Rozdział 2
Brian
Jak zwykle od razu po szkole,pojechałem prosto do szpitala. Kupiłem parę rzeczy dla mamy i już znalazłem się na podjeździe pod wielkim białym budynkiem. Nienawidzę tego miejsca tak bardzo,że za każdym razem jak tutaj jestem mam ochotę się wrócić.
Ale tego nie mogę zrobić.
Wszystko dla jednej osoby.
Przekroczyłem próg tego okropnego miejsca i już znalazłem się w środku. W recepcji nikt mnie nie pyta do kogo przychodzę i inne duperele. W końcu przez trzy lata powinni mnie zapamiętać. Starsza kobieta za ladą się do mnie uśmiechnęła,a ja to odwzajemniłem kiwając jej głową na przywitanie.
-I jak tam Brian?-Pyta.
Wzruszyłem ramionami.
-Wszystko po staremu.-Odparłem.-Jak się dzisiaj czuje?-Zapytałem.
To moja codzienna kwestia.
Twarz pani Julii od razu posmutniała. A ja wiedziałem co to znaczy.
-Miała dzisiaj ciężką noc.-Odpowiedziała ze współczującym wyrazem twarzy.
Popatrzyłem tylko na nią,westchnąłem i podążyłem do odpowiedniej sali.
Nie lubię tam być,widząc moją mamę w takim stanie.
Rak z przerzutami jest czymś okropnym.
Zresztą...jak wszystkie.
Popchnąłem delikatnie drzwi i wszedłem do środka. Od razu zobaczyłem moją rodzicielkę na łóżku,która leży wyczerpana.
Jest taka chuda,że prawie jej nie widać,nie ma już włosów-ciągle przyjmuje chemię-jej usta są strasznie blade i suche.
I tak ją ta cholerna choroba męczy 3 lata.
Wyobrażacie sobie?
Usiadłem na krzesełku obok i położyłem zakupy na małej szafce. Wpatrywałem się w nią tak,aż w końcu nie otworzyła oczu.
-Hej.-Uśmiechnąłem się i wziąłem jej dłoń,jednocześnie całując ją.
-Cześć synku.-Powiedziała słabym głosem i z pół uśmiechem.
Wiem,że ją wszystko boli.
-Jak się czujesz?-Spytałem z troską w głosie.
-Lepiej niż wczoraj.-Odpowiedziała nadal się uśmiechając.
Nie wiem skąd u tej kobiety tyle pozytywnej energii,nawet w takiej chwili.
-Spokojnie mamo,wyjdziesz z tego.-Powiedziałem pewnie.
-Dlaczego siedzisz tutaj ze swoją starą matką,zamiast się bawić?-Powiedziała,a ja z niedowierzaniem pokręciłem głową.
-Mamo,jesteś niemożliwa.-Uśmiechnąłem się lekko.
-Jak ty wyrosłeś,kochanie. Nie wiem kiedy to minęło.-Odparła,mając łzy w oczach.
-Mamo. Aż tak znowu dorosły nie jestem. Widzisz mnie codziennie.-Odpowiedziałem,bo zaraz też się rozbeczę.
-Spadło na ciebie tyle obowiązków.
-Jakoś sobie radzę.-Wzruszyłem ramionami,patrząc w ziemię.
-To jaka to praca,że tyle zarabiasz?-Zmieniła temat,a ja jej za to w duszy bardzo dziękowałem.
Znała mnie tak dobrze,że wie jaki to wrażliwy jestem.
-Normalna,mamo. Nie cieszysz się,że mam dla ciebie pieniądze na wszystkie leki,leczenia,badania?
-Oczywiście,że się cieszę ale jesteś taki młody. Powinieneś się wyszaleć...-Zaczęła.
-Jakbym szalał,to bym zapomniał o tobie. A to się w życiu nie stanie.-Znów pocałowałem jej dłoń.
-Wychowałam dobrego syna.-Uśmiechnęła się i zamknęła oczy.-Ale pamiętaj synku,że ja nie jestem najważniejsza...
-Mamo,lepiej odpocznij bo zaczynasz gadać bzdury. Przyniosłem ci parę przekąsek,więc jak będziesz miała ochotę to zjedz.-Wstałem i pocałowałem ją w czoło.-Ja już lecę. Do jutra mamo.
-Do jutra kochanie.-Odpowiedziała z uśmiechem.
Po chwili opuściłem salę a potem skierowałem się do wyjścia.
***
Będąc już w domu,zrobiłem sobie obiad i wziąłem się za odrobienie lekcji. Trochę nie idzie mi jakoś w tym roku z nauką. Po prostu nie mam czasu,a niekiedy nawet i siły.
Moja praca wymaga ode mnie bardzo wiele...
Ale muszę jakoś zarobić na leki dla mamy. Jest w bardzo ciężkim stanie,jednak ja wierzę że z tego wyjdzie.
Okłamuje sam siebie.
Po prostu staram się ją jak najdłużej utrzymać przy życiu.
Mój kochany tatuś oczywiście nie interesuje się nami. Nawet nie wiem jak wygląda,bo w końcu odszedł od razu jak przyszedłem na świat. A z tego co się dowiedziałem w szkole,musiałem jakoś powstać. Pewnie bawi się w najlepsze a kasy ma tyle,że pewnie podciera się banknotami. Pewnie ma nową rodzinę i niczym się nie przejmują.
Jestem pewny,że wie co jest z mamą. Babcia z dziadkiem utrzymują z nami kontakt. Rozmawiamy codziennie i nie wierzę,że nie informują go o niczym. Nie mogą przyjechać,bo babcia skręciła sobie kostkę. Pytają się czy potrzebuję pieniędzy,ale ja świetnie sobie radzę.
Umiem zadbać o moją mamę.
Z moich przemyśleń wyrywa mnie dźwięk przychodzącego połączenia. Wziąłem telefon do ręki i odebrałem.
-Tak?
-Brian,mamy robotę na dzisiaj.-Odpowiedział gruby głos.
To był mój szef.
-Okej....co tym razem?
-W nocy jedziecie na MoonStreet,a dalej wiecie co robić.
-Czy to jest ta wielka villa o której myślę?-Spytałem z uśmieszkiem.
-Nie myśl,tylko działaj. Podobno ci co ją kupili,są nieźle wypchani.
-Dobra,zbiorę ekipę i około trzeciej tam będziemy.
-No ja myślę. Tylko pamiętajcie sprawdzić,czy nikogo nie ma. Takie bogate dupki to potrzebują tylko takiego miejsca do spania,jestem pewny że gdzieś się ulotnią...
-No to się widzimy.
-No,na razie.-Odpowiedział i się rozłączył.
Tak,należę do grupy przestępczej która okrada bogatych ludzi. Jesteśmy poszukiwani w całym mieście,ale nie mają żadnych na nas tropów. Jesteśmy najlepsi w tym,co robimy.
Może nie jest to normalna "praca",ale można nieźle się obłowić. W sumie nic złego nie robimy,bo odbieramy tylko część tego,co mają ci zadufani w sobie ludzie. Wszyscy są tacy. Myślą,że są lepsi od innych bo mają kasę,wypasiony dom,samochodów co niemiara i jakąś pozycję.
Ale zdradzę im pewien sekret...
Nie to jest najważniejsze w życiu.
A robię to tylko,ze względu na mamę. Miałem różne propozycje pracy i każdy chciał mnie na jakieś stanowisko. Nie ukrywam,że jestem robotny,ale nadal chodziło o te pieniądze. Starczyło tylko na mnie,a jest jeszcze mama. Ona jest najważniejsza.
A tutaj dostajesz fortunę.
Jeśli mamie się polepszy,oczywiście z tym skończę.
Jestem świadomy tego,co robię. Ale nie mam innego wyboru...
Po moich przemyśleniach zamknąłem wszystkie książki i zacząłem przygotowywać się do "pracy".
Kilka godzin później...
Jest godzina 2:30 a my razem z Max'em siedzimy w aucie i przygotowujemy się do skoku. Zakładamy czarne kominiarki i bierzemy ze sobą pistolety. Jeszcze ich nigdy nie musieliśmy używać,ale ostrożności nigdy za wiele.
Jesteśmy tylko we dwóch,bo mamy nadzieję że nikogo nie ma w domu. A jeśliby nawet,to sobie jakoś poradzimy...
-Sprawdzisz,czy teren jest pusty. Dasz mi znać,a wtedy ja wchodzę do domu.-Powiadomiłem mojego towarzysza.
Na co kiwnął głową i odparł:
-Nie ma sprawy. Masz wszystko?-Przytaknąłem.-No to jedziemy z tym koksem.-Powiedział uradowany i wyszedł z powozu,a ja zaraz za nim.
Przeskoczyliśmy przez bramę i obeszliśmy cały wielki ogród.
Ciekawe ile płacą ogrodnikowi...
Dałem Max'owi znak ręką,że ma wejść do środka i zobaczyć,czy dom jest pusty. Spodziewam się,że mają zamknięty na kilka spustów,ale...
-Ty stary,otwarte.-Powiedział półgłosem a ja wyszczerzyłem oczy.
Widzę,że trafiliśmy na bandę idiotów albo,że ktoś jest w środku.
-Idź sprawdź,czy ktoś jest.-Zażądałem a kilka sekund później,Max był w środku. Czekałem cierpliwie,aż da mi znak ale nic takiego nie nastąpiło.
A co jeśli go dopadli?
Odczekałem jeszcze chwilę,ale nie mogąc już wytrzymać,również wszedłem.
Obszedłem wielki salon i już miałem się kierować do góry,gdy zobaczyłem Max'a jak zagląda do lodówki.
-Co ty robisz?-Zapytałem szeptem,na co ten lekko drgnął.
-Jezus,wystraszyłeś mnie.-Złapał się za serce.-Zgłodniałem.-Dodał i znów zaczął przeglądać zawartość lodówki.
-Czy ty jesteś poważny? Zamykaj to i do roboty.-Powiedziałem a on ze smutną miną,wykonał moje polecenie.-Sprawdzałeś górę?
-Tak,nikogo nie ma. Jesteśmy sami.
-Okej,to ty bierzesz z dołu,ja idę na górę.-Poinformowałem i zacząłem iść po schodach.
Przejrzałem wszystkie pokoje. Chyba mają córkę,bo jeden jest naprawdę ładny i w dobrym guście.
Już miałem iść do ostatniego,gdy z łazienki wychodzi jakaś dziewczyna o blond włosach.
Zabiję tego pajaca.
Szybko zareagowałem i nie czekając ani chwili dłużej,przyciągnąłem ją do siebie i przystawiłem pistolet do głowy a ona zaskoczona cicho pisnęła.
-Nie wykonuj gwałtownych ruchów,a nic ci się nie stanie.-Powiedziałem niskim i pewnym siebie głosem,aby wyjść na groźnego.
Dziewczyna powoli kiwnęła głową,a ja aż czuję bicie jej serca. Jakby miało zaraz wyskoczyć.
Nie dziwię jej się.
-Dobrze,a teraz grzecznie pójdziesz ze mną do kuchni.-Powiedziałem a ona od razu wykonała moje polecenie.-TY IDIOTO! MIAŁEŚ SPRAWDZIĆ CZY NIKOGO NIE MA!-Krzyknąłem do Max'a,który chwilę potem zjawił się naprzeciwko nas.
Zeszliśmy po schodach i chwilę potem znaleźliśmy się w kuchni.
-Cholera,nie widziałem światła w łazience...-Zaczął się tłumaczyć,a ja przewróciłem oczami.
Wszystko spieprzył.
-Trzeba było sprawdzić dokładnie.-Odpowiedziałem,nadal trzymając dziewczynę przy sobie.-Przez ciebie szef nas chyba zabije!
-Nie przesadzaj...
-Lepiej się zamknij.-Warknąłem w jego stronę.
Blondynka stoi nieruchomo i mogę wyczuć,że jest przerażona.
Ale w sumie...kto by nie był?
Do tego stoi pomiędzy dwoma gościami w samym ręczniku. Nie widzę jej twarzy,bo od samego początku jest odwrócona do mnie tyłem. Dostrzegam,jak niezauważalnie próbuje poprawić spadający jej ręcznik.
Rozbawiło mnie to,więc pomogłem jej go z tyłu mocniej zawiązać,a ona w akcie zaskoczenia,lekko odwróciła głowę w bok.
Jednak nadal nie widzę jej twarzy.
Wziąłem krzesło i kazałem jej usiąść,co ona od razu wykonała.
-I co my z nią zrobimy?-Spytał Max.
Zaraz mu walnę,jeszcze chwila.
Dopiero teraz nasze spojrzenia z blondynką się skrzyżowały. Jest tak przerażona,że aż mam ochotę stąd po prostu iść,ale nie możemy tego tak zostawić. Wpatrywaliśmy się tak w siebie,aż ona nie przemówiła delikatnym głosem:
-Ja...nic nie zgłoszę...jeśli mi nic nie zrobicie.-Wydukała.
Zacząłem się na nią patrzeć pytająco.
-Skąd mamy mieć tą pewność?-Przechyliłem głowę w prawo.
Zacząłem jej się bardziej przyglądać. Jest bardzo ładna i ma całkiem ładne oczy. Przerażone oczy.
-M...mogę obiecać...
- A gdyby ją tak...-Zaczął Max,a ja zgromiłem go morderczym spojrzeniem.
-Nie będziemy zabijać niewinnych ludzi.-Powiedziałem do niego,a dziewczyna jakby otworzyła lekko buzię w zdziwieniu.
Pewnie myśli,że jesteśmy zawodowymi mordercami i strzelamy do wszystkich jak leci.
Też bym tak pomyślał.
Znów patrzymy na siebie w skupieniu. Jej wzrok jest inny niż u wszystkich. Ona wydaje się inna niż wszyscy. Ma takich nadzianych rodziców i jeszcze nie zaczęła nie wiem,pokazywać tej wyższości nad innymi,że ma tą pozycję i policja zaraz przyjedzie.
Ona tym czasem siedzi wystraszona i "walczy" o swoje życie.
Nagle słyszymy jak ktoś wjeżdża na podjazd.
Cholera.
Nie czekając ani chwili dłużej,zabraliśmy to co mieliśmy zabrać i kierujemy się do drzwi od tyłu.
Wychodząc,powiedziałem:
-Jeśli pójdziesz z tym na policję,znajdziemy cię.-I z tymi słowami wyszedłem i zacząłem biec ile sił w nogach za Max'em.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro