Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 - [Rose]

Nie wiem, czemu zaniemówiłam.

Zwykle na takie... niezręczne sytuacje mam odpowiedni komentarz, albo chociaż nalepiam na twarz perfekcyjnie wyćwiczony uśmiech, przepraszający i uroczy, trochę w stylu "ta miła Prefekt Gryfonów".

A teraz odstawiłam coś takiego! Uh, powinnam trochę bardziej się kontrolować. W końcu ten cały Malfoy nie może mnie zmiękczyć jednym zalornym uśmieszkiem, takim słodkim, z dołeczkami w policzkach i...

Przywołuję cię do porządku, Rose Weasley!

Nie jestem zakochana. Błagam, nie odbierajcie tak tego, ja go nawet nie lubię. Po prostu czuję, że ten Ślizgon ma w sobie coś, co zwiastuje kłopoty, których zdecydowanie próbuję uniknąć.

Z ulgą zrzuciłam ciężką od książek torbę, kiedy dotarłam do korytarza pod salą, a raczej miniaturową herbaciarnią z lat osiemdziesiątych profesor Trelawney. Nauczycielka pasowała do swojej krainy kryształowych kul i fusów pod względem tajemniczości, obwieszenia różnokolorowymi, pokrytymi kurzem szalami oraz, cóż, wieku.

Nie żartuję. Uczyła (choć jest to tylko określenie na to, co ona wyprawia) też moich rodziców. Kiedyś tata mi opowiedział, jak mama na trzecim roku nie wytrzymała po kilku lekcjach u Trelawney i zwyczajnie wyszła w środku lekcji, więcej nie wracając. Myślę, że brak sympatii do tej dziedziny magii odziedziczyłam po niej, chociaż może być to spowodowane również nieustannym wróżeniem śmierci Albusowi albo groźbami skierowanymi do mnie - zwykle coś o błędach i pomyłkach, które popełnię w najbliższym czasie. Oczywiście pomyłki to najmniej pożądane przeze mnie w tej chwili rzeczy, ale pocieszenie może stanowić fakt, że ów "najbliższy czas" jest najbliższy od dwóch lat, czyli od kiedy uczęszczam na zajęcia z wróżbiarstwa.

Poczułam, jak moja najlepsza przyjaciółka, Ruthie, szturcha mnie lekko w ramię.

- Halo, Ziemia do Rose! - uśmiechnęła się szeroko.

- Przepraszam - odpowiedziałam. - Co mówiłaś?

- Co tak późno? Jesteś tylko dwie minuty przed czasem!

Mimo, że czułam sarkazm w głosie Ruthie, zganiłam siebie samą w myślach. Jeszcze chwila, a bym się spóźniła. Zwykle nie jestem taka sztywna, po prostu irytuje mnie fakt, że Malfoy zajął tyle przestrzeni w moich myślach. Przecież tylko się do mnie uśmiechnął, do cholery!

I przepuścił cię w drzwiach, Rose. Nie zapominaj o tym.

Nie mów też do siebie w myślach, Rose, nikt normalny tak nie robi.

- Coś mnie po drodze zatrzymało - powiedziałam w końcu.

- Coś czy ktoś? - zachichotała Ruthie.

- Ktoś, ale nie ekscytuj się tak, bo prawie coś. Scorpius Malfoy.

- Chciał coś od ciebie? - uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Tylko by spróbował - zakpiłam i weszłam na drabinę z mocnego sznura, która właśnie zsunęła się z włazu na górze.

Od razu moje nozdrza uderzył nieprzyjemna woń perfumowanych kadzidełek i mocnej, owocowej herbaty. Mimo, że zrzucając prowizoryczne wejście na poddasze profesor Trelawney dała do zrozumienia, że jest gotowa do lekcji, i tak zastaliśmy ją skuloną nad szklaną kulą, plecami do klasy.

- Dzień przesilenia... Nadejdzie dobry i zmierzy się ze złym... klęski nie poniesie żaden, póki nie splugawi murów swej szkoły gumą przyklejaną pod ławkę... - szeptała na tyle cicho, żeby wyglądało na to, że mówi do siebie, ale na tyle głośno, żeby Fletcher Finningan podskoczył na wzmiankę o wyżutej gumie, którą właśnie mocował pod blat jednego ze starych, okrągłych stolików profesor Trelawney.

- Witajcie, moi drodzy, wybaczcie to lekkie opóźnienie... Dziś zajmiemy się wróżeniem z kart, możecie wziąć moje z szafki - nauczycielka machnęła ozdobioną wieloma pierścieniami dłonią w stronę komód.

Uczniowie z ociąganiem udali się po stare pudełka z wyblakłymi taliami. Do tej pory wróżyliśmy tą metodą chyba dwa razy i mimo, że przyzwyczailiśmy się już do niezbyt miłych wróżb, nie było zabawnie. Ruthie rzuciła opakowanie na stół, wzbijając tumany kurzu. Otworzyłam podręcznik na stronie trzydziestej czwartej, żeby przeczytać, jakie karty co oznaczają.

- Ty pierwsza - uśmiechnęła się słodko Ruthie, patrząc ze zgrozą na opisy.

- Dobra. Wybierz kartę - ułożyłam je w wachlarz i wyciągnęłam przed przyjaciółkę. Wzięła jedną z samego środka.

Wpatrywałam się w poplamioną jakąś dziwną, czerwoną substancją siódemkę.

- E... Wygląda na to, że będziesz miała... siódemkę dzieci? - spróbowałam, bo te oznaczenia w książce były tak zawiłe i zupełnie niezrozumiałe, że nic nie kumałam.

Ruthie parsknęła śmiechem.

- A z kim? - zapytała.

- Wybieraj kartę.

Król.

- Z królem - zawyrokowałam.

Moja przyjaciółka dostała takiego ataku śmiechu, że Trelawney odwróciła się od bladego ze strachu Fletchera (czyżby nowa wróżba?) i podeszła do nas.

- Coś się stało, panno Folth? - zapytała ze zwątpieniem w zdrowie psychiczne uczennicy profesor Trelawney.

- Wydaje mi się, że przewidziałam nagły śmiech Ruthie, i proszę! Spełniło się - powiwdziałam z powagą godną Rose Weasley.

Nauczycielka odeszła od nas z miną wyrażającą zmartwienie o naszą przyszłość. Przybiłyśmy piątki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro