20 - [Rose]
- Nananana...
- Z jakiej to piosenki? - zachichotała Ruthie - W bardzo wielu jest taki fragment.
Uśmiechnęłam się do mojej kanapki i zanuciłam jeszcze raz. Albus przyglądał mi się badawczo. Posłałam mu kolejny uśmiech.
- Nawet jakiś mugolski zespół ma tak zatytułowamy jeden kawałek - wtrącił się Hugo. Od zawsze pasjonował się mugolami (chyba odziedziczył to po dziadku Arturze) i ciągle pytał mamy o wszystko, co jest z nimi związane. Dlatego też dobrze dogadywał się z Ruthie, która, tak jak mama, była mugolaczką.
- O tak! - pokiwała ochoczo głową - Chyba Panic! At The Disco.
- A mi się wydawało, że My Chemical Ronance - Hugo zmarszczył brwi. Zerknęłam na Albusa, który rozumiał z tej konwersacji tyle, ile ja, ale nie odwzajemnił konspiracyjnego spojrzenia. Co go ugryzło?
- Możemy pogadać o czarodziejskich zespołach? - zapytałam z rozbawieniem.
- Skofundowane Serca wydały nową płytę - natychmiast pisnęła Lily. Powstrzymałam się od westchnięcia. Nie miałam ochoty wysłuchiwać zwierzeń trzynastolatki, bo dziewczyna najprawdopodobniej nie zwracała uwagi na muzykę jaką Skofundowane Serca grają, lecz na wygląd członków zespołu. Ekhm, sama znam kilka przypadków, gdzie w grę wchodzi i to i to, ale umówmy się - to, co reprezentuje sobą ulubiony zespół Lily nie powinno nazywać się muzyką. Na szczęście z opresji wybawił mnie Louis, książę na białym koniu.
- To, Rosie, podobno umówiłaś się z Rogersem w sobotę?
Cofam to o opresji i koniu.
- Nie - wymusiłam uśmiech - Dałam mu kosza.
Hugo zakrztusił się herbatą.
- Wściekł się - zauważył James. Wszyscy oprócz Ruthie wybuchnęli śmiechem. Moja przyjaciółka zrobiła nieszczęśliwą minę.
- Oj, Ro, czemu mi nie powiedziałaś!? Byłam przekonana, że wy... - pokręciła głową użalając się nad moją głupotą - Taki seksiak!
- Dzieci zatykają uszy! - zawołał Fred - Folth powiedziała "seks"!
Ruthie kopnęła mojego kuzyna pod stołem.
- Cóż, Ruth, nie jest w moim typie - jęknęła, gdy to powiedziałam - Ale są dobre strony! Teraz ty możesz się z nim umówić!
Wydawało mi się, czy James się skrzywił? Ruthie machnęła ręką.
- W życiu by do mnie nie podszedł - westchnęła.
- Bo by się bał, że odgryziesz mu jajka i NIE, FRED, NIE TRZEBA ZATYKAĆ USZU.
Mój kuzyn westchnął zawiedziony, bo juz chciał to powiedzieć. Lubiłam te nasze zwariowane śniadania. Można było się pośmiać, co właśnie robiłam, dopóki nietypowo dla siebie poważny Albus poprosił mnie na słówko. Stałam z niecierpliwością wyczekując, aż w końcu wydusu coś z siebie. Pogoniłam go trochę.
- Hm, tak?
- Nie będę owijać w bawełnę - westchnął - Widziałem cię z Malfoy'em.
Szlag! Niedobrze.
- Ale to nie tak... No dobra, to dokładnie tak, jak myślisz. Chodzę z nim. Jest moim chłopakiem.
Albus nie był wściekły ani obrzydzony. Był smutny, a to chyba najgorsza opcja.
- Wiesz, że on nie jest ciebie warty, Zey. I wiesz, co myśli o takich jak nasza rodzina. Albo Ruthie. Twoja mama.
Zacisnęłam zęby.
- On wcale taki nie jest. Jego ojciec popełnił błąd! - starałam się nie krzyczeć.
- Zrani cię - kontynuował Al spokojnie.
- Gówno prawda! Nic o nim nie wiesz!
- Ciszej, Rosie, błagam. Tata mi o nim opowiadał i chyba miał rację, mówiąc, żeby się z nim nie zadawać.
- Mi też ojciec mówił! Ale wy jesteście uprzedzeni!
Kurde, trafiłam w sedno. Tak, są uprzedzeni i to nie tylko w tej sprawie.
- Będziesz musiała im powiedzieć - wydusił wreszcie. Uderzyłam w czuły punkt, wiedziałam to.
- Ty też - rzuciłam opryskliwie.
- Wiem - nie odgryzł się. Denerwował mnie jego spokój - Niedługo będzie przerwa świąteczna. Wyznamy to wszystko razem?
Merlinie, za to go kochałam. Zobaczył mnie ze Scorpiusem, chciał mnie odwieść od tego pomysłu dla mojego dobra, ja mu napyskowałam, a on chciał stworzyć ze mną drużynę. Jednak nie mogłam. W myślach pokręciłam głową.
- Dzisiaj napiszę do rodziców - zadecydowałam. Dalej ukrywać poznaną już przez kogoś tajemnicę? Nie, wolałam sama im powiedzieć.
- Jesteś prawdziwą Gryfonką - powiedział z podziwem i trochę zazdrością.
Ha, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro