12
Maraton 2/3
- Nie, nie... - zaprzeczył szybko - Tylko myślę, że powinnaś się dowiedzieć gdzie znajduje się megawonsz9... - dodał ostrożnie, a ja momentalnie się rozpromieniłam.
- Serio? - zapiszczałam wstając z łóżka, widząc jednak jego wzrok, przypomniałam sobie jego słowa. Od razu się opanowałam i z powrotem usiadłam na wcześniej zajmowane miejsce.
,, Jeśli chcesz by cię szanowano musisz być opanowana w każdej sytuacji i szanować inne szanowane osoby.''
- Mhym, lepiej. - stwierdził - Musisz się pilnować, Rose.
- Tak, wiem. Przepraszam, to się nie powtórzy. - powiedziałam ze skruchą, a on kiwnął tylko łebkiem - To.. Powiesz mi? - spytałam z wyczuwalną nadzieją w głosie.
- Naturalnie. - tu zrobił krótką przerwę - Megawonsz9 znajduje się w Hogwarcie. Jest bazyliszkiem. - powiedział nad wyraz spokojnie. Westchnęłam.
- W Hogwarcie?? Uhh, dlaczego? - spytałam rozdrażniona.
Chyba zaraz dostanę depresji.
- Bo tam jego pan, Slytherin, go umieścił. Dokładnie w komnacie tajemnic. - rzekł
- Aha... - odpowiedziałam jakże inteligentnie i nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. - Ale.. Megawonsz9 bazyliszkiem? - spytałam zdziwiona.
- Tak... Jeden mugolak zobaczył tego bazyliszka i nazwał go: Megawonsz9 oraz uznał go za Boga. Za nim podążyło więcej mugoli i nawet powstała o nim legenda i modlitwy do niego... - odpowiedział po czym położył się na najbliższej poduszce.
- Aha. - kolejna inteligentna odpowiedź. - Ale.. Mugol i Hogwart? - spytałam zdziwiona.
Przecież świat magii jest dla nich bardziej niż niedostępny.. Zwłaszcza szkoły magii!
- Mugolak. Mugolaki, czyli szlamy, również uczą się w tej szkole. - rzekł zamykając w tym czasie oczy.
- Aha. - co ja mam z tym ,,Aha'' dzisiaj? Koniecznie muszę znaleźć jakiś zamiennik.
- Rose. - odezwał się nagle.
- Tak? - spytałam zdziwiona. Co znowu zrobiłam?
- Radzę ci nie mówić ,,Aha''. Tak mówią tylko małe, niewychowane dzieci. - wyjaśnił - A ty chyba taka nie jesteś, prawda?
- Nie.. Oczywiście, że nie. - odparłam zadziwiona faktem, że jeszcze ma co do tego wątpliwości.
- Tak więc.. Jak już nie wiesz co powiedzieć, to po prostu kiwnij raz czy tam dwa głową, ale nie mów nigdy ,,Aha'', dobrze? - spytał niepewnie, jakby się zastanawiając czy nie posuwa się już zbyt daleko w naszej rozmowie.
Faktycznie.. Z początku nazywał mnie swoją panią. Był taki roztargniony, wesoły.. Zawsze zwracał się do mnie z szacunkiem. Ba! Mało brakowało by zaczął mnie czcić!
Teraz zaczął być taki.. Władczy. Nie podoba mi się to. Będę musiała z nim później to tym porozmawiać.
- Jasne - powiedziałam po czym spojrzałam na zegarek na ścianie. 22:35. - Ja chyba też już się położę. - rzekłam po czym położyłam się obok Leo i przykryłam nas kocem. - Dobranoc, kochany.
- Dobranoc, Rose. - odpowiedział sennie. Po chwili oboje pogrążyliśmy się we śnie.
✴✴✴
Obudził mnie, jak zwykle zresztą, koszmar. Westchnęłam.
Dzisiaj mi się śniły jakieś wielkie żółte ślepia, a później widziałam tylko krew.
Widziałam. Ale człowiek nie tylko widzi, ale też i słyszy.
Słyszałam wiele krzyków, błagań o śmierć, czy też pomoc. Ludzie krzyczeli do mnie bym im pomogła, a ja tylko stałam i się.. Uśmiechałam.
Spojrzałam z przyzwyczajenia na Leo. Śpi.
Dobrze. To znaczy, że nie darłam dzisiaj mordy. Godzina 4:42. Czyli wydarzy się coś niezwykłego. Jeeej, ale się cieszę..
Uh, chyba już nie mogłam pomyśleć czegoś jeszcze bardziej sarkastycznego.
W każdym razie, nie zastanawiając się nad niczym konkretnym, wstałam z tego mało wygodnego łóżka i już po chwili byłam przy szafie wybierając sobie ubrania na dzisiaj.
Czarne dresy, czarna bielizna i śliwkowa luźna bluza, niczym worek na ziemniaki. Ale czegóż to by się spodziewać od strony sierocińca. No, na pewno nie luksusów.
Weszłam do szafy się przebrać gdyż nie chciało mi się wychodzić z pokoju.
Nienawidzę łazienek na korytarzu! Chciałabym mieć własną..
Przebrałam się i wyszłam z tej przekletej szafy, po czym zdałam sobie sprawę, że i tak muszę iść do tej łazienki. Siusiu.. Uh! To było takie bezsensowne!
Momentalnie tak się zirytowałam, że aż kopnęłam z frustracji w szafę.
- Rose? Rose, co ty odwalasz? - spytał wąż ziewając. Kurczeee.. Zapomniałam, że nie jestem sama.
- Nie, nic. Śpij dalej. - powiedziałam wchodząc z powrotem do szafy.
- Rose? - spytał zdziwiony.
- Tak? - zapytałam jak gdyby nigdy nic.
- Dlaczego weszłaś do szafy? - spytał rozbawiony.
- Nie wiem. - powiedziałam wychodząc zrezygnowana. - Idę do łazienki. - oznajmiłam.
Nałożyłam moje ulubione czarne trampki i wyszłam pozostawiając za sobą chichoczącego węża.
Do łazienki miałam dosyć blisko, ledwie jakieś trzydzieści kroków, tak więc chwila i już tam byłam.
Gdy już zrobiłam siusiu, stanęłam na przeciwko umywalki i ze znużeniem zaczęłam myć ręce. Następnie dokładnie opłukałam twarz.
Oparłam się o umywalkę i westchnęłam. Mimowolnie spojrzałam przed siebie, w stronę lustra, i zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak.
KURDE BELE, UROSŁY MI CYCKI!
Zmarszczyłam nos i patrzyłam w szoku na swoje odbicie w lustrze, po czym zaczęłam macać cycki, aż stwierdziłam, że będzie trzeba pokupować staniki.
Lub raczej je ukraść.
W pewnej chwili przestałam, po czym z powrotem oparłam się o umywalkę i spojrzałam na swoją twarz.
Piegi. Mam piegi. Od kiedy? Nigdy wcześniej ich chyba nie było.. Miałam je od zawsze? A może od słońca?
Westchnęłam raz jeszcze. Dlaczego tak rzadko na siebie spoglądam? Boję się ujrzeć rodziców?
Tych samych którzy mnie oddali do sierocińca? Porzucili. Jak zwykłą nieistotną rzecz.
Rodzina White.. Mnie zostawili i adoptowali inną dziewczynkę. Była tak bardzo podobna do mnie..
Dlaczego? Byłam aż taka beznadziejna?
Tam wiele pytań, a tak mało odpowiedzi..
Zresztą. Co mnie to obchodzi. Nie chcieli mnie? Trudno! Pora o tym raz na zawsze zapomnieć. Wybić sobie to z głowy i tyle.
Z westchnięciem spowrotem spojrzałam w lustro.
Schudłam.. Bardzo.
Dzisiaj idę ma pizzę i chyba faktycznie muszę zacząć normalnie jeść. By lepiej wyglądać. Mniej.. Zaniedbanie.
Dobra. Czas wracać do pokoju. Pewnie Leo się już niecierpliwi. Wczoraj rano powiedział, że powie mi coś dzisiaj. Ciekawe o czym będziemy rozmawiać..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro