Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 9


Błędy sprawdzone pobieżnie, ale już ich trochę mniej XD

Trochę dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobać :)

Jeśli tak to ładnie proszę o komentarz :)



***

Popadnięcie w znajomą, szkolną rutynę, było przyjemne. Nigdy nie uczył się wybitnie, ale pilnował się, żeby z niczego nie być najgorszym. Trzymał się z daleka od konfliktów i wypowiadał się jedynie wtedy, gdy musiał. To oszczędzało mu masę kłopotów, bo nikt nigdy nie czuł się w obowiązku wezwać ojca na pogadankę. Co prawda nie widywał już staruszka, a dni do osiemnastych urodzin mógł policzyć na palcach, ale wolał pozostać ostrożny. Pech polował na kretynów.

Wrócił do pracowania jedynie w weekendy i środowe popołudnia. Z kolei we wtorki i czwartki miał treningi Lacrosse, więc w te dni u Stilinskich bywał późno. Wyjątkiem był poniedziałek, bo nie miał, żadnych zajęć po lekcjach. Teoretycznie to nie była zła rzecz, bo mógł nadgonić odkładane na potem zadania albo posprzątać w swoim tymczasowym pokoju, bo jak któryś Stilinski tam zajrzy, to dostanie zawału. Problemem było to, że atmosfera pomiędzy Stilesem a szeryfem nadal pozostawała napięta.

— Słuchaj... — zaczął Stilinski niezręcznie — Wrócisz dzisiaj sam? — zapytał

— Mam osiemnaście lat, a nie osiem — prychnął najciszej, jak umiał, bo jednak trwała lekcja. Może babka od biologi nie była równie wredna, co Harris, ale nie lubiła, jak ktoś nie uważał. — I umiem sobie kupić bilet na autobus.

— To wiem. Chodziło mi raczej o to, że John nadal nie pracuje i na pewno będzie w domu, a jak nie wrócę z tobą, to uwierz mi, że domyśli się, gdzie jestem.

— Rodzice Jacksona znowu poza miastem?

— Uhm. Nie będzie ich dwa, może trzy dni...

— To korzystaj — zażartował — Tylko może napisz ojcu, że cię nie będzie? Wolałbym nie zostać pełnowymiarowym nośnikiem informacji od jednego Stilinskiego do drugiego.

— Tak to widzisz?

— Tak jest — odparł, spisując z tablicy numery stron, które powinien powtórzyć do zbliżającego się sprawdzianu. Biologia była jednym z nielicznych przedmiotów, na który faktycznie się uczył. Kątem oka zobaczył, że Stiles wygląda na mocno skwaszonego — To stwierdzenie faktu, a nie przytyk — zaznaczył. Stiles nic nie odpowiedział, ale popatrywał na niego ze zmarszczonymi brwiami do końca lekcji.

*

Jackson czekał na nich na szkolnym parkingu. Isaac nie miał pojęcia jakim cudem, skoro miał do pokonania o dwie kondygnacje schodów więcej od nich.

— Zerwałeś się z hiszpańskiego? — zapytał

— Nie — wyszczerzył się — Ale oddałem test kwadrans przed czasem i zostałem wstawiony za drzwi, żebym nie przeszkadzał albo nie podpowiadał innym.

— A podpowiadałeś? Ty?

— Mamy nowego — poinformował ich Whittemore — I podobno nie uczył się wcześniej hiszpańskiego, więc...

— To nadal dziwne — wytknął mu Stiles — Nie jesteś raczej znany z bezinteresownej pomocy...

— Pomagam tobie!

— Nie pomagasz — prychnął Stilinski — To ja poprawiam twoje zadania z chemii.

— Jakim sposobem mam lepsze stopnie od ciebie?

— Bo uczy nas podróbka nauczyciela, która mnie nienawidzi, za sam fakt mojego istnienia. — odpowiedział Stiles takim tonem jakby mówił o czymś oczywistym. Isaac do tej pory nie skojarzył, że Stiles był naprawdę dobry z chemii, a i tak czasami miał gorsze oceny od niego. — To nie ma znaczenia i tak nie planuję kariery naukowej... zostanę przy tym co lubię.

— A co to jest? — dopytał, bo niejasno przypominał sobie, że w jednej z głośniejszych kłótni Stilinskich został poruszony temat pracy, czy też jej braku.

— Grać, czytać i oglądać seriale. Niekoniecznie w tej kolejności — odparł, szczerząc się jak... Stiles.

— I za to płacą? Gdzie i czy czasami nie potrzebują nowych pracowników? — zażartował

— Za to nie, ale za współtworzenie gier już tak.

— Poważnie?

— Aha... i nie patrz tak na mnie — poprosił Stiles, częściowo chowając twarz w kapturze — To nie jakieś super produkcje, nie jestem aż tak dobry. Małe, studenckie projekty. Proste gry logiczne albo przygodowe na komórki.

— To i tak... dużo fajniejsze niż kopanie dziur w ziemi, albo rozwalanie ścian.

— Mniej męczące, ale ty masz lepszą kondycję...

— Nie taką jak Whittemore — wskazał na kumpla, który przecież jeszcze w pierwszej klasie został kapitanem drużyny Lacrosse — A on akurat nie pracuje, nie wiem, czy w ogóle wie, do czego służy młotek.

— Mogę cię nim palnąć — zaproponował Jackoson

— Musiałbyś potem wykopać głęboki dół, a z łopatą też cię nie widziałem — przypomniał mu Stiles

— Jestem na to zbyt piękny i bogaty — zakpił, szturchając Stilesa w żebra. Jednak to nie powstrzymało ich od śmiechu — Taaak, bardzo zabawne. Haha. — mruknął, popatrując na nich jak na idiotów.

— No nie wkurzaj się tak. Przecież żartujemy tylko — zapewnił Stiles, starając się nie śmiać.

— Wiem — westchnął Jackson — Moim kosztem. Odbiję to sobie — zapewnił — Jedziemy?

— Słuchaj... co do tego, to...

— Nie wydurniaj się Stililinski — syknął Lahey. Przeczuwał, że Stiles rezygnuje ze względu na to co powiedział wcześniej.

— Ale ojciec...

— Powiedziałem, żebyś poinformował go, nawet cholernym sms-em, o tym, że nie wracasz.

— Wie, że jak mnie nie ma, to zazwyczaj jestem u Jacksona, czasami u Scotta.

— A co ci szkodzi jedna, krótka wiadomość albo rozmowa? Wasze plany będą bezpieczne, a zapewnisz mi spokojny wieczór, bo John nie będzie starał się przeprowadzać na mnie dyskretnego przesłuchania!

— Wiadomość, to kiepski pomysł, mój ojciec ma w zwyczaju ignorowanie powiadomień...

— To zadzwoń.

— Ale... to niezręczne rozmawiać z nim, kiedy praktycznie ze sobą nie gadamy, tylko po to, żeby powiedzieć mu, że będę nocował poza domem.

— Komplikujesz — zakpił Isaac

— To szeryf, na pewno domyśli się, dlaczego nie wracam.

— No i? — zrobił młynek oczami — Przypuszczam, że zdążył już się zorientować, że ze sobą sypiacie.

— I nadal żyję — wtrącił Whittemore

— Dobra, zadzwonię! — warknął, odchodząc od nich kilka kroków, ale nie na tyle daleko, żeby nie mogli podsłuchać tego co mówi. — No... cześć — wydukał — Nie wracam dzisiaj do domu — kilka sekund przerwy — Nie, na noc też nie — tym razem John miał więcej do powiedzenia, bo Stiles gapił się w przestrzeń dobrą minutę — Tato! Udam, że tego nie słyszałem! — zawołał z lekkim oburzeniem — Nie dzwoniłbym, ale... Isaac nie chce robić za posłańca naszych wiadomości. To nie wypytuj go, dobrze? Przecież i tak wiesz gdzie i z kim będę... — kolej na dwa zdania od szeryfa — Tak, dobra! Do jutra!

Isaac i Jackson przywitali go prawie identycznymi parsknięciami śmiechu.

— Nienawidzę was — powiedział Stlinski, wciąż popatrując na własny telefon z irytacją. — I jeszcze moja złość was bawi. Super. — pożalił się, nie wiadomo komu, prawdopodobnie Jeepowi, bo patrzył w jego kierunku. Sam ton jego wystarczył, żeby Lahey prawie się zapowietrzył, a Jackson dostał czkawki.

— Co powiedział szeryf? — zaciekawił się Isaac

— Mam sobie zrobić badania — oznajmił suchym tonem — Chyba nie wierzy, że uprawiam seks tylko z Jacksonem.

— Albo myśli, że to ja sypiam z kimś na boku.

— Może obie te rzeczy na raz — mruknął Isaac — Obchodzi was to?

— Trochę tak — przyznał Stiles — Wiem, że sporo osób jest co chwilę w nowych związkach, ale my... nie.

— John nie odpuszcza, co? — dopytał, spoglądając znacząco na Whittemora. Wyglądało na to, że nie ominie go rozmowa z szeryfem. Lepiej, żeby zrobił to, póki ten jest na zwolnieniu i nie ma pod ręką broni.

— Nie. To naprawdę męczące. Tak jakby cały czas trzeba było mu coś udowadniać albo podawać sensowne argumenty...

*

— Weźmiesz Jeepa? — zapytał Stiles, kiedy zostali w tyle — Zabiorę się z Jacksonem.

— Jesteś pewien?

— Tak! Bez sensu jechać dwoma samochodami pod ten sam adres...

— Przyznaj raczej, że macie plany związane z porsche... chociaż w Jeepie mielibyście więcej miejsca — zażartował, ale najwyraźniej trafił, bo Stiles wydawał się nieco bardziej rumiany niż przed kilkoma sekundami. — Serio w samochodzie, kiedy macie wolną chatę?

— Ciszej! Nie każdy w promieniu stu metrów musi cię słyszeć! — syknął — I przestań się chichrać, kretynie.

— Okay, okay! — wykrztusił, podnosząc ręce w geście kapitulacji

***

Nie chciało mu się jechać od razu do Stilinskich, a skoro miał samochód na popołudnie, to mógł pozwolić sobie na podjechanie w okolicę cmentarza. Kwadrans później szedł wąską, wybrukowaną alejką, wypatrując jednocześnie znajomej sylwetki ojca. Czasami zdarzało mu się przesiadywać na ławeczce przed nagrobkiem Camdena.

Kiedy dotarł na miejsce, poczuł lekkie wyrzuty sumienia, że nie zaglądał częściej. Teoretycznie pracownicy cmentarza mają obowiązek utrzymywania porządku na całym obszarze, ale w praktyce o większość rzeczy dbają sami odwiedzający. Nic dziwnego, że trawa urosła tak bardzo, że nie można było przeczytać daty śmierci, a gdzieniegdzie leżały przyniesione przez wiatr śmieci. Z ciężkim westchnieniem usiadł na ziemi i starał się myśleć o czymś milszym niż ich ostatnie wspólne chwile. Te były przepełnione strachem i desperacją. Czasami w tych gorszych chwilach zastanawiał się, czy gdyby go zostawiła, to dałaby radę uciec. Na pewno straciła sporo cennych minut na obudzenie go i zapakowanie do samochodu...

— Isaac? — usłyszał za plecami znajomy głos, a kiedy się odwrócił dostrzegł Dereka Hale'a.

— Cześć — odparł, przysłaniając ręką oczy. Popołudniowe słońce świeciło mu teraz prosto w twarz i miał problem ze skupieniem wzroku na Hale'u.

— Hej... wołałem cię już wcześniej, bo wydawało mi się, że to ty, ale nie reagowałeś — powiedział, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami, co w jego wykonaniu wyglądało dosyć groźnie — Wszystko w porządku?

— Zamyśliłem się tylko — zapewnił, bo nie potrzebował kogoś poza Stilesem, kto nieustannie wypatrywałby jakichś następstw tego nieszczęsnego wypadku. Cała masa ludzi obijała sobie czaszki i jakoś żyli dalej. Dlaczego to on miałby być tym pechowcem, który padnie trupem, bo nabił sobie wielkiego guza? — Co tu robisz? — zapytał i niemal od razu miał ochotę kopnąć się w tyłek, na którym siedział. — Znaczy się... domyślam się co, po prostu...

— Sprzątałem u siostry — skinął głową w stronę zadrzewionej alejki — Sądzę, że to sprawiedliwe, skoro ona musiała zbierać za mną zabawki i rozbite wazony...

— Prawdopodobnie — odparł, byleby coś powiedzieć. Prawda była taka, że wszyscy wiedzieli o tym, że Laura Hale została zamordowana prawie dziesięć lat temu. Ludzie miesiącami snuli domysły, a kiedy ostatecznie został skazany jej były narzeczony Deucalion, to plotki stały się tak absurdalne, że Hale'owie praktycznie wycofali się z życia społecznego miasteczka. Isaac słabo to pamiętał, bo miał osiem lat i w ich życiu działo się wystarczająco wiele złego. Jego mamie brakło chwili na wytłumaczenie mu tego w prostych słowach, a ojca jak zwykle nic nie obchodziło. — Była od ciebie dużo starsza?

— Siedem lat.

— To nie tak znowu dużo... Mój brat był starszy o czternaście.

— Brakuje ci go?

— Nie — odparł i z lekkim rozbawieniem obserwował zaskoczenie Dereka — Nigdy nie mieliśmy dobrych relacji. Camden był młodszą kopią mojego ojca. — dodał, podnosząc się w końcu na nogi. — Za to brakuję mi mamy — skinął na nagrobek.

— Nie chcę byś wścibski, ale...

— To nie bądź — odpowiedział, idąc powoli w stronę furtki — Widziałeś się z moim ojcem i wiesz, że mieszkam u Stilinskich. Jesteś bystrym facetem, z łatwością dodałeś dwa do dwóch.

— Nie lubisz o tym rozmawiać, co?

— Nie, nieszczególnie — przyznał — Widzę, że nie odpuścisz, a z dwojga złego wolę, żebyś wypytywał mnie, niż szukał informacji przez opiekę, która i tak gówno wie. Masz trzy pytania, ale w zamian też chcę trzy pytania. Umowa stoi?

— Dobra, ale mam prawo do odmowy odpowiedzi.

— W takim razie ja też. — zaznaczył od razu — I chyba nie będziemy gadać na cmentarzu?

— Nie... zastanawiam się, jak dziwnie zabrzmi jeśli zapytam, czy chcesz wpaść do mnie?

— Jakbyś próbował zaciągnąć mnie do łóżka — prychnął — Na co tak swoją drogą nie licz.

— Nie robię tego! Nawet z tobą nie flirtuję! Po prostu...

— Nie unoś się tak — parsknął Isaac — To był cholerny żart, koleś!

— Nie mów do mnie koleś. — warknął Hale — I nie żartuj z czegoś takiego. Nie, kiedy ja mam dwadzieścia cztery lata, a ty nie masz skończonych osiemnastu. Chyba że chcesz mnie wysłać do aresztu.

***

— Poważnie jakim sposobem zjadłeś prawie całego kurczaka? — zapytał Hale, wpatrując się w Laheya z niedowierzaniem, by po chwili przenieść wzrok na smętne resztki wciąż leżące na tacce.

— Mówiłem, żebyś zamówił dwa, to po pierwsze — zaczął wyliczać — Po drugie ty też coś uszczknąłeś, no i miałeś ryżyk z warzywkami do tego. Po trzecie ja wciąż rosnę, Hale.

— Jeszcze? — zakpił Derek — Chcesz grać zawodowo w kosza?

— Wolę Lacrosse — przyznał — A ty grałeś w coś w szkole?

— W kosza — odparł Hale ze śmiechem — To twoje pierwsze pytanie?

— Haha. Nie — poważnie, ta nędzna próba podejścia go nie warta była nawet skomentowania. Stiles zwyczajnie by go wyśmiał — Czemu wróciłeś do Beacon Hills?

— Moi rodzice są już dobrze po pięćdziesiątce i rozważają przejście na emeryturę, a Cora, młodsza siostra ma dziewiętnaście lat i ani myśli zostać w Beacon Hills.

— Znasz się na tym? — zdziwił się, bo pracowanie w karetce nie kojarzyło mu się z prowadzeniem przetwórni.

— Wiedziałem, że mogę zostać na to skazany, więc zmęczyłem ekonomię i zarządzanie.

— Nie cierpisz tego, co?

— Drugie pytanie? — upewnił się Hale, a gdy Isaac skinął głową, westchnął ciężko — Nawet nie masz kurwa pojęcia jak bardzo — odpowiedział, wpatrując się w zdjęcia wiszące na ścianie — To Laurę zawsze ciągnęło do garsonek, pieniędzy i rządzenia wszystkim i wszystkimi.

— A ten twój wujek?

— Peter? — prychnął Derek — Moja mama i on nie mają najłatwiejszej relacji, nawet gdyby chciał, to mama nie zgodzi się przekazać mu sterów firmy. Zresztą Peter ma swój zajazd na trasie do Sacramento i rzadko kiedy z niego wychodzi... — wyjaśnił. Isaac zaczynał się zastanawiać, czy inni Hale'owie byli snobami, skoro najprawdopodobniej mieli więcej kasy niż pozostali mieszkańcy Beacon Hills razem wzięci. Derek wydawał się w porządku, ale to może przez wybrany zawód i mieszkanie w LA? Tam musiał się czuć bezpiecznie anonimowy, a co za tym idzie, miał styczność z różnymi ludźmi, którzy na dzień dobry nie wiedzieli o grubości jego portfela.

— To teraz moja kolej?

— Niech będzie — mruknął, chociaż nie miał najmniejszej ochoty wypruwać sobie emocjonalnych flaków, a na to się zanosiło.

— Długo mieszkałeś z samym ojcem?

— Dziewięć lat — przyznał

— I od początku był taki?

— Nie marnuj pytań Derek — zakpił — Nigdy nie był... dobrym ojcem. Nie dla mnie. Camden był jego oczkiem w głowie, a po jego śmierci ojcu nieco odbiło. — powiedział na pozór spokojnym głosem — Moja mama próbowała ze mną uciec i właśnie wtedy mieliśmy wypadek. — Hale poruszył się niespokojnie na swoim krześle — Tylko nie mów, że ci przykro, ani nie próbuj łapać mnie za rękę, bo ci jebnę — ostrzegł

— Zapamiętam.

— To dobrze. Ostatnie, więc pomyśl, zanim je zadasz.

— Nie muszę myśleć, bo coś od początku chodzi mi po głowie... Jak udało ci się przetrwać i być w miarę normalnie funkcjonującym nastolatkiem?

— Opanowałem do perfekcji sztukę uciekania i omijania — wzruszył ramionami, nie precyzując, że nie chodziło jedynie o ojca, ale o życie ogólnie — I wcale nie jestem normalny — prychnął, mając w pamięci wszystkie swoje braki i rzeczy odróżniające go od przeciętnego znajomego ze szkoły. Nawet Stiles i Jackson, którzy też mieli gówniane dzieciństwo, wydawali się przy nim okazami zdrowia psychicznego.

*

— Derek! Bądź dobrym siostrzeńcem dla swojego ulubionego wujka i wspomóż go w biedzie! — wrzeszczał ktoś dramatycznym tonem od samych drzwi na parterze. Isaac obserwował faceta bezpiecznie ukryty za drewnianą balustradą, obok której stała ogromna juka.

— Peter! — Derek chyba próbował powiedzieć, żeby krewny się zamknął, bo nie są sami, ale drugi Hale za bardzo się nakręcił, żeby zwracać uwagę na kogokolwiek poza sobą samym.

— Nie mogę z nim mieszkać! Poważnie, jeszcze trochę a przestanę bywać we własnym apartamencie, a naprawdę lubię swoje meble, a jeszcze bardziej dywany, kominek i pełny barek! — odetchnął dramatycznie i zaczął wdrapywać się na schody — Jeden, jedyny raz chciałem być dobrym człowiekiem, zaproponowałem gówniarzowi pokój, bo mieszkał w samochodzie i jak skończyłem? Wypłoszony z własnego mieszkania przez cholernego dziewiętnastolatka! Przysięgam, że on to robi specjalnie: łazi w tych białych koszulkach, albo podbiera moje koszule, co wcale nie jest mniej bolesne. W dodatku nie mogę nikogo poderwać na noc, bo ostatniego gościa przepłoszył w kwadrans! — dotarł na górę i wreszcie dostrzegł Isaaca bezpiecznie schowanego za roślinką — Zabij mnie teraz! — jęknął

— Da się zrobić — zapewnił — Niech się pan cofnie o krok, a ja pana zrzucę ze schodów... — dodał z wrednym uśmieszkiem

— Derek! Czy ty nie możesz uczyć się na moich błędach?!


***

Komentarz???









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro