Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

- Hej, Jerro! - krzyknął Jean, na co koń stojący w rogu pastwiska uniósł głowę, chwilę później kłusując w jego stronę. Kirschtein uniósł kącik ust ku górze- Cześć, też się stęskniłem. 

Gniadosz w odpowiedzi spojrzał na niego, ruszając prawym uchem. Szatyn delikatnie nałożył mu na łeb czerwony kantar, niemalże z czułością zapinając go. Mimo, że nigdy by się  do tego nie przyznał, to całym sercem kochał swoją końską cholerę. Nawet, jeśli była to przekupna i podgryzająca przy czyszczeniu cholera. 

Chwycił za uwszednio już do kantara przypięty uwiąz, wyprowadzając wałacha z ogrodzonego drewnianym płotem padoku. Z przyjemnością odetchnął zapachem stajni, gdzie woń świeżo przywiezionego siana mieszała się z końską. Jerro posłusznie szedł przy jego boku, od czasu do czasu strzygąc uszami w zaciekawieniu. 

Na niebie widać było tylko kilka chmur, a ciepły wiatr, kołyszący liśćmi dodawał całej scenie uroku. Oczywiście, sielską scenę, rodem z bajek Disney'a musiał, po prostu musiał mu ktoś zepsuć.

- Hej! Hej, poczekaj! Tak, ty! Stój! - słysząc nawoływanie odwrócił się jednocześnie ze swoim wierzchowcem, ciekaw nieznanego głosu. W jego stronę biegł wysoki brunet, gorączkowo wymachując dłonią. 

Jeanowi zadrgała brew, a Jerro naprężył mięśnie. 

- Nie drzyj się tak - syknął zdenerwowany, kiedy chłopak podbiegł dosyć blisko, by go usłyszeć- Nie uczyli cię, że w stajni się nie biega? - warknął, na co nieznajomy spuścił ze wstydem wzrok. Uwadze Jeana nie uszły piegi, zdobiące jego policzki.

- Przepraszam. Po prostu szukam Jeana Kirschteina, wiesz może gdzie go znajdę? - spytał, lekko czerwieniejąc na twarzy przez zwróconą mu wcześniej uwagę.

- To ja, czego chcesz? - Warknął, siląc się na w miarę spokojny ton. Już wystarczyło, że piegus zdenerwował go z samego rana. Jerro przyglądał się obu z zainteresowaniem, co jakiś czas przestępując z nogi na nogę.

- Marco Bodt- przedstawił się- moja siostra jest umówiona na jazdę z tobą. Punkt ósma dwadzieścia - spojrzał na zegarek - Jest ósma piętnaście. 

Jean sprzedał sobie mentalnego kopniaka. Rozczulanie się nad Jerro zajęło mu więcej czasu, niż pierwotnie przewidywał. Właściwie, to miał nadzieję na krótką przejażdżkę. Jak widać, nadzieja była matką głupich. Westchnął.

- Przyprowadź ją, dobra? Spotkamy się przy głównej stajni- wskazał wolną ręką biały budynek, kryty czerwoną dachówką. Marco skinął głową, już spokojniejszym krokiem oddalając się w stronę dziedzińca. W między czasie Jean zdążył przeprowadzić konia do boksu wewnątrz mniejszej, drewnianej stajni - Pojeździmy jak skończę - obiecał, na co koń spojrzał na niego niemal z wyrzutem.  

Tak jak się umówili, rodzeństwo Bodt czekało na niego przed stajnią. Obok wysokiego szatyna stała niziutka, blondyneczka z toczkiem w ręku. Niecierpliwie zaciskała na nim drobne piąstki. Jean mimowolnie przypomniał sobie własne początki, kiedy każdy kontakt z koniem był czymś nowym i ekscytującym. Nie to, żeby cokolwiek się zmieniło. 

- Jesteś! - rozpromienił się Marco, a Kirschtein zastanowił się, czy bycie tak radosnym nie jest przypadkiem zakazane. Z resztą, z tak ładnym uśmiechem mógł suszyć zęby do woli. Piegus, jak postanowił go w myślach od teraz nazywać, położył siostrze dłoń na ramieniu - No, Maria! Leć się przywitać. 

Dziewczynka nieśmiało uśmiechnęła się w stronę Jeana, co on odwzajemnił. Mimo, że nigdy by się do tego nie przyznał, bardzo lubił dzielić się z dziećmi swoją wiedzą o koniach. 

- Jestem Jean - przedstawił się, wyciągając w jej stronę dłoń, którą ona nieśmiało uścisnęła.

- Maria. Miło mi pana poznać. 

- No, poradzicie sobie sami? Ja już pójdę poczekać przed ujeżdżalnią, ok? - spytał Marco, na co oboje z Marią jednocześnie przytaknęli.

Jean ogólnikowo, co by czasu nie tracić, pokazał jej jak szybko osiodłać bułanego kucyka o imieniu Cuks. Pomógł blondynce wyprowadzić go na plac, po czym poinstruował, jak wsadzić nogę w strzemię by utrzymać równowagę. Podpiął lążę do ogłowia, po czym gwizdnął cicho, a Cuks posłusznie ruszył stępem. 

- Chwyć wodze w obie ręce - powiedział- opuść nogę w strzemieniu, o, tak! Świetnie! - pochwalił ją. Po dłuższej chwili stępu, gdzie przez chwilę wykonywali różne ćwiczenia rozciągające, Jean uprzedził ją, że zaraz przejdą w kłus. Dziewczynka złapała się siodła, po czym on gwizdnął, a kucyk przeszedł w trucht. Maria krzyknęła cicho z zaskoczenia, kurczowo łapiąc się przedniego łęku, coraz to mocniej wybijana w siodle przez rytm końskich kroków. 

- Świetnie ci idzie! -  krzyknął Marco opierający się o pomalowane na biało ogrodzenie, na co Jean przewrócił oczami. 

- Spróbuj unieść się w siodle! Jakbyś robiła przysiady! Właśnie tak! - chwilę potem przeszli znów do stępu- Bardzo dobrze ci poszło, jak na pierwszy raz - pochwalił, pomagając dziewczynce zejść. Ta tylko uśmiechnęła się szeroko, patrząc na niego błyszczącymi z ekscytacji oczyma - Pójdziemy odprowadzić Cuksa, co ty na to? - zaproponował Jean, podając blondynce wodze. 

- Tak! - ucieszyła się - Marco, poczekasz na nas? - spytała. 

- Jasne, bez pośpiechu - odpowiedział, podwijając rękawy pomarańczowego swetra.

Jean pokazał Marii jak zdejmować siodło i przybliżył mniej więcej jego budowę. 

- A opowiesz mi o tym następnym razem? - spytała, wskazując na ogłowie z aktualnie rozpiętym luźniej podgardlem i zabezpieczonymi wodzami. 

- Jeżeli tylko przyjedziecie wcześniej, to nie ma problemu - obiecał, wycierając zakurzone dłonie o brązowe bryczesy. 

Oboje wyszli na dziedziniec, gdzie Marco stał pod drzewem, patrząc w padok nieobecnym wzrokiem. 

- O, jesteście już - uśmiechnął się, odwracając w naszą stronę - To będzie czterdzieści, tak? - spytał Jeana, który przytaknął. Bodt podał mu odliczoną kwotę -To za tydzień o tej samej godzinie, tak? - spytał, na co Kirschtein przytaknął. 

- Przyjedziemy trochę wcześniej - dodała blondynka - żebyś pokazał mi, jak osiodłać Cuksa samemu!

Marco potargał ją po włosach, na co dziewczynka nadęła zabawnie policzki, co poruszyło nawet kamienne serce szatyna.

- Nie będzie to problemem? - spytał, wbijając w Jeana spojrzenie błyszczących, piwnych oczu. Ten nerwowo przełknął ślinę, drapiąc się po karku. 

- Nie, skąd. Byleby nie przed ósmą, wtedy jeszcze śpię.

Bodt przytaknął.

- Do zobaczenia panie Kirschtein! - zawołała na pożegnanie Maria, a Jean szybkim krokiem skierował się w stronę boksu Jerro. Miał mu sporo do opowiedzenia o swojej pierwszej od dawna lekcji z piegowatym krzykaczem i jego uroczą siostrą.





Kolejne, co chcę napisać ale na chęci się skończy.

Nie oceniajcie mnie. 

Z resztą, i tak pewnie będę to edytować przynajmniej pięć razy, bo nie podoba mi się.

Generalnie to bijcie mi brawa, bo ten shit ma ponad tysiąc słów, więc wowow

Mam nadzieję, że pierwsze trzy rozdziały nie zanudzą was na śmierć, bo potem gwarantuję ostrą jazdę bez trzymanki na końskim grzbiecie. 

A, zapomniałabym! Jeśli chcecie mini słowniczek z terminologią jeździecką to mówicie. Chętnie to zrobię. Jako że sama jeździłam długo, to trochę się na tym znam. 

Koń nazywa się Jerro, bo ktoś kiedyś bardzo go lubił, wiesz że o tobie mówię c: Jeśli to czytasz to wiedz, że cała ta książka jest dla ciebie w sumie. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro