkiem.

-Słucham,w czym problem.

-Rezygnuję.

Popatrzył na mnie uważnym wzrokiem.

-Co to znaczy,że rezygnujesz?

-To znaczy,że już nie będę dla ciebie pracował.

-Chyba się nie zrozumieliśmy Brian...

-W sensie?

-W sensie takim że to ja zadecyduję kiedy odchodzisz,a kiedy nie.

-Mam chyba prawo odejść i...

-Nie masz takiego prawa!-Wrzasnął i uderzył pięścią o blat.

Nie zrobiło to na mnie dużego wrażenia.

-Potrzebowałeś pieniędzy,dużo pieniędzy. Wziąłem cię pod swoje skrzydła a ty mi się tak odpłacasz?

-Jak? Że już nie chcę kraść?

-Nie chodzi o to. Wiesz że jesteś dobry. A tym dupkom nie potrzebne są te rzeczy,więc na dobrą sprawę nie robimy nic złego.

-W końcu skończymy w więzieniu...

-Jak na razie nas nie złapano. Wątpię żeby kogokolwiek złapali.

-Róbcie jak chcecie,ale mnie już to nie dotyczy.-Powiedziałem i wstałem z krzesła.

Już miałem wychodzić,kiedy zatrzymał mnie jego głos:

-Jeśli odejdziesz,nie dość że na ciebie doniesiemy to wiec,że z twojego mieszkania nie pozostanie nic. Radzę ci się zastanowić.

Napiąłem mięśnie. Odwróciłem się z powrotem do szefa.

-Ty sukinsynu.-Wysyczałem w jego stronę.

Odwróciłem się i wyszedłem a ze środka słychać było jego śmiech.

-Musiałeś go nieźle rozbawić.-Podszedł do mnie Max.

-Nie jestem w humorze na żarty.-Powiedziałem.

-Co jest zgrane? Jak się czuje mama?

-Nie za dobrze.-Odparłem.

Nie będę go wciągał w szczegóły. Dowiedział się o mojej mamie przypadkowo.

-Nie przejmuj się stary. Jakoś to będzie.-Poklepał mnie po plecach.

-Muszę iść. Na razie.-Powiedziałem i czym prędzej wyszedłem z tego miejsca.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro