Rozdział 24
Pov. Stark
Chodziłem w kółko po całym salonie i byłem coraz to bardziej zdenerwowany, wyzywając się w myślach od największego debila, jaki tylko stąpał po tym świecie. Kurwa, nie dość, że puściłem Petera samego w ręce, jak się później okazało Hydry, to jeszcze Buckiego. Ja pierdole, no jak można być tak głupim! Jak mogłem myśleć, że to wszystko potoczy się dobrze?! Cholera, przecież to Hydra, wiedziałem na co się piszę! Kurwa.. przecież.. no nie wierzę. Po prostu chyba jestem idiotą.
Ale żeby nie było, to nie tak, że się już lubimy z metalorękim, bo ja go kurwa nadal nienawidzę i najchętniej zajebałbym z zimną krwią, ale widzę to, że dzieciak go potrzebuje. Bądź co bądź, tylko jego tak naprawdę znał od tej lepszej strony. Jego i teraz mnie. Boże, a co jeśli nie wybaczy mi tego, że nie poszedłem za nim? Co jeśli właśnie się wykrwawia lub.. Hydra go sobie podporządkowała? On może teraz cierpieć, a były żołnierz Hydry może być już martwy..
Złapałem się za włosy i mocno za nie pociągnąłem, jęcząc przy tym bezsilnie.
-Uspokój się. -warknęła agresywnie Natasha, stukają nerwowo paznokciami o kant stołu. -W ten sposób na pewno im nie pomożesz.
-Tym sposobem też mi kurwa nie pomożesz. -odgryzłem się, za co dostałem tylko bezczelne spojrzenie.
Nie przejąłem się nim zbytnio, bo dobrze widziałem w oczach rudowłosej kobiety, że i ona bardzo martwi się o tą zniszczoną przez Hydrę dwójkę. Jednak to nie ona decydowała w tej sprawie, to nie będzie jej wina, gdy komuś coś się stanie. Tym bardziej, że nie mamy już dostępu do kamer, bo wszystkie jakimś magicznym cudem przestały działać. Niby je zhakowałem i miałem dostęp do obrazu.. ale i tak gówno to daje przy ich braku. I kolejna fala pytań zalała mój umysł, bo przecież w jaki sposób oni je wszystkie zniszczyli? Jedna na pewno musiała się uchować. A może.. cały peron już dawno został niszczony? Wysadzony w powietrze? Na samą myśl o tym mój oddech nerwowo przyspieszył, a ręce zaczęły się pocić z nerwów. W głowie już miałem wizję, jak Bucky wnosi tutaj zakrwawionego młodzieńca i ze łzami w oczach krzyczy, że to moja wina. I ma rację, to moja wina. To ja go puściłem samego, pozwoliłem mu znów cierpieć, nie dałem wsparcia i..
Nagle w nozdrzach poczułem zapach krwi, a przed oczami zaczęło robić mi się ciemno. Nie wiedzieć kiedy zachwiałem się i gdyby nie szybka reakcja kobiety, która znajdowała się niedaleko mnie, już dawno leżałbym na zimnej podłodze.
-Ej, Stark! -krzyknęła, klepiąc mnie po policzku.
Jednak ja już nie kontaktowałem, zagłębiając się całkowicie w swoim nowym, wymyślonym świecie. Moją pierś niemal od razu ścisnął ogromny ból i żal, bo w końcu to była moja wina. Cała ta sytuacja była moją winą.. bo pozwoliłem na jego śmierć, mimo, że miałem okazję temu zapobiec. Mimo, że wiedziałem gdzie to będzie i wiedziałem, kto tam będzie. Nie wiedzieć kiedy zacząłem krztusić się branymi wdechami, a poczucie winy dosłownie skręcało mnie od środka.
-O-on.. ja.. zab-ił-łem go.. -wyszeptałem ciężko płaczliwym tonem.
Natasha jednak chyba zrozumiała, co się tak naprawdę dzieje i zaczęła mnie powoli uspokajać. Mówiła, że nic im nie jest, gładziła mnie czule po ramieniu i kazała brać wolne wdechy razem z nią. Na szczęście to pomogło i już po chwili spocony siedziałem na podłodze, niepewnie opierając się o fragment skórzanego fotela. Po około dziesięciu minutach w końcu odetchnąłem z niewiarygodną ulgą. Cicho podziękowałem rudowłosej i delikatnie podciągnąłem się do góry, by w końcu spokojnie opaść w wygodnym fotelu. Powoli wziąłem kolejny, spokojny wdech i nadal ze strasznie szybko bijącym sercem starałem się wygonić z umysłu tą jakże nieprawdziwą wizję.
Wszystko skończy się dobrze, oni oboje żyją.
Wszystko skończy się dobrze, oni oboje żyją..
Wszystko skończy się dobrze, ale czy oni oboje żyją?
Nagle drzwi winy się otworzyły, a ja niemal od razu zerwałem się do góry. Jednak nie tego się spodziewałem. Momentalnie poczułem się słabo, a moja skóra zbliżona była kolorem do białego pergaminu. Przecież.. to nie tak miało się skończyć..
Spokojnym krokiem z windy wyszedł oblepiony potem, kurzem i krwią Bucky, a na jego rękach spoczywał Peter. Ten sam Peter, który jeszcze zaledwie dwie godziny temu wyskoczył przez balkon z chęcią uratowania ludzi.. z chęcią zemsty na byłych przełożonych. Ten sam, który walecznie walczył przez całe swoje życie i walczy także i teraz.
-C-co tam się -st-tał-o. -wyjąkałem i chwiejnym krokiem ruszyłem w ich stronę.
Im bliżej podchodziłem do nich, tym więcej szczegółów widziałem na twarzy Parkera.. w ogóle na całym jego ciele. Zacznijmy od tego, że z każdym metrem czułem coraz to ostrzejszy i bardziej mdlący zapach krwi, jednak nigdzie nie mogłem się dopatrzeć ran czy cięć. Jedyne co zauważyłem, to że z prawej dłoni kapała mu z wolna życiodajna krew, a nadgarstek wyglądał jak.. jakby coś go zmieliło. Powyginany był w każdą z możliwych stron, a do tego niemalże bezwładnie unosił się i opadał z każdym kolejnym krokiem bruneta. Poza tym na jego mleczno białej twarzy, którą to zdobiły jeszcze lepiej widoczne blizny widziałem istne wycieńczenie.
Nie wytrzymałem, a z kącika mojego oka powoli wyszła pierwsza i najpewniej nie ostatnia łza.
-Tak jak się spodziewaliśmy, to był podstęp. -oznajmił wzruszając ramionami.
Bez wahania oraz żadnego słowa wyminął mnie i ruszył w stronę kanapy, na której to siedziała nadal zszokowana Natasha. Jak dobrze, że Steve i Clint musieli szybko załatwić coś dla Furego, bo aż tyle troski i współczucia to ten pokój by nie wytrzymał. Przecież jakbyśmy się rzucili na niego, nawet i w dobrych chęciach, to dzieciak mógłby się po prostu wystraszyć i nie daj Boże zaatakować.
-A coś więcej? -zapytałem już ciut pewniej, martwiąc się oczywiście nadal o szatyna. - Co tam zastałeś, co się stało z tymi ludźmi i dlaczego..
-Zamknij się Stark. -warknął gniewnie metaloręki, delikatnie kładąc młodzieńca na kanapie. -Lepiej przydaj się na coś i przynieś apteczkę.
Nie byłem w stanie się ruszyć. Nie miałem pojęcia, co się z nim stało oraz w ogóle jak do tego doszło. Cała masa tych niepewności przygniatała mnie, uniemożliwiając racjonalne myślenie. Moje myśli zajmował tylko Peter i szczera chęć pomocy.. ale nie potrafiłem się ruszać. A wszystko to przez jebane wyrzuty sumienia. Bo przecież gdybym..
-Ja pójdę. -oznajmiła kobieta, tym samym przerywając potok moich myśli, po czym szybko udała się do najbliższej łazienki.
Ucieszyłem się z tego faktu, bo moje nogi powoli robiły się jak galaretka, a wyrzuty sumienia ciągle boleśnie odbijały się echem w całej głowie. Potykając się o własne nogi doszedłem do fotela znajdującego się tuż obok nastolatka i patrząc na niego z nieznaną mi dotąd troską, ponownie podjąłem temat.
-Powiesz mi, co.. -zacząłem, ale nagle stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewałem.
Bucky, były Zimowy Żołnierz, jedna z najtwardszych osób jakie w życiu znałem bezsilnie opadła na ziemię i lekko garbiąc się, oparła o dolną część sofy. Nie miałem pojęcia, co się z nim dzieje, ale jedno było bardzo dobrze widoczne - martwił się. Nie zważając na moje pytanie podkulił nogi do klatki piersiowej i westchnął tak żałośnie, że aż zrobiło mi się go szkoda. Tak, współczuję mężczyźnie, który brutalnie zabił mi rodziców, a wszystko to dzięki jednemu, równie skrzywdzonemu nastolatkowi.
-Oni.. -podjął próbę wyjawienia tego, co tam się stało, ale głos słyszalnie mu się po prostu załamał. -Zniszczyli go.. podporządkowali sobie i to w najgorszy z możliwych sposobów.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, na początku nie pojmując sensu jego słów. No właśnie.. na początku, bo potem ich sens uderzył we mnie ze zdwojoną siłą.
Pamiętam, jak jeszcze półtora roku temu Bucky nie zachowywał się normalnie i miał takie napady gniewu, w czasie których zupełnie o wszystkim zapominał. O ludziach, o tym gdzie jest.. no po prostu o wszystkim i tylko Steve był w stanie jakoś do niego dotrzeć. Tłumaczył się czymś, ale wtedy za bardzo nie zwracałem na to uwagę uznając po prostu, że już zawsze będzie nienormalny. Ale pewnego razu, po długiej walce z nami oraz ze samym sobą, gdy leżał wycieńczony na podłodze w salonie to powiedział, że to właśnie zasługa tego wgranego mu programowi. Powiedział, że to właśnie on go zniszczył i podporządkował Hydrze.
Błagam, obym źle wydedukował to.. oby to wszytko okazało się zwykłą fikcją.
-Nie mów, że..
-Tak. -spojrzał na mnie tym swoim zagubionym i zrozpaczonym wzrokiem. -Mają go pod kontrolą, wręcz w garści.. on ma ten program.. i.. ja nie potrafiłem go skrzywdzić
Zwiesiłem głowę załamany tym faktem, a z moich oczu popłynęły kolejne łzy. Jak można być tak bezlitosnym człowiekiem? Jak można niszczyć życie dziecku, przetrzymywać je i.. zabijać od środka..? Jak to możliwe, że tyle ludzi chorych psychicznie i lubujących się w cierpieniu drugiej osoby należy do tej samej organizacji.. przecież to.. nieludzkie.
-Jednak nie to jest najgorsze. -rzekł tak pustym tonem, że aż ciarki przebiegły po moich plecach. -Aktywowali go. Tam, w metrze.. kazali mu mnie zabić.
Gwałtownie wziąłem głębszy oddech i aż zachłysnąłem się nim ze zdziwienia. Ale.. ale jak to możliwe? Jak oni.. dlaczego? Naprawdę? Dlaczego oni znów się pojawiają w jego życiu? Jednak to nagłe zaskoczenie szybko przeszło w gniew skierowany w stronę tej paskudnej organizacji. Zabiję ich. Zajebię jak nic nie warte, bezużyteczne zwierzę. Będę tak samo bezlitosny, jak oni i bez wahania pomogę zemścić się Peterowi, gdy tylko dojdzie do siebie. Dam mu wszystko bez chwili zwłoki. Wszystko, byleby tylko już na zawsze uwolnić go od Hydry. W końcu, gdy tylko połączymy nasze genialne umysły, to bez problemu opracujemy plan oraz broń, która nam w tym pomoże.
Targany różnymi emocjami, spojrzałem na przygarbionego bruneta i mimo wszystko próbowałem nie przywołać zbroi, by od razu ich rozpierdolić. Dobra Stark, skup się kurwa jego mać.
-Ale sprzeciwił się. -kontynuował, nie zważając nawet na mój wewnętrzny monolog. -W pewnej chwili udało mi się przebić przez tą barierę i dotarłem do niego, a on się nie poddał. Zwijał się z bólu, ale walczył.. i jakimś cudem na szczęście wygrał.
Widziałem, że mężczyzna z wielkim cierpieniem opowiadał o tym, co tylko podkreślało, jak bardzo ważny jest dla niego nastolatek. Mimo wszystko uśmiechnąłem się delikatnie, co w stosunku do metalorękiego nie jest za częste.
-Martwisz się. -stwierdziłem. -To nic złego. Ja też się o niego martwię i..
-Nie dasz rady mu pomóc. -przerwał mi, patrząc w oczy z rezygnacją. -Nie wiesz, jak on działa, co potrafi zrobić z człowiekiem i jak..
-To mi wyjaśnij. -rozkazałem, siadając wygodniej w fotelu.
Przez chwilę między nami panowała cisza. Jednak nie trwała ona zbyt długo, bo Natasha wbiegła do pokoju z apteczką. Z niepewną miną podała ją metalorękiemu, który posłał jej wdzięczne spojrzenie i delikatnie przesunął nogi Petera, aby przy nim usiąść. Jednak nie kwapił się zbytnio do wyciągnięcia bandaży czy chociażby obejrzenia jego rany. A ja doskonale wiedziałem dlaczego.
-Nat.. -zaczął, patrząc nadal gdzieś w podłogę. -Mogłabyś.. zostawić nas samych?
Widziałem kątem oka, że rudowłosa już chce się sprzeciwić, ale szybko wkroczyłem do akcji. Bądź co bądź, chodzi o nastolatka, a za niego jestem gotów nadstawić kark. Innych i przede wszystkim swój.
-To ciężkie nie tylko dla Petera, ale także i dla Buckiego.. a wiesz, jak on reaguje na innych ludzi.
Kobieta przez chwilę analizowała moje słowa, a potem dyskretnie kiwnęła głową. Jednak jej mina nie wyrażała tego samego co gest, więc uważnie patrzyłem, czy aby na pewno zamierza opuścić ten pokój. Wolnymi krokami, oczywiście obracając się co sekundę, aby upewnić się czy czasem nie zmieniliśmy zdania, weszła na schody i udała się do góry. Usłyszałem, jak brunet wydycha z ulgą powietrze, po czym podnosi delikatnie głowę do góry.
-Dzięki.. -wyszeptał z deczka płaczliwym tonem Bucky, po czym posłał mi naprawdę wdzięczne spojrzenie.
-Nie ma za co. -uśmiechnąłem się, rozumiejąc jak najbardziej sytuację.
Jak gdyby nie patrzeć, dzięki Peterowi zbliżyliśmy się trochę do siebie. Nie traktuję go już jak wroga, ale jak dobrego przyjaciela, co jest naprawdę dziwne. Nie robię mu na złość, nie wytykam dawnych czynów.. bo tak jakby na przykładzie dzieciaka nauczyłem się, że nie można kogoś oceniać przez pryzmat własnej krzywdy. Trzeba znać dwie strony medalu i wejść w skórę sprawcy, by poczuć, co on przeżywa. Bo teraz jakby bardziej rozumiem, że Bucky nie chciał tego zrobić, tylko że został do tego zmuszony.
Chociaż z drugiej strony żal i ból pozostał, przez co są momenty, gdzie go tak po prostu nienawidzę. Ale tylko czasem, zależy od dnia i humoru. No i od tego, czy wypiję kawę.
-To cię zamyka. -odezwał się nagle długowłosy, nie patrząc w moją stronę. -Oddziela twoje ciało od umysłu i każe wykonywać rozkazy. Sprawia, że jesteś marionetką, która bez pomocy z zewnątrz praktycznie nie ma szans na wyrwanie się z tego transu. Ty wtedy.. nie czujesz żadnego bólu. -spojrzał na rozwaloną dłoń Parkera. -Nie czujesz żadnej empatii czy więzi do danej osoby. Pochłania cię tylko gniew i chęć zabicia. Wtedy.. nie liczy się nic poza celem. A jeśli tylko chcesz z niego zboczyć, to twoje ciało zaczyna płonąć. Krwawić. Bynajmniej to czujesz, zwijając się z bólu na ziemi.
Dopiero teraz pojąłem, jak bardzo było mu ciężko przez ten cały czas. Mrugałem ze zdziwienia oczami, nie wyobrażając sobie, jak ktoś może być tak brutalny. Jak w ogóle człowiek może coś takiego zrobić bliźniemu.. torturować go tylko po to, aby wykonał jego rozkaz. Pozbawiać go możliwości samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji. Co prawda inaczej radzi sobie z tym osoba dorosła, a inaczej nastolatek. Nic więc dziwnego, że ze strachem spojrzałem na młodego. On.. już przy hakowaniu systemu Hydry było widać, że nie panuje nad emocjami, jest rozchwiany i nawracające wspomnienia wcale mu w tym nie pomagają. Ja.. naprawdę bałem się, jak to wszystko będzie wyglądać po jego przebudzeniu.
Poza tym, dane które dla nas wykradł mówią same za siebie - on nie może być zdrowy psychicznie. Nie po takich przejściach.
-Nie wiem.. nie mam pojęcia, co w ogóle powiedzieć. -stwierdziłem, będąc całkowicie w szoku. -Chyba pierwszy raz w życiu.
-Taa. -przyznał, po czym spojrzał na mnie. -Zauważyłeś, że już nie kłócimy się tyle?
Zaśmiałem się serdecznie, po czym podszedłem do niego. Widziałem, że ręce trzęsą mu się tak bardzo, że nawet szklanki z wodą by nie utrzymał, a co dopiero porządnie opatrzył dłoń szatyna. Tak więc usiadłem na sofie, jakieś pół metra od niego i bez pytania zabrałem apteczkę. Jednak wzrok bruneta, który jawnie mnie mordował sprawił, że pokusiłem się o wyjaśnienie swoich czynów.
-Spokojnie. Sam widzisz, że nie jesteś w stanie tego dobrze wykonać. -stwierdziłem.
Mężczyzna przeanalizował moje słowa, po czym z niepewnym wyrazem twarzy pokiwał głową. Cóż, jak gdyby nie patrzeć, nie miał wyjścia, bo jak na razie to tylko ja mogłem opatrzeć Petera bez żadnych przejawów agresji z jego strony. Ostatnia sytuacja utwierdza chyba wszystkich w tym przekonaniu. Zresztą, szatyn ma jeszcze do niego żal o tą sytuację, przez którą się mocno pokłócili, więc ma też powody by mu aż tak nie ufać. W końcu chłopak się odsłania, jest osłabiony i niezbyt zdatny do ataku.. więc woli być przy kimś, kto go na pewno nie skrzywdzi.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem.
Tak więc po jawnym pozwoleniu Buckiego wyjąłem z apteczki gazę, wodę utlenioną i bandaż, po czym delikatnie chwyciłem szatyna za dłoń. Tego, co się właśnie stało, to chyba nikt nie był w stanie przewidzieć. Z chwilą, gdy moja ciepła dłoń złapała pewnie, jednakże nadal bardzo delikatnie za jego przedramię, to chłopak otworzył oczy. Nie powoli, jak to w zwyczaju mają robić osoby nieprzytomne, tylko nagle i gwałtownie. Widziałem w nich niemalże kalejdoskop emocji, jednak wszystkie z nich sprowadzały się do jednej - do gniewu. Nie wiedzieć kiedy chłopak zerwał się z łóżka i jednym, sprawnym ruchem wyciągnął z kieszeni długi, niesamowicie ostry nóż. To była sekunda, jedna, pierdolona sekunda, w czasie której zamiast siedzieć na kanapie, to klęczałem na podłodze z wykręconymi do tyłu dłońmi i przyciskanym do gardła nożem.
-Peter! -krzyknął przerażony Bucky. -Co ty robisz, przecież..
Nie zdążył skończyć, bo chłopak agresywnie szarpnął mną, tym samym rozcinając mi skórę. Niemal natychmiast poczułem, jak z rany cieknie mi po szyj świeża krew.
-To, co mi rozkazano. -oznajmił pustym głosem.
~2633~
#wojnapolsatowa
Dzisiaj tak na spokojnie xD mam nadzieję, że Was nie zanudziłam tym pierdoleniem xD
No i trochę pojechałam Polsatem xD podziękujcie Neko4751, to jej wina, mogła nie zaczynać xD Albo to ja zaczęłam.. 🤔 chuj wie od dawna się to ciągnie xD
Tak z innej beczki, powoli zbliżamy się do końca.. nwm jeszcze może z 10/12 rozdziałów? Zobaczymy, co mi jeszcze do głowy przyjdzie xD
Do następnej niedzieli, Kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro