III.2.
Podałam mu numer telefonu i nazwę profilu na Facebooku. On coś wyszukał w swoim telefonie, po czym pokazał mi ekran i spytał:
– To pani konto?
– Tak.
– Wysyłam pani mój numer i zaproszenie do znajomych na Facebooku, proszę odpowiedzieć.
Rzeczywiście, dostałam zaraz strzałkę. Numer sobie zapisałam. A za chwilę zaproszenie z prywatnego konta „Silver Czajo". Zamiast zdjęcia profilowego motor. Typowe.
– To pańskie konto?
– Moje. Mam na imię Sylwan. Wiem, dziwne imię. Ja go nie znoszę. Koledzy mówią na mnie Silver. Ale podobno babcia się uparła, bo był taki francuski aktor, którego uwielbiała.
– Sylvain Lévignac! – zrozumiałam od razu.
– Zna pani francuski?
– Tak się składa, że jestem tłumaczką.
Policjant się uśmiechnął.
– W takim razie na pewno panią dziś odwiedzę.
Pożegnałam się z policjantem, który okazał się mniej straszny niż się spodziewałam na początku. Ktoś, kto dostał imię po genialnym francuskim aktorze i w dodatku był do niego trochę podobny, nie mógł być zły.
Podbudowana wróciłam na parking pod sklepem, wsiadłam do auta i wróciłam do domu. Nie oglądałam się już za siebie. Czułam się trochę bezpieczniej.
W domu zrobiłam sobie obiad, a potem wzięłam się za czytanie książki Juisse'a. Do szesnastej chciałam przeczytać przynajmniej kolejny rozdział.
Z lektury dowiedziałam się, że przystojny, ale porządny i oddany pracy policjant oraz głupiutka, ale za to jakże piękna prezenterka telewizyjna mają problemy w nawiązaniu współpracy, bo zupełnie nie mogą się dogadać. Jacqueline strasznie irytuje Amadeu swoim bezsensownym ekshibicjonizmem medialnym. On z kolei denerwuje ją swoją powagą i oddaniem pracy. A najtrudniej kobiecie przychodzi przyjąć do wiadomości, że jej pretensjonalny urok i zniewalająca uroda zdają się na niego w ogóle nie działać. Czytelnik dowiaduje się też, że owszem, uroda Jacqueline jakoś tam działa na policjanta, ale nie zamierza on jej tego okazać, bo puste lalki nie są w jego typie. Natomiast prezenterka za punkt honoru stawia sobie sprowokowanie komisarza do jakiejkolwiek reakcji pozazawodowej. Podczas kiedy oni przepychają się o jakieś głupoty, coraz trudniej się nawzajem znosząc i, paradoksalnie, coraz bardziej przyciągając, dochodzi do kolejnych brutalnych ataków na kobiety w okolicy i w końcu Amadeu traci cierpliwość.
Uff! – Odetchnęłam z ulgą, odkładając książkę po przeczytaniu kolejnych dwóch rozdziałów. Z kryminału z thrillerem chwilowo zrobił się romans z wyraźnym wątkiem ennemies to lovers. Sceny spięć pomiędzy nimi były opisane po mistrzowsku. Napięcie było tak silne, że aż iskrzyło. Parę razy bałam się, że zapalą się od tego kartki książki, jak już będzie wydrukowana, bo zamierzałam to przetłumaczyć z równą dozą emocji. Jeśli nie większą. W końcu byłam specjalistką od romansów. Czytając jednak oryginał, coraz bardziej się nakręcałam. Z jednej strony chciałam, żeby Amadeu w końcu przerżnął tę pustaczkę i wybił jej w głowy (albo skądinąd) głupotę i chęć błyszczenia na ekranie za wszelką cenę. Przecież w ten sposób się narażała. Z drugiej strony wiedziałam, że dopóki dziennikarka nie okaże choć odrobiny klasy, nic z tego nie będzie. Zauważyłam już wcześniej, przygotowując się do tego zlecenia, że Juisse oszczędnie dawkuje sceny erotyczne w swoich książkach. Za to jak są, to przemyślane i tak intensywne, jak burza z piorunami. Może dlatego ta moja zboczona przyjaciółka tak go lubi – pomyślałam.
Mój telefon zadzwonił akurat, kiedy wstałam z kanapy i zamierzałam zrobić sobie herbatę. Byłam już na dziś po pracy, a ponure listopadowe popołudnie można było wykorzystać tylko w jednym celu: herbatka, kocyk i książka. Choć kontynuacja thrillera mnie interesowała, nie zamierzałam mieszać czasu pracy i relaksu. Na pracę będę miała czas jutro, teraz pora na guilty pleasure. Dźwięk połączenia przychodzącego z nieznanego mi numeru nieco mnie jednak wybił z rytmu. Wzięłam dwa głębokie wdechy i powoli wypuściłam powietrze, żeby mój głos nie był drżący, i dopiero odebrałam.
– Tak? Słucham.
– Pani Karolino, proszę mi otworzyć bramę, nie będę zostawiał służbowego auta na ulicy. – Usłyszałam wesoły głos i wyjrzałam przez okno, wychodzące na drogę. Rzeczywiście, przed moją bramą stał granatowy samochód, chyba opel.
– Już wychodzę, proszę zaczekać – odpowiedziałam i się rozłączyłam. Wsunęłam telefon do kieszeni dżinsów, a wkładając buty i zarzucając na ramiona płaszcz zastanawiałam się, kto do mnie przyjechał takim autem. Nie znałam go, choć rejestracje miał miejscowe.
Podchodząc bliżej, zorientowałam się od razu. Przed bramą, obok auta, stał poznany dziś policjant, ale w cywilnym ubraniu.
– Dzień dobry – przywitałam się, choć na zewnątrz było już praktycznie ciemno. – Już otwieram, proszę wjechać.
Otworzyłam bramę, a on wsiadł do auta i wjechał na moje podwórko. Zatrzymał się przed moim garażem i wysiadł z samochodu.
– Nie zamyka pani? – spytał, wskazując na nadal otwartą bramę.
– Zamknę, jak pan wyjedzie. Chyba nie zostanie pan na noc – zakpiłam w myślach, ale nie odważyłam się tego powiedzieć. Jeszcze by chciał zostać i co wtedy?
– W porządku.
– Pan już po pracy, panie aspirancie? – spytałam, wskazując na jego strój.
– Tylko nie aspirancie, błagam. Jestem Sylwek. – Spojrzał na mnie zachęcająco.
– Panie Sylwku?
– Po prostu Sylwek. Albo Silver.
– W porządku. W takim razie mi też proszę mówić po imieniu. Zwyczajnie, Karolina. Nie lubię udziwnień. A już szczególnie działa mi na nerwy zdrobnienie Karolcia, którego nadużywał mój były.
– Będę pamiętał.
– Dziękuję. Więc jak, jesteś już po pracy, Sylwku?
– Właściwie to nie, mam dziś służbę – odparł – ale uznałem, że lepiej będzie, jeśli przyjadę do ciebie w cywilnym ubraniu i nieoznakowanym autem.
– To policyjny samochód? – zdziwiłam się, patrząc na granatowego opla.
– Tak, to nieoznakowany radiowóz. Służy do działań operacyjnych, dlatego nie chciałem go zostawiać na ulicy – wyjaśnił. – Może wejdziemy do domu? – spytał nagle, widząc, że otulam się szczelnie płaszczem.
– Tak, oczywiście. Zapraszam.
Policjant wszedł za mną i zamknął za sobą drzwi. Widząc, że zdjęłam buty i płaszcz, zrobił to samo, a potem razem weszliśmy dalej.
– Siadaj na kanapie, proszę – wskazałam mu kierunek. – Właśnie miałam sobie robić herbatę, kiedy zadzwoniłeś. Napijesz się czegoś?
– Mam dziś służbę, więc chętnie kawy i to mocnej.
– A co to oznacza, że masz służbę? – zainteresowałam się.
– To znaczy, że jestem w pracy dwadzieścia cztery godziny. Jutro za to będę miał wolne.
– Aaa. – Nie zabrzmiało to zbyt mądrze, ale wcześniej nie miałam do czynienia z policjantami i po prostu tego nie wiedziałam. – To policjanci nie pracują po osiem godzin, jak normalni ludzie? – wypaliłam, robiąc mu kawę, a Sylwan parsknął śmiechem.
– To znaczy, że nie jesteśmy normalni?
– Nieeee... to znaczy... no... – zaczęłam się jąkać jak jakaś wariatka. – No wiesz, zgodnie z kodeksem pracy.
– Ależ oczywiście, że pracujemy zgodnie z kodeksem pracy, ale nie jesteśmy pracownikami, tylko funkcjonariuszami, więc nie wszystkie przepisy nas obowiązują. Mamy swoją ustawę, podobnie jak żołnierze zawodowi.
– Acha.
No, Karolino, błysnęłaś elokwencją.
– A to znaczy, że pracujemy po osiem godzin dziennie i czterdzieści tygodniowo, chyba że mamy służby. Wtedy po dwudziestu czterech godzinach mamy dzień wolny.
– Zaczynam rozumieć. – Zalałam swoją herbatę i wyjęłam kubek z jego czarną kawą z ekspresu. – Uważaj, bo gorąca i mocna.
– Cieszę się. – Sylwan uśmiechnął się dwuznacznie, kiedy podałam mu kawę. – Takie lubię. – Puścił do mnie oko.
Zarumieniłam się pewnie jak burak, bo poczułam, jak zaczęły mnie palić policzki.
– Chcesz ciasteczko? – dopytałam, próbując zostać myślami przy kawie i herbacie.
– Poproszę. Ale tylko jedno. Dbam o figurę – zażartował sobie, prężąc mięśnie. Co prawda nie wyglądał jak jego kolega-Robocop, ale też był niczego sobie. Takie właśnie „jedno ciasteczko".
^^^^
* ang. od nienawiści do miłości, popularny schemat romansów.
Kochani, jak zwykle ostatnio mam zaburzenia kontaktu z kalendarzem :D Wczoraj była środa, ale miałam imprezę urodzinową synka i tak zeszło... Postaram się poprawić, serio ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro