Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 3


Jeśli myślicie, że nie tęsknie za pisaniem to jesteście w błędzie.

Brakuje mi tego jak cholera :(

Niestety moje życie ostatnio to istny chaos i nie mam czasu, a jak już znajdę chwilę to jestem tak zmęczona psychicznie, że wena boi się wyściubić nos z odmętów mojego umysłu.

Za dużo się dzieje. Ludzie są zbyt... roszczeniowi.  I jakimś sposobem to zawsze ja jestem ta zła XD

Dokarmcie wenę, a postaram się dodać jutro rozdział fanfika "Perspektywa czasu to suka"

***

Isaac od dawna nie spędził tak spokojnie weekendu. Było już niedzielne popołudnie, a on półleżał wygodnie na łóżku Stilesa i powtarzał notatki z historii. Chwilę wcześniej skończył esej na angielski. To było tak zwyczajne, że aż dziwnie niepasujące do jego popieprzonego życia. Mimo wszystko cieszył się tą chwilą oddechu, jak głupi. A on nawet nie lubił się dużo uczyć!

W pokoju Stilesa panowało bardzo miłe ciepełko, i tylko częściowo miało to coś wspólnego z tym, że kaloryfer został delikatnie odkręcony ze względu na chorobę Isaaca. Bardziej chodziło o przyjemną, komfortową ciszę między nimi. Dawno zapomniane uczucie czyjejś troski, już na zawsze będzie kojarzyć mu się z cytrynową herbatą, czerwonym kocem i godzinnymi wykładami na temat Bucky'ego Barensa, Lokiego i Petera Parkera.

Stiles nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek wyjściu do pracy. Tak długo truł mu nad uchem, aż Lahey zadzwonił do szefa i wziął tydzień bezpłatnego urlopu. Teoretycznie przysługiwało mu chorobowe, ale wiedział też, że im mniej kłopotliwym był pracownikiem tym większe szanse, że uda mu się utrzymać posadę. Fakt, praca na koparce to nie był szczyt jego marzeń, ale na ten moment ważniejsza była wysokość wypłaty i możliwość wzięcia jedynie popołudniowych, bądź weekendowych zmian. Większość chłopaków, z którymi miewał zmiany, zdawała się nie mieć nic przeciwko porannym godzinom pracy. Pewnie dlatego, że byli pod trzydziestkę i woleli mieć wolne wieczory, żeby móc wyjść na randkę lub do baru na piwo z kumplami.

Stawki godzinowe dla wszystkich pracowników fizycznych, którzy potrafili posługiwać się sprzętem budowlanym, bądź posiadali uprawnienia do prowadzenia różnego rodzaju pojazdów, były trochę wyższe niż dla pozostałych. To znaczyło, że od czasu do czasu udawało mu się odłożyć coś na czarną godzinę, która najwyraźniej zbliżała się nieubłaganie. Musiał kupić trochę nowych ubrań, bo za chwilę ktoś oprócz Stilesa i Jacksona zwróci uwagę na to, że Isaac Lahey jednak odrobinę odstaje od reszty.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że Jackson aż tak boi się tego co ludzie o nim pomyślą... to się kompletnie nie trzymać się kupy. Przecież wszystkie uwagi czy obelgi, jakie rzucają w niego niektórzy po treningu lacrosse, całkowicie po nim spływają...

— A jednak — wymamrotał Stiles zmęczonym głosem — Wiem, że wciąż tego nie widzisz, ale on jest takim samym człowiekiem, jak ty czy ja. I ma swoje słabsze punkty. Skąd, lub przez kogo się ich nabawił, o to musisz pytać już Jacksona.

— Szczerze to trochę głupio mi pytać o cokolwiek — przyznał Isaac — Was obu. Czuję, jakbym wcinał się w czyjeś bardzo prywatne sprawy.

— Daj spokój Lahey! — roześmiał się Stilinski — Możesz pytać o co chcesz, najwyżej nie odpowiem.

— Poważnie nie wkurza cię ta moja ciekawość?

— Nah, to... całkiem miłe? Wiesz, że w ogóle cię to interesuje, bo muszę ci powiedzieć, że Scott, kiedy się dowiedział o tym, że jesteśmy razem, od razu zastrzegł sobie, że nie chce wiedzieć więcej niż konieczne minimum...

— Hm, okay. Tylko serio, jeśli zacznę przeginać to kopnij mnie w kostkę czy coś.

— Spoko. W drugą stronę też to obowiązuje. Postaram się nie zasypać cię nadmiarem zbędnych informacji o moim życiu, ale... jak wspominałem nie bardzo miałem komu o tym truć.

— To trochę dziwne. McCall jest twoim kumplem od zawsze i wydawało mi się, że nie ma między wami takich "zakazanych tematów".

— Heteroseksualni chłopcy, albo tacy którzy za wszelką cenę chcą tacy być, raczej nie chcą słuchać o romantyczno-erotycznych zawirowaniach w życiu swoich bardziej tęczowych kumpli...

— Nie obraź się Stilinski, ale nie ubierasz się zbyt tęczowo... Jeansy, shirty i duże bluzy w nudnych kolorach, a nie przepraszam masz jedną, wściekle czerwoną.

— Masz mnie. Jestem kompletną łajzą, jeśli chodzi o dobieranie ciuchów. Nienawidzę zakupów bardziej niż wizyt u dentysty.

— Widać — prychnął Isaac pod nosem — Wiesz, że możesz zamówić...

— Przez neta. Tak, wiem. Nie baw się w Jacksona, proszę — jęknął Stilinski — Jeśli tak bardzo, przeszkadza wam wszystkim to w czym chodzę, to na osiemnastkę pozwolę wam wymienić połowę mojej szafy. O ile nie zmienicie mnie w swoje kopie. Nie chcę sportowych marynarek, ani swetrów w każdym możliwym odcieniu szarości i niebieskiego.

— Spoko. Daj mi listę zespołów, filmów i seriali jakie lubisz, a znajdę ci ubrania, które są z nimi kojarzone, a jednocześnie nie wyglądają, jak kupione w sklepie z pamiątkami...

— Chcesz wygryźć McCalla z roli najlepszego kumpla czy... — Stiles urwał gwałtownie i nerwowo drgnął na swoim miejscu, prawie spadając z fotela.

— Chciałeś powiedzieć coś głupiego, co nie?

— Odrobinę. Na szczęście w porę ugryzłem się w język — mruknął Stilinski skutecznie unikając jego wzroku.

— No nie bądź taki, podziel się swoją mądrością.

— Zapomniałem już, że potrafisz być bardzo złośliwą mendą — odparował Stiles. Wywrócił oczami tak transparentnie, że Isaac nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

— Ty jesteś zbyt sarkastyczny, a Whittemore często włącza tryb: wredny sukinkot. Ja ze swoją odrobiną uszczypliwości, przy waszej dwójce, wypadam dosyć blado...

— Tak sobie wmawiaj.

— Będę — zapewnił z leniwym uśmiechem.

Od dawna nie czuł się w ten sposób: całkowicie zrelaksowany, swobodny. W domu cały czas był czujny. Nawet jak panował względny spokój, to wszystko mogło ulec zmianie w bardzo krótkim czasie. Dlatego w nocy budził się raz po raz, by upewnić się, że drzwi od pokoju na pewno są zamknięte na klucz. Nie zasnąłby, gdyby nie mógł choć w tak minimalny sposób zapewnić sobie bezpieczeństwa.

— To co chciałeś powiedzieć? — zapytał po kilku sekundach przyjemnej ciszy

— A już miałem nadzieję, że odpuściłeś...

— Nie, chciałem jedynie poczekać, aż przestaniesz wyglądać jakbyś za sekundę miał dostać samozapłonu.

— Kretyn — Stiles rzucił w niego rolką papieru toaletowego. Isaac miał taki katar, że chusteczek brakło już w sobotę rano.

— Pytałeś czy chcę wygryźć Scotta z roli twojego najlepszego kumpla, a teraz takie brzydkie słowa i w dodatku rzucasz we mnie przedmiotami. Zły Stiles!

— Po pierwsze nie mów do mnie, jak do szczeniaczka. Nadal nie przypominam jednego... jeśli już, to McCallowi bliżej do takowego. Wiesz, to zagubione, psie spojrzenie od kiedy Kira wyjechała do Nowego Jorku. Po drugie nie skończyłem tamtego zdania, bo przypomniałem sobie, że nie wszyscy rozumieją moje poczucie humoru.

— Może będę tym wyjątkowym i już całkowicie zdetronizuje McCalla...

— Coś często o tym wspominasz. Muszę ostrzec Scotta, że ma konkurencje.

— Czyli nie chcesz mieć we mnie przyjaciela? Ranisz, Stilinski, ranisz...

— A ty powiesz wszystko, żeby usłyszeć tamtą naprawdę niedorzeczną uwagę, co?

— Mogę nawet zacząć deklamować wstęp z Gwiezdnych Wojen.

— A znasz?!

— Z Nowej Nadziei, może być? — poczekał, aż Stiles kiwnie głową — Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... nastał czas wojny domowej. Statki rebeliantów atakujące z ukrytej bazy odniosły pierwsze zwycięstwo w walce ze złowrogim Imperium Galaktycznym.*

— Dobra, wow! Jesteś... chyba jedyną osobą w Beacon Hills, poza mną oczywiście, która to zna!

— Czyli zasłużyłem na to, aby dowiedzieć się co prawie ci się wymsknęło?

— Tylko... pamiętaj, że ja wcale nie chciałem tego powiedzieć. Sam mnie zmusiłeś. — zaznaczył Stiles — Zastanawiałem się, czy chcesz wygryźć Scotta z roli najlepszego kumpla, czy Jacksona z mojego łóżka...

Przez kilka sekund panowała całkowita cisza, a potem Isaac roześmiał się tak mocno, że dosyć szybko zaczęło mu brakować tchu. W końcu nadal był zakatarzony i lekko gorączkował.

— A już tego nie zrobiłem? — zapytał, wskazując na swoją skromną osobę, rozłożoną wygodnie z zeszytami na kolorowej pościeli Stilesa.

— Lahey...

— Daj spokój, Stiles. — mruknął wciąż przednio rozbawiony — Nie uraziło mnie to w żaden sposób... i jeśli reagujesz taką paniką, na jedną niewinną uwagę, to zaczynam odczuwać chęć wytłumaczenia Jacksonowi pewnych kwestii. — dodał przyglądając się Stilinskiemu z ciekawością — Serio jest aż tak zazdrosny, że...

— Jest zazdrosny, ale nie do przesady. Z nas dwóch, to raczej ja mam z tym większy problem. — przyznał Stiles — To bardziej wina tego, że nie bardzo miałem z kim gadać o Jacksonie, związku i sprawach krążących wokół tego tematu. Jedynie Allison i Lydia nie mają nic przeciwko wysłuchaniu moich żali od czasu do czasu... Wiesz, rzeczy związane z jakimiś problemami, mniejszymi lub większymi kłótniami. Nigdy tak na luzie.

— Poważnie?

— Uhm.

— Naprawdę mają coś przeciwko czy sobie to wmówiłeś?

— To nie tak! — warknął Stilinski — Akceptują nas. Po prostu All i Lydia to dziewczyny i są cudowne, ale trochę brakuje mi czasami typowo męskiego spojrzenia na różne sprawy. Scott nadal rozpacza po wyjeździe Kiry. Nie chcę mu dokładać.

— A Danny? Przecież też o was wie...

— Taaak wie, bo próbował mnie poderwać i Jackson omal nie wyszedł z siebie na środku stołówki, kiedy jego najlepszy kumpel zapraszał mnie na randkę. Sprawy między nami są delikatnie mówiąc, napięte.

— Ale... Danny i Jackson nadal świetnie się dogadują — zauważył

— Tak. I to tylko kolejny powód, żebym nie próbował z nim gadać. Whittemore naprawdę potrzebuje przyjaciela, odkąd jeden został jego chłopakiem. Kogoś, obiektywnego, ale będącego zawsze po jego stronie. Mahealani nie jest idealny do tej roli, ale Scott też ma lepsze i gorsze momenty... ważne, że obaj wiedzą, kiedy coś zawalą i potrafią się do tego przyznać. Przynieść w ramach przeprosin kimogram kręconych frytek, albo poświęcić połowę soboty na sprzątanie samochodu kumpla... Jackson nie zawiera zbyt łatwo przyjaźni, co pewnie nie jest jakąś wielką tajemnicą, skoro pomimo bycia tak popularnym, nadal trzyma się blisko z małą grupką osób.

— Zawsze mnie to zastanawiało, ale myślałem, że ma zbyt ciężki charakter, by ktoś więcej zniósł jego ciągłe towarzystwo...

— O tym mogę ci powiedzieć, bo Whittemore nie rozmawia o tym z nikim poza mną. A jeśli ufa komuś na tyle, by ta osoba poznała jego największy sekret, to daje mi zielone światło, żeby poruszyć tą kwestię.

— Zostanę dopuszczony do waszego wewnętrznego kręgu? — nie mógł odpuścić tak doskonałej okazji na użycie tego tekstu

— Ty poważnie jesteś równie wielkim nerdem co ja, tylko lepiej się z tym kryjesz!

— Nieprawda — zaprzeczył Lahey z krzywym uśmieszkiem — Po prostu lubię teorie spiskowe oraz przeczytałem Harry'ego Pottera jakieś pięć razy.

— Hm... szaliki i wełniane sweterki...

— Nie waż się!

— Kogo mi to przypomina? A, tak! Już wiem: Remus Lupin

— Z nas dwóch, to ty go bardziej przypominasz, panie książkowy maniaku. Jest jakiś podręcznik, którego nie przeczytałeś jeszcze w całości?

— Tak: CHEMIA. Harris to kutas.

— Czyli, że bardzo go lubisz?

— Co? Skąd ci... A-aaa — Stiles zepchnął go na podłogę. Wredny stwór. Tak potraktować, biednego, schorowanego kumpla... — Poważnie? Żarciki o genitaliach i to jeszcze przed dwudziestą?

— To ty zacząłeś.

— Nie będę tego nawet komentować — prychnął Stiles — Harris to taki małomiasteczkowy, mugolski Snape.

— Czy to robi z ciebie Harry'ego Pottera? Powiem ci, że nie wyglądasz na bohaterskiego Gryfona...

— Obaj wylądowalibyśmy w Slytherinie. Jackson pewnie też...

— Racja. — nie zamierzał się kłócić. Sekrety, sekreciki, kłamstewka i półprawdy. Żył w tym od lat. — Wracając do Whittemorta, to co chciałeś mi o nim powiedzieć?

— Nie możesz tego nikomu powiedzieć, Isaac. — Stilinski zaznaczył na wstępie — Nawet, jeśli Jackson wkurwi cię czymś tak bardzo, że będziesz miał ochotę dać mu po mordzie, a obaj wiemy, że ma do tego talent, jak mało kto.

— Wydawało mi się, że przerabialiśmy już ten temat, przy okazji waszego coming outu? Wasze sekrety są u mnie bezpieczne, tak długo jak wy nie zdradzicie nikomu moich.

— Okay.

— No to... mów!

— Pierwszy raz widzę, jak zżera cię ciekawość. — powiedział Stiles zerkając na niego z uniesionymi brwiami.

— Jestem chory, obolały i bardzo zasmarkany... możesz zrobić choć tyle i umilić mi wieczór smaczkami z waszego życia? Wydaje się być całkiem interesujące.

— Jackson przeniósł się tu dopiero na początku piątej klasy.

— Pamiętam. — przyznał, choć to było jakiś rok po śmierci jego matki. Ten okres najchętniej wymazałby z pamięci. Był zbyt młody, by poradzić sobie samodzielnie z pogrążającym się w nałogu ojcem, szkołą i ciągłym brakiem pieniędzy na podstawowe produkty niezbędne do życia. — Wydawał się trochę... dziki? — dodał po namyśle

— To dobre określenie. Mało kto wie, że Jackson w wieku trzech lat stracił biologicznych rodziców w wypadku samochodowym. Potem pochłonął go system... a, że nie był łatwym, bezproblemowym dzieckiem...

— To trafiał z jednej rodziny zastępczej do drugiej. — dopowiedział — Kurwa. Ile...?

— Sześć różnych rodzin w ciągu prawie ośmiu lat. W międzyczasie, na krótkie okresy czasu lądował w domach dziecka, ośrodkach opiekuńczych czy szpitalach.

— To... nie jest coś, co spodziewałem się usłyszeć — wymamrotał z trudem, gdy cisza zaczynała się zbytnio przeciągać. Nie chciał, żeby Stilinski zaczął snuć jakieś błędne teorię. — Dlatego zgodziliście się, nikomu nie mówić o moim ojcu — Oni naprawdę mogli, w jakimś stopniu zrozumieć przez co przechodził każdego dnia. Wreszcie to do niego dotarło.

— To jedna z przyczyn — przyznał Stiles — Głównie chodzi o to, że to twoje życie i decyzja musi wyjść od ciebie. Nie zamierzam nikogo uszczęśliwiać na siłę. Jak wcześniej zaznaczyłeś, jesteś prawie pełnoletni, całkiem bystry i zaradny. Poradzisz sobie z ojcem, w ten czy inny sposób. Teraz będzie ci łatwiej, odkąd masz dwóch bardzo upartych kumpli, którzy nie mają nic przeciwko, by poratować cię w razie potrzeby...

— Żebyście tylko tego nie pożałowali — mruknął zmęczonym głosem — To nie tak, że zdarza mi się sypiać poza domem dwa razy w miesiącu...

— Możesz się nawet wprowadzić do gościnnego, a w domu bywać jedynie od czasu do czasu, by stwarzać pozory, że nadal tam mieszkasz. — zaproponował Stiles niespodziewanie — Mam dobrego znajomego w opiece społecznej, pomogę mu kilka razy z ogarnięciem papierologii na koniec miesiąca, a bez problemu zgodzi się dać cynk, jeśli ktoś będzie wybierał się na kontrolę do was...

— Nie musisz się kłopotać

— Ale...

— Nikogo nie było u nas od trzech lat.

— CO?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro