Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.4.

 W sobotę rano wstałam sama, bo nigdy nie ustawiałam budzika w weekendy. Było koło dziewiątej i na zewnątrz już na szczęście zupełnie jasno, a co jeszcze lepsze, pojawiło się jakieś słońce. Ostrożnie zeszłam po schodach i zobaczyłam na szafce w przedpokoju dwie koperty. Tę z umową, którą miałam dziś wysłać, i drugą, która czekała na otwarcie od wczoraj.

Najpierw śniadanie – zdecydowałam jednak, czując uporczywe burczenie w brzuchu. Położyłam kopertę na blacie w kuchni, na którym – jak stwierdziłam z ulgą – nie było żadnej kartki.

Kiedy parówki zapiekane z żółtym serem już przyjemnie grzały mój żołądek od środka, postanowiłam otworzyć drugi list.

To nie był rachunek. Ani zawiadomienie. Ani żadna irytująca reklama. W kopercie, na której nie było nadawcy, była złożona na cztery biała kartka. Drżącymi rękami rozłożyłam kartkę, na której nadrukowane było jedno zdanie:

DORWĘ CIĘ, SUKO

Upuściłam kartkę i się rozpłakałam. To nie były jakieś tam niewinne żarty o niezamykaniu drzwi. To była anonimowa groźba zawarta w jednym zdaniu. W dodatku nie była napisana odręcznie, co pomogłoby zidentyfikować sprawcę, jak w przypadku tamtych kartek, ale wydrukowana, podobnie jak koperta. W jednej chwili pożałowałam, że spaliłam tamte kartki, zamiast je zachować jako dowód. Słabo to wyszło.

Ale dlaczego ja??? – zastanowiłam się. Jeśli ktokolwiek mógł powiedzieć o sobie, że żyje tak, żeby nie mieć wrogów, to na pewno byłam to ja. Nie licząc incydentu z Dorianem, który nie od razu zrozumiał, że zerwanie zaręczyn oznacza definitywny koniec i brak możliwości powrotu, nie miałam konfliktów z nikim. Byłego wykluczyłam od razu. Jakiś rok po zakończeniu naszego związku dał sobie spokój z nachodzeniem mnie. Ostatnim jego wybrykiem było właśnie nasłanie na mnie skarbówki rok temu. Oczywiście nie ugrał na tym nic poza tym, że zajął mi trochę czasu, bo musiałam donosić wszystkie faktury, wyciąg z konta i potwierdzenia przelewów do urzędu. Potem przeniosłam się do Bobrzyńca i pewnie nawet nie wiedział już, gdzie mieszkam. To musiał być ktoś inny. I to było jeszcze straszniejsze. W końcu znany wróg jest lepszy niż nieznany. A przynajmniej mniej zły.

Kiedy uspokoiłam się już na tyle, żeby móc wyjść z domu, zabrałam ze sobą list do wysłania, który wrzuciłam do torebki-plecaczka, ubrałam się ciepło i wygodnie, jak na długi spacer, i wyszłam w stronę centrum.

Droga do domu moich rodziców była w miarę prosta i zajmowała około pół godziny spaceru spokojnym tempem. Zaskakująco, po drodze nikogo nie spotkałam. Minęłam w sumie trzy osoby i żadnej nie znałam, choć przecież wychowałam się w tej okolicy.

Na miejscu nakarmiłam Ramzesa, rozejrzałam się po domu, czy wszystko było na swoim miejscu i nie stwierdziwszy problemów usiadłam w fotelu taty. Znowu zachciało mi się płakać. To było niewiarygodne, jak bardzo zwykła kartka z jednym zdaniem może zburzyć poczucie bezpieczeństwa. Żarty żartami, ale byłam już pewna, że mój tata nie napisałby czegoś takiego tylko po to, żeby mnie nastraszyć i skłonić do zamykania drzwi. Pozostało mi upewnić się, czy poprzednie kartki nie pochodziły od niego. Byle dyskretnie, żeby naprawdę nie zaczął się martwić.

Ramzes wskoczył mi na kolana i zaczął się łasić. Przełknęłam łzy i oddałam mu pieszczotę.

– Dzięki, kotku. Tego mi było trzeba – powiedziałam, gładząc gładki czarny łebek i lśniący grzbiet.

– Mrrr – odpowiedział kocur. Widać było, że tęsknił za towarzystwem, pozostawiony sam na weekend. Tylko kiedy Krzysiek przychodził do rodziców z dziećmi, futrzak się chował. Dwuletni Michał i czteroletnia Tosia skutecznie odstraszali zwierzaka swoimi piskami i bieganiem w kółko. Ramzes był za stary na zabawy z dziećmi. Potrzebował wygody.

Zanim wyszłam, zostawiłam mu jeszcze w misce wodę i karmę, wymieniłam żwirek w kuwecie i sprawdziłam wszystkie okna w domu rodziców. Potem napisałam SMS-a do mamy, że u nich wszystko w porządku, zamknęłam za sobą drzwi i, upewniwszy się, że na pewno są dobrze zaryglowane, poszłam na pocztę.

Nadanie listu zajęło mi mnóstwo czasu, bo jak to w sobotę przed południem, kolejka była spora, nawet w takim małym oddziale. Kiedy już podałam kopertę pracownicy poczty i zobaczyłam, jak przybija stempel, wpadł mi pewien pomysł.

– Przepraszam, a czy po stemplu pocztowym można poznać, gdzie został nadany list? – spytałam.

– Oczywiście – odparła kobieta. – Na każdym stemplu ma pani nazwę miejscowości i datę nadania.

– A jeśli w danej miejscowości jest więcej niż jeden oddział poczty?

– Wtedy ma numer. Nie ma dwóch takich samych stempli – pouczyła mnie. – Czy coś jeszcze? – spytała, podając mi potwierdzenie nadania listy poleconego.

– Nie, dziękuję – odparłam. Zdążyłam zauważyć, że stempel, którym podbiła mój list, miał nazwę „Bobrzyn 3", a to oznaczało, że w mieście były przynajmniej trzy placówki pocztowe. Postanowiłam wrócić do domu i sprawdzić, z jakiej poczty został nadany ten podejrzany list, który przyniósł mi wczoraj listonosz.

Wracając, zamiast cieszyć się słońcem, śpieszyłam się, żeby sprawdzić ten trop. Musiałam naprawdę zasuwać, bo kiedy byłam już w Bobrzyńcu, ktoś do mnie podbiegł.

– Gdzie się tak śpieszysz, Karolino? – usłyszałam głos, więc zwolniłam i obróciłam się tam, skąd dochodził. Biegacz akurat zrównał się ze mną i też zwolnił. To był mój nowy sąsiad, Karol.

– W zasadzie nigdzie. – Musiałam przyznać. – Po prostu wracam do domu i... – Nie wiedziałam, co dodać, więc urwałam.

– A ja już myślałem, że robisz mi konkurencję – zachichotał.

– W bieganiu? – zdziwiłam się. – A w życiu! Ja nie biegam. Co najwyżej spaceruję.

– To może pospacerujemy razem? – spytał z uprzejmym uśmiechem. – Ja w zasadzie już dziś zrobiłem swoje kilometry.

– Jesteś sportowcem? – spytałam, bo to jedyne, co mi przyszło do głowy, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy w zimowym stroju do biegania.

– Nie. – Znowu zachichotał. – Ale w pracy muszę zachować sprawność fizyczną.

– A co robisz zawodowo, jeśli mogę spytać?

– A ty mi powiesz, czym się zajmujesz? – odbił pytanie.

– Jasne, ale to nic ciekawego.

– To znaczy?

– Jestem tłumaczką. Moje portfolio...

– Zaczekaj! – przerwał mi. – Nie wolałabyś mi tego opowiedzieć przy kawie? Mój ekspres robi świetne espresso. A dla miłośników mleka nawet cappuccino. – Spojrzał na mnie zachęcająco.

Miałam mieszane uczucia. Owszem, Karol był przystojny i wydawał się interesujący, ale w sytuacji kiedy ktoś mi groził, spotkanie z obcym facetem, zwłaszcza w jego domu, nie wydawało mi się bezpieczną opcją.

– Hej, wyglądasz na tak przerażoną, jakbym ci zaproponował co najmniej jakąś orgię z mordem rytualnym, a nie kawę po sąsiedzku – zażartował. – Spokojnie, jeśli nie chcesz, to bez przymusu. Sam wypiję. – Wystawił do mnie język.

Parsknęłam śmiechem, bo w jego ustach i powiedziane tym tonem, to faktycznie zabrzmiało niedorzecznie. Poza tym ja naprawdę byłam ciekawa, czym się zajmuje mój wysportowany sąsiad. Mój nieprzyzwoicie przystojny sąsiad, powinnam dodać. A to niestety nie wróżyło nic dobrego.

– No więc, jaka decyzja? – spytał, uśmiechając się przyjaźnie.

No, Karolino, zachowaj się jak dorosła kobieta, a nie jakaś dzikuska. Jak się tak boisz, że w piwnicy ma średniowieczną salę tortur, zaproś go do siebie.

– Mówię „tak" dla kawy, ale... – Tu jego uśmiech zastąpiło pełne napięcia oczekiwanie. – To ja zapraszam cię do siebie. Przyjmujesz?

Karol znowu się uśmiechnął.

– Przyjmuję zaproszenie, sąsiadko.



^^^^

Miłego dnia! :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro