Rozdział. 4
Kochani, ja wiem, że te rozdziały już były kiedyś publikowane w książce z OS TW, ale po to przeniosłam ich do osobnej książki, aby móc zrobić z tego długie opowiadanie, a jak nie dajecie znaków życia/zainteresowania tekstem, to trochę tracę motywację do rozwijania fabuły, opisywania ich życia dokładniej, a nie tylko głównego shipu :(
Co myślicie o takim przedstawieniu Isaaca?
Macie jakieś pomysły na to co dalej się wydarzy?
Lubicie "ludzkiego" Jacksona?
Stackson Was zaskoczył, czy nie?
***
Isaac od niemal dwóch tygodni prawie nie bywał w swoim domu. Nocował tam jedynie trzy razy i mijał się z ojcem rano, kiedy ten był jeszcze w nie najgorszym stanie. Musiał stwarzać pozory, bo inaczej ktoś faktycznie mógłby zorientować się, że dzieciak Laheya zniknął. Sąsiedzi nie mieliby na kogo skarżyć, więc John Stilinski szybko dodałby dwa do dwóch i Isaac skończyłby składając obszerne wyjaśnienia, dlaczego nie chciał przebywać ze swoim ojcem więcej niż to konieczne.
Początkowo, Isaac i tak obawiał się wpaść na Johna Stilinskiego w jego własnym salonie lub kuchni. Po jakimś tygodniu stwierdził, że Stiles nie przesadzał mówiąc, że szeryf większość czasu spędzał na posterunku lub patrolach. Kiedy w końcu, któregoś wieczora, John zastał ich w salonie z podręcznikami rozłożonymi na ławie, kanapie i części dywanu, uśmiechnął się pobłażliwie i pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Gdyby to mnie, ojciec zostawiał samego w domu na niemal tydzień, to później mógłby nie mieć do czego wracać.
— Dobry wieczór — powiedział Isaac cicho. Wciąż miał problem z rozeznaniem się w relacjach panujących pomiędzy Stilinskimi. To na pewno nie była wrogość czy niechęć, a jednak coś podpowiadało mu, że mieli jakiś wzajemny żal, albo niewypowiedziane pretensje.
— Dobry — skinął mu szeryf — Stiles znowu stwierdził, że przyda mu się odświeżenie materiału z całego roku?
— Właściwie to... ja potrzebuję pomocy z ekonomią i matmą.
— To dobrze trafiłeś, Isaac. Akurat z tymi przedmiotami, Stiles radzi sobie nawet wyrwany z głębokiego snu — zażartował John — Obiad w lodówce?
— Jak zawsze — odpowiedział Stiles, wywracając oczami — Poradzisz sobie z przełożeniem zapiekanki z pojemnika do naczynia żaroodpornego, prawda? — zapytał z uśmiechem — Pamiętaj, że plastik plus piekarnik, to złe połączenie, które ostatnim razem kosztowało nas remont kuchni i odwiedziny naszych kochanych strażaków.
— Nie przypominaj mi — mruknął szeryf ze skrzywioną miną — Do tej pory komendant Dawson nazywa mnie ognistym rewolwerowcem...
— Ona z tobą flirtuje, staruszku — wytknął mu Stiles, szczerząc się niczym szaleniec — Cóż... trzeba to powiedzieć jasno: musiałeś zrobić na niej wrażenie, kiedy uciekałeś z własnej kuchni zrzucając po drodze płonącą flanele i padając prosto w jej wyciągnięte ramiona.
— Poważnie? — wyrwało się Isaacowi
— Chciałbym powiedzieć, że Stiles jak zawsze wyolbrzymia i karykaturuje sytuację, ale...
— To najprawdziwsza prawda — zapewnił młodszy — Zapytaj, jakiegokolwiek znajomego ci strażaka o pożar w domu szeryfa, a zda ci pełną relację. Myślę, że Sam może mieć nawet jakieś fotki...
— Stiles. Mówiłeś, że nikt już o tym nie pamięta — wypomniał szeryf z rozbawieniem mieszającym się z odrobiną zawstydzenia — Jak ludzie mają mnie szanować, skoro...
— Szeryf też człowiek — przerwał mu Stiles — Jeśli ci to pomoże, to większość facetów z twojej kategorii wiekowej, zazdrości ci zainteresowania pani komendant.
***
Tego wieczoru, Isaac chciał iść do siebie, chociaż wiedział, że ojciec niedawno odebrał rentę i najprawdopodobniej będzie trudny do zniesienia. Stiles chyba przewidział jego zamiary, bo jak gdyby nigdy nic zapytał przy szeryfie, czy Isaac woli spać w pokoju gościnnym czy u niego na materacu. John przyjrzał im się wtedy nieco uważniej, ale nie powiedział ani słowa. A gdy rano szykowali się do szkoły zaskoczył ich zdaniem, przez które obaj nabrali dosyć interesujących kolorów.
— Nie wiedziałem, że Stiles zaczął spotykać się z kimś innym niż Whittemore — Isaac zakrztusił się kawą — Nie musicie się tak kryć, nie mam nic przeciwko — zapewnił
— To cudownie, tato — stwierdził Stiles dosyć cierpkim tonem — Jednak nadal to Jackson jest moim chłopakiem — John nie zdołał zamaskować skrzywienia ust — Tak wiem, że go nie lubisz, ale to ja z nim sypiam, więc...
— Stiles
— Nie — warknął młodszy, a Isaac mógł jedynie przeskakiwać wzrokiem od jednego do drugiego — Domyślam się co chcesz powiedzieć. Jakiś czas temu, dogadaliśmy się co do kwestii wtrącania się w wybory, które nie mają bezpośredniego wpływu życie tego drugiego, prawda? Twoje coraz to nowe szkolenia, posada szeryfa na kolejne cztery lata, spotykanie się z mamą Lydii przez półtora roku? Nie zająknąłem się nawet słowem, bo widziałem, że naprawdę tego chcesz i dzięki temu jesteś szczęśliwszy.
— Może ja... — wyjąkał Lahey, bo czuł jakby naruszał jakąś bardzo prywatną przestrzeń
— Nie, już kończymy — mruknął Stiles, zaciskając rękę na jego barku z taką siłą o jaką Isaac w życiu, by go nie podejrzewał — Początkowo nie mogłeś uwierzyć, że naprawdę jestem gejem, a nie tylko robię ci na złość. To jednak jakoś z czasem przełknąłeś, a za nic w świecie nie potrafisz zaakceptować, że to z Jacksonem jestem. Dlaczego?
— Ten chłopak...
— Tak, bywa aroganckim sukinsynem, umie rozpychać się łokciami i nie cofnie się z podkulonym ogonem, kiedy na kimś lub na czymś mu zależy — wyliczył Stiles — Nadal masz mu za złe, że jako dwunastolatek wywrzeszczał ci w twarz kilka gorzkich, ale prawdziwych słów?
— Powiedział, że jestem beznadziejnym ojcem i jeśli się nie poprawie, to poprosi swoich nowych rodziców, żeby adoptowali i ciebie!
— Nie byłeś wtedy tatą roku, wiesz? Może przesadził, ale miał dwanaście lat, a jego najlepszy kumpel wiecznie ryczał mu w rękaw, że ciągle siedzi sam w domu! Co miał zrobić? Przynajmniej potrząsną tobą na tyle skutecznie, że na jakiś czas faktycznie przestałeś sypiać na posterunku! — pod koniec wypowiedzi głos Stilesa zatrząsł się niebezpiecznie.
Isaac pragnął stać się niewidzialny, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Bardzo niepewnie pociągnął Stilesa w kierunku wyjścia z kuchni. I tak musieli już jechać, jeśli chcieli zdążyć na pierwszą lekcję. Stilinski nie zaprotestował, a dał się prowadzić jakby nie do końca kontaktował z rzeczywistością. Jedynie w progu przystanął na chwilę i nie odwracając się powiedział wypranym z wszelkich emocji głosem:
— Nawet, jeśli spotykałbym się z nimi oboma jednocześnie, to jedynie moja sprawa.
To zdanie nie chciało wyjść z myśli Laheya do końca tego dnia. A i teraz, niemal dwa tygodnie po tamtej kłótni czasami odtwarzał je sobie w pamięci. Nie wiedział, co miał o tym sądzić. Czy Stiles powiedział tak jedynie w złości, by bardziej dopiec swojemu ojcu? W końcu, co mogło być gorszego w małej mieścinie niż plotki. John, jako owdowiały szeryf był dosyć często na językach sąsiadów, a jego syn spotykający się z dwójką innych chłopaków, to coś bardzo zajmującego dla szukających sensacji ludzi.
Istniała również szansa, że powiedział tak, bo naprawdę nad tym myślał i wyrwało mu się zanim zdążył rozważyć konsekwencji tego jednego zdania. Lahey starał się subtelnie obserwować, jak Stiles zachowywał się względem Jacksona w szkole, w domu i wśród znajomych, którzy wiedzieli o ich związku. Potem porównywał to z tym, jaki bywał wobec niego samego. I nie znajdował żadnego schematu, gotowego wzorca. Tylko, że to był Stiles Stilinski, a z nim ciężko mówić o jakiejkolwiek przewidywalności.
Trochę gubił się w tym co sam czuł na myśli, że Stiles mógłby nim być zainteresowany. To było jednocześnie nieco schlebiające i sprawiało, że żołądek zawiązywał mu się w supeł, ilekroć wpadał gdzieś na obściskujących się kumpli. Starał się nie wyglądać na zbyt zaciekawionego, ale raz czy dwa nie odwrócił wzroku tak natychmiast. Jackson i Stiles, na pierwszy rzut oka tacy sami, a jednak nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu nóg Stilinskiego owiniętych wokół bioder Jacksona. Ręce Whittemora tak mocno zaciśnięte na tyłku Stilesa, że z pewnością zostaną mu ślady. Obaj wciąż ubrani, chyba nie zdążyli rozpiąć nawet jednego guziczka. Jakim, więc sposobem wyobraźnia Isaaca działała aż tak sprawnie? Leżąc w pokoju gościnnym Stilinskich, nie mógł przestać zastanawiać się nad tym, czy Jackson i tego wieczoru przekradł się do pokoju Stilesa po drewnianej podpórce do winogrona. To chyba niezbyt moralne, fantazjować o tym co dwóch jego najlepszych kumpli robiło razem w łóżku. Tylko, że jakoś nie umiał przestać.
Jednak, gdyby jakimś cudem okazało się, że Stiles mówił poważnie, to czy Isaac mógłby odwzajemnić jego zainteresowanie? Niby wcześniej zarzekał się, że nie przeszkadzają mu dwuznaczne żarty. I może w tym było całe sedno sprawy - nie miał nic przeciwko dopóki, to były jedynie niewinne przekomarzania... Być z nim, czy może nawet z nimi obydwoma bez ubrań, udawania i gierek. Gdzie nie mógłby schować się za bezpieczną maską cynizmu i kpin... To chyba byłoby dla niego zbyt wiele i uciekłby z krzykiem, gubiąc po drodze założone w pośpiechu gatki. Tak, to byłoby niezapomniane doświadczenie dla nich wszystkich.
O czym on w ogóle myślał? Przecież z odległości kilometra mógł dostrzec, że Stiles był całkowicie zakochany w Jacksonie. To aż śmieszne, że nie zorientował się wcześniej co ich łączy, bo teraz wydawali mu się oczywiści. Słabo ukryte półuśmiechy, spojrzenia. To jak zawsze wiedzieli co powiedzieć, kiedy któryś z nich był smutny, wkurzony czy zmęczony. Nie ostentacyjnie, ale dbali o siebie nieco bardziej niż o pozostałych znajomych.
Wyglądało na to, że póki co, Isaac nadal mógł się spokojnie ukrywać w swojej bezpiecznej, nieco kolczastej skorupce z sarkazmu, wrednych uwag i chłodnego dystansu wobec wszystkich i wszystkiego. Żaden zbyt entuzjastyczny, troskliwy i uparty Stiles nie miał zamiaru go jej pozbawiać, bo zajęty był zdzieraniem ubrań z kogo innego.
***
Końcówka miesiąca była takim momentem, gdzie jego ojciec był znacznie trzeźwiejszy niż przez większość czasu, bo brakowało mu gotówki na upłynnienie. Nie znaczyło to jednak, że stawał się łatwiejszy w obyciu. Isaac uważał, że wręcz odwrotnie. Umiał sobie z nim poradzić, kiedy był zalany i ledwie kontaktował ze światem. Wtedy miał tak duże trudności z poprawnym artykułowaniem wyrazów, że zazwyczaj bełkotał coś niezrozumiale pod nosem. Wystarczyło nakarmić pasożyta czymś sycącym, a przesypiał kolejne dziesięć godzin. Im mniej kasy miał w portfelu, tym jego język stawał się wulgarniejszy, a uwagi częściej sięgały takich tematów, które faktycznie obchodziły Isaaca. Nie ważne, jak bardzo starał się udawać, że tak nie było.
Isaac już na początku zapowiedział Stilesowi, że będzie musiał wtedy pokazać się w domu. Nie, żeby ta perspektywa go radowała, ale nie widział innego wyjścia. Ojciec bywał w tym okresie zbyt przytomny, by nie zauważyć jego ciągłej nieobecności. Wolał przemęczyć się te parę godzin, by przez większość czasu móc, bez przeszkód, cieszyć się względnym spokojem u Stilesa.
Prosto z treningu poszedł do siebie, dając tym samym Jacksonowi i Stilesowi nieco odetchnąć od swojej osoby. Mogli powoli stawać się dobrymi przyjaciółmi, ale oni na pewno chcieliby czasem wyskoczyć gdzieś we dwóch. Randki w wykonaniu tej szczególnej dwójki, mogły wyglądać różnie, od wspólnego wieczoru filmowego, zabawę w klubie, piknik w środku cholernego lasu, truchcik w tę i z powrotem do punktu widokowego, seks w szkolnym basenie, aż do weekendowej wycieczki do Meksyku. Obaj tak samo stuknięci i nieprzewidywalni. Często zachowywali się jakby chcieli od życia wszystkiego, co może im dać już teraz, w tej sekundzie. Wydawali się ciekawi całego świata. To było aż przerażające...
Na szczęście początkowo nie zastał ojca w domu. Mógł na spokojnie ogarnąć syf w kuchni i łazience, a nawet odkurzyć w swoim pokoju. Dopiero, gdy był w połowie robienia sosu pieczarkowego do gotujących się ziemniaków, usłyszał szczęk zamka w drzwiach.
— Wróciło się do domu?
— Jestem tu częściej niż ty — odburknął odruchowo
— Może kiedyś, ale teraz wolisz pasożytować na Stilinskich — zakpił, a Isaac wzdrygnął się nieznacznie — Co myślałeś, że się nie rozniesie, że tam sypiasz?
— Nawet jeśli, to nie twoja sprawa. — oznajmił siląc się na ukrycie targającej nim złości — Ciekawe, co powiedziałby twój drogi przyjaciel szeryf, gdyby dowiedział się o kilku twoich ulubionych zajęciach? — zagroził — Chlaniu, włóczeniu się po barach z równie żałosnymi pijaczynami, a na dodatek znęcanie się nad nieletnim synem... a wcześniej nad żoną.
— Nikomu, nic nie powiesz — prychnął zadziwiająco pewnym tonem — Wstyd, by cię zjadł zanim zdążyłbyś wyjąkać choć zdanie... Może teraz nie mieścisz się już do zamrażarki, ale...
— Nic o mnie nie wiesz, tato — ostatnie słowo wypluł niczym najgorszą obelgę — Jeszcze miesiąc temu miałbyś rację, ale teraz kiedy mam pewność, że zostałbym potraktowany poważnie... Co mi zależy? Ludzie i tak gadają o mnie niestworzone rzeczy. Dlaczego, choć raz nie mieliby mówić prawdy?
Zanim zdążył się zasłonić w jego kierunku poleciał rondelek z gorącym sosem. Na szczęście miał na sobie bluzę, więc jedynie te kilka kropel, które spadły na jego szyję i brodę zostawią po sobie oparzenia. Mimo to ból i tak będzie okropny. Przemyłby to zimną wodą, ale wolał nie odwracać się do tego psychopaty plecami. Odetchnął głęboko parę razy i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
— Zrobimy tak: nic nikomu nie powiem, o ile ty będziesz trzymał się ode mnie z daleka. Nie będę pojawiał się w domu więcej niż to konieczne, by sąsiedzi zobaczyli raz na jakiś czas moją gębę. Chyba nie chcesz, by opieka sobie o nas przypomniała, co? Wiesz, że mogliby odebrać ci część renty?
— Ty...! — ojciec zakrztusił się własną śliną
— Cokolwiek chciałeś dodać... mam to gdzieś. Wychodzę. Wrócę w niedzielę po część rzeczy, a potem się zobaczy. Pamiętaj, drogi ojcze, że twoje dalsze, możliwie bezproblemowe życie — tutaj nie mógł powstrzymać gorzkiego śmichu. Czy to "coś" w ogóle można było nazwać życiem? — Zależy od tego czy dalej będziesz tak ładnie grał, jak do tej pory... tyle, że bez mojego udziału. Gdy ktoś zapyta: Isaac, pracuje, jest w szkole albo się uczy. Czasami możesz powiedzieć, że jestem u kolegi.
— Gdyby Cam żył...
— Niestety, twoja młodsza kopia podjęła kiepską decyzję i teraz gryzie piach - w imię ojczyzny, oczywiście — powiedział zgarniając plecak z krzesła — Obaj będziemy grać, a nic się nie zmieni, ale pamiętaj, że John Stilinski nie jest głupi i nawet, jeśli kiedyś się przyjaźniliście, to będzie umiał poznać, który z nas mówi prawdę — ostrzegł.
Szedł tak szybko, że dopiero kilometr od domu zorientował się, że ma na sobie pobrudzoną sosem bluzę. Zdjął ją pospiesznie, a za pomocą chusteczek higienicznych próbował zetrzeć zaschniętą masę ze skóry. Piekło jak skurwysyn. W dodatku, na chodzenie wieczorami w podkoszulku było jeszcze stanowczo zbyt zimno. Wyciągnął telefon i przez kilka sekund jedynie gapił się na niego z namysłem.
A co mu szkodziło? Najwyżej nie odbierze. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwa...
— Coś się stało, Isaac? — Whittemore brzmiał na mocno zaniepokojonego
— Czy któryś z was mógłby mnie zgarnąć po drodze?
— Siedzimy dzisiaj u mnie — powiedział pozornie bez związku — Mam bliżej niż od Stilinskich, będę za kilka minut — w tle słychać było jakieś szelesty i szurania
— Nie ma mnie już w domu — przyznał niechętnie — Podaj swój adres, wklepie sobie w telefon i powoli będę kierował się w tamtą stronę.
— Okay, ul. Lincolna, nr. domu 88 — potem usłyszał już jedynie, sygnał zerwanego połączenia.
***
Zanim Jackson go zgarnął, Isaac zdążył zmarznąć jak diabli. Miał nadzieję, że znowu nie złapał żadnego choróbska. Nawet, jeśli poprzednie nie miało szans w starciu ze Stilesem. Najwyraźniej wszystko czego potrzebował, by dojść do siebie to kilka dni w ciepłym łóżku, leki na przeziębienie i hektolitry herbaty. Od czasu do czasu Stiles wmuszał też w niego najróżniejsze jedzenie - zaczynając od zup bez nazw, a na wszelkich znanych mu warzywach i owocach kończąc. Stiles nie żartował, kiedy ostrzegał go, że opiekuńczość bywa u niego przesadzona. To zakrawało czasem na obsesję. Zachowywał się jak cholerna kwoka.
Dało się z nim wytrzymać, gdy ta fala troski rozchodziła się na całą ich trójkę: Johna Stilinskiego, który bez syna zapewne umarłby z głodu lub na przedwczesny zawał, Jacksona Whittemora posłusznie rezygnującego z Pepsi na jedno zirytowane westchnięcie Stilesa, oraz jego Isaaca Laheya, wciąż nieprzywykłego do jakiejkolwiek pomocy w codziennych sprawach. Nadal reagował zdziwieniem, kiedy Stiles tak jak teraz usadzał go w wygodnym fotelu, zawiniętego niczym jakiś kokon złożony z kołdry i dwóch kocy. Poważnie, jak wcześniej trząsł się z zimna, tak teraz miał wrażenie, że zaraz się upiecze, lub ugotuje we własnym pocie...
Odnośnie gotowania, to Stiles próbował mu wmówić, że jego dzisiejsze danie popisowe, zupa zrobiona w ciągu niecałych czterdziestu pięciu minut zawierała alkohol. Isaac jakoś nie chciał w to uwierzyć.
— Nie wiesz, jak się robi zupę na winie? — zakpił Stilinski
— Poważnie jest w tym jakieś wino? — zapytał Lahey uważnie przyglądając się złoto brązowej wodzie, w której pływały kawałki warzyw, rozgotowany ryż i trochę natki pietruszki — Myślałem, że to jarzynówka?
— Zupa Na winie, czyli wrzucasz do garnka co się nawinie — wytłumaczył Stiles
— I ty twierdzisz, że to jest jadalne?
— Najpierw spróbuj, a krytykę zostaw sobie na potem, panie sceptyczny. — polecił Stilinski udając urażonego — Przedwczorajsza Zupa Ratatuj, szła ci całkiem nieźle — dodał z krzywym uśmieszkiem.
— Czy na pewno muszę wiedzieć czym według twojego słownika jest zupa ratatuj?
— Tak! — zawołał Stiles dziwnie uradowany — Dwa ziemniaki i wody w chuj — Isaac jedynie prychnął z rozbawienia. Co za kretyn, naprawdę.
— Skąd ty bierzesz te mądrości?
— Nie wiem, gdzieś usłyszałem i tak mi się wbiło do głowy — odpowiedział wzruszając ramionami — Wiesz, że mam tendencje do zapamiętywania takich kompletnie niepotrzebnych pierdół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro