Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 - [Rose]

Owinęłam się dwukrotnie kołdrą, kiedy zdradzieckie promienie słońca wdarły się pod moje pogrążone w śnie powieki. Ludzki mózg może wytrzymać do sześciu minut bez tlenu, a potem wykorkuje. Ha, ja mogłam wytrzymać maksymalnie minutę. Zawsze przegrywałam z Hugonem w konkursach na wstrzymywanie oddechu. Zrobiłam mały otwór w pościeli na powietrze, ale z nieznanych powodów persona non grata, czyli światło, również się wdarło. Jęknęłam.

- Ej, Rosie, wstawaj! - brązowe oko Ruthie zaglądało do mnie przez dziurę.

- Źle się czuję. - powiedziałam zgodnie z prawdą i na dowód pociągnęłam nosem.

- Co się stało? - bardziej się zdziwiła, niż zmartwiła. Szkoda mi było, ale nie mogłam jej powiedzieć, chociaż złe uczucia wypełniały mnie całą od środka. Sęk w tym, że nikomu nie mogłam o nich powiedzieć. Chociaż...

- Boli mnie głowa. I mam katar, chyba też gorączkę... - skłamałam - Dzisiaj chyba nie pójdę na lekcje.

Sama myśl o wagarach przepełniała mnie lękiem, ale jeśli teoretycznie jestem chora, to raz się nic nie stanie.

- Może idź do pani Pomfrey? - zasugerowała.

- Nie, nic poważnego się nie dzieje. Po prostu powiedz Longbottomowi, że źle się czuję.

- Okej. Wezmę ci lekcje! - i wyszła.

Odczekałam piętnaście minut skulona pod kocem, a potem ostrożnie zsunęłam się z łóżka. Nikomu nie mogłam powiedzieć w prost, ale była osoba, która i bez tego mogła mi pomóc. Rozejrzałam się po pokoju - moje oczy przyzwyczaiły się do światła. Wszystkie dziewczyny zeszły już na śniadanie. Miałam nadzieję, że chociaż chłopcy trochę zaśpią. Wiedziałam, że moje życzenie się ziściło, gdy tylko wyszłam do Pokoju Wspólnego, bo od strony dormitoriów chłopców dało się usłyszeć piekielne wrzaski i śmiechy. Mimo zniechęcenia hałasem udałam się w tamtą stronę. Ku mojemu zadowoleniu, to nie z pokoju piątego rocznika dochodziły krzyki. Nie zdążyłam zapukać, a drzwi same się otworzyły. Stał w nich nieco, hm, dziki chłopiec z opaloną twarzą i niezapiętą koszulą. Wyglądał, jakby miał gdzieś wyjść, a uśmiech rozbawienia (pewnie usłyszał jakiś dowcip) ustąpił lekkiemu zaskoczeniu, kiedy odwrócił głowę w moją stronę.

- Och, cześć, Rosie. - przywitał się Rob - Al, jakaś laska do ciebie! - wołał tak do mnie Albusa odkąd w pierwszej klasie po raz pierwszy odwiedziłam ich dormitorium - Masz może czas w sobotę? - to też mówił. Posłałam mu wymuszony uśmiech. Z dalszej rozmowy na szczęście uratował mnie mój kuzyn.

- Hej, Rose. - miał mokre włosy. Odepchnął lekko Roba od drzwi z litościwym wyrazem twarzy - Wiesz, że nie masz szans, co, Kingston?

- Zawsze można próbować. - uśmiechnął się lekko - Do zobaczenia, śliczna.

- Kiedyś oskarżę go o molestowanie. - zaśmiałam się. 

- Będę twoim świadkiem. - trącił mnie po przyjacielsku ramieniem.

- Jestem pewna, że każdy w tym zamku mógłby być moim świadkiem. Możemy porozmawiać?

Musiałam wyglądać bardzo smutno, bo on też zaczął.

- Jasne, Rossa. Coś cię męczy? - wiedział, że ufałam mu bardziej niż komukolwiek (nawet mamie czy Hugonowi), a ja wiedziałam, że on ufa mi najbardziej na świecie. Dotąd podzielił się ze mną dwoma największymi tajemnicami, jakie miał. Od poznania pierwszego z nich, czyli tuż po Ceremonii Przydziału, nie pisnęłam ani słówka. Tak głęboka przyjaźń z jedynym rówieśnikiem w mojej licznej rodzinie była dla mnie zbyt cenna. Przytaknęłam, a on objął mnie ramieniem i zaprowadził z powrotem do Pokoju Wspólnego. Usiedliśmy na parapecie w kącie, strażniku naszych tajemnic.

- Zrobiłam coś bardzo złego, Al. - powiedziałam, wpatrując się tępo w nasze stykające się uda.

- Nie sądzę, że byś potrafiła. - odparł łagodnie. Spojrzałam na niego ze zwątpieniem. 

- W sumie nawet nie wiem, czy to do końca byłam ja. To był ktoś inny w moim ciele, próbujący skomplikować mi życie. - kontynuowałam.

- Opowiedz mi - poprosił - to będę mógł ci pomóc.

Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Nie powinnam była odmówić, kiedy Albus opowiedział mi wszystko.

- Przepraszam, Al, ale nie mogę. To nie dotyczy tylko mnie... Ta druga osoba może się bardzo wkurzyć, jeśli komuś powiem.

Teraz naprawdę był smutny.

- Po prostu... No, dobrze. Tylko powiedz, czy nikt cię nie skrzywdził.

Odpowiedź brzmiała: I tak, i nie. Wybrałam tę opcję, która nie da mu powodów do zamartwiania się.

- Coś ty. Gdyby tylko ktoś spróbował, dostałby po twarzy od wszystkich Weasley'ów i Potterów tego świata. - uśmiechnęłam się blado, ale tylko na sekundę, żeby zobaczyć, czy nadal pamiętam, jak się to właściwie robi - Ja tylko zrobiłam coś, czego nie powinnam robić, i co by się na pewno nikomu nie spodobało, oprócz tej jednej osoby, ale tak właściwie nie wiem, co on, to znaczy ona myśli i... proszę, nie mów nikomu - wyrzucałam z siebie słowa jak pociski. Tylko dlaczego każdy z nich trafiał w moje serce?

- Bo się obrażę, Rose! - objął mnie mocno - Nigdy nikomu nawet o tym nie wspomnę, chociaż jeszcze nie masz powodu do wstydu - "ale ja mam".

Wiedziałam, że to chciał powiedzieć. Pokręciłam głową i uniosłam ją do pionu, żeby widzieć jego twarz. Migdałowe oczy, które podobna miała jego babcia, wypełniał smutek w kolorze jadowitej zieleni, jak ta na herbach domu, do którego miał trafić, gdyby po piętnastu minutach nie wybłagał Tiary Przydziału o inny los. Oto pierwsza, mniej straszna, w jego mniemaniu, tajemnica - Albus był Ślizgonem. Mimo czerwono-złotych szalików, chłopców z Gryffindoru dzielących z nim pokój i stałego miejsca przy stole Gryfonów, był Ślizgonem. Tak powiedziała mu tiara, zanim głos opuścił jego umęczony umysł i zajęła się skazywaniem losu następnych przerażonych jedenastolatków. Podobno te słowa wciąż krążą wokół niego w najgorszych koszmarach. Czułam, że Slytherin jest odwiecznym demonem naszej rodziny. A druga, z drugą nie może sobie poradzić do dziś, mimo, że nieustannie przypominam mu:

- To nic, czego powinieneś się wstydzić. - powiedziałam dość ostrym tonem - To nie jest choroba, ani nic.

- To, że ty tak sądzisz, nie znaczy, że inni też. - westchnął i podrapał się po karku. Położyłam głowę na jego ramieniu.

- Nie przejmuj się innymi. - poradziłam trochę jemu, trochę sobie. 

- Co do tej osoby, - zmienił nagle temat - to wyślij list. Listy zawsze pomagają, bo często nie starczy odwagi, żeby wyznać coś prosto w oczy.

- Co wyznać?

- Wszystko.

Uśmiechnęłam się.

- Dzięki, Al. Tak zrobię.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro