Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 - [Scorpius]

Bębniłem palcami o w pół zgięte kolano. Jedną stopą opierałem się o ścianę sowiarni, a oczy wbite miałem w drzwi. Z całych sił próbowałem odgonić myśl, która wracała do mnie ze zdwojoną siłą.

Nie przyjdzie.

Zepsułem wszystko, dając się zbyt ponieść. To tylko moja wina, że nie przyszła. I nie przyjdzie. Znów sprawdziłem godzinę na zegarku. 18:15. Pięć minut po ustalonym czasie uznałem, że poczekam jeszcze pięć i jeszcze.

"Okej, dwadzieścia po dam sobie spokój," obiecałem, choć wiedziałem, że danego słowa nie dotrzymam. Będę sterczał tu, aż zwiędnę.

O osiemnastej dwadzieścia trzy przysięgłem, że za dwie minuty po prostu wyjdę, nawet jeśli będzie to wymagało rzucenia zaklęcia na siebie samego.

18:24.

A może przyjdzie? Proszę, Rosey, masz pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt cztery sekundy, w każdej z nich możesz zjawić się w tych zamkniętych od pół godziny drzwiach i uśmiechnąć się do mnie. Pójdziemy wtedy do...

18:25. Zero zero sekund.

Wcale jej nie lubię. Nawet mnie nie obchodzi. Czemu w ogóle na nią czekałem. Cała ta sytuacja wydała mi się nagle tak bezkresnie idiotyczna, że...

Na Merlina, drzwi się otworzyły! Wyszczerzyłem wszystkie zęby w największym na świecie uśmiechu. Szkoda tylko, że do sowiarni nie weszła Rose Weasley, tylko Krukonka z pierwszego roku. Wytrzeszczyła przestraszone oczy na mój widok, a ja zauważyłem, że w dłoni trzyma kopertę.

- Ja i tak miałem już iść. - westchnął, a ona z niezrozumieniem, ale i też ulgą na twarzy odprowadziła mnie wzrokiem do wyjścia.

Po drodze szurałem torbą po podłodze. Miałem kierować się ku sypialni, ale zawłóczyłem się inną drogą, która zupełnie przypadkiem wiodła przez korytarz, w którym znikali Gryfoni, kiedy szli do Pokoju Wspólnego. A czasem się pojawiali, gdy z niego wychodzili, tak jak osoba, w którą niechcący wpadłem. Zdążyłem tylko ocenić w ułamku sekundy, że jest dość szczupła i prawdopodobnie to dziewczyna, bo cały czas wzrok miałem utkwiony w podłodze.

- Och, przepraszam... - odezwał się uroczy głos.

- Rosey! - spojrzałem w jej piegowatą twarz. Uśmiechała się z zawstydzeniem.

- Merlinie, Sco, przepraszam, ale sam wiesz, Ruthie jeszcze chciała...

- Csi - przerwałem jej. Nie posiadałem się ze szczęścia. Nadal coś dla niej znaczyłem - Pokażę ci mój sekret.

Zabłysły jej brązowe oczy.

- Tak, proszę.

- Chodź za mną, skarbie - złapałem jej dłoń. Pobiegliśmy razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro