Rozdział 12
Pov. Tony
Z wręcz ledwo co wyczuwalnego, alkoholowego upojenia wybudził mnie jakiś niezidentyfikowany huk, którego źródło było gdzieś obok mnie. Niemal od razu poderwałem się do góry i rozglądając na boki, szukałem jakiegoś tropu. Jednak nie znalazłem nic podejrzanego, dlatego z głośnym westchnięciem usiadłem na stołku i poprawiając kaptur spojrzałem w stronę.. zaraz, zaraz.. gdzie jest 367? Nim zdążyłem zacząć panikować, usłyszałem czyjś szczery śmiech. Pochyliłem głowę tak, aby moje nadal zasłaniające pół twarzy okulary nie zsunęły się z nosa, po czym zobaczyłem na ziemi leżącego i gapiącego się w sufit szatyna. Nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego swoim położeniem, w przeciwieństwie do mnie.
-Spokojnie, zaraz straci przytomność i za parę godzin się obudzi trzeźwy. -wyjaśnił Erick, tym samym odpowiadając na moje nieme pytanie.
Pomimo wypitych sześciu shotów czułem się.. tylko ciut mniej sprawny fizycznie, nie tak jak chciałem -psychicznie. Co więcej, wręcz miałem wrażenie, że ta ilość alkoholu to o wiele za mało, abym był w tym samym stanie, co 367. Teraz pytanie, czy to on ma słabą głowę, czy może ja w jakiś nieznany ludzkości sposób uodporniłem się na alkohol.
-Nie rozumiem, piliśmy w jednym tempie, a on.. -zacząłem, ale barman przerwał mi.
-Jest chodzącym dziwadłem i po prostu jego ciało szybciej przyswaja używki. -odparł, wychodząc zza lady.
Patrzyłem, jak starszy mężczyzna powoli podnosi młodszego z ziemi i zarzucając sobie jego ramię na swoje, rusza w stronę zaplecza.
-Pomogę ci. -zaoferowałem się, niemal od razu łapiąc nastolatka za drugie ramię.
Moim pierwszym odczuciem, po dotknięciu go było -jaki on chudy! Drugim, że mimo to jego mięśnie są naprawdę twarde i czuć, że ciężko na nie pracował. Jednak nie miałem dużo czasu na zastanawianie się nad tym, bo po chwili przeszliśmy przez drzwi, za którymi ukazało się małe, z deczka obskurne pomieszczenie socjalne. Na jedną ścianę składały się szafki zamykane na kod i drzwi najprawdopodobniej prowadzące do łazienki, a na druga minimalny aneks kuchenny do podgrzania jedzenia i dwie dwuosobowe sofy. Erick skierował nas do najbliżej znajdującej się, szarej kanapy, na którą niemal od razu położył szatyna.
-Na szczęście ciężki nie jest. -szepnął, opierając się o ścianę i ze współczuciem patrząc na młodzieńca.
-Długo się znacie? -zapytałem równie cicho, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o znajomym Buckiego.
Znany mi od lat mężczyzna, którego bar kiedyś chciałem kupić westchnął tylko i przeniósł swój zmęczony wzrok na mnie.
-Przeszło ponad rok. -oznajmił już ciut głośniej. -Miał mnie zabić, ale jakoś tak wyszło, że darmowy alkohol udobruchał go do tego stopnia, że zabił zleceniodawcę. -spojrzałem na niego zdziwiony, nie spodziewając się czegoś takiego.
Czyli jednak coś oprócz sporej inteligencji i chęci konstruowania maszyn nas łączy. Ciekawe tylko, dlaczego tak młody człowiek potrafi spić się do takiego stopnia? I dlaczego tak szybko?
Czując, że niczego więcej nie dowiem się od właściciela, przeniosłem swoje zaniepokojone spojrzenie na Młodego. Pomimo tej ogromnej blizny na twarzy nie wydawał się być agresywny.. wręcz przeciwnie, sprawiał pozory nieporadnego, piętnastoletniego chłopca, którego życie po prostu dość mocno skrzywdziło. I właśnie dlatego, tuż po zobaczeniu tego strachu w jego oczach, wtedy.. w szklanej celi uświadomiłem sobie, jak bardzo mnie przypomina. Na pozór arogancki, wręcz niebezpieczny typ, z armią zabawek, a w środku po prostu skrzywdzony dzieciak, który nie wie, w którą stronę ma się w życiu kierować. Inni ludzie patrzą tylko na jego gesty, słowa, czyny, a nie przejmują się tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.. nie liczy się dla nich stan psychiczny i wieczne koszmary, które nie odstępują go na krok.
Tak, jesteśmy do siebie podobni. On ma broń i katanę, a ja swoją zbroję. On zabija, ja pomimo produkcji broni masowego rażenia -już nie. On ma trudną przeszłość, przeżył wiele krzywd ze strony ludzi i najprawdopodobniej nie potrafi się odnaleźć na wolności, a ja.. nie mogę się pozbierać po ataku kosmitów na moje miasto. Różni nas tylko wiek i sposób nabytych doświadczeń, ale.. zdaje się, że rozumiem go, jak mało kto i.. i chcę pomóc.
Bo w jego oczach widzę coś, czego nie widziałem w żadnych innych. Swoje własne odbicie.
-Pozwolisz, że zabiorę go stąd? -zapytałem pełnym nadziei głosem.
Erick zdaje się został moim pytaniem wybudzony z równie głębokich przemyśleń, lecz po sekundzie kiwną głową na tak.
-Przynajmniej będę miał pewność, że już nie zdemoluje mi lokalu. -odparł, po czym machając mi na pożegnanie, wyszedł.
W duchu uśmiechnąłem się i ponownie łapiąc pod ramię młodego mężczyznę, wyprowadziłem go tylnymi drzwiami na zewnątrz, gdzie przecznicę dalej stał mój samochód. Było już późno, bo całe niebo okryło się nieprzenikliwą czernią, a światła reflektorów i wszelkich reklam nie pozwalały dojrzeć ani jednej gwiazdy. Jednak nie utrudniło mi to w żaden sposób określenia, że jest grubo po dwudziestej drugiej. Ciekawe, czy w wierzy zaczęli się już o mnie martwić.. a może nawet nie zauważyli, że wyszedłem? To byłoby trochę przykre..
-Proszę.. już nie chcę.. -usłyszałem cichy, przerażony szept mojego towarzysza.
Niemal od razu spojrzałem na niego, szukając jakiś emocji na jego wręcz kipiącej obojętnością twarzy. Jednak niczego nie znalazłem.. niczego.
-Będę grzeczny.. obiecuję.. -jego usta poruszały się, głos był pełen emocji, ale twarz nadal kamienna. -Nie chcę nie pamiętać..
Ostatnie słowa wręcz zatrzymały mnie w miejscu. Czy oni.. oni czyścili mu pamięć? W brutalny sposób pozbawiali wspomnień, własnych uczuć oraz osobowości, robiąc z niego marionetkę?
Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej mojego auta, a jego słowa coraz cichsze, bardziej odległe. Powoli bałem się, że dzieciak faktycznie zaraz się obudzi i będzie na mnie zły, że go porywam. Bo w sumie trochę tak to wygląda, no ale hej, przecież nie zostawię go samego w barze!
W końcu dotarliśmy do mojego samochodu, który otworzyłem i z użyciem zadziwiająco mało siły, posadziłem z przodu dzieciaka. Szybko zapiąłem jego pas i ponownie okrążając samochód, zasiadłem za kierownicą.
-F.R.I.D.A.Y. ustaw kurs na wieżę i ruszaj. -rozkazałem swojej AI, a samochód po sekundzie ruszył.
To właśnie uwielbiam w sztucznych inteligencjach, można się samemu napić, a one i tak cię bezproblemowo zawiozą do domu.. nie to co znajomi lub taksówkarze. Podróż mijała spokojnie, auto jechało przepisowo, a nastolatek już się więcej nie odezwał, nie licząc oczywiście cichego chrapania.
W pewnej chwili odpadły mnie wątpliwości, co do słuszności tej decyzji. W końcu dzieciak bądź co bądź jest niebezpieczny, w parę sekund rozłożył na łopatki i zranił Natashę, powalił Buckiego i przylepił mnie do ściany.
-F.R.I.D.A.Y. -odezwałem się kierowany impulsem. -Zanotuj, że mam się zapytać 367, co to za lepka substancja, którą mnie przyczepił do ściany.
Z tego, co udało nam się wywnioskować, zhakował moją AI, zapętlił kamery, obszedł cały system zabezpieczeń i włamał się.. DWA RAZY. Ukradł w niewiadomy sposób wazę i zabił chronionego przez nas człowieka. Jest wręcz stworzony do brudnej roboty! I do tego diabelnie inteligentny. Po tym, jak stracił przytomność w salonie, szybko go złapaliśmy i od razu wsadziliśmy do celi.. jednak ten krótki czas, w którym to miałem kontakt z jego strojem.. no wprawił mnie w istny zachwyt. Specjalna kombinacja włókien, połączona w specyficzny sposób i utwardzona.. ah, muszę poznać ten sekret!
Z drugiej strony.. to nastolatek.. zagubiony, skrzywdzony przez Hydrę dzieciak, który po prostu potrzebuje przewodnika w życiu. Kogoś, kto złapie go za rękę, da odrobinę miłości i wysłucha.. bezinteresownie pomoże. Kogoś, kto nie skrzywdzi go, nie będzie na nim eksperymentował i pokaże, że świat nie jest taki zły. W końcu, uratował nas przed wysłannikami Hydry.. w brutalny dla nich sposób, ale uratował. Nie zaatakował nikogo, a wręcz przeciwnie, pokazał, jak wiele łączyło jego i Buckiego. Pokazał, jak bardzo ma skrzywdzoną psychikę oraz, jak wiele rzeczy nie pamięta.
Zabranie go do siebie, to jedna z moich lepszych decyzji.
Nawet nie wiadomo kiedy samochód zaparkował w jednym z moich prywatnych, podziemnych parkingów. Wyrwany tym samym z rozmyśleń, jakby automatycznie opuściłem pojazd i zabrawszy z niego również i nastolatka, udałem się w stronę windy. Od razu, nawet nie musząc już patrzeć na panel z numerami pięter, wybrałem to, na którym to znajduje się wspólny salon. Winda ruszyła do góry, a ja modliłem się, aby nikogo tam nie było.
Po paru minutach oboje znaleźliśmy się już we właściwym miejscu, w którym to na moje nieszczęście paliło się światło i słychać było głośne rozmowy.
-O, hej Stark! -rzuciła roześmiana Natasha, nawet nie patrząc w moją stronę.
Może to i lepiej? Nie zauważą również i chłopaka.
-Gdzie byłeś, miałem sprawę do ciebie i nie mogłem.. CHOLERA JASNA, CO ON TU ROBI?! -krzyknął Steve, powodując tym samym, że każdy obrócił się w naszą stronę.
Stałem jak słup soli z chyba powoli budzącym się nastolatkiem, który niemalże całym ciężarem opierał się o mój bark.
-Ja.. -chciałem wyjaśnić, ale stwierdziłem, że to nie ma żadnego sensu. -Z resztą i tak mi nie uwierzycie.
Już z pełną świadomością skierowałem się w stronę długiej kanapy i ostrożnie położyłem na niej dzieciaka. Następnie nie zważając na ich lekko zaniepokojone oraz zdziwione spojrzenia, usiadłem obok niego.
-To nam wytłumacz. -zażądała najbardziej pokrzywdzona kobieta, która kulejąc, dotarła do fotela obok mnie. -Bo jakoś nie uśmiecha mi się siedzenie z nim w jednym pomieszczeniu.
-Natasha, nie znasz go. -wtrącił Bucky. -Nie wiesz, co przeszedł i..
-Jest wrogo nastawiony, a to, że dziwnie się w celi zachowywał nie usprawiedliwia go. -warknęła. -Równie dobrze może udawać.
-Tego nie da się udawać! -stanął w jego obronie metaloręki, będąc niemalże gotowy rozpocząć bójkę.
Nie mogę na to pozwolić. Już nie chodzi o to, że znów musieliby mi salon remontować, ani o kolejne ciche tygodnie między nami. Tu chodzi o dobro dzieciaka i chyba czas przerwać tą rozpoczynającą się szopkę.
-Z tego, co się dowiedziałem, to nazywa się Lucas Brown, ale to fałszywe imię i nazwisko. Dzieciak często kończy swoje myśli na głos i dzięki temu można było się dowiedzieć paru rzeczy. -zacząłem go bronić. -Poza tym zhakował F.R.I.D.A.Y i włamał się tu, a to spore osiągnięcie. Nie toleruje dużej ilości alkoholu, czyli wiemy, że jego organizm był w dużym stopniu modyfikowany. Z resztą.. -spojrzałem na nadal śpiącego chłopaka. -.. to skrzywdzone dziecko, któremu jako superbohaterowie powinniśmy pomóc.
Moje chyba pierwsze, nieegoistyczne zdanie wywarło na nich spore wrażenie, co z resztą widziałem po ich coraz to bardziej niepewnych minach. Fakt, 367 zrobił złe pierwsze wrażenie i oni mają prawo mu nie ufać, ale cholera jasna, to mój dom!
-Nie każę wam się od razu zaprzyjaźniać, ale nie sądzicie, że lepiej mieć w nim przyjaciela, niż wroga? -zapytałem, patrząc uważnie po swoich kolegach i skrupulatnie próbując nie zacząć na nich krzyczeć. -Nie sądzicie, że każdemu należy się druga szansa?
Wiedziałem, że tym zdaniem już na sto procent przekonam ich co do słuszności mojej decyzji. W końcu Natasha, Clint, Steve, Bucky.. a nawet i ja.. wszyscy dostaliśmy drugą szansę i wykorzystaliśmy ją.
-Ale.. -zaczęła już mniej pewnie Natasha, ale ktoś niespodziewanie jej przerwał.
Tym kimś był budzący się już któryś raz Lucas, który tym razem głośno jęknął i zakrył oczy dłońmi.
-Ja pierdooole.. -sapnął przeciągle niezmiernie zmęczonym głosem.
Obrócił się na bok, ale niestety ten, który był bliżej krawędzi, przez co z głośnym hukiem spadł na podłogę ogarniętego już po niedoszłej bitwie salonu. Kolejny raz z jego ust wydobył się cichy jęk bólu, a ciało wygięło się pod naprawdę nienormalnym kątem.
-Więcej nie piję. -szepnął, obracając się na plecy i rozmasowując bolącą najpewniej głowę. -Nawet nie pamiętam, jak wróciłem.
Jego ciągła rozmowa z samym sobą powoli zaczynała mnie przerażać. Tak samo z resztą, jak resztę drużyny, która już nie ze strachem, a ze współczuciem na niego patrzyła.
-Karen, weź jebnij mi kawy i kup tabletki, a obiecuję, że zrobię ci ten jebany przegląd.
Po tych słowach położył się ponownie na podłodze i nie przejmując się niczym, chyba zasnął. Dla pewności dźgnąłem go placem w ramię, ale gdy nie zareagował nawet najcichszym pomrukiem, ponowiłem rozmowę.
-I co wy na to? -zapytałem ich szeptem.
-Faktycznie coś jest z nim nie tak. -odparł, tyle że już normalnym tonem Clint.
W tym samym momencie chłopak niespodziewanie ponownie podniósł się do góry i wystraszonym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Widziałem, jak jego źrenice zmniejszając się przez intensywne światło lamp, jak jego mięśnie się napinają oraz, jak ciało zastyga w bezruchu.
-Eeee.. -zaczął. -Co ja tu robię?
To pytanie było przepełnione taka niepewnością oraz takimi podejrzeniami, że nie wytrzymałem i, ku zdziwieniu wszystkich wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Młody skupił na mnie całą swoją uwagę i niemo pytał, o co mi chodzi.
-Witaj w zoo dla piratów! -odparłem, nawiązując tym samym do jednej z naszych między shotowych rozmów.
Lucas przekrzywił głowę w bok i mrużąc oczy, najpewniej próbował sobie przypomnieć, o co mi chodzi. Po chwili na jego twarzy pojawił się minimalny, choć szczery uśmiech, którym zszokował nie tylko mnie, ale i pozostałych.
-Pijany byłem, nie pamiętam. -machnął lekceważąco ręką i spróbował wstać.
Jednak próba ta zakończyła się niepowodzeniem, bo alkohol jeszcze się utrzymywał w jego krwioobiegu i z impetem runął w stronę podłogi. Z jego ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, a dłoń nieprzyjemnie chrupnęła.
-Jaką ty masz tu śliską podłogę .-sapnął i ponowił próbę podniesienia się, tym razem z sukcesem.
Szybko złapał się znajdującego się tuż obok fotela, na którym na jego nieszczęście siedziała Natasha. Jednak chyba nie przejął się tym za bardzo tym faktem, nadal próbując złapać równowagę.
-Nie jest śliska, jest normalna. -parsknąłem śmiechem, jednocześnie dla potwierdzenia swoich słów przejechałem stopą po posadzce.
Młody mężczyzna spojrzał na mnie wymownie i wywrócił tylko oczami.
-Nic w życiu nie jest normalne. -stwierdził i oparł się przedramionami o oparcie fotela, tym samym stabilizują swoją pozycję. -A i przepraszam za nogę.. nie chciałem po prostu stracić znów wolności.
Ostatnie zdanie skierował w stronę Czarnej Wdowy, której dłoń już od kilku minut spoczywała na ulubionej broni. Wypowiedziane słowa zmieniły jej diametralnie jej dotychczasowy wyraz twarzy, który złagodniał.. zupełnie jakby coś właśnie w tej chwili do niej dotarło.
Nagle chłopak poderwał się do góry, całkowicie już panując nad swoim ciałem, czym wprawił nas w niemałe zdziwienie.
-I po kacu. -stwierdził ze śmiechem, po czym ponownie rozejrzał się przerażonym wzrokiem. -Co ja tutaj znów robię?
Poważnie zastanawiam się nad stopniem uszkodzenia jego mózgu. Przecież jest przytomny od kilku dobrych minut, mówił do mnie, do Nat, tym samym rozpoznając nas. A teraz?
-Nie pamiętasz? -zapytałem ostrożnie, nie ruszając się nawet o milimetr.
Chłopak szybko pokręcił głową i zaczął się cofać w stronę ściany, tym samym obejmując nas wszystkim wzrokiem. Całą swoją postawą pokazywał, że nie chce nas zaatakować, a ja coraz to bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że choroba, o której wspominał Bucky jest w zaawansowanym stopniu.
-Spotkaliśmy się przez przypadek pod barem, napiliśmy się i stwierdziłem, że nie zostawię cię w tym obskurnym pomieszczeniu, więc..
-.. pozwoliłeś sobie na zabranie mnie tutaj. -dokończył z pewną mocą w głosie oraz zupełnie przeciwnym nastawieniem. -Po co? Jaki masz w tym cel?!
Tym razem zamiast cofać się, ruszył w moją stronę hardym krokiem i nie zważając na wszystkich wokół, stanął tuż przede mną.
-Chciałem ci tylko pomóc.. -wyszeptałem, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego.
A było to cholernie trudne.
-Nikt nie pomaga bezinteresownie. -stwierdził, zniżając się do mojego poziomu. -Więc zapytam jeszcze raz -czego chcesz ode mnie?
-Eee..
Tylko ten jeden dźwięk byłem w stanie z siebie wydobyć na chwilę obecną. Lucas natomiast podniósł się do góry i niespokojnie zaczął krążyć w kółko.
-Co eee, co eee. -zaczął. -Sprawa jest prosta!
I w tej chwili miałem przebłysk geniuszu. Bo czasem najlepszy plan, to zrealizowanie tego starego, sprzed ponad dwóch miesięcy.
-Wiesz, Hydra nas napadła, ale nie jesteśmy pewni, czy Bucky to ich prawdziwy powód.. no i nie wiemy, jak to zrobili. Dlatego chcielibyśmy cię prosić.. -w tym momencie szybko posłałem reszcie drużyny błagające spojrzenie. -.. abyś pomógł nam się włamać do ich systemu i przeszukać bazę danych.
-Skąd wiesz, że to potrafię. -o tak, dzieciak połknął haczyk.
Jeśli uda mi się go tutaj zatrzymać, to może przekonam go, że nie jesteśmy zagrożeniem i dzięki temu dowiemy się czegoś więcej o nim. Czegoś, co postawiłoby sprawę jasno i utwierdziło drużynę w przekonaniu, że ten dzieciak tak naprawdę jest dobry.
-Bo zhakowałeś mój system tak, że nawet tego nie zauważyłem. -odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Widziałem, że szatyn waha się. Widziałem, jak jego oczy dogłębnie skanują moją twarz, szukając w niej jakiegokolwiek cienia kłamstwa. Ale nie było go tam, bo praktycznie wszystko to jest prawdą.. starą, ale prawdą.
-Hmm.. -mruknął, po czym usiadł obok mnie. -I nie przeszkadza ci fakt, że włamałem się tutaj, okradłem cię i zabiłem człowieka?
-Nie. -odparłem bez najmniejszego wahania.
W końcu dobro tego dzieciaka jest tego warte. Dzięki niemu będę miał szansę pomóc komuś, kto zupełnie jak ja był zdany tylko na siebie.
-Ile płacisz? -zapytał już fachowym tonem, na co nie powiem, ale zdziwiłem się.
Widać, że ma za sobą kilkaset transakcji oraz wprawę w targowaniu się.
-Pół miliona? -rzuciłem jakąś pierwszą lepszą kwotę.
Chłopak widocznie zaczął intensywnie nad czymś myśleć, po czym z niesamowicie przebiegłym uśmiechem odezwał się.
-Zapłacisz mój ostatni rachunek. -odrzekł, wyciągając w moją stronę dłoń.
-Stoi. -odparłem bez najmniejszej chwili zwłoki, po czym dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie wiem, ile on wynosi. -A jaka to będzie kwota?
-Coś koło dwóch i pół miliona. -stwierdził, wzruszając ramionami.
No nie zmienia to faktu, że to grosze.. ale cholera, jaki nastolatek ma takie wydatki.
-Części do maszyn są drogie, a ja mam za dużo myśli w głowie, by zwlekać z konstruowaniem. -oznajmił, puszczając mi oczko.
Moją jedyną reakcją było roześmianie się na głos i jeszcze większe uzmysłowienie sobie, jak bardzo podobni jesteśmy.
-No co, trzeba mieć jakieś inne hobby oprócz zabijania. -również się roześmiał, jednak nie wiedzieć czemu, tym razem nie był to radosny śmiech. -Dobra, to wpadnę jutro o dziesiątej, może być?
Co? Posłałem mu zdziwione spojrzenie, bo wydawało mi się, że będzie chętny, aby tutaj zostać.
-A po co? -zapytałem zdezorientowany.
Chłopak wywrócił oczami i podejrzanym wzrokiem objął resztę drużyny.
-Wolę pracować na swoim sprzęcie. -odparł, a ja momentalnie zrozumiałem. -Poza tym nie ufam wam do tego stopnia, żeby tutaj spać. Do zobaczenia.
To powiedziawszy, ruszył w stronę okna, po czym nie zważając na wysokość, wyskoczył przez nie.
-Mam nadzieję, że nie wynikną z tego jeszcze większe problemy. -westchnęła Natasha, po czym z pomocą Clinta ruszyła do swojej sypialni.
Wiedziałem jednak spojrzenia reszty. Widziałem ich zgodę oraz przekonanie o słuszności tej decyzji. Kto wie, być może oni też dostrzegają w nim tylko skrzywdzonego nastolatka, który stara się bronić to, co kiedyś utracił?
~3009~
Oficjalnie najdłuższy rozdział w tej książce xD przeważnie powyżej 3k robię epilogi, no ale cóż, ten rozdział jest tak nudny, że trzeba było go zakończyć w jednym, a nie w kilku xD
A tak ogólnie, to co myślicie? Stark powoli przekonuję resztę drużyny do obecności Petere/Lucasa/367 (kurwa, trzeba się w końcu zdecydować xD jeden człowiek, a wiele imion) i pokazał, dlaczego tak bardzo chce mu pomóc. Poza tym, jak myślicie, na co może chorować Peterek? Macie już jakieś pomysły/podejrzenia?
Niech maraton trwa! BO WHY NOT, JESTEM AUTORKĄ, MOGĘ WSZYSTKO XD (tak odjebało mi #kwarantanna)
Widzimy się w kolejnym za 30 min! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro