Prolog
Obudziło mnie światło, wpadające przez przeszklone drzwi mojej sypialni.
Co jest? Zaspałam? – pomyślałam, widząc łunę z korytarza. I nie zaciągnęłam rolet zaciemniających na korytarzu? Wyświetlacz telefonu pokazywał jednak godzinę piątą. Był koniec października, co oznaczało, że zarówno do budzika, jak i do wschodu słońca zostało jeszcze sporo czasu. A to mogło znaczyć tylko jedno. Zapomniałam gdzieś zgasić światło. Tylko dlaczego nie zauważyłam tego wieczorem, kładąc się spać?
Wstałam, przecierając zaspane oczy, wyszłam z sypialni i powoli poszłam w kierunku źródła tego irytującego o piątej rano światła. No jasne, nie zgasiłam w kuchni – zauważyłam zaraz. Szybkimi krokami przemierzyłam korytarz i zeszłam po schodach na parter, gdzie znajdowały się moja kuchnia i salon z jadalnią, połączone w jedną przestrzeń, zajmującą prawie cały dół domu. Wyłączyłam światło i po ciemku wróciłam po schodach na piętro, do sypialni, drżąc z zimna. Zamknęłam za sobą drzwi z przyzwyczajenia, choć nie musiałam tego robić, bo przecież byłam w domu sama. Położyłam się w łóżku i przykryłam kołdrą aż pod sam nos, żeby lepiej się zagrzać. Brrr...
Jedną z wad starego podmiejskiego domu był poranny chłód, szczególnie od października do kwietnia, kiedy trzeba było palić w piecu, ale i tak nie zamieniłabym go na żaden luksusowy apartament w centrum. Wiosna i lato we własnym ogrodzie wynagradzały mi aż nadto jesienno-zimowe chłody i konieczność palenia w starym piecu na drewno.
W końcu zamknęłam oczy.
Obudził mnie dopiero dźwięk budzika w telefonie, oznajmiający godzinę siódmą. Pracę zaczynałam dopiero o ósmej, a ponieważ nie musiałam ruszać się z domu, wystarczyło wstać, ubrać się, rozpalić w piecu i przygotować sobie śniadanie. Poranek jak co dzień.
A jednak tym razem coś mnie zaskoczyło, kiedy chciałam zrobić kanapki i herbatę. Na blacie w kuchni leżała kartka, której na pewno tam nie zostawiałam. Zwykła biała kartka A4, taka jakich używa się do drukarki. Jakich ja też używałam. Co dziwne, nie było jej tam też, kiedy schodziłam o piątej, żeby zgasić w światło. A przynajmniej ja jej nie zauważyłam. Ale przecież zawsze zwracałam uwagę na to, co gdzie kładę. No i w domu nie było nikogo poza mną. Ponieważ blat był mi potrzebny, chciałam odłożyć tę kartkę na biurko, ale wtedy zobaczyłam, że z drugiej strony było coś napisane. Duże i dość kształtne litery, napisane niebieskim długopisem, układały się w jedno krótkie, ale jakże przerażające zdanie...
NIE ZAMKNĘŁAŚ DRZWI
W panice upuściłam kartkę i zaczęłam się rozglądać po kuchni. Potem podbiegłam do drzwi wejściowych. Rzeczywiście nie były zamknięte na klucz. Zamknęłam je, choć o tej porze i po fakcie to już było bez sensu. Z sercem bijącym jak szalone podniosłam kartkę i usiadłam z nią na kanapie, żeby się przyjrzeć. Zwykła biała kartka, jakich i ja używałam do drukarki. I zwykły niebieski długopis, jakich pełno. U mnie na biurku też. Pobiegłam do pokoju, który służył mi za domowe biuro i miejsce pracy. Mój laptop leżał na miejscu, notatnik też. Długopisy w biurkowym stojaku wyglądały tak, jak je zostawiłam poprzedniego dnia.
W końcu uznałam, że ktoś z rodziny czy znajomych zrobił sobie ze mnie żart. Obstawiałam tatę bo on miewał takie głupie pomysły. I zawsze powtarzał mi po milion razy, żebym zamykała drzwi, „bo nigdy nie wiadomo". Tak, to na pewno on – uznałam w końcu i jeszcze raz upewniwszy się, że drzwi są zamknięte, wróciłam do szykowania śniadania, a potem spokojnie usiadłam do pracy.
^^^^
Moi Drodzy, przedstawiam Wam prolog historii. W końcu mogę spokojnie usiąść do jej napisania. Na razie nie liczyłabym na regularną publikację, ale przywrócę Rozdział I i postaram się coś wrzucać raz w tygodniu, do czasu aż skończę pisanie. Czekacie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro