Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Wielu może cieszyłoby się z powodu tego, że mogli zobaczyć się z innymi ludźmi, pogadać, poznać kogoś nowego, ale nie ja. Zwłaszcza, że były to chrzciny u sąsiadów, z którymi widzieliśmy się może raptem z trzy razy. Wolałabym zdecydowanie bardziej spędzić dzień na czytaniu książki, albo nawet przy pracach domowych, niż siedzieć bezczynnie przy stole i słuchać opowieści jak to było x lat temu, albo co się stało z kuzynem szwagra ciotki Tekli. Zajmowanie się nie moimi dziećmi też nie należało do czegoś, czym chciałam zająć swój czas. Dorośli w pewnym sensie tracili rozum, gdy oddawali swojego małego skarbka pod czyjąś opiekę. Wystarczyło, żeby się rozpłakał, a od razu wrogie spojrzenia padały na mnie, tak jakbym zrobił coś, co wywołało w nim taką reakcję.

Ale ja nie miałam nic do gadania, bo przecież nie przyszłam z partnerem, którego w takim wieku powinnam już mieć. A najlepiej powinnam już chodzić z brzuchem, uśmiechnięta od ucha do ucha, że mam chwilę spokoju, zanim pojawią się pytania: "A kiedy drugie?", "A kiedy chłopiec?", "Kiedy dziewczynka?"

Siedziałam zatem, doglądając blisko dziesiątki ganiających się dzieci i co jakiś czas zerkałam na kelnerki, wymieniające puste butelki na pełne. Byłam przekonana, że jako bardzo wierzący dołączyli do miesiąca abstynencji, do którego gorliwie namawiał ksiądz przez ostatnie tygodnie. I o tyle, o ile inni mnie w tej kwestii w zasadzie nie obchodzili, o tyle patrzenie jak Adam czerwienieje na twarzy, nie odpuszczając sobie ani jednej kolejki, co kilka chwil wymieniałam zaniepokojone spojrzenia z mamą, starającą się go opamiętać szarpaniem za koszulę.

Kiedy wracał do domu i wypijał kilka piw, w zasadzie nic takiego się nie działo, ale... po takiej ilości wódki, obie bałyśmy się, że wszystko wróci. A wtedy te wszystkie zasady, które wbrew sobie przestrzegamy dla świętego spokoju, nie wystarczy.

***

Gdyby nie dobroć mojej siostry, pewnie wracalibyśmy piechotą kilkanaście kilometrów, siłując się z pijanym i na dokładkę agresywnym Adamem.

Naprawdę cieszyłam się, że mogłam usiąść z przodu i nie musiałam na niego patrzeć. Budził we mnie bardzo sprzeczne emocje, bo gdy się nas nie czepiał oraz nie pił, wszystko było w najlepszym porządku. To alkohol robił z niego potwora, a on nie potrafił go sobie odmówić.

- Kiedyś... to ojciec wybierał córce męża... - Zaczął coś bełkotać. Czułam, że mówił do mnie i chyba się w tym zakresie nie myliłam. - To był... bardzo... dobry zwyczaj... Bo baby bez bolca...

- Ciii... Przestań. - Przerwała mu Ewa.

- Co mam przestać?! Wychowałaś takie dziwadło, którego nikt nie chce wziąć! Ania w jej wieku miała już za sobą kilka związków i była zaręczona... - Nie dawał się uciszyć.

- Nie słuchaj go - odezwała się do mnie szeptem siostra. - Żyj tak jak czujesz i nie zmuszaj się do niczego - dodała, a ja zaczęłam żałować, że, gdy pojechaliśmy do niej na urodziny, nie zwierzyłam jej się z tego co prawie zrobił Norbert. 

Może wtedy nie czułabym się tak okropnie i... potrafiła wyrzucić z głowy myśl, że faceci myślą tylko o jednym. Ona pewnie, by mnie zrozumiała. Zwłaszcza, że chyba była w szczęśliwa...

- Jak ty się wyrażasz?! Zdania ojca nie szanujesz?!

- Szanuję - odpowiedziała, żeby tylko się uspokoił, aż w końcu wjechała na podjazd.

- Dziękujemy Aniu - powiedziała Ewa, a ja chciałam jak najszybciej znaleźć się u siebie w pokoju.

Jednak najpierw musiałam zabrać od mamy drzemiącego Konrada, aby ona mogła zająć się ledwie stojącym ojcem.

Dlatego również między innymi nienawidziłam imprez zakrapianych alkoholem.

Choć może, gdybym to ja się tak upiła, to bawiłabym się świetnie. Ale raczej nie, zważywszy na to jakie manto, za taką akcję dostała Anna po swojej osiemnastce ze znajomymi.

Ledwie zdołałam położyć Konrada, gdy w pokoju zjawiła się Ewa i zaczęła go przebierać, więc wreszcie mogłam uciec do swojego pokoju, a potem płakać w poduszkę do rana.

Jednak zdążyłam ledwie wejść na górę, gdy zostałam gwałtownie przyparta do ściany.

- Gdzie mi uciekłaś, Ewuś? - zapytał ochryple i zaczął mnie obmacywać, jakby pomylił mnie z mamą.

- Puść mnie! - Pisnęłam, usiłując wyrwać się z jego rąk, ale był zdecydowanie silniejszy, a moje szarpanie, wyraźnie mu się nie spodobało.

- Przestań wierzgać! - wrzasnął wściekle, miotając mną w bok, na co wpadłam na niedużą komodę.

Syknęłam z bólu, po czym instynktownie zaczęłam masować bolący bok. Przez to wszystko zaczęło mi się dodatkowo kręcić w głowie, ale szybko odzyskałam kontakt ze światem, gdy poczułam jak próbował podciągnąć moją sukienkę. Zaczęłam się znów szarpać, za co zostałam spoliczkowana.

- Zostaw ją! - Ewa zaczęła okładać Adama rękami, a ja dysząc ciężko i nie potrafiąc opanować szybkiego bicia serca, zaczęłam się cofać pod swoje drzwi.

Ją również uderzył w twarz, ale kiedy spojrzał po nas, chyba dotarło do niego co zrobił, więc ruszył chwiejnym krokiem w kierunku sypialni.

Ja tymczasem poderwałam się na równe nogi i pospiesznie weszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam z pod łóżka walizkę, aby zaraz pospiesznie zacząć zapełniać ją ubraniami i wszystkim co było moja.

To przelało czarę goryczy... Tego już było dla mnie zdecydowanie za wiele. Ta myśl, że wepchnął mi ręce pod sukienkę, że prawie...

- Nic ci nie jest? - Do  pokoju niepewnie zajrzała Ewa, ale wyraźnie nie spodziewała się zastać mnie, pakującej się pospiesznie.

- Wyprowadzam się - oznajmiłam tak pewnie, że sama nie potrafiłabym ze sobą dyskutować, nad tym oświadczeniem.

Moje ręce trzęsły się ze strachu oraz bólu, który promieniował coraz mocniej na całym ciele, ale zapięłam walizkę i chwyciłam telefon w ręce.

Nie powiem. Było mi żal. Zwłaszcza, gdy zobaczyłam Ewę, siedzącą kompletnie zapłakaną. Wyglądała na zagubioną i... tak jakby jej świat właśnie zaczął się znów sypać. Jednak ja już dłużej nie potrafiłam brać udziału w tym cyrku.

- Kocham was, ale muszę - powiedziałam na odchodne, po czym natychmiast wyszłam, aby nie zmienić zdania.

***

- T-tak? Kto mówi? - Ziewnęła przeciągle.

- Emi?

- Boże! Kora? Ty płaczesz? Co się stało?

- Jadę do Szczecina. I to chyba już na zawsze - powiedziałam, nie przestając płakać.

- Co? Co się stało?

- Nie chcę teraz o tym mówić. Mogę się u was zatrzymać?

- Znaczy... bo... Jasne...

- Nie chcę sprawiać problemu. Wiem, że jest późno...

- Jakiego problemu? Nie żartuj sobie. Kiedy będziesz na dworcu według rozkładu?

- O ile nie będzie opóźnień, a na to nie liczę, to gdzieś koło dziewiątej rano.

- Jasne. Dobrze. Przyślę po ciebie Gabriela.

- Emi... to nie jest dobry moment.

- To nie dlatego, że zamierzam was swatać - oznajmiła oburzona. - Po prostu on cię odbierze i przywiezie, okej?

- Nawet nie wiem jak wygląda - jęknęłam żałośnie.

- Jak typowy Włoch. - Zaśmiała się niemrawo. - Rozpoznasz. Tylko jedno takie ciacho, będzie czekało na peronie, więc się nie bój.

- Dziękuję Emi. Jestem twoją dłużniczką.

- Daj spokój! Na tym polega przyjaźń. Niczym się nie denerwuj. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze i nie jesteś sama. Pomożemy ci.

- Dziękuję - szepnęłam i wreszcie poczułam niewysłowioną ulgę.

Tak jakbym wreszcie zrzuciła ten cholernie ciężki, uwierający mnie łańcuch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro