Anatidefobia
Treść zadania:
Cierpisz na anatidefobię - lęk przed byciem obserwowanym przez kaczki. Na pierwszej randce z obiektem twoich westchnień nagle dostajesz ataku paniki. Próbujesz opanować strach, ale na próżno...
Słowa obowiązkowe:
bezprecedensowy, notabene, skrzętny
Słowa zakazane: strach, randka
Limit słów: 450-650
Moja wersja ;)
— Ała! — krzyknęłam, po kolejnym zderzeniu ze ścianą autobusu.
Kierowca chyba naprawdę chce, nas wszystkich porządnie pobijać.
Nie to, nie jego wina, tylko moja. Od rana nie potrafię utrzymać pionu. Kto, jednak byłby na moim miejscu spokojny? Bezprecedensowa szansa, nie możesz jej zmarnować, przecież Filip, notabene najprzystojniejszy chłopak, cię zaprosił, mówili wszyscy.
Te komentarze wystarczająco mnie stresowały, ale mogłabym to jakoś przeżyć. Gdyby tylko on, nie miał takich głupich pomysłów.
Powiedzcie mi, kto normalny zaprasza dziewczynę do parku? Zacznijmy od tego, po co w ogóle tam iść? Gdy tylko pomyślę o tych setkach par oczu, przeszywających moją duszę, robi mi się nie dobrze. Będą tam wszędzie. Pomimo tego, nie mogę mu pokazać, że się ich boję. Co by o mnie pomyślał, gdybym spanikowała z powodu... kaczki. Tak boję się patrzących na mnie kaczek i co z tego.
Każdy myśli, że mam jakąś paranoję, ale one wręcz zostały stworzone do szpiegowania. Potrafią latać, chodzić oraz pływać, żaden teren im niestraszny. Kto wie, może nawet teraz, gdzieś w autobusie siedzi skrzętnie ukryta kaczka.
Koniec, nie myśl o tym. Cokolwiek się nie stanie, zachowam spokój. Zresztą, chyba za chwilę będzie moja stacja.
Podekscytowana wyjrzałam przez okno. Na horyzoncie mogłam dojrzeć jego sylwetkę. Stał tam w swoich najlepszych ubraniach, a w rękach trzymał bukiet róż. Całość dopełniały piękne, lśniące w słońcu, blond włosy, w których wyglądał wręcz, jak... kaczuszka.
Nie, nie myśl o tych piekielnych stworzeniach. Teraz skup się, na wyjściu z autobusu z chociaż odrobiną gracji.
Z zamyślenia wyrwało mnie ostre hamowanie kierowcy, przez które od razu poleciałam do tyłu i prawie upadłam na podłogę. Chciałam znów zacząć na niego narzekać, ale w tym momencie zrozumiałam, że to moja stacja.
Wybiegłam stamtąd, jak oszalała. Z powodu mojego roztargnienia, potknęłam się o czyjąś torbę, stojącą w przejściu. Czułam jak lecę w dół i tylko czekałam na mocne uderzenie, jednak zamiast spodziewanego bólu, poczułam ciepły uścisk.
To był Filip, złapał mnie powietrzu.
— Musisz trochę bardziej uważać — powiedział rozbawiony, po czym postawił mnie na ziemi.
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co powiedzieć, ale na szczęście, on odezwał się pierwszy.
— O właśnie, zapomniałbym. — Schylił się i podniósł z ziemi poturbowane kwiaty. — Trochę się zniszczyły, ale wolałem poświęcić bukiet, niż ciebie. Chyba dobrze wybrałem.
— Najlepiej.
— W takim razie chodźmy. — Podał mi kwiaty, a następnie złapał mnie za rękę.
W chwili, gdy szliśmy tak, wszystkie moje lęki nagle zniknęły. Słuchałam, co mówił, czasem wspominałam coś o sobie. Patrzyłam w jego głębokie, niebieskie oczy, a cały świat zanikał. Byliśmy tam razem, sami, a wszystko inne zdawało się nie istnieć. Nagle, jednak Filip puścił moją rękę.
— Mam dla ciebie niespodziankę — powiedział radośnie.
— Jaką?
— Wczoraj zwiedziłem cały ten park, w poszukiwaniu miejsca z idealnym widokiem.
— Widokiem, na co?
— Kwa!
Serce mi szybciej zabiło. Nie to, niemożliwe. Musiałam się przesłyszeć. Niepewnie odwróciłam głowę.
Moje najgorsze obawy się spełniły. Tuż przy brzegu rzeki siedziała kaczka. Wlepiała ona we mnie swoje puste, czarne oczy. Jej wzrok przeszywał moją duszę, serce oraz myśli. Nie mogłam nic przed nią ukryć.
Narastający wciąż lęk, zacisnął swoje szpony wokół mojego gardła, utrudniając każdy oddech. Złapał za serce i wpoił w nie zimną truciznę, wywołującą drżenie rąk, które powoli opanowywało całe ciało. W głowie kołatało się milion różnych myśli, z których połowa próbowała zachować pozory spokoju, a druga pragnęła uciec jak najdalej stąd.
— Wszystko dobrze, strasznie zbladłaś? — zapytał zmartwiony Filip.
— T-t-tak. — Muszę się uspokoić. — Po prostu, trochę zakręciło mi się w głowie.
— Ten słodki widok cię uleczy.
Zza krzaków wyłoniło się stado kaczuszek.
— Aaa! To się rozmnaża! — wrzasnęłam.
Co!?
Szlag, czy ja to powiedziałam to na głos?
— Po prostu chodźmy stąd.
W tym momencie już całkowicie straciłam nad sobą kontrolę. Chciałam tylko stamtąd uciec, choćby sama. Świat wirował, nie wiedziałam dokąd mam uciekać.
One są wszędzie!
Znajdą mnie!
Nie ukryje się!
— Kwa!
Zemdlałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro