Rozdział. 2
Nowe rozdziały będę wrzucać co dwa tygodnie. (w niedzielę)
Podobnie jak rozdziały fanfika z HP "Ząb, nochal i zbiegły kudłyń" (w piątki)
Nieregularnie będą pojawiać się części opowiadania "Perspektywa czasu to suka" Steter
Np. jednego tygodnia mogę wrzucić trzy nowe rozdziały, kolejnego jeden, a potem przez dwa tygodnie nic.
Biorąc pod uwagę fakt, że ponownie mam bardzo ograniczony czas wolny, to chyba nie jest tak źle.
Długo chorowałam, prawie miesiąc z małymi przerwami.
Poza tym znaczna część osób z mojego otoczenia nie łapie, że czasami nie mam ochoty oglądać żadnej ludzkiej gęby i potrzebuję dwóch/trzech godzin samotności, żeby popisać i zrzucić z siebie nerwy i inne uciążliwe emocje nagromadzone przez ostatnie dni bądź tygodnie.
Wiem, że niektórzy wolą się wygadać, ale ja mam swój sposób i naprawdę męczy mnie wyciąganie mnie za uszy z mieszkania, kiedy naprawdę nie mam siły ani ochoty nigdzie iść, a każdy człowiek i jego dobre chęci doprowadzają mnie do szału. :/
Wiem, zołza jestem.
***
Isaac zastanawiał się kiedy w ogóle Stiles zdążył wyciągnąć z lodówki obiad z poprzedniego dnia. Już po kilku minutach od ich wejścia do domu, po całej kuchni rozniósł się przyjemny, warzywny aromat. Nie był specjalnie głodny, nigdy przy chorobie nie miał apetytu, ale na ciepłą zupę mógł się skusić.
W domu musiał zadowolić się tym, co sam sobie ugotował, a nie był w tym temacie jakoś szczególnie uzdolniony. Korzystał z prostych przepisów zostawionych przez dalszą kuzynkę ojca. Kobieta nie lubiła żadnego z nich, ale chyba miała minimalny sentyment do jego matki i nie chciała być pośrednio odpowiedzialna za śmierć głodową jej syna. Za nic w świecie nie zabrałaby go do swojego domu, ale wpadała kilka razy do roku, by podrzucić produkty z długą datą ważności i zapas gotówki. Najwyraźniej odczuwała coś w rodzaju zobowiązania do utrzymania przy życiu dalekich krewnych. Nawet, jeśli jeden z nich był rozpijaczonym awanturnikiem, a drugi nastoletnim darmozjadem.
Isaac nienawidził jej wizyt. Zawsze znalazła coś, żeby się przyczepić. Ich dom wyglądał tak, jak można było się spodziewać. Jego ojciec od lat nic nie poprawiał, ani nie wymieniał. Meble były stare i w wielu miejscach poobijane. Ścianom przydałoby się malowanie, a w przedpokoju trzeba położyć nową warstwę tynku, bo stary odpadał całymi płatami od ciągłego trzaskania drzwiami. Rynny pozapychane przez liście z pobliskich drzew. Podczas deszczu woda sączyła się po elewacji budynku. Grzyb szalał po kontach pokoi, a w całym domu unosił się charakterystyczny, ciężki zapach stęchlizny.
A ona podczas tych krótkich odwiedzin, popatrywała na brudne okna czy, zapełniony po brzegi kosz z dezaprobatą. Jakby to był jakiś jego niewypełniony obowiązek. Nie czuł się zobowiązany do dbania o nieskazitelny porządek. Pilnował czystości na tyle, by żadne robactwo nie zalęgło im się pod dachem. Isaac resztkami sił powstrzymywał się od cierpkich uwag. Czego ona się spodziewała? Chyba nie sądziła, że ten żyjący przeszłością, zapijaczony kretyn będzie wczołgiwał się do kuchni, rozwalał wszystko i brudził, a Isaac będzie za nim latał ze ścierką? Jakby już teraz nie brakowało mu czasu i siły na własne życie.
Musiał pracować, bo o ile opieka zapewniała mu wszystkie potrzebne do szkoły materiały, tak resztę teoretycznie powinien zapewnić mu żyjący rodzic. W jakim świece żyją ci ludzie? Isaac był szczęśliwy, gdy ojcu wystarczało kasy z emerytury na chlanie, bo wtedy częściej bywał poza domem.
Niestety na jedzenie, ubrania i rzadkie wyjścia ze znajomymi, Isaac musiał zarobić sam. Dwadzieścia godzin tygodniowo nie wydawało wielkim wyczynem, dopóki nie doliczyło się do tego zajęć lekcyjnych, treningów i konieczności odrabiania prac domowych. Wciąż nie udało mu się zwalczyć całkowicie, tej głupiej, niezbędnej do normalnego funkcjonowania, potrzeby snu.
Jeśli chciał coś zjeść, to musiał zrobić zakupy i utrafić na moment, kiedy ojca nie było w domu lub był całkowicie pozbawiony kontaktu ze światem. Krojenie chleba czy mieszanie czegoś na patelni stawało się prawdziwym wyzwaniem, kiedy ten cholerny bazyliszkowy wzrok chciał wypalić mu dziurę w czaszce. I zawsze ten sam lekceważący, kpiący uśmieszek. To jeszcze dawał radę znosić. Głód był silniejszy niż gotujący się w nim gniew. Jednak, gdy ojciec miał ten swój rodzinny nastrój, wyczekiwał powrotu Isaaca ze szkoły i od progu witał go słowami: "Co masz do jedzenia?". Tak, bo po drodze na każdym przystanku, rozdają darmowe obiady... Zazwyczaj nie chciał kolejnej awantury, więc zmuszał się do przygotowania jakiegoś posiłku. Ojciec siadał na stołku, zakładał nogę na nogę, a potem zaczynał te swoje niekończące się tyrady cierpkich uwag, wyzwisk i wspominek z dawnych czasów. Lahey nie wiedział czego z tej trójki nienawidził najbardziej.
Czyste ubrania? Jasne... najpierw trzeba opłacić rachunki za prąd oraz wodę, kupić proszek i dopiero wtedy mógł walczyć z pralką, która od dwóch lat miała coś z programatorem i za cholerę nie chciała płukać. Włączał standardowy program bez wirowania, potem krótkie dwudziestominutowe, które służyło za płukanie i dopiero na koniec ustawiał wirówkę. Oczywiście wszystkiego musiał nauczyć się sam. Metodą prób i błędów. Co wiązało się z kilkoma skurczonymi bądź rozciągniętymi swetrami. Czy ktoś może mu powiedzieć, który inny siedemnastolatek w ogóle wiedział jak włączyć pralkę?
Dlatego tak dziwnie czuł się z faktem, że tym razem mógł usiąść sobie przy stole i zaczekać, aż zupa sama do niego przyjdzie. Stiles zapewnił go wcześniej, że nie chce się z nim licytować, który miał gorzej w życiu. Isaac uważał, że wygrałby tą dziwaczną konkurencję już na starcie. Rozglądając się z uwagą po pomieszczeniach na parterze zauważył, że meble co prawda nie wyglądały na nowsze niż te w jego domu, ale były w znacznie lepszym stanie. Ściany czyste bez żadnych odprysków. Brak duszącego zapachu taniego alkoholu, unoszącego się w każdym kącie.
— Ciężko jest zniszczyć coś w domu, w którym prawie się nie bywa — odezwał się Stiles zaraz za jego plecami. — Uwaga, gorące — dodał stawiając przed nim talerz z parującą lekko zielonkawą zupą
— Um, dzięki... ja — zrobiło mu się nieco głupio, że dał się przyłapać na wścibskim rozglądaniu się.
— Daj spokój — Stilinski powiedział ze słabym uśmiechem — Mówiłem ci już, że nie będziemy się spierać, o to który z nas dostał mocniej od życia po tyłku.
— Okay — mruknął pojednawczo sięgając po łyżkę. Nie wiedział co więcej mógłby powiedzieć, żeby nie wyjść na zirytowanego, przytłoczonego problemami gówniarza, którym zazwyczaj się czuł.
Często słuchając, jakichś rozmów swoich kumpli o ich kłopotach w domach, miał ochotę roześmiać się im w twarz. Brak kasy, zakaz pożyczania samochodu od rodziców, kłótnia o słabe stopnie, zakaz wyjścia w weekendy. Takie... pierdoły.
— Widzę, że nie — prychną Stilinski. Isaac nie mógł powstrzymać się od zerknięcia na niego z zaciekawieniem. Stiles właśnie przyniósł drugi talerz dla siebie i bardzo obficie doprawił papryczką. Lahey wzdrygnął się na samą myśl o tym, że miałby zjeść coś takiego. Jak na jego gust, to jedzenie już było zbyt ostre, ale nie zamierzał narzekać na ciepły, darmowy posiłek. Oraz na możliwość zjedzenia go w spokoju. — Jak zjesz to dam ci jakieś tabletki na zbicie temperatury i spróbujesz się trochę przespać. Pogadamy wieczorem albo jutro rano.
— Nie wiem czy to dobry pomysł. Mój ojciec...
— John, poinformował go już, że robimy razem bardzo ważny projekt na chemię z której jestem beznadziejny i na pewno zajmie nam to cały weekend.
— Kiedy ty...? I... twój ojciec, wie? — dopytywał się z rosnącą paniką
— Jak byłem w kuchni. Powiedziałem, że się z nim pokłóciłeś i wolałbyś przez kilka dni pobyć z dala od domu. Jednak jesteś tak dobrym synem — tutaj wymowny uśmieszek — że nie chcesz, aby się niepotrzebnie niepokoił... Poprosiłem ojca, żeby zapewnił, że nie ma nic przeciwko twoim odwiedzinom. W końcu to świetnie, że my również się przyjaźnimy.
— Jakie również? — zapytał, bo nie zrozumiał do czego Stilinski nawiązywał — I oni obaj się zgodzili?
— Nie wiem czy wiesz, ale nasi ojcowie znają się ze szkoły. — odpowiedział — Drużyna koszykówki. Kiedyś się lubili, a teraz... okazało się to przydatne.
— Hm, nie miałem o tym pojęcia — przyznał — Kto by pomyślał - mój zapijaczony stary, przyjacielem samego szeryfa — zakpił — Gdybym po śmierci mamy, zdecydował się jednak puścić parę z ust, to...
— Pytasz o to czy, John pomógłby mu to wyciszyć? — dopowiedział Stiles — Nie.
— Skąd...?
— Mam pewność? — zaśmiał się gorzko — John może być beznadziejnym ojcem, który w domu pojawia się, kiedy już musi. Jedynie po to, by odespać, zobaczyć czy nadal jestem w jednym kawałku i jak dużo zapasów gotówki mi już poszło. — Isaac kolejny raz zagryzł wargi, by nie zapytać o coś więcej — Jednak policjantem jest genialnym. Ma to coś, wiesz? Taki niezawodny instynkt. Kiedy wie, że coś jest na rzeczy to nie poddaje się nawet, gdy sprawa wygląda na beznadziejną.
— Ale mu nie powiedziałeś, prawda? — musiał wiedzieć
— Nie. — Stiles potrząsną głową — Przecież obiecałem, że tego nie zrobię, dopóki sam nie będziesz chciał.
— A jeśli wolałbym, żeby wszystko zostało tak jak jest? — wtrącił nieco niepewnie Lahey — Nie, że lubię taki stan rzeczy, ale zrozum, że został mi tylko niecały rok i będę mógł się od niego wyprowadzić.
— Nie podoba mi się to — przyznał Stiles — Niestety, decyzja należy do ciebie — dodał raczej niechętnie — Mam jednak pewne... nie chcę tego nazywać warunkami, bo to nie tak. Sugestie, rady, prośby, wskazówki... żadne z tych słów nie pasuje — mamrotał z zapamiętaniem wpatrując się w tykający zegar.
— Czego chcesz? — mruknął Isaac ze zrezygnowaniem. Wiedział, że to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Dobre rzeczy nie przydarzały mu się od tak.
— Jeśli będzie działo się coś, z czym będziesz wiedział, że sobie nie poradzisz to dzwonisz do mnie albo do Jacksona.
— Czekaj, co? — zapytał z niedowierzaniem
— Kiedy widzisz, że zanosi się na kolejną wielką wojnę, pakujesz plecak i przychodzisz do mnie. — Stilinski brzmiał na całkowicie poważnego — Rodzice Whittemora, zazwyczaj są w domu wieczorami i szybko poskładają fakty, a skoro nie chcesz by ktokolwiek wiedział... — urwał znacząco — Nie łazisz po opuszczonych domach, bo jeszcze tam zamarzniesz albo strop cię przysypie. W najlepszym razie, zostaniesz zdzielony pustą butelką w łeb przez jednego ze złomiarzy.
— Skąd...?
— Dwa miesiące skradania się za tobą, są w zupełności wystarczające, by dać mi kilka jednoznacznych odpowiedzi, co do twoich zdolności przetrwania w trudnych warunkach.
— Śledziłeś mnie!? — Isaac wrzasnął tak głośno, że z pewnością słychać go było w promieniu kilku kilometrów. Zapomniał jak bardzo bolało go gardło, a teraz miał wrażenie, że połknął kilka rozżarzonych węgli
— A jak inaczej, miałem się czegokolwiek dowiedzieć, Isaac? — Stilinski odpowiedział na zarzut, własnym pytaniem. Czego on się spodziewał po synu szeryfa? Stiles na pewno od lat trenował sztukę uniknięcia zeznań — Na co dzień, tak dobrze udawałeś zwyczajnego nastolatka, że mieliśmy z Jacksonem wątpliwości co do swoich podejrzeń. Nie mieliśmy kogo zapytać czy wszystko u ciebie w porządku, bo ty z nikim nie przyjaźniłeś się bardziej niż z pozostałymi. Twoje relacje z kumplami nie są zbyt silne. Większość chłopaków z drużyny myśli, że uważasz się za lepszego i zadzierasz nosa — tłumaczył nerwowo — To co nie pasowało do obrazka, to twoje ciągłe zmęczenie i niezmierzone pokłady cynizmu.
— Nie mogłeś zwyczajnie zapytać? — uczucie, które towarzyszyło myśli o tym, że ktoś obserwował go, gdy pozwalał sobie na te nieliczne załamania i chwilę słabości nie było niczym przyjemnym.
— Próbowałem, Isaac. Naprawdę na różne sposoby, starałem się wypytać cię o to, jak mają się sprawy w pracy, szkole i domu, ale od razu robiłeś się czujny niczym cholerny zając, który zwęszył wilka.
— Parę razy odniosłem wrażenie, że możesz coś wiedzieć... ale myślałem, że pewnie sąsiedzi znowu skarżyli się na coś twojemu ojcu, a on kazał ci mieć mnie na oku — przyznał — Czasami wracałem z pracy o późnych godzinach, a nie wszystkim to się podobało. Pani Moor, przynajmniej raz w tygodniu oskarżała mnie o bycie dilerem, okradanie sąsiadów lub niszczenie ogrodzeń.
— I dlatego mnie zbywałeś? — prychnął Stilinski z niedowierzaniem — Chcesz mi powiedzieć, że mogłem uniknąć dwóch miesięcy łażenia za tobą jak prześladowca, którym zapewniam, że nie jestem, gdybym tylko zapytał wprost o to jaka jest sytuacja z twoim ojcem?
— Cóż... nie wydaje mi się.
— Aha. Czyli jednak wychodzi na moje. I tak byś mnie zbył. Jakąś niezbyt kreatywną wymówką o kiepskim dniu czy tygodniu. Pewnie zacząłbyś mnie też unikać...
— Prawdopodobnie tak.
— Cóż, dobrze w takim razie, że tego nie zrobiłem — Stiles wyglądał na w pełni zadowolonego z siebie dupka. Wychodziło na to, że osobowość Jacksona była zaraźliwa. Coś, jak wirus. Wyobraził sobie to straszne miejsce, w którym wszyscy zachowywali się dokładnie, jak Jackson Whittemore. Poważnie były takie momenty, gdy nie dało się ze skretyniałym kutasem dogadać. A następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, pokazywał swoją bardziej przystępna wersję. Isaac nie raz już zastanawiał się, czy Whittemore cierpiał na jakieś zaburzenia osobowości — A teraz łykasz coś z paracetamolem i pseudoefedryną. Potem grzecznie idziesz spać. Do wyboru masz jedną z dwóch, od lat nieużywanych sypialni gościnnych lub mój pokój.
— Stiles, to naprawdę nie jest konieczne. Dam sobie radę sam.
— Co tam mamroczesz? — Stilinski udawał, że nie słyszał — Wiesz, może do zestawu leczniczego dorzucimy ci coś na ból gardła, bo ciężko cię zrozumieć przez to charczenie... jeszcze trochę, a zaczniesz brzmieć, jak jakiś zombie — Stilinski nie dawał tak łatwo za wygraną. Już po kilku sekundach, stawiał na stole pokaźne pudełko z wszelkiego rodzaju lekami. — Aha! Jest! — zawołał uradowany, wyjmując listek ze sporymi, prostokątnymi pastylkami w kolorze intensywnej czerwieni. Isaac kojarzył je z czasów, kiedy żyła jeszcze jego mama. Z tego co pamiętał to smak miały obrzydliwy, ale przynajmniej były w miarę skuteczne.
— Nie odpuścisz mi, co? — Isaac nie chciał tego przyznać, ale obawiał się, że kiedy już przypomni sobie, jak przyjemnym uczuciem było posiadanie kogoś, kto w razie kłopotów czy właśnie choroby zatroszczy się o niego, to nie będzie potrafił się już bez tego obejść.
— Nah, jesteś na mnie skazany — oświadczył dumny z siebie Stilinski — A teraz decyduj, gdzie spędzisz najwięcej czasu w ten weekend.
— Twój pokój. Przynajmniej w ramach wdzięczności zasmarkam ci poduszkę — nie ma to jak drobna złośliwość. To sprawiało, że czuł się, choć w minimalnym stopniu, bardziej sobą.
— A chciałem ci przebrać pościel, dupku — prychnął Stiles, marszcząc z obrzydzenia nos
— Hej! — tym razem to jemu nie było do śmiechu — Już nic nie mówię i nawet postaram się używać chusteczek, a nie poszewki...
— Żartowałem wiesz o tym, prawda? — zaśmiał się Stiles — Nawet ja nie byłbym tak okrutny, by wpakować cię do łóżka z niezmienianym od ponad tygodnia prześcieradłem.
— Szczególnie, że nie wszystkie noce spędzałeś na spaniu? — dopytał Isaac, popijając podane mu tabletki sporą ilością wody. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciało mu się pić. Chyba naprawdę miał temperaturę, albo to ta piekielna papryczka...
— Jakbyś zgadł.
— I jeszcze może mi powiesz, że nie sam? — zakpił. Nie był wredny, okay?
Każdy wiedział, że Stilinski był singlem, a dwóch jego kumpli od dawna miało dziewczyny. Stiles, żalił się na ten temat każdemu, kto tylko miał nieszczęście znaleźć się w zasięgu słuchu. Gdy Jackson i Scott, zajęci byli na przerwach gruchaniem do swoich lepszych polówek, Stiles wydawał dziwaczne odgłosy obrzydzenia i dezaprobaty. Mahealani chciał nawet poświęcić się dla dobra ogółu i znaleźć Stilinskiemu, kogoś z kim ten mógłby się dogadać. A z czasem Danny polubił Stilesa na tyle, że sam chętnie, by się z nim umówił. Dlaczego tak się jednak nie stało, nie wiedział nikt. Cała sprawa miała w sobie coś niepokojącego, bo jednego piątkowego popołudnia Mahealani zaproponował Stilesowi wyjście do Dżungli, a w poniedziałek wyglądał jakby doznał poważnej traumy.
— Ktoś, jednak skusił się na te niezmierzone pokłady sarkazmu? Albo może raczej na wyćwiczony, niekończącymi się monologami na temat Marvela, język? — dopytał, gdy cisza zaczęła się przeciągać. Może trochę przesadził ze złośliwością?
— Żebyś wiedział — usłyszał odpowiedź gdzieś od strony wejścia do kuchni. Po głosie poznał, że to Jackson. Miał ochotę uciec przez okno. Jeszcze jego mu tu brakowało. Czy on nie powinien nadal być na treningu?
Chyba, że trener znowu bez powiadamiania drużyny, wypożyczył boisko jakiejś grupie seniorów. Finstosk zawsze szukał dodatkowych dochodów dla drużyny. Nowe stroje i sprzęt nie były tanie. Na obiecywany od dwóch lat, remont szatni też żaden z nich by nie narzekał...
— A ty skąd możesz to wiedzieć? — zapytał z uniesionymi brwiami
— Bo to ze mną, Stiles, sypia — oznajmił takim tonem, jakby to było oczywiste.
Jackson swobodnym krokiem podszedł do szafki z kubkami, wyciągnął jeden z własnym imieniem i nadrukiem kreskówkowej Godzilli. Wsypał dwie łyżeczki kawy, a Stilinski w tym czasie wlał filtrowaną wodę do czajnika i wstawił na gaz.
— Przestań mówić w ten sposób — prychnął Stiles. Przez chwilę, Lahey miał nadzieję, że okaże się to jedynie kolejnym, kiepskim żartem Whittemora — Isaac nie wie teraz czy mówiłeś poważnie, czy jedynie próbujesz go wkręcić — warknął, wbijając łokieć pod żebra obejmującego go ramieniem Jacksona. Ten uśmiechnął się przebiegle i pocałował Stilinskiego mocno. Za co został ponownie skarcony słabym kuksańcem i wściekłym spojrzeniem. — Kretyn — powiedział Stiles, ale nie było w tym jadu, a jedynie lekka uraza.
— Żartujecie, prawda? — Lahey wpatrywał się w nich z rosnącym niedowierzaniem
— Nie — odpowiedział Jackson lekko wzruszając ramionami, jakby miał kompletnie gdzieś opinie Isaaca na swój temat. Co z pewnością nie było prawdą, bo linie jego napiętych do granic możliwości mięśni i poruszająca się raz po raz żuchwa, świadczyły o tym jak bardzo stresował się tą sytuacją. Czy może raczej, reakcją Isaaca na najnowsze rewelacje. — Jakiś czas temu pytałeś McCalla, jak to jest z nami... teraz masz odpowiedź.
— Czyli, że jesteście.... czym? Przyjaciółmi, którzy od czasu do czasu idą ze sobą do łóżka? Parą?
— Druga opcja — wymamrotał Stiles, popatrując na niego z lekkim zmieszaniem — Nie powinniśmy tego teraz mówić.
— Moja wina, przepraszam — westchnął Whittemore — Uznałem, że poczujesz się pewniej poznając nasz sekret, kiedy my odkryliśmy twój. Tak wydawało mi się bardziej fair. Jak zawsze nie wszystko poszło zgodnie z moim planem...
— Myślałem, że tą kwestię, mamy już dawno ustaloną? — zakpił Stilinski — Scott, Allison i ty, zostawiacie planowanie mnie i Lydii.
— Lydii? — wycharczał Isaac — Właściwie, Jackson to co z Lydią? Czy ona przypadkiem nie była twoją dziewczyną?
— Nie, byliśmy jedynie na kilku randkach. Znamy się znacznie dłużej... i ona o wiele szybciej niż którykolwiek z nas zorientowała się, że jesteśmy ze Stilesem kimś więcej niż przyjaciółmi.
— Okay, dobra. Chyba łapię — stwierdził po kilku minutach układania sobie tego wszystkiego w głowie — A dlaczego wszyscy w szkole i poza nią mają was, w sensie ciebie i Lydię za parę? — Chyba nigdy wcześniej nie widział tak bardzo rumieniącego się Jacksona Whittemora
***
Pamiętajcie, że komentarze karmią moją kapryśną wenę :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro