5 - [Scorpius]
Mecz szedł raczej kiepsko. Nie wiem, po co się tym tak bardzo zamartwiałem, skoro nie zaliczał się do rywalizacji o Puchar Quidditch'a, ale przegrać z Gryfonami? No błagam, całe wieki ci to potem będą wypominać.
Mnóstwo uczniów szybko zauważyło, że coś się dzieje na boisko i, słowo daję, chyba pół szkoły oglądało naszą spektakularną porażkę. Zakląłem cicho, gdy młodszy Potter zwinął Matt'owi kafla. Najwyraźniej starszy z braci usłyszał, co powiedziałem, bo zachichotał kpiąco. Łatwo mu tak było - siedzieć mi na ogonie i pozwalać, żebym to ja odwalił całą robotę w poszukiwaniu znicza, a w międzyczasie rzucać kąśliwe uwagi pod adresem Slytherinu. Odleciałem, ale ten idiota udał się za mną.
Chyba wszyscy z klanu Potterów, Weasley'ów (których było od groma, dobrze, że większość już skończyła szkołę) i tym podobnych nadętych Gryfonów tak na mnie działała.
Oprócz Rose.
Była niepokojąco... inna. W odróżnieniu od kuzynów nie odczuwała potrzeby przypominania wszystkim, że jest lepsza. Była nawet urocza i trochę śmieszna, ale tak pozytywnie. Ładna. Tylko proszę, nikt nie musi o tym wiedzieć, ojciec by mnie ukatrupił, jakbym zaczął się przystawiać do Weasley'a.
Kolejne punkty dla Gryffindoru. Sytuacja przedstawiała się raczej nieciekawie, bo Dom Lwa wygrywał z nami 60:10. Gdyby tylko udało mi się złapać ten głupi znicz!
Znicz. W chwili, gdy o nim pomyślałem, coś złotego mignęło niedaleko środkowej pętli Ślizgonów. Już za nim dostrzegłem szansę, zdecydowałem się ją wykorzystać. Wystrzeliłem jak z procy (Błyskawica, którą mam odkąd w trzeciej klasie dostałem się do drużyny, była niesamowicie szybka, jeśli chodzi o startowanie. Nieco stary model, ale nadal dobra.), ale niestety ten Potter poleciał za mną. Przyśpieszyłem.
- Dalej, James! - usłyszałem wołanie. Spojrzałem tylko kilka metrów w dół i zorientowałem się, że to Weasley'ówna krzyknęła. Z jakiegoś powodu wzebrała we mnie bezradność.
- MALFOY, RUSZAJ DUPSKO SZYBCIEJ! - wrzasnął Matt, a ja prawie zleciałem z miotły ze śmiechu.
- Zabini! - zrugał go profesor Cabey.
- Przepraszam, panie profesorze! - nie miałem czasu obserwować tej sceny, bo halo, właśnie wygrywałem morderczy wyścig o znicza, ale jestem pewien, że Matt się wyszczerzył.
Jeszcze tylko kawałek... kawałeczek... wyciągnąłem dłoń przed siebie, jak najdalej i...
- TAAAK! - rozległy się wrzaski ze strony Ślizgonów. Gryfoni jęknęli przeciągle.
- TAAAK! - wydarłem się również i ja. Zleciałem szybko na ziemię, zeskakując z miotły, gdy odległość wydała się dostatecznie niewielka, i cały czas wymachując złotą piłeczką. Potem darł się i Matt, i ja, oraz wszyscy z Domu Węża. Pośród wrzasków uchwyciłem kątem oka obraz Rose, rzucającej nowiutkim Nimbusem o miękkie podłoże boiska. Podszedłem do niej, gdy atmosfera nieco zelżała.
- Hej, rudzielcu. Nadal się nie przedstawiłaś - powiedziałem, mimo, że oczywiście znałem jej nazwisko.
- A czemu bym miała? - szepnęła, jakbyśmy znajdowali się na lekcji i nie mogli głośno rozmawiać. Wnet uchwyciłem, o co jej chodziło.
- A więc boisz się, co powiedzą? - zapytałem głębokim tonem, zbliżając się do niej bardziej. Udawanie casanovy od siedmiu boleści było idealnym pretekstem, żeby przyjrzeć się jej z bliska. Miała pieprzyka na dolnej wardze. Delikatnie objąłem ją w talii. Przez chwilę patrzyłem w jej brązowe oczy, a ona przechyliła głowę. A potem nagle, w ułamku sekundy, odskoczyła najdłuższym skokiem, jaki kiedykolwiek widziałem na żywo i zarumieniła się mocno.
- Ktoś mógł zobaczyć i co by wtedy...
Miałem ochotę wyśmiać jej bojaźliwość, ale uświadomiłem sobie własną głupotę. W moim towarzystwie takie gruchanie z idealnieperfekcyjną Gryfoneczką też nie było zbyt mile widziane.
- Przepraszam! Ja nie...
- Nie przepraszaj... Nic się nie wydarzyło, okej? - powiedziała Rose.
- Jasne - odetchnąłem z ulgą. Po bardzo szybkim pożegnaniu pognałem do dormitorium, do Matt'a, który plotkował sobie w najlepsze z Prawie Dziewczyną.
- Z kim mamy jutro zaklęcia? - zapytałem.
- Gryfoni - jęknęła Daphne.
- Tylko nie to - westchnąłem i uśmiechnąłem się w duchu.
To będą najlepiej spożytkowane zaklęcia w moim życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro