I.8.
Obudził mnie szelest. Było zupełnie ciemno, ale byłam pewna, że coś usłyszałam. Przykryłam się mocniej kołdrą, marząc tylko o tym, żeby to mi się wydawało. Proszę, błagam, niech to będzie kot, mysz, ptak albo cokolwiek innego!
Nie miałam ochoty schodzić na dół i tego sprawdzać. Co gorsze, musiałam zostawić telefon na dole albo w łazience, bo jak na złość nie miałam go przy sobie. Nawet nie mam jak wezwać pomocy – pomyślałam zdesperowana, drżąc pod przykryciem. Bynajmniej nie z zimna. Ze strachu.
Kiedy wynurzyłam głowę spod kołdry, próbując dosłyszeć cokolwiek, w domu było już zupełnie cicho. I nagle drzwi mojej sypialni się otworzyły.
Zamarłam ze strachu, kiedy całkowicie czarna postać przemknęła w stronę mojego łóżka. To był, kurna, jakiś pieprzony ninja. Poruszał się prawie bezszelestnie, był calutki w czerni, łącznie z dłońmi, nawet twarz miał zasłoniętą. Ze strachu bałam się nawet oddychać, ale miałam niejasne przeczucie, że ten typ doskonale wiedział, gdzie jestem, bo zwrócił się szybko przodem w kierunku łóżka. A potem bardzo powoli podszedł i stanął na wprost. Miałam dwie, może trzy opcje. Albo leżeć cicho i udawać, że śpię, a potem zaatakować go z zaskoczenia, jeśli się zbliży jeszcze bardziej, albo drzeć się wniebogłosy, licząc na to, że któryś z sąsiadów coś usłyszy, na co były raczej marne szanse, bo na oknach miałam rolety, a do najbliższego domu było ze dwadzieścia metrów. I to nie był dom Karola, tylko starszego małżeństwa po drugiej stronie. Ten jego stał jeszcze dalej. Taka zaleta i wada dużych podmiejskich działek. Mogłam też spróbować wymknąć się z sypialni i uciec, licząc na to, że znam swój dom lepiej od niego. Wtedy jednak musiałabym biec na boso i w piżamie, a była przecież listopadowa noc.
Żadna opcja nie dawała gwarancji sukcesu. Musiałam się liczyć z tym, że skoro obcy zamaskowany facet dotarł aż do mojej sypialni, to mogą być moje ostatnie chwile. No i się wydałam. Nie powstrzymałam łez i szlochu. Włamywacz stał przez chwilę zdezorientowany. Wyglądał, jakby nie wiedział, co zrobić. To nie trwało jednak długo, bo zaraz po prostu uciekł z mojej sypialni, a potem usłyszałam trzask zamykanych za nim drzwi wejściowych. Czyli przez drzwi wszedł. Znowu zostawiłam otwarte! Miałam ochotę strzelić sobie w twarz za własną głupotę. Jak można być tak nierozważnym?
Przez chwilę biłam się z myślami. Zejść na dół i zamknąć te cholerne drzwi, czy jednak zostać do rana tu, gdzie ciepło i bezpiecznie? Ostatecznie zdecydowałam się zostać w łóżku, przypuszczając, że włamywacz i tak nie wróci. Pewnie się nie spodziewał, że zacznę ryczeć – pomyślałam ze wstydem. A mogłam mu pokazać, gdzie raki zimują.
Mimo że pod kołdrą było mi gorąco, sen nie wrócił, choć się starałam z całych sił, zaciskając oczy i licząc barany. Jeden z nich musiał mieć moje rysy twarzy, bo nie mogłam na niego patrzeć. W końcu poddałam się i postanowiłam wstać. Poszłam do łazienki, gdzie z ulgą znalazłam mój telefon. Była szósta rano. No to się wyspałam w niedzielę – westchnęłam, schodząc ostrożnie po schodach. Wszystko było jednak w normie. Drzwi zamknięte, choć nie na zamek. Szybko to naprawiłam. Trochę poniewczasie, ale lepiej późno niż za późno. Potem podniosłam rolety w kuchni i zobaczyłam na blacie kartkę. Tym razem wiadomość nakreślona niebieskim długopisem była trochę dłuższa niż te poprzednie:
A JEDNAK NIE ZAMKNĘŁAŚ TYCH DRZWI! CO MAM ZROBIĆ, ŻEBYŚ ZACZĘLA W KOŃCU DBAĆ O SWOJE BEZPIECZEŃSTWO? CZY PRZEKRĘCENIE ZAMKA KOSZTUJE AŻ TYLE WYSIŁKU?! WRÓCĘ TU JESZCZE I JAK ZNOWU NIE BĘDĄ ZAMKNIĘTE, BĘDZIE KARA.
No dobra, może i jestem pokręcona, ale ta wiadomość i wcale nieukryta w niej groźba, zamiast spowodować ciarki ze strachu, wywołała we mnie uderzenie gorąca i podniecenie. Wyobraźnia podpowiadała mi, że kara, o której wspomniał włamywacz, będzie... ekscytująca. Może naczytałam się za dużo erotyków ostatnimi czasy, ale takiego z ninją w sypialni jeszcze nie było. A to mógłby być hit!
Zdurniałaś, Karolino? – Znowu powinnam sobie trzasnąć w czoło. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba było zrobić po tym incydencie, powinien być telefon na policję, a nie wyobrażanie sobie kary z rąk seksownego włamywacza. Bo to udało mi się dostrzec. Facet był niesamowicie zbudowany, a jego trykocik bardzo miał na czym się opinać w pewnym strategicznym miejscu. Nawet jeśli miał wszystko zasłonięte i nie było widać jego twarzy, kolory skóry czy włosów, budową ciała nadrabiał wszystko, co niewidoczne.
Kiedy już udało mi się doprowadzić do porządku kosmate myśli, ubrałam się, a potem rozpaliłam w piecu, bo poranny chłód był zbyt dotkliwy. Następnie zrobiłam sobie herbatę i śniadanie. Jeszcze raz rozważyłam telefon na policję, ale coś mi mówiło, że za niezamykanie drzwi na noc dostałabym raczej opiernicz. To znaczy, pouczenie. A nie realną pomoc.
Coś nie zgadzało mi się też w tych wiadomościach. Te pierwsze i ta ostatnia były pisane długopisem i dotyczyły wyłącznie kwestii zamykania, a raczej niezamykania przeze mnie drzwi. To dlatego najpierw podejrzewałam tatę. Nie było w nich ukrytych gróźb. A ta ostatnia, nawet jeśli była w niej groźba, nie była ona... groźna. Bo co, kurna, klapsa mi da? Wyglądało na to, że ten ktoś się raczej o mnie troszczył, co samo w sobie było absurdalne. Za to tamta kartka w kopercie była wydrukowana. I adres na kopercie też. I przyszła pocztą. A to wskazywałoby na fakt, że prześladowcy nie było u mnie w domu. Jeszcze. I przekaz był ewidentnie agresywny. A wiadomość przez Messenger w zasadzie potwierdzała tę teorię. Ktoś chciał mnie zastraszyć, ale na odległość.
Rozważając tak różnice między tymi wiadomościami, doszłam do wniosku, że niepotrzebnie je łączyłam, bo to mógł być zupełny przypadek. W sumie możliwe było również, że ktoś próbuje mnie zmanipulować dla swoich celów, ale nie potrafiłam tego stwierdzić na pewno. Jednym z pierwszych postanowień, jakie podjęłam tego dnia, było zamykanie drzwi na noc. Niby norma, ale jak widać nie dla wszystkich. I wtedy zobaczymy, co dalej.
Po śniadaniu postanowiłam się przejść i przy okazji zajrzeć do Ramzesa u rodziców. Wiedziałam, że wracają dopiero wieczorem, więc kocurowi przyda się świeża woda, karma i odrobina towarzystwa. U nich na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Kot przywitał mnie radośnie z podniesionym ogonem, ocierając się o moje nogi, i głośnym mruczeniem zaakcentował fakt nakładania mu mokrej karmy do miski. Zupełnie jakby mówił: „No! To rozumiem". Po jedzeniu wskoczył mi na kolana i dał się jeszcze pogłaskać. Zaskakująco dobrze mi się siedziało w fotelu taty z mruczącym kocim faraonem na kolanach. Czułam się bezpiecznie.
W końcu musiałam jednak wracać do siebie. Pożegnałam się z futrzakiem, a potem zamknęłam dom rodziców na klucz i spokojnym spacerem skierowałam się w stronę Bobrzyńca. Po drodze mijałam się z ludźmi wracającymi z kościoła, z niedzielnymi spacerowiczami i uprawiającymi amatorsko biegi albo nordic walking. Wszyscy byli zajęci i wydawali się radośni. Mało kto szedł sam jak ja. Po raz kolejny doszłam do wniosku, że wzięcie psa będzie dobrą decyzją. Towarzystwo do spacerów, obrona przed niechcianymi gośćmi... i pomoc Karola były mile widziane. Poza tym nie zamierzałam się tak łatwo dać wykurzyć z mojej wymarzonej samotni.
^^^^
Kochani! Dawno nie było Karoliny i jej niezamkniętych drzwi ;-) Tak się kończy Rozdział I. Tak jak obiecałam, biorę się za regularną publikację. Na razie rozdział na tydzień, ale postaram się przyspieszyć z pisaniem, żebyście jak najszybciej dostali całość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro