Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II Bo zemsta jest najważniejsza II

W dużej sali, która często nazywana była sercem Hydry siedziało trzech uzbrojonych po zęby informatyków.

-Namierzyliście adres IP? -zapytał jeden cienkim głosem.

-Jeszcze nie. Jego zabezpieczenia są zadziwiająco dobre. Nie pozostawił po sobie żadnej wskazówki, niczego.

Peter od razu zrozumiał, że chodzi o jego ostatnie włamanie do ich bazy. Początkowo zmarszczył brwi zdziwiony, bo trochę czasu zajęło im odkrycie, że mieli włamanie, ale po chwili satysfakcjonujący uśmiech zakwitł na jego ustach. Dobrze wiedział, że minie jeszcze sporo czasu, zanim w ogóle odkryją, kto za tym stoi i cała wieczność, zanim uda im się złamać pierwsze zabezpieczenie. Pierwsze z prawie stu.

-Naczelnik się wkurzy..

Nagle w pomieszczeniu rozległ się głośny trzask uderzających o ścianę drzwi, a ciężkie, wojskowe buty pozostawiały za sobą wręcz mrożące krew w żyłach tupanie. Szatyn drgnął, doskonale rozpoznając, czyje to są buty. Minęło tyle lat, a on nadal bez problemu potrafił rozpoznać swojego najgorszego oprawcę. Swojego kata, który z radością wymierzał mu "sprawiedliwość". Bądź co bądź, takich rzeczy się nie zapomina. Nawet, gdyby się bardzo chciało.

-Raport! -ryknął głośno.

-Teraz nie wejdziemy.. -wyszeptał do słuchawki Parker, dzięki czemu pozostali doskonale go usłyszeli.

-Jak to? -zapytała lekko zestresowana Natasha. -Musimy tamtędy przejść! I tak jesteśmy w dupę o czterdzieści siedem sekund!

Nastolatek gwałtownie obrócił się w jej stronę i z mordem wypisanym w oczach podszedł do niej.

-Chcesz wyjść z tego cało? -zapytał niskim tonem. -Chcesz kurwa wrócić do domu? To mnie słuchaj.

Kobieta nienawidziła, kiedy coś nie szło po jej myśli, jednak jeszcze bardziej nie cierpiała, gdy ktoś jej rozkazywał. Od razu dumnie wyprostowała się i miażdżąc go wzrokiem, odezwała się brutalnym tonem.

-Nie pozwalaj sobie, smarkaczu. -warknęła. -Nie będziesz mi rozkazywał.

Peter prychnął i spojrzał na nią z widocznym rozbawieniem w oczach. To był chyba pierwszy raz, gdy złość nie zmieniła się w chęć mordu, a on uspokoił się w ciągu paru sekund. Czuł się z tym wręcz doskonale i po raz pierwszy miał wrażenie, że jest normalny. Jednak sytuacja nie była zbyt fajna i trzeba było działać. Teraz.

-A więc dobrze. -odparł, wzruszając ramionami. -Nadrobię te twoje paręnaście sekund. -Ruszył pewnym siebie krokiem i tuż przed zakrętem rzucił przez ramię. -Ale w moim stylu.

To wystarczyło, aby rudowłosa kobieta w ciągu sekundy pożałowała każdego wypowiedzianego w stronę szatyna słowa.

-Peter! Peter nie! -krzyknęła cicho, nie chcąc pozwolić nastolatkowi na ponowne przelanie krwi.

Ale było za późno. Nawet dłoń Tonego, która przez chwilę spoczęła na ramieniu nastolatka nie była w stanie go zatrzymać.

Był zdeterminowany
Był spokojny.
Był pewny siebie.

Każdy jego ruch był dokładnie przemyślany, a cel, jakim było wypełnienie planu uświęcał wszelkie środki. Zresztą uważał, że ludzie tacy, jak ten naczelnik nie powinni mieć prawa do życia. W końcu tyle krzywd, tyle śmierci, które się z nim wiązały nie mogły tak po prostu pójść na marne. On musiał zginąć i to był jeden z nadrzędnych celów Petera.

Jedna z trzech osób, które musiał obowiązkowo zgładzić.

Młodzieniec śmiało wyszedł zza zakrętu, tym samym ukazując się w całej swej okazałości czterem znajdującym się tutaj osobą. W trakcie marszu w lewą rękę chwycił jeden z noży wyposażonych w grubą oraz solidnie wzmocnioną stal. Ostrze to było szerokie na pięć centymetrów i długie na trzydzieści, przez co przypominało nowocześniejszą wersję jego katan, których tym razem nie zabrał.

-Witam ponownie! -zawołał wesoło, tym samym zwracając na siebie całą ich uwagę.

Dzieliło ich niecałe dwadzieścia metrów, ale już z tej odległości dzieciak był w stanie zobaczyć szok i strach, które równomiernie wykwitały na ich zmęczonych życiem twarzach. Najgorsze było to, że zamiast go zaatakować, to jeden z informatyków rzucił się w stronę dużego, czerwonego przycisku na ścianie, który miał za zadanie ogłosić czerwony alarm. Peter jednak z widocznym znużeniem spojrzał na niego, jak potykając się o własne nogi biegnie. Westchnął głośno i gdy pozostała trójka miała go już na celowniku, wyjął z kabury broń i od niechcenia, w ułamku sekundy wystrzelił. Pocisk niczym błyskawica uderzająca w drzewo przeszył jego głowę, sprawiając tym samym, że jego ciało poleciało jak długie na podłogę. Dosłownie metr przed alarmem.

-Widzę, że zaginiony piesek wrócił. -odparł naczelnik, zwracając na siebie uwagę znudzonego nastolatka. -Tu się urodziłeś i tu zginiesz, 367.

Odgłos prychnięcia szatyna zmieszał się z dźwiękiem wystrzelonego pocisku. Wysoki blondyn uśmiechnął się kpiąco, zapewne głupio wierząc w to, że ich najlepszy agent już wcale taki dobry nie jest. Jakie było jego zdziwienie, gdy chłopak w ostatniej chwili podniósł na wysokość twarzy trzymany w dłoni nóż i jak gdyby nic odbił pocisk, który trafił go w ramię. Głośne sapnięcie wydobyło się z jego wąskich ust, a na twarzy wymalowało się jeszcze większe przerażenie. Jak dotąd był posłuszny, bo hamował go strach przed karami lub głodem, a teraz? Teraz był w stanie się zemścić i musiał o tym powiedzieć reszcie. Już chwytał za krótkofalówkę, aby przekazać generałowi, że ich zguba powróciła, ale w ostatniej chwili rzucił ostrzegawcze spojrzenie dwóm pozostałym informatykom. Oni od razu zrozumieli, o co chodzi i wydobyli z przyczepionych do munduru kabur broń. Jak każdy agent przeszli szkolenie w zakresie strzelectwa, ale na co dzień kontakt mieli tylko z komputerem. Na oślep więc zaczęli strzelać w stronę Petera, modląc się w duchu, by cokolwiek go trafiło i aby tym sposobem kupili sobie chociaż pięć dodatkowych minut życia. Jednak Peter nie należał do tych, którzy pozwalają sobie w kaszę dmuchać, toteż robiąc szybki unik, zaczął obracać jedyny w swoim rodzaju nóż między palcami, odbijając tym samym każdy z nadlatujących pocisków. Jednak było ich za dużo i w zbyt dużej odległości od siebie, aby bez problemu mógł zatrzymać palec naczelnika przed naciśnięciem przycisku, który połączy go z dowództwem. Tak więc zdecydował się na drastyczny krok i wziął głęboki wdech, po czym wybił się z prawej nogi, robiąc przy tym gwiazdę w powietrzu. Stal zdołała obronić tylko jego głowę oraz tułów, dlatego też przez jego udo przeszedł na wylot jeden z większych pocisków. Ale nie poczuł bólu. Nie miał czasu na to. Na wstrzymanym oddechu wycelował z broni najpierw w krótkofalówkę, a później w jego właściciela. Dwa celne strzały i kolejna osoba mogła już spokojnie wąchać kwiatki od spodu.

Peter niezbyt zgrabnie przyległ do ściany, odruchowo krzywiąc się z bólu i zaciskając lewą rękę na ranie. Poczuł, jak materiał na jego dłoni nasiąka krwią, a jego bezmyślnie zgięta noga promienieje bólem wręcz nie do wytrzymania. Zacisnął usta i z grymasem podniósł wzrok na zdezorientowanych informatyków. Ich chwilowe wahanie spowodowane martwym naczelnikiem uratowało go przed następnymi ranami postrzałowymi. Musiał im zapobiec jeszcze zanim się otrząsną z tego roztargnienia, bo jego zemsta pójdzie się jebać. Już unosił przeładowaną broń do góry, już jego palec witał się ze spustem, gdy nagle padł strzał. W pierwszej chwili nie wiedział, kto do kogo strzela, ale po chwili zza rogu wyszła Natasha z Buckym. Oboje trzymali w splecionych dłoniach pistolety wymierzone prosto w informatyków. A raczej tam, gdzie jeszcze przed sekundą stali, bo ich pozbawione już życia ciała upadły za otoczonymi przez wiele monitorów oraz komputerów biurka. Peter mrugnął dwa razy i z niepewnością spojrzał na dwójkę, która no można by powiedzieć, że uratowała mu życie.

-A czy plan nie zakładał, że nie zabijamy? -zapytał chamsko z drobnym uśmieszkiem na ustach.

Widział tylko jej zirytowane spojrzenie połączone z szybkim wywróceniem oczami.

-Sprawdzę przylegające korytarze. -wyszeptał Bucky i splecione wraz z bronią dłonie przeniósł na wysokość pasa.

W tym samym czasie podbiegł do niego Tony i uważnie mu się przyglądając, pomógł mu zejść ze ściany. Chłopak nie chciał dać po sobie poznać, że w cholerę go boli, ale nie dał rady ukryć tego małego grymasu na twarzy. Ale wytrwa. Musi. Musiał być silny dla nich. Skoro rudowłosa przełamała się i zabiła kogoś wbrew ustalonemu prędzej planowi, to nie mógł teraz nawalić. Ignorując łażących dookoła i sprawdzających każdy cal tego pomieszczenia Avengersów oraz irytujące pytania Tonego o jego stan zdrowia wyprostował nogę i oparł ją o ścianę. Nie było czasu na jakikolwiek bandaż, a potrzebuje tej nogi to jakiegokolwiek poruszania się. Kulejąc może tylko ich spowolnić, a to może źle się skończyć. Tak więc odpychając delikatnie miliardera, szybko skierował swój nadgarstek na ranę i zatykając ją od spodu dłonią, wpuścił do środka sporą dozę sieci. Ból niemal rozrywał jego mięśnie i promieniował aż po same palce, ale nastolatek dzielnie zaciskał zęby. Wiedział, że za chwilę zacznie się znieczulenie, które jest efektem ubocznym tej lepkiej substancji. Nie miał pojęcia, jakim cudem to osiągnął, ale dziękował swojemu geniuszowi i kawie. Połączenie broni oraz opatrunku.. genialne.

Dziwił go jedynie fakt, że naprawdę nie czuł się źle. Jego mózg pracował normalnie, nie przysłaniała go żadna krwawa kurtyna, a to była dla niego nowość, którą nie mógł się nadziwić. Jeszcze nie tak dawno dałby się pokroić, aby ktoś go postrzelił, bo wtedy ból zagłuszyłby ten gniew. A teraz nie było czego zagłuszać. Był nadludzko spokojny i podobało mu się to, mógł dokładnie przemyśleć każdy krok oraz niepotrzebnie nie zabijać.

Szkoda, że to tylko chwilowy efekt, którego już wkrótce miał żałować.

-Nic mi nie jest, widzisz? -zapytał starszego, pokrywając od przodu i tyłu dziurę dodatkową warstwą sieci.

Tony nie chciał mu wierzyć, ale nie było już możliwości odwrotu. Widział, że jego stan psychiczny również nie odchodzi od normy, więc po prostu pokiwał głową i zaufał temu dziwnemu wynalazkowi. Skoro nie kuleje i nie krzywi się, to chyba wszystko jest w porządku. Po szybkim rozeznaniu się w terenie przyszedł czas na drugą fazę. Rozdzielili się. Zespół A poszedł w stronę wschodniego sektora, zespół B w stronę zachodniego, a C zszedł do najgłębszych podziemi. Jako, iż serce bazy znajdowało się na parterze i prowadziło dosłownie w każde miejsce, to nie mieli z nim problemu. Można by powiedzieć, że skoro wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to tutaj każdy korytarz ostatecznie kończy się w tym miejscu. Tutaj także ustalili sobie ostateczny punkt zborny, z którego razem będą uciekać przed wybucham.

Natasha wyświetliła zminimalizowaną holomapę całego jej sektora i powoli zaczęła wraz z Clintem przemierzać sieć korytarzy. Dzięki ostatniej misji, na której to omal nie wpadli przez nieprzewidziany zwiad, mapa została ulepszona o efekt termowizyjny, który wykrywał każdego nieproszonego gościa na podstawie temperatury ciała. Tak więc podążali w ciszy do celu, co rusz albo idąc na około, albo cudem omijając kolejne patrole. Co rusz odświeżająca się mapa prowadziła ich bezpieczną trasą, jednak jeden fakt nie umknął rudowłosej agentce. Tych kropek było mało. Bardzo mało. Przez to jej głowę wypełniały różne scenariusze, od wypadu na większą misję, a po głupią wiarę, że większość śpi. Ta ostatnia teoria miała największe poparcie, bo za wieloma drzwiami, które mijali były nieruchome, czerwone kropki.

W końcu, po jakiś piętnastu minutach skradania się i chowania dotarli na miejsce. Wschodnia wieża. Teraz już tylko wystarczyło zejść dwa piętra w dół i gdzieś ukryć ładunek. Można by rzec, że wszystko szło bezproblemowo, ale niestety, końcówka zawsze się komplikowała. Gdy tylko zeszli na sam dół, to usłyszeli głośne kroki zmierzające w ich stronę. Clint na swoim wyświetlaczu uaktywnił holomapę i otworzył szeroko oczy.

Nic tam nie było.

-Może to mutant. -wyszeptała kobieta i wydobywając z kabury broń, przygotowała się do ewentualnej walki.

Może i umiała doskonale walczyć wręcz, ale tutaj liczył się czas reakcji. Tak naprawdę wystarczył jeden błąd i nie tylko ich plan pójdzie się jebać, ale także i oni zginą. Są po uszy w bagnie, w gnieździe os, które nie zawahają się srogo użądlić. Oni też nie mogą. Rudowłosa w tej chwili żałowała, że w ogóle wypowiedziała takie słowo jak "unieruchamiać" i "obezwładniać". Z nimi faktycznie nie ma się co patyczkować, trzeba ich zabić, by wykonać misję. Bo tak naprawdę Hydra już od lat nie powinna istnieć, ale nikt z Tarczy nie był na tyle odważny, aby się tam zapuścić. Pomińmy już fakt nieudanych prób zhakowania systemu.

Oboje przywarli plecami po obu stronach jedynych na tej klatce drzwiach i w skupieniu czekali na oprawcę. Czekali i czekali.. ale nie doczekali się. Kroki ciężkiego mężczyzny wcale nie kierowały się na klatkę schodową, a prosto.

Oboje wypuścili zbyt długo przetrzymywane w płucach powietrze i zabrali się za robotę. Za podkładanie ładunków pod spiralne schody prowadzące w górę.

-Zespół A melduje. -wypowiedział cicho Clint, gdy razem ze swoją towarzyszką po pięciu minutach ponownie wchodzili po schodach. -Gotowe. Bez odbioru.

W tym samym czasie po dokładnie drugiej stronie Steve razem z Buckym kierowali się w stronę zachodniego skrzydła, które wyglądało niemalże jak odbicie lustrzane wschodniego. Różniła je tylko sieć korytarzy i to, że akurat tutaj były kamery. Sektor ten prowadził w stronę magazynu broni oraz tajnego archiwum, a więc musiał być o wiele lepiej strzeżony. Nie tylko przez strażników, ale także i przez podgląd. Jednak dla tej dwójki przyjaciół nie był to zbytnio problemem. Nie cackali się i nie chodzili na około, bo mieli o wiele trudniejszą trasę do przejścia. Na ich szczęście każdy spotykany patrol składał się z normalnego, często nawet nie za wysokiego agenta, który nie miał żadnych mocy. Bez problemu więc obezwładniali go, bo Steve nie mógł bezpodstawnie odebrać komuś życia i wstrzykując mocny środek nasenny, który zabrał z laboratorium Bruce'a zapewniał im kilkugodzinny sen. Ciała nieprzytomnych agentów chowali w okolicznych skrytkach lub też zostawiali, jeśli dany korytarz był rzadziej używany. A wiedział to najlepiej Barnes, który mimo, że już przeszło cztery lata temu uwolnił się od Hydry, to doskonale pamiętał nawet takie szczegóły. Ich się po prostu nie dało zapomnieć, co w tej chwili mu nie przeszkadzało. Jeśli miał okazję pozbyć się tego paskudztwa, to miał zamiar dobrze wykorzystać tą wiedzę.

W ten sposób w ciągu niecałych dwudziestu minut dotarli do klatki schodowej. Słysząc, że zespół A już ukończył zadanie, postanowili się pośpieszyć. Nawet nie wiedzieli, jak bardzo ruch ten bezie opłakany w skutkach. Głośne stąpanie po metalowych schodach dwóch rosłych mężczyzn przykuło uwagę trzech patrolujących pod ziemią agentów. Bowiem nikt tutaj nigdy się nie śpieszy, no chyba że jest alarm. Zaniepokojeni, postanowili to sprawdzić, by w razie jakiegoś niebezpieczeństwa móc podnieść alarm. W tym samym czasie, kiedy to Steve razem z Buckym zeszli z ostatniego stopnia, agenci odważyli się na błyskawiczne wtargnięcie do środka. Na sekundę zapadła martwa cisza, a każdy każdemu z przerażeniem wpatrywał się w oczy.

Agenci widzieli Kapitana Amerykę i Zimowego Żołnierza, a Avengersi spełnienie najgorszych koszmarów.

Wpadli.

Nie było nawet mowy o tak karygodnym błędzie. Musieli to naprawić i to szybko, zanim ktoś z nich zaalarmuje resztę. Blondyn kątem oka zerknął na metalorękiego, który również na niego patrzył. Kiwnął niemalże niezauważalnie głową i od tej chwili rozpętało się piekło. Oboje szarżą ruszyli na swoich wrogów, tak by jak najszybciej ich pokonać. Jeśli teraz coś pójdzie nie tak, to mogą nie wyjść z tego cało.

Steve z tarczą przyczepioną do prawego ramienia zaatakował pierwszego i największego agenta. Nim ten zdążył wybudzić się z przeżytego szoku, błyskawicznie uderzył go brzegiem tarczy w głowę. Uderzenie było na tyle silne, że rozcięło mu skroń, a fakt, że upadł na kant metalowej ławeczki wcale nie polepszał jego sytuacji. Pierwsze ciało głucho opadło na podłogę, a pod sklejonymi już od krwi, brązowymi włosami powoli powstawała mała kałuża szkarłatnej cieczy. Natomiast długowłosy brunet nie pierdolił się w tańcu i chcąc zapewnić wszystkim bezpieczeństwo, szybko wyjął pistolet. Nie było nawet mowy o tym, by huk rozniósł się po całych podziemiach, dlatego upewnił się, że tłumik jest założony i bez wahania strzelił agentowi prosto w serce. Mężczyzna, który już wyprowadzał cios w stronę jego głowy, momentalnie osłabł i zamykając oczy, bezwładnie opadł na Barnesa. Ten jednak nie pozwolił mu się nawet dotknąć, przez co przesunął się delikatnie w prawo i płynnie, razem ze Stevem zaatakowali ostatniego agenta. W tej samej sekundzie najbardziej umięśniony mężczyzna z lewej strony został uderzony w głowę tarczą, przez co jego głowa przekręciła się tak mocno, że do uszu mężczyzn dotarł nieprzyjemny trzask kręgów szyjnych, a z jego dłoni wyleciał trzymany nóż. Dodatkowo Bucky z prawej strony wykonał szybki strzał, po raz trzeci tej nocy przeszywając komuś na wylot pierś. Agent upadł, a oni byli bezpieczni.

Bynajmniej dopóki ktoś nie znajdzie ich trupów.

Jednak ich priorytetem było podłożenie ładunków, toteż postanowili podzielić się zadaniami. W czasie, gdy Steve ukrywał ciała w oddalonym o dziesięć metrów składziku, Bucky spokojnie wszystko rozkładał w najmniej widocznym miejscu.

-Zespół B. -wysapał zdyszany Steve widząc, że jego przyjaciel już czeka oparty o barierkę. -Gotowe.

Jednak najcięższe zadanie stanęło przed Peterem i Starkiem. Musieli oni zejść na najniższe piętro, które nastolatkowi nie kojarzyło się za dobrze. Poziom czwarty był dla niego jak synonimem słowa "ból", "cierpienie" i "udręka". A jednak, nie pokazując swojego sceptycznego, może nawet i z deczka przerażonego nastawienia szedł przodem, mając z tyłu za sobą Starka. Starał się nie myśleć o tym, co ich czeka, ale to było niemalże nie do wykonania, bo wszystko mu o tym mówiło. Każda ściana, każde drzwi i każdy zakręt zdawał się krzyczeć: "Witamy w piekle!". Brał coraz głębsze wdech i szedł prosto przed siebie, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi. Jego wspomnienia, ten ciągły strach i ból były niemalże na wyciągnięcie dłoni, a on jak ostatni idiota chciał uciec. Nie wiedział, że to będzie dla niego tak bolesne, tak dziwne i trudne, bo nigdy się tak nie czuł. To było.. nowe. Przez myśl przeszło mu, że może to wina substancji na uspokojeniu, w końcu to właśnie ona odebrała mu coś, co zawsze w nim było. Rozchwianie emocjonalne, które w takiej chwili bardzo by się przydało. Wiedział, że ten chwilowy strach przerodziłby się w złość, a ona w istny, kipiący z niego gniew, który napędzałby jego ciało do walki. Wtedy przez myśl nawet nie przeszłoby mu, aby się wycofać. Byłby nie do zatrzymania i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Nie chciał mieć już w żyłach tego leku.
Nie chciał być kimś, kim tak naprawdę nie jest.
Nie chciał przyznać, że sytuacja, w której został postawiony jest zbyt niekomfortowa.

Nagle poczuł dłoń na ramieniu, która pociągnęła go mocno do tyłu, tym samym uniemożliwiając mu wejście do kolejnego korytarza. Iron man przyparł go do ściany swoją prawą ręką, stając przodem do niego i położył palec na jego ustach, uciszając go. Chłopak wyrwany ze swoich myśli był zdezorientowany, jednak kroki, które po sekundzie usłyszał dały mu jasno do zrozumienia, jak bardzo by spierdolił. Zdenerwowany zamknął oczy i powoli wypuścił powietrze z ust.

W tej chwili żywił do siebie istną nienawiść. Takie rzeczy jeszcze nigdy mu się nie zdarzyły. Każde zabójstwo było perfekcyjne, przepełnione swego rodzaju finezją i niezwykle.. emocjonalne. A on jedyne co czuł, to błogi spokój, który zamiast mu pomóc, rozpraszał go. Zdecydowanie bardziej wolał do niego dążyć, aniżeli działać pod jego wpływem.

-Dzięki. -wyszeptał, ale nie był do końca pewny, czy mężczyzna to usłyszał.

I miał rację, nie usłyszał, ale odczytał to z ruchu warg.

Gdy tylko zagrożenie minęło, Peter ponownie wychylił się i tym razem maksymalnie skupiony nie pozwolił sobie na kolejny błąd. Każdą nadciągającą do jego umysłu myśl od razu tłumił, każde zwątpienie odrzucał dzięki czemu mógł choć w minimalnym stopniu działać tak, jak kiedyś. Powoli przemierzali kolejne pomieszczenia, skrupulatnie omijając co rusz częstsze patrole. Dopiero teraz, po tej małej wpadce widoczne było opanowanie oraz skupienie Parkera, który jeszcze zanim pojawiło się zagrożenie reagował. Słyszał krok - stawał, była kamera - omijał. To wzbudziło w Starku pewnego rodzaju szacunek. W końcu byli w miejscu, w którym urodził się, ale także i przeżył piekło. Mógł się rozproszyć i to było zrozumiałe, jednak fakt tak szybkiego dojścia do siebie i ochłonięcia po prostu zdumiał go. Nie wiedział, czy to zasługa leku, czy może jego obecności, ale cieszył się, że dzieciak nie był już tak porywczy. W końcu to mogłoby się źle skończyć, a nawet przypadkowy świadek, który by uciekł mógł stanowić zagrożenie dla nich.

W końcu stanęli przed dużymi drzwiami, obok których była niewielka klawiatura z podświetlanymi liczbami i niebieski ekranik. Miliarder z nadzieją w sercu podszedł do nich i głupio wierząc, że się otworzą, stanął. Jednak nic się nie wydarzyło. Musieli się dostać do środka, ponieważ to właśnie w tym największym w podziemiach pomieszczeniu znajdują się główne filary podtrzymujące resztę konstrukcji. Były tam również różnego rodzaju substancje pomieszane z niebezpiecznymi eksperymentami, a takie rzeczy nie mogłyby ujrzeć światła dziennego. Muszą o to zadbać.

Szkoda tylko, że nikt nie zauważył małej kamery w rogu.

Tony westchnął cierpiętniczo i unosząc się na palcach, zajrzał przez małe okienko do środka.

-Nikogo tam nie widzę. -stwierdził, stając się zobaczyć jak najwięcej. -Chyba możemy zhakować zabezpieczenia i wejść.

Obrócił się na pięcie i już miał podejść do panelu, ale coś go podkusiło, by obrócić się w stronę Petera. Ten natomiast ślepo wpatrywał się w metalowe drzwi z okienkiem w kształcie koła. Jego oddech stawał się nierównomierny, a przychodzące do głowy wspomnienia powoli paraliżowały każdy z jego nerwów, uniemożliwiając mu tym samym jakikolwiek ruch. Na zewnątrz był opanowany, niczym wykuty z marmuru posąg, ale w środku właśnie rozpadał się na atomy.

-Hej, wszystko dobrze? -zapytał zaniepokojony, pozwalając swojej nanozbroji na odsłonięcie jego twarzy.

Szatyn jednak nie zareagował, topiąc się w oceanie przerażenia. Każda próba wzięcia głębszego wdechu kończyła się podrażnieniem dróg oddechowych, zupełnie jakby powietrze było czymś skażone. Ale tak nie było, to on po prostu znów przeniósł się dziesięć lat wstecz, do komory wypełnionej toksycznym gazem, który miał sprawdzić, jak długo nastolatek wytrzyma w takim środowisku. Widział ją przez okienko, widział komorę, w której niejednokrotnie mdlał z niedotlenienia. Drżenie jego górnej wargi nie umknęło czujnemu wzrokowi Tonego, dlatego też od razu położył mu obie dłonie na ramionach i stanął przed nim, całkowicie zasłaniając mu widok na drzwi.

-Jesteś bezpieczny, dzieciaku. -zaczął, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy i delikatnie pocierając kciukiem jego ramiona. -Jesteś z nam, ze mną i już nic ci nie grozi. Pomogę ci przez to przejść. Będę przy tobie.

Ale to nie pomagało. Nastolatek zdawał się być w innym świecie, a jego twarz z każdą sekundą robiła się coraz bardziej blada. Tęczówki latały od jednej do drugiej strony, jakby błądził za czymś wzrokiem.. ale niczego przed nim nie było. Miliarder był przerażony, nie miał pojęcia jak wybudzić go z tego dziwnego transu, dlatego zrobił to, co jako pierwsze przyszło mu do głowy. Bez ostrzeżenia porwał nastolatka w ramiona i mocno przytulił do swojej piersi. Nagle usłyszał, jak nabiera głęboko powierza i cicho kaszle. Zdjął jedną dłoń z jego pleców i przeniósł ją na włos, zaczynając uspokajająco jeździć po jego głowie. Przez te kilka sytuacji zdążył zauważyć, że to szatyna najbardziej uspokaja. To i dźwięk bicia serca drugiej osoby.

Peter natomiast dziękował w duchu, że jego koszmar się skończył. W końcu mógł spokojnie nabierać w płuca powietrza i bez żadnego problemu je wydychać, nie czując przy tym żadnych niekomfortowych dolegliwości. Z nikłym uśmiechem na ustach, czule wtulił się w chłodną, pokrytą złoto czerwoną zbroją pierś bruneta i nim ten zdołał zadać jakiekolwiek pytanie, odezwał się.

-W tym laboratorium rodzice często robili swoje testy. -powiedział bardzo cichutko, jednak dzięki słuchawce oraz mikrofonowi miliarder doskonale słyszał, co mówił. -Oni.. lubili sprawiać mi ból. Wewnętrzny. Jeden zastrzyk, a czułem, że płonę. Jedna wizyta w komorze gazowej, a czułem, że umieram. Ja.. zawsze, gdy wpisywałem kod wiedziałem, że nie wyjdę samodzielnie z tego pomieszczenia. Że w stanie agonalnym będę czekał, aż moja regeneracja poradzi sobie z tym.

-Cii.. -uciszył go starszy, nie chcąc już tego słuchać.

Mężczyźnie krajało się serce, gdy widział chłopaka w takim stanie. Nie miał bowiem pojęcia, że może to tak bardzo przeżywać, a przez to żałował, że w ogóle zgodził się na tą zemstę. Nabrał niewielką ilość powietrza i już chciał się ponownie odezwać, ale szatyn go ubiegł.

-Już dobrze. -wyszeptał, niechętnie odpychając się od miliardera.

Wstał i ku zdumieniu Starka podszedł do panela. Mężczyzna powoli zaczynał się martwić, że lek przestaje działać, a przez to jego choroba, jego bipolarność wraca. A z tym, jego i wszystkich Avengersów zdaniem nie mogło się wiązać nic dobrego. Bynajmniej nie dla ludzi, którzy staną mu teraz na drodze.

Nastolatek bez większych zmartwień podszedł do panelu i na klawiaturze wpisał datę, kiedy to po raz pierwszy rozpoczęto na nim eksperymenty. Ekran zamigotał na zielono, a szum otwieranych drzwi już tak bardzo go nie przerażał. Dał się ponieść emocją, uspokoił się i ochłonął. Mógł działać, bo już nic mu w tym nie przeszkadzało. Wiedział dokładnie dlaczego tu jest i nie miał zamiaru się wycofać. Owszem, każda komplikacja, która z powodu jego zepsutej psychiki opóźniała ich dotarcie tutaj była niepotrzebna, ale nikt nie nie przewidział, że w ogóle się pojawi. Peter w ogóle nie wiedział, że podadzą mu taką substancję, a przez to znacząco zmodyfikują jego zachowanie, do którego będzie musiał się przystosować. Bo to chyba właśnie tak wygląda bycie normalnym, prawda?

-Ogarnij się. -warknął pod nosem sam do siebie i nie czekając na nikogo, przeszedł przez rozsunięte drzwi.

Gdy oboje znaleźli się w ogromnym pomieszczeniu, to rozejrzeli się. Wzrok Petera był przepełniony niesmakiem, a niektóre urządzenia lub kąty obdarzał wręcz nieskrywaną nienawiścią. Nie chciał nawet wiedzieć, ile raz te ściany słyszały jak krzyczał i błagał o litość. Nie chciał do tego wracać, nie teraz. Tony natomiast przyglądał się wszystkiemu z zafascynowaniem. Wiedział, że Hydra posiada jedną z najnowocześniejszych technologii, które oczywiście kradła z całego świata, ale nie sądził, że są to aż takie bajery. Każda z tych maszyn mogłaby się przysłużyć dobrej sprawie, gdyby tylko była użyta w innym celu.

Ale niestety, to wszystko trzeba pogrzebać pod ziemią. Nawet, jeśli miał pod nosem ponad dwieście metrów kwadratowych najlepszych i najdziwniejszych urządzeń.

Jednak Peterowi coś nie odpowiadało. Było tu zdecydowanie za cicho. Owszem, słyszał szum maszyn i widział rozświetlające mrok ekrany, ale gdzie byli pracujący tu ludzie? Dlaczego całe pomieszczenie wyglądało na opuszczony? Normalnie przewijało się tutaj piętnastu, jak nie dwudziestu pracowników. Czyżby to zasługa godziny, jaka była na zegarze?

-Nie sądzicie, że nie wypada włamywać się do cudzych miejsc pracy?

Niski i lekko zachrypnięty głos rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, w mig dając im do zrozumienia jeden z podstawowych błędów. Nie sprawdzili, czy ktoś nie stoi przy drzwiach. Nie zabezpieczyli tyłów. Z lekko zszokowanymi minami, powoli obrócili się w stronę źródła tego głosu, którym okazał się być nie kto inny, jak krótko ścięty szatyn w okularach i kitlu.

Richard Parker. Osoba, która zmieniła cud jego narodzin w trwający szesnaście lat koszmar.

Obok niego stała jego złowrogo uśmiechająca się żona, której długie, rozpuszczone włosy lekko falowały na ramionach. Przez ułamek sekundy w jej oczach błysnęła mała, psotliwa iskra, którą nastolatek zauważył. Znał ją i doskonale wiedział, że nie mogła zwiastować niczego dobrego.

Peter poczuł lęk. Pierwszy raz w życiu stał przed swoimi rodzicami i nic mu nie wstrzykiwali. Nie udoskonalali, jak to lubili mówić. Po prostu stali, mierząc do nich z broni palnej jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nie był ich synem, tylko kolejnym eksperymentem, który się nie udał i który trzeba wyeliminować. Ale.. nie chciał w to wierzyć. Nie chciał, by jego rodzice okazali się tak brutalni, jak ich zapamiętał.

Ale fakt, ze nie widział na ich twarzach za grosz radości czy nienawiści nie napawał go zbytnim entuzjazmem. Zdawali się naprawdę być obojętni na jego los i to najbardziej kuło go w serce. Mógłby zginąć, a oni zaśmialiby się i wrócili do pracy. Był dla nich niczym zabawka, która popsuła się i trzeba ją zastąpić inną, nowszą. Lepszą. Gorzko przełknął ślinę i wziął głęboki wdech, nadal utrzymując z nimi kontakt wzrokowy. Powoli zaciskał dłonie w pięści, po czym prostował palce, chcąc jakoś w ten sposób odreagować gniew, jaki w sobie zaczynał tłumić.

Nigdy nie odezwali się nawet do niego słowem. Zawsze brali jego ręce bez pozwolenia i robili, co im się żywnie podobało. Testowali go. A teraz jedyne, co chciał tak naprawdę od nich wiedzieć, to prawdę.

-Dlaczego? -zapytał łamiącym się głosem.

Mimo, że buzowała w nim nienawiść do tych ludzi, to chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć dlaczego postanowili najpierw go spłodzić, a potem znęcać się nad nim.

-Dlaczego? -powtórzyła ze śmiechem Mary, patrząc na niego pogardliwie. -Oh, dziecinko, miałeś być naszym największym osiągnięciem! Jedynym w swoim rodzaju. Agentem idealnym! Poza tym..

-.. reszta twojego rodzeństwa nie przeżyła, więc staraliśmy się do skutku. -dodał Richard, wzruszając ramionami.

Petera niemalże tak samo jak Starka zamurowało. On miał rodzeństwo. Martwe, ale najpewniej liczne rodzeństwo zważywszy na to, że jego rodzice do najmłodszych już nie należą. Przez myśl przemknęło mu, że te trzysta sześćdziesiąt sześć osób przed nim, to mogły być dzieci wszystkich par z tej organizacji. Oni.. oddawali swoje potomstwo tylko po to, by jeden eksperyment się udał. By powstał idealny agent, niezniszczalna broń Hydry, która nie cofnie się przed niczym. Zrobiło mu się niedobrze na tą myśl, ale gniew, który czuł z każdą sekundą był coraz mocniejszy, silniejszy.

Nie wiedział, jak długo zdoła się jeszcze powstrzymać. Albo jak długo lek będzie jeszcze działał.

-Jak mogliście!? -krzyknął zszokowany Stark, przybierając bojową pozycję.

Mary przeładowała pistolet i skierowała go w stronę Iron mana.

-Normalnie. -rzuciła wesoło, mrużąc jedno oko. -To nanotechnologia? Mamy aktualne informacje? Bo te pociski tłumią pole siłowe sprawiając, że twoja zbroja.. no cóż, rozsypie się.

Tony szeroko otworzył oczy i pomimo całej tej sytuacji spojrzał na swojego kompana. Nie był pewny, czy uda im się wyjść z tego cało, ale chciał ostatni raz spojrzeć na niego. Na jego nad wyraz opanowaną twarz i lekko drgającą w każdą stronę głowę. Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, co teraz może się dziać w ciele szatyna.

A działo się dużo. Każde wypowiedziane przez nich słowo raniło jego zdruzgotane serce, pozostawiając w nim dziurę nie do zasklepienia. Nigdy nie spodziewałby się, że oni robili to świadomie, z własnej, nieprzymuszonej woli. Że pragnęli, aby cierpiał, aby ich cel, ich eksperyment zakończył się sukcesem. Był tylko rzeczą, jebanym przedmiotem, nad którym pracowali. Nic nie wartą kukiełką. I jeszcze ta ich pewność siebie, te bezczelne uśmieszki i widoczna wyższość, która jasno mówiła, że są pewni zwycięstwa w tym pojedynku. Byli gotowi zabić własny eksperyment, własnego syna tylko dlatego, że w końcu myśli samodzielnie.

-Nie powinniście zaśmiecać świata swoim istnieniem. -warknął w ich stronę.

Czuł, że jego ciało od palców aż po samą głowę przepełnia gniew. Silny, nieujarzmiony gniew, który towarzyszył mu od małego. Który wychował go pokazując, komu na nim zależy, a komu nie. Kogo należy zabić, a kogo oszczędzić. Gniew, który nosił w sobie od urodzenia i nienawiść, będąca prekursorem tylu śmierci. Czuł ją wobec tych ludzi, więc wedle tradycji musieli zginąć.

Peter w końcu poczuł się sobą. Dzięki temu rozgoryczeniu mógł działać w swoim stylu i nic nie było go w stanie zatrzymać. Był pewny siebie, silny i w tym momencie niezniszczalny, bo siły dodawała mu już nie tylko buzująca w żyłach adrenalina, ale i gniew, który musiał mieć gdzieś swój upust. I nastolatek doskonale wiedział gdzie. Teraz nie słyszał już żadnych słów, jakie mówił do niego Stark. Nic ani nikt go nie obchodził, bo miał swój cel. Swój prywatny cel, do którego uparcie dążył i który właśnie przed nim stał. Niczym drapieżnik pewnym krokiem ruszył w stronę rodziców, tym samym ściągając na siebie całą ich uwagę. Coś krzyczeli, ale on jedyne, co słyszał, to szum własnej krwi i ciche bicie ich serc.

Padł pierwszy strzał.

Nastolatek nie zrobił żadnego uniku. Pajęczy zmysł nie kazał mu się uchylić ani zatrzymać, więc kontynuował swoją drogę ku zemście. Chciał ich śmierci tak bardzo, że nawet nie zauważył, że jeden z nadlatujących pocisków rozciął jego prawe ramię. Ale miał to gdzieś, bo nic nie czuł. Była w nim tylko buzująca nienawiść, napędzająca jego ciało. Z każdym swoim krokiem w oczach naukowców pojawiała się coraz większa niepewność, aż w końcu zastąpił ją strach. Nie wiedzieli, że to się tak potoczy, nie mieli pojęcia, że wezwanie wsparcia, gdy tylko zobaczyli przez kamerę swojego syna powinno być pierwszą zrobioną przez nich rzeczą. A teraz, gdy unikał każdego strzału, bądź pozwalał, aby po bokach rozcinały jego skórę widzieli, że ich praca zabrnęła za daleko. On miał zabijać na rozkaz, być posłuszny i wytrenowany.. a nie chory. Dopiero teraz pojęli, co tak naprawdę mówili psycholodzy. "Ograniczcie ilość tych radioaktywnych zastrzyków!", "Pożałujecie tego", "Jego psychika nie daje rady, dajcie mu odpocząć choć jeden dzień". Ignorowali to i teraz będą mieć nauczkę.

-Synu.. -zaczął niepewnie jego ojciec, gdy dzieliło go od nastolatka niecałe dwa metry. -Przecież ty taki nie jesteś. Nie możesz tego zrobić, nie pozwalam ci..

-Nie? -zapytał Peter, przerywając mu. -To patrz.

Szybkim ruchem pokonał ostatnie dzielące ich metry i bez najmniejszego problemu wytrącił mu z dłoni broń. Podobnie postąpił z cofającą się matką, którą tak bardzo przeraził ten gest, że potknęła się o własne nogi, upadając przy tym boleśnie na pośladki. Nim ktokolwiek zdążył mrugnąć, wyciągnął lewą ręką mały nóż i biorąc zamach, rzucił go mocno w stronę głowy swojej cofającej się na podłodze matki. Kobieta zdołała w ostatniej sekundzie krzyknąć, a potem zapadła martwa cisza. Jej tułów uderzył o posadzkę, a z głowy wystawała tylko rączka głęboko wbitego noża. Richard obserwował to wszystko z przerażeniem, nie poznając ruchów własnego eksperymentu. On nie był tak zaprogramowany. To w ogóle nie powinno się stać.

Nie miał pojęcia, jak bardzo wyniszczony stąd uciekł.

-367.. -zaczął, zwracając tym samym na siebie pusty wzrok nastolatka. -Przestań. Przestań, słyszysz! Błagam! To rozkaz!

Krzyczał, ale na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Słyszał tylko, jak Stark naładowuje swój repulsor, więc nie tracąc cennego czasu, złapał mężczyznę za szyję i w ostatniej chwili odskoczył w bok. Strumień białego światła uderzył w ścianę, wypalając w nim dziurą, a nastolatek zyskał kilka cennych sekund.

-Już nigdy nikogo nie skrzywdzisz. -warknął zwierzęcym tonem, napawając się jego przerażeniem.

W czasie, by Richard walczył o każdy oddech, nieudolnie przy tym próbując poluźnić mocny uścisk syna, ten złapał w lewą dłoń kolejny, tym razem dłuższy nóż i bez ostrzeżenia pchnął go w kierunku klatki piersiowej mężczyzny. Całym sobą pochłaniał dozę bólu, jaki mu zadawał, a świszczący oddech, który był spowodowany przebitym płucem wprawiał go w swego rodzaju euforię. Czuł, że gniew opuszcza jego ciało, zastępując je błogim spokojem, o który tym razem nawet nie musiał prosić. Chciał ich zabić, chciał patrzeć jak cierpią. Zawsze to on był ofiarą, a ten jeden jedyny raz mógł zabawić się w oprawcę.. i podobało mu się to.

Podobało mu się zadawanie ludziom bólu.

-Je-st.. eś ty-ylko gł.. głup-im.. -wycharczał Richard, opluwając się własną krwią, która wyciekała z jego ust.

-Czym? -zapytał, unosząc wysoko brwi. -Eksperymentem?

Widział w jego oczach zdziwienie. Zgadzał się z nim, był tylko głupim eksperymentem, który nie maił prawa żyć. A jednak żył. I mścił się na swoich oprawcach, bo w końcu zemsta jest najważniejsza. Tylko ona utrzymywała go momentami przy życiu. Te piękne wizje, które kreował już lata temu, te serie brutalnych morderstw, które dokonywał w głowie w końcu były prawdziwe.

-Peter, dzieciaku, co ty robisz. STÓJ! PRZESTAŃ! -krzyczał z tyłu Iron man, próbując jakoś temu zapobiec.

Biegł w jego stronę, jednak był za wolny. Peterowi wystarczyła jedna, góra dwie sekundy.

Wyjął z ciała ojca ostrze i bez żadnego słowa wbił mu je w serce. Czuł, jak cienki metal powoli przeszywa jego skórę, mostek i w końcu serce. Widział, jak z rany momentalnie wypływa rzeka krwi, która ochoczo zaczęła skapywać na podłogę, tworząc na niej rozmaite wzory. Dla większej satysfakcji przekręcił ostrze i brutalnie wyjął je, tym samym puszczając martwego naukowca. Jego martwe ciało z hukiem upadło na ziemię, pozbywając się niemal całej krwi ze środka. W tym samym momencie podbiegł do niego Stark i natychmiast odciągnął od Richarda, przez co nastolatek upuścił swoje ostrze na ziemię. Widok wykrwawiającego się oprawcy z zamglonym spojrzeniem był dla niego niczym nagroda za najwybitniejsze osiągnięcie. Zrobił to, zemścił się na trójce ludzi, których nienawidził najbardziej. Teraz może spokojnie wysadzać ten budynek w cholerę.

-Co to miało być?! -wrzasnął brunet, trząchając jego ciałem.

Momentalnie Peter otrzeźwiał i lekko zdziwiony spojrzał na mężczyznę.

-Jak to co? -zapytał. -Zemsta.

Stark złapał się za włosy i lekko ciągnąc je, westchnął głośno. Nie chciał wybuchnąć przy nim, bo stan nastolatka jasno mówił, że lek przestał działać i nadmiar emocji może się źle dla niego skończyć. Jego emocje wróciły, a przez to i niepohamowane morderstwa i wyładowanie się na swoich przeciwnikach. Nienawidził tego stanu, ale nie mógł nic z nim zrobić. To była część Petera i wierzył, że z czasem uda mu się to zniwelować. Jedyne, co w tej chwili mógł zrobić, to zacisnąć wargi i podnieść na niego wzrok.

-I co ci to dało? Satysfakcję? Dumę? Jesteś z tego dumny? -pytał coraz mniej opanowanym tonem.

-W końcu mogę poczuć, że mam kontrolę nad własnym życiem. -warknął ponownie zdenerwowany nastolatek. -Oni odebrali mi wszystko, od wspomnień aż po własną, wolną wolę. Nie masz pojęcia, jak to jest być ich zabawką, ich pieskiem na zawołanie.

Tutaj musiał niestety przyznać mu rację. Nigdy nie był w takiej sytuacji i nie życzył jej nikomu, ale cholera, mógł choć na chwilę pozwolić mu działać. Wtedy na pewno potoczyłoby się to zupełnie inaczej.

-Nie jesteś tu sam. -westchnął. -Pozwól sobie pomóc..

-Chcesz mi pomóc? -przewał mu szatyn, obniżając słyszalnie ton. -To nie pozwól mi się znów zatracić. Wtedy każdy na tym zyska.

Nie zważając na to, że miliarder nabrał powietrze w płuca i chciał coś dodać, odwrócił się plecami do niego i z obojętnym wyrazem twarzy przechodząc obok martwych rodziców, udał się wgłąb laboratorium. Miał dziwne wrażenie, że dopiero po przekroczeniu drzwi tego pomieszczenia wszystko zaczęło powoli wracać do normy. Jego myśli znów stały się chaotyczne, a ciało wypełniały wszelkiego rodzaju emocje, które walczyły między sobą o dominację nad jego ciałem. Każdy bodziec, każde słowo mogło go wytrącić z równowagi, przez co stał się jak tykająca bomba. Ale jemu odpowiadało to. W końcu czuł się sobą i tak naprawdę pomimo początkowej euforii, cieszył się, że jego organizm już zmetabolizował niepotrzebną, aż nadto uspokajającą substancję. Dopiero teraz, gdy jego organizmem w pełni zawładnął żal, smutek i gniew poczuł, że jest sobą. Starym Peterem, Lucasem czy też znienawidzonym 367. Miał pewny grunt pod nogami, bo wiedział, że to było coś znajomego. Wiedział, jak się zachowa i nie miał wobec tego żadnych zmartwień. Nie musiał bać się, że w nieodpowiedniej chwili wezmą go nietypowe refleksje lub zawaha się o tą jedną, ale bardzo cenną sekundę. Nie przeszkadzało mu przelewanie krwi osób, których nienawidził. Ba, które na to zasłużyły. Nie musiał już nikogo unikać w obawie przed brutalnym wzrokiem Natashy czy Starka. Teraz mógłby każdego własnoręcznie wymordować i.. ucieszyłby się.

Jakie to dziwne, człowiek odkrywa siebie dopiero wtedy, gdy straci prawdziwe oblicze. Gdy przestanie udawać kogoś, kim nie jest.

Peter wiedział, że już nigdy się nie zmieni. Nawet nie chciał się zmieniać, bo odpowiadało mu to, jak jest teraz i mimo, że wiedział, że skrzywdzi tym Starka oraz złamie obietnicę, to nie zamierzał robić nic wbrew sobie. Jeśli ktoś ma go lubić, to niech lubi, ale miał już dość udawania grzecznego chłopca. Bez żadnych zmian, bo nie tak został wychowany i nie tak od lat postępował. Dlatego też wyjął z kieszeni małe, okrągłe urządzenie i obdarzając je dumnym wzrokiem, położył je na ziemi.

Nikt nie zaprzeczył, że przez dwa lata swojej działalności jako płatny zabójca nieźle się wzbogacił. Na jego kącie było powyżej sześciu zer, przez co stać było go na naprawdę niezłe zabawki czy też nowinki ze świata technologi. Jednak nie robił z siebie nie wiadomo kogo, dlatego też wolał kupować na czarnym rynku broń oraz różne, często nielegalne substancje, tworząc z nich specyficzny związek, z którego składała się jego sieć. Nie otwierał jak inni biznesu, nie chciał inwestować całego kapitału i tym samym stawać się osobą publiczną. Nie zamierzał być jak drugi Stark, bo przez to narażał się na ujawnienie. Mimo ucieczki, mimo skutecznej eliminacji potencjalnego zagrożenia wiedział, że Hydra go śledziła. Najpewniej to było prekursorem dla mniej wykwintnych wynalazków oraz zapoczątkowanego pomysłu na sześcienną bombę. Ale sytuacja się zmieniła wraz z jego położeniem, a zakres materiałów czy też dostępnej technologii poszerzył się dzięki Starkowi. I właśnie w ten sposób powstała ta mała, przenośna i zdalnie detonowana bomba zdolna zmieść z powierzchni ziemi małe miasto.

A Hydra była naprawdę małym miasteczkiem.

Dlatego w połączeniu ze skrajnie umiejscowionymi jeszcze ładunkami nikt ani nic nie miało szansy na przeżycie wybuchu. Po prostu plan idealny.

Szatyn ostatni raz obrzucił wzrokiem małą, migającą na zielono bombę, po czym nie mogąc się doczekać jej spektakularnych efektów, obrócił się na pięcie i wymijając Iron mana, ruszył ku wyjściu. Im szybciej wyjdą, tym większa szansa, ze spodka kogoś na korytarzu i zabije. A bardzo tego chciał. Ładunek wysadzi wszystkich, pozbawi ich życia i zabezpieczy ludzkość przed zbrodniami, ale nie nasyci jego powoli rozlewającej się w ciele żądzy mordu.

Po prostu nie mógł zrozumieć, dlaczego Avengersi nie chcieli zabijać własnoręcznie, a przeprowadzić masowe morderstwo. Przecież to nielogiczne. Jednak tak było tylko z punktu widzenia Parkera, bo superbohaterowie tak naprawdę nie byli za rozlewem krwi. Zabijali naprawdę tylko wtedy, kiedy było to konieczne, kiedy ich lub innym ludziom groziło niebezpieczeństwo. Dlatego na jednej z narad wspólnie stwierdzili, że nie będą sobie obciążać tym sumienia i jako, że sprowadzali tylko ból i cierpienie, zgładzą ich z daleka. Nie było to honorowe, bo większość z nich nawet nie będzie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, jednak cel uświęca środki. Myśl, że mogą się ich pozbyć raz na zawsze przyćmiewała inne argumenty, nawet takie, że nawet największe zło ma prawo żyć.

No w tym przypadku nie.

-Młody, zaczekaj! -krzyknął za nim Tony, próbując go dogonić.

Chłopak westchnął i chcąc uciąć ich jeszcze nie rozpoczętą rozmowę podniósł do góry rękę i przycisnął przy uchu mały guziczek.

-Zespół C. Gotowe. -powiedział, patrząc Tonemu prosto w oczy.

Brunet w złotoczerwonej zbroi pokręcił na te słowa głową i głośno westchnął, doganiając swojego młodszego kompana. Chciał z nim porozmawiać, bo nie miał pewności, co do słuszności jego reakcji, a nie mógł dłużej tłumić tego w sobie. Był zły i nie zamierzał pozwalać mu na takie zachowanie. Na bezmyślne mordowanie każdego, kogo popadnie. Rozumiał, że czasem trzeba kogoś zabić, ale czy nie lepiej poczekać na to, co i tak zamierzali zrobić? W końcu każde morderstwo, każda krzywda, którą wyrządza się drugiej osobie odbiera nam małą cząstkę tkwiącego w nas dobra i zastępuje je pustką. Jebana obojętnością, z jaką patrzy się na wszystkich otaczających nas ludzi, przez co wrzuca się ich do jednego worka. A Tony nie chciał, aby Peter myślał, że każdy człowiek jest zły. Chciał mu pokazać życie z innej strony i trochę zmienić jego tok myślenia.

W końcu wysadzenie bazy z ludźmi, a zabijanie każdego z nich po kolei znacząco się od siebie różni. W tym pierwszym przypadku mężczyzna był pewny, że nie nastąpi żadna zmiana w psychice jego dziecka. Że nie będzie zdenerwowany, nie będzie walczył o spokój.

-Zwolnij! -krzyknął cicho, na co Peter wywrócił oczami.

-W bazie są trzy ładunki, a zaraz wybije druga w nocy. -odparł, skręcając w prawo. -Nie uważasz, że dobrze byłoby się pośpieszyć?

Tony wziął głęboki wdech i bił się sam ze sobą, aby nie przyznać mu racji. Mieli mało czasu, a musieli przejść jeszcze ponad pół drogi. To nie był czas na kłótnie, ale w końcu to Tony Stark, nikt nie będzie mu mówił, co ma robić. Tak więc chęć wypowiedzenia swoich myśli na głos wygrała.

-Musiałeś? -zapytał nawiązując do poprzedniej rozmowy.

Peter prychnął głośno, od razu domyślając się, o co mu chodziło.

-Naprawdę chce ci się do tego wracać? -odpowiedział cicho, jednocześnie sprawdzając czy obie strony korytarza są wolne od kamer. -Było minęło, nie ma co rozpamiętywać.

Postawa chłopaka jasno mówiła, że śmierć tej z całego serca znienawidzonej dwójki nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Zupełnie, jakby spłynęło to po nim. Jakby nie były to osoby, które nienawidził całym sercem, tylko ktoś obcy.

-Czy ty czujesz cokolwiek. -sapnął zdenerwowany faktem, że nic go nie rusza. -Umiesz tylko zabijać z zimną krwią i żyć jak gdyby nigdy nic! Pierdolony, płatny zabójca! -uniósł się. -Nie nadajesz się do niczego innego!

Głos miliardera był przesiąknięty jadem, a słowa wypływały z jego ust jak z karabinu. Nawet nie myślał nad tym, po prostu wyrzucał z siebie to, co już od dawna kuło go w oczy. Jego bezuczuciowość. Jego egoizm i bezpodstawne przelewanie krwi. Czy ten dzieciak nie rozumie, że każde życie jest cenne? Każde! Jako bohater często ratował niewinnych z płonących budynków, bądź chronił całe miasto przed istotami z kosmosu, ale nigdy, przenigdy nie zabił nikogo bez żadnego powodu.

Nigdy nie zrobił tego będąc kierowany emocjami i nienawiścią, dlatego nie rozumiał postawy nastolatka.

-Ah tak? -zapytał, w mig zatrzymując się i obracając do niego przodem. -Uważasz się za lepszego, bo wychowałeś się w normalnych warunkach? Uważasz, że nie nadaję się do niczego, a nigdy nie wszedłeś tak naprawdę w moje buty. -spojrzał na niego dziwnie zamglonym wzrokiem, zupełnie jakby coś analizował. -Wiesz co. -zaczął, przybliżając się do niego. -Żałuję, że ci zaufałem. Żałuję kurwa, że w ogóle przyjąłem to zlecenie i się do was włamałem. Wolałbym cię nigdy nie poznać.

Między nimi zapadła głucha cisza, a do oczu miliardera zaczęły napływać łzy. Chciał pomóc temu dzieciakowi, naprawdę i z całego serca tego pragnął. W pewnej chwili nawet chciał wziąć go pod swoje skrzydła, dać dach nad głową i ochronić przed całym złem tego świata.. ale teraz już nie był tego pewny. Na początku rozumiał go i wspierał, pokazywał świat od innej strony. Pokazywał to, co sam widział: dobro i nieskończoną gamę przepięknych barw w tym nigdy nie zatrzymującym się w miejscu mieście. Więc dlaczego dzieciak tak uparcie tkwił w jednym miejscu, trzymając się tylko jednej wersji wydarzeń i nie pozwalając sobie pomóc? Co tak bardzo hamowało go? Brunet mimo tych raniących jego serce słów musiał to wiedzieć.

-Myślałem.. -zaczął Iron man, ale szatyn zgromił go wzrokiem.

-To źle myślałeś. -warknął, denerwując się z każdą sekundą coraz bardziej. -Chciałeś pomóc odbierając mi jedyne, co znam -bezwzględne mordowanie i wieczne cierpienie, ale nie przewidziałeś takiej reakcji? Myślałeś, że będziesz w stanie zmienić mnie tak o? -zapytał, pstrykając palcami. -Oj, to muszę cię zaskoczyć, jestem jeszcze bardziej zepsuty, niż myślałeś. Jestem jak podgniłe jabłko, którego nawet przeróbka na sok nie uratuje.

Tony momentalnie zaczął zaprzeczać, kręcąc głową w lewo i prawo. W końcu dostrzegł, gdzie popełnił największy, wręcz niewybaczalny błąd. Chciał od niego za dużo na raz, rzucając tym samym nastolatka na głęboką wodę nie upewniając się, czy w ogóle umie pływać. Wychował się w Hydrze, każdy jego ruch był kontrolowany, a niewłaściwy - karany. Nigdy nie zaznał miłości czy chociażby ciepła, a tu nagle on zalewa go nim z każdej strony. Chciał go uratować, chciał być dla niego niczym koło ratunkowe, a w tej chwili zamiast tego, stał się kamieniem ciągnącym go na dno. Dał mu nadzieję, a teraz zachował się jak ostatni idiota. Bucky miał rację, Tony niszczył go swoim współczucie. Powinien stopniowo go przestawiać tak samo, jak stopniowo należy się odchudzać czy tyć.

A on tego nie zrobił i teraz ma za swoje.

Mimo to był ważny dla szatyna, jednak w tej chwili rozrywały go zbyt długo tłumione emocje i nie mógł myśleć trzeźwo. Szkoda tylko, że dopiero przekona się, jak bardzo pożałuje tych słów.

-Peter.. Peter, przepraszam. -oznajmił starszy, chcąc położyć mu dłonie na ramionach, jednak szatyn natychmiast zrobił krok w tył. -Wiem, że jesteś teraz zdenerwowany, że nie jesteś sobą, ale uwierz mi. Kurwa, naprawdę chcę ci pomóc! Tylko..

-Tylko co? -przerwał mu przekrzywiając w prawo głowę. -Jesteś zbyt zapatrzonym w siebie dupkiem, żeby stwierdzić, że na świecie jest większe zło, niż ludzie wygrażający bronią?

-Nie. -zaprzeczył od razu, chcąc się do niego zbliżyć. -Tylko zamiast postawić się na twoim miejscu, porównywałem swoje zjebane dzieciństwo z twoim. Wyciągnąłem błędny wniosek z braku miłości za dzieciaka i..

-Serio? -ponownie mu przerwał, ale tym razem bez jakiejkolwiek agresji.

Peter nie dowierzał, że ta rozmowa może przybrać taki obrót. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że Tony porównuje się z nim i stąd brała się jego doza opiekuńczości. A jednak bolał go fakt, że to było właśnie porównanie, a nie wejście w jego buty. Wyobrażenie sobie tego bólu, poczucie tego strachu i utraty własnej woli dałoby mu o wiele lepszy obraz jego sytuacji. On był jedynie ignorowany, a to zaledwie jedna setna tego, co przeżył. Było mu.. było mu zwyczajnie przykro, że wolał naskakiwać na niego, zamiast faktycznie, tak jak kiedyś mówił, zrozumieć. Stark się porównywał, myślał, że rozumie na podstawie własnych doświadczeń, a on mu wierzył. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że słowa Buckiego, gdy nieudolnie dobijał się do drzwi jego łazienki miały w sobie więcej prawdy, niż jakiekolwiek wypowiedziane przez miliardera.

Widział w nim ojca, który uspokajał go, a teraz? Teraz był wściekły na niego i miał dosyć jego obecności. Jego uspokajających oczu, w których czaiły się łzy i kojące ból ręce. Nie chciał ich i pragnął jednocześnie, jednak emocje jak zawsze wygrały, przez co odsunął się jeszcze bardziej od niego. Nagle poczuł, że postąpił źle, że odsuwanie się i ta kłótnia źle się skończy. Że będzie cierpiał.

Mimo wszystko zignorował to przeczucie.

-Wysadźmy tą bazę i rozejdźmy się w pokoju. -szepnął, starając się ukrywać dwie sprzeczne emocje, które go pochłaniały od środka.

Smutek i gniew.

Nie zważając na powoli otwierające się usta Tonego, odwrócił się i nie oglądając się za siebie, pomaszerował do przodu. Z każdym metrem przyspieszał, aż w końcu zaczął biec przed siebie.

W tej chwili już nic go nie obchodziło. Ani agenci Hydry, którzy mogli czaić się za rogiem, ani kamery, ani to, że Tony biegnie za nim i niemal błagalnie szepcze mu do ucha przez słuchawkę, aby zwolnił. Ale on nie miał takiego zamiaru. Dla Petera to nie była ucieczka przed przeszłością, ale przed przykrą teraźniejszością i słowami, jakie wciąż dzwoniły w jego uszach, raniąc od nowa jego serce. Po raz pierwszy ktoś oprócz Buckiego chciał mu pomóc, a teraz okazuje się, że to było.. nawet nie wiedział, co to było. Udawane? Wymuszone? A może chciał tym pokazać, że nie jest taki, jak swój ojciec? Że potrafi okazywać zainteresowanie i empatię?

-No to mu nie wyszło. -odpowiedział sam sobie, nie zwracając uwagi na falę pytań kierowanych w jego stronę.

Już po pięciu minutach morderczego biegu był na miejscu. Nie obchodziło go czy zgubił Starka czy nie, po prostu wszedł do sali głównej, w której to czekali pozostali i dołączył do nich.

-Zadanie wykonane? -zapytał Steve, posyłając mu współczujące spojrzenie.

Chłopak pokiwał głową w odpowiedzi, za bardzo będąc zirytowany faktem, że oni wszystko słyszeli. Cholera, zapomniał, że miał słuchawkę. Nagle poczuł, że po jego kręgosłupie przebiega znajomy dreszcz. Coś wisiało w powietrzu. Nie zwracając uwagi na rozmawiających bohaterów zaczął rozglądać się dookoła, próbując tym samym zlokalizować nadchodzące niebezpieczeństwo, ale niczego nie było.

-O co tu chodzi? -wyszeptał.

W chwili, w której to Iron man dołączył do pozostałych, nagle wszystkie światła zgasły, a na betonowych ścianach zaczęło świecić się małe, czerwone światło. W pomieszczeniu na przemian był nieprzenikniony mrok, a potem łuna krwawego światła, która powodowała ciarki na ciele.

-Wiedzą, że tu jesteśmy. -wyszeptał Bucky, wyciągając broń.

~8344~

Akcja w sali z informatykami, podkładanie bomb i spotkanie po latach Petera z rodzicami.. zaskoczyłam Was? Przyznać szczerze, kto się tego spodziewał! XD i do tego ta końcówka.. urwana w takim momencie.. kto ma ochotę mnie poćwiartować? XD

Ostatnia, kulminacyjna część jutro, standardowo o 16.00 <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro