Rozdział 14
Brian
Kiedy miałem 10 lat,spodobała mi się pewna dziewczyna z klasy. Od zawsze byłem dość nieśmiały,więc też zamiast zwyczajnie do niej podejść,czaiłem się na nią. Była miła dla wszystkich i pomocna. Podobało mi się jej dobre serce,a nie wygląd. Pamiętam,że pewnego dnia przysiadła się do mnie i z uśmiechem na ustach podzieliła się ze mną żelkami,które miała ze sobą. I tak od tego dnia stała się moją przyjaciółką. Bawiliśmy się razem codziennie,a czasem wieczorami moja mama przygotowywała nam mały koszyk ze smakołykami i z tym wszystkim szliśmy na piknik pod gwiazdami. Byliśmy dziećmi,więc widzieliśmy w tym tylko oglądanie i nazywanie dziwnymi imionami gwiazd.
Tak zaczyna się prawie każdy miłosny film. Przyjaciele od dzieciństwa w przyszłości są razem. Może i w naszym przypadku by tak było,gdyby nie to,że w wieku dwunastu lat musiała wyjechać. Byłem zdruzgotany tym wszystkim. Jak na dwunastolatka bardzo to przeżywałem. Oczywiście moja mama wkroczyła do akcji. Zaproponowała,aby zjadła u nas kolację dzień przed jej wyjazdem. Poszliśmy do sklepu kupić to co potrzebne. Pomogłem mamie przygotować wszystko. Moja mama i ja bardzo staraliśmy się nad przygotowaniem pysznej kolacji. Kiedy czekaliśmy na jej przyjście dziękowałem jej za to,że mi pomogła. Wtedy przytuliła mnie do siebie mocno i powiedziała:
-Mój drogi synku,jestem pewna że w przyszłości wyrośniesz na porządnego faceta,który wie co dobre i który będzie szanował kobiety.-Po tych słowach wręczyła mi prezentową torebeczkę.
Zajrzałem do środka i zobaczyłem zdjęcie oprawione w ramkę. To zdjęcie przedstawiało mnie i Lucy-tak miała na imię moja miłość.
Spojrzałem na mamę pytająco.
-Dasz jej to jako prezent pożegnalny. W ten sposób będzie o tobie pamiętać.-Odpowiedziała na moje pytające spojrzenie.
Pomyślałem sobie wtedy,że lepszej kobiety niż moja mam ,nie ma. I nie będzie.
A dziś w ten deszczowy dzień,który idealnie oddaje charakter dzisiejszej uroczystości pożegnalnej,zakładam czarny garnitur i szykuję się tym razem na pożegnanie tej niezwykłej kobiety jaką była moja mama. Raczej jaka jest. Nigdy jej nie zapomnę. Nadal jest obecna.
***
-Brian skarbie,jesteś gotowy?-Woła babcia z dołu.
Siedzę na łóżku i chowam twarz w dłoniach. Oddycham głęboko.
Za niecałą godzinę to wszystko się zacznie.
Wstałem,wziąłem kluczyki do samochodu z biurka i zszedłem na dół.
-Możemy ruszać.-Powiedziałem tylko i chwilę potem jechałem z moimi dziadkami do kościoła.
***
Podczas mszy w kościele,gdzie oczywiście ksiądz wypowiadał te wszystkie słowa jak to na pogrzebie,słyszałem wszędzie płacz i szlochanie. To normalne. Na pogrzeb przybyli chyba wszyscy z miasteczka. Nie dziwię się,bo moja mama była bardzo towarzyska i nie raz kiedy przychodziłem ze szkoły albo jej nie było,albo ktoś zawsze przebywał u nas na pogaduszkach.
Po mszy przyszedł najgorszy moment w tym wszystkim. Marsz na cmentarz i pożegnanie. Nawet nie martwiłem się że moknę. Szedłem obok trumny z dziadkami powstrzymując potok łez,który ponownie wkrada mi się do oczu. Głowę mam spuszczoną w dół i czuję jak babcia gładzi mnie po ramieniu. Zerkam ukradkiem na dziadka który również tak jak ja próbuje powstrzymać łzy. Niestety na nic nasze starania.
W końcu trumnę włożono do dołu w ziemi i każdy kto miał ochotę wygłaszał krótkie przemówienie na temat mojej mamy. Wsłuchiwałem się w głos i w słowa ludzi,którzy chociaż trochę znali moją mamę. Pochwały za to, co dla nich zrobiła. Wiele miłych słów i współczucie dla naszej rodziny. Babcia z dziadkiem wygłosili przepiękną przemowę o tym,jaka była moja mama w dzieciństwie i że nigdy się nie zmieniła. Jak współczuła innym i jaką była cudowną osobą. Przez te wszystkie łzy które płyną potokiem po moich policzkach,nie widzę nic.
-A teraz nasz kochany wnuczek i cudowny syn naszej córki wygłosi parę słów.-Na koniec przemowy powiedziała babcia.
Gdy do mnie podeszła,spojrzałem na nią z przerażeniem.
-Babciu,ja nie jestem w stanie...
-Ulży ci Brian,to jest twoje pożegnanie i mówisz to do niej. Dasz radę.
Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem na środek. W oddali ujrzałem Simona,który pokazał mi że trzyma za mnie kciuki. Obok niego stał Jeremi,Shay,Sierra,Vanessa,Nina i Olivia. Wszyscy mają łzy w oczach i wyczekują na moje słowa.
-Dziękuję wszystkim za przybycie,jestem bardzo wdzięczny że razem z moją rodziną żegnacie wspaniałą kobietę, jaką była moja mama. Dla mnie był to naprawdę wielki szok,kiedy dowiedziałem się,że mama choruje na raka. Pamiętam do dziś że przyszła z pracy smutna i nieswoja. Pomyślałem że może to po prostu kiepski dzień i tylko przytuliłem ją mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Potem pojawiły się u niej straszne bóle i dopiero wtedy dowiedziałem się,co tak naprawdę się dzieje. Była cudowną mamą. Zawsze miała w zanadrzu dobre rady,pomagała mi jak umiała,starała się żeby było mi jak najlepiej. Nie dawała odczuć braku ojca. Kiedy miałem osiem lat,to ona grała ze mną w piłkę. To ona pomagała mi z dziewczynami. Życie niestety nie było dla niej łaskawe. Myślę,że wychowała mnie na porządnego człowieka i przyzwoitego syna. Nie słyszałem żeby na mnie narzekała,chyba że przy porannych kawach z państwem.-Tutaj usłyszałem cichy śmiech zebranych.-Myślę że wszyscy zapamiętamy ją jako kobietę uśmiechniętą,pozytywną i niosącą pomoc wszystkim. Ja zapamiętam ją jako najlepszą mamę pod słońcem i najlepszą przyjaciółkę jaką była. Spoczywaj w pokoju mamo...-Na sam koniec głos zaczął mi drżeć i szybko wróciłem do miejsca obok moich dziadków. Wziąłem dużo powietrza w płuca i wypuściłem je powoli.
Babcia miała rację. Nie ulżyło mi całkowicie,ale czuję się lepiej. Czuję się tak,jakbym przekazał wszystkim to,co chciałem przekazać i wykrzyczeć całemu światu.
***
Po przemowach i łzach każdy rzucił trochę ziemi do wykopanego dołu a potem zaczęli zakrywać ziemią trumnę. Następnie zaprosiliśmy wszystkich do nas na mały poczęstunek. W kilkanaście minut potem znaleźliśmy się wszyscy u nas w ogrodzie,gdzie wszystko już było gotowe. Staliśmy z dziadkami i nadal słuchaliśmy składanych kondolencji. Miałem już dość wysłuchiwania tego,dlatego poszedłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku.
Co ja mam teraz zrobić? Jak mam sobie poradzić bez mamy?
Czuję w sobie pustkę. Takie nic. Nawet nie umiem wytłumaczyć co dokładnie w tej chwili czuję.
Po chwili słyszę ciche pukanie do drzwi.
-Stary,wszędzie cię szukamy.-Słyszę głos Simona.
-Musiałem na chwilę stamtąd wyjść. Ten dzień jest najgorszym dniem w moim życiu.
Simon usiadł koło mnie i poklepał po ramieniu.
-Wyobrażam sobie,co teraz musisz przeżywać. Wszystkim będzie nam brakować pani Alice. Pamiętam do dzisiaj,jak byliśmy młodzi i grała z nami w piłkę w waszym ogrodzie. No powiedz mi, która mama grała by w piłkę z takimi łobuzami jak my.-Uśmiechnąłem się na jego słowa.- Wszyscy zlani potem przez letnie słońce,szliśmy do kuchni a twoja mama robiła nam lemoniadę. Najlepsza lemoniada jaką piłem.
Na to wspomnienie zacząłem cicho się śmiać. Ominął w tej opowieści to,że wszyscy byliśmy ubrudzeni.
Jednak po chwili dobry humor mnie opuścił.
-Słuchaj Brian,wiem że jest ci ciężko ale wiem też,że dasz sobie radę. I wiem też,że jeśli potrzebowałbyś jakiejkolwiek pomocy,wal prosto do mnie.
-Dzięki Simon.-Odpowiedziałem.
-Dobra,zejdźmy może jeszcze na chwilę. Dziewczyny się o ciebie martwią.
Po chwili byłem już na dole ale nikogo nie było,oprócz dziewczyn i Jeremiego.
-No,wreszcie się pojawiłeś. Nie mieliśmy chwili żeby z tobą pogadać.-Powiedział Jeremi.
-Chodźcie do salonu.-Odpowiedziałem i chwilę potem siedzieliśmy na kanapie w salonie.
-Jak się czujesz?-Odezwała się pierwsza Olivia.
-Jest w porządku,tylko postanowiłem coś.
-Co takiego?-Zapytała Sierra.
Już miałem im odpowiedzieć,kiedy do salonu weszła babcia.
-Chcecie może gorącej czekolady?
-Poprosimy i jakby pani jeszcze miała te ciasteczka...-Odpowiedział Jeremi a ja się uśmiechnąłem.
-Jasne słonko.-Odpowiedziała babcia z uśmiechem i weszła do kuchni.
-Tak poza tym dziękuję wam za przyjście. Jestem bardzo wdzięczny.-Posłałem im słaby uśmiech.
-Oczywiście że musieliśmy tutaj być.-Odpowiedziała Nina.
-Więc co takiego postanowiłeś?-Spytał Simon po chwili.
Westchnąłem ciężko i odpowiedziałem:
-Wyjadę z dziadkami na trochę. Skończę tam ten rok szkolny. Na tą chwilę nie jestem w stanie tutaj zostać ani chwili dłużej.
Olivia
Siedzieliśmy u Briana jeszcze z dobrą godzinę. Potem przyjechała moja siostra i ruszyłyśmy w stronę domu.
-Czemu jesteś taka cicha?-Spytała.
-A jaka mam być po pogrzebie?-Odpowiedziałam trochę niegrzecznie.
Zerknęła na mnie zdumiona.
-Przepraszam Emily. Po prostu to wszystko mnie dobiło. Do tego tak mi przykro,że Brian ma tylko dziadków. Z tego co zdążyłam zauważyć,był ze swoją mamą bardzo zżyty. To straszne.
-Nie ma sprawy siostrzyczko. Teraz jedyne co możecie dla niego zrobić to wspierać go i jakoś pomóc mu przejść przez to wszystko.
-To nie będzie konieczne.
-A to czemu?
-Oświadczył nam,że wyjeżdża z dziadkami na rok.
-Może chce sobie wszystko jakoś po swojemu ułożyć.
-Pewnie tak.-Westchnęłam.
-Wiesz co zauważyłam?-Zapytała nagle.
-Co takiego?
-Zauważyłam że ten cały Brian bardzo cię intryguje.
Uderzyłam się mentalnie w głowę.
-O czym ty mówisz?
-Och no weź...
-Emily,czas zakończyć temat. Jestem tutaj od niedawna,prawie go nie znam.
-A jednak zaliczyłaś już imprezę, wpadłaś w oko Simonowi i przeżyłaś włamanie do domu. Nie wiadomo co może się jeszcze wydarzyć.
-Znając mnie,już nic się nie wydarzy.
-To się jeszcze okaże.-Puściła mi oczko i zaparkowała na podjeździe.
***
Siedzę ze wszystkimi na stołówce,gdy do naszego stolika przysiedli się Simon i Brian. Powitali nas uśmiechami.
-I co tam u was?-Spytał Simon,siadając koło mnie a Brian na przeciwko nas.
-W porządku. Przed nami fizyka.-Skrzywił się Jeremi.-A u was jak tam chłopaki?
-Też jakoś leci.-Odpowiedział Simon,a potem na kilka minut każdy zajął się swoim jedzeniem.
-Więc Brian,kiedy zamierzasz nas opuścić?-Wypaliła nagle Shay.
Brian przez chwilę nic nie mówił.
-Tak właściwie to za dwa dni wyjeżdżamy.-Odparł w końcu.
-Och.-Odpowiedzieli wszyscy jednocześnie.
Zerknęłam bokiem na Simona,który ścisnął swoją szczękę.
-Możemy przyjść się z tobą pożegnać?-Zapytała Vanessa.
-Na to liczyłem.-Uśmiechnął się smutno,a potem rozpoczęliśmy temat o tym,jak bardzo Jeremi ma dość wszystkiego co związane jest ze szkołą.
***
Dochodzi godzina 18 a ja nadal siedzę nad książkami odrabiając pracę domową. Nie sprawia mi to większych problemów,dlatego kończę wszystko godzinę później. Już byłam gotowa,aby zaczytać się w mojej lekturze,kiedy wszyscy zawołali mnie na kolację. Zeszłam na dół i usiadłam przy stole ze wszystkimi.
-No i jak wam minął dzień?-Rozpoczęła rozmowę mama.
-Całkiem dobrze,razem z Rugerro spędziliśmy pół dnia na mieście,a potem udaliśmy się na siłownię.-Odpowiedziała Emily która po siłowni wygląda na bardzo zadowoloną.
Znając mnie padałabym ze zmęczenia.
-Widzę że dzień spędzony całkiem aktywnie.-Dodał tata.
-Raz na jakiś czas trzeba.-Zaśmiał się Rugerro a my razem z nim.
-Olivia, u ciebie wszystko dobrze?
-Po staremu. Szkoła i nauka.-Wzruszyłam ramionami.
-A co z tym twoim kolegą...jak mu tam?-Zaczęła Emily.-Ach Simon! Jesteście razem?
Czuję,że robię się czerwona na twarzy.
-Czyli na jednej randce się nie skończyło jak rozumiem?-Odparła mama ostrożnie,jakby bojąc się mojej reakcji.
-Ja i Simon tylko się kolegujemy. Nic między nami nie ma i nie będzie,więc zajmijmy się kolacją.-Odpowiedziałam ze śmiechem.
-Podoba mi się ta odpowiedź.-Dodał tata,a mama z siostrą przewróciły oczami.
-Mów co chcesz siostrzyczko,ale ja wiem swoje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro