Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

xii. powrót


            Zanim się zorientowałam, nastał poniedziałkowy poranek. Nieprzerwanie naciskałam przycisk drzemki, dopóki nie wybiła 7:45 i nie uświadomiłam sobie, że muszę być w szkole za piętnaście minut.

Powoli zrzuciłam z siebie kołdrę i postawiłam nogi na chłodnych panelach. Narzuciłam na siebie bluzę z kapturem, która leżała na podłodze i zostawiłam szare dresy, w których spałam. Złapałam jeszcze Vansy i wyruszyłam w drogę do sześciu godzin śmierci.

Kiedy dotarłam na miejsce, Diana i Ruby już czekały przy mojej szafce.

— Ania! — zawołała blondynka, zwracając tym samym uwagę drugiej dziewczyny.

Nic nie odpowiedziała, a zamiast tego jedynie wymusiłam uśmiech i zaczęłam wyjmować książki.

— Jak się masz? — spytała Diana głosem, który zawsze mnie pocieszał. Trzasnęłam drzwiczkami szafki.

— Jak myślisz? Zostaw mnie w spokoju — odparłam i przepchnęłam się pomiędzy nimi.

Kiedy tylko skręciłam za rogiem, wpadłam na nikogo innego, jak na Gilberta Blythe'a.

— Ania! Bardzo przepraszam. — Spanikował.

— Nic się nie stało. Muszę już iść — powiedziałam i zaczęłam odchodzić, ale chłopak szybko pociągnął mnie za ramie.

— Możesz ze mną porozmawiać. Co się dzieje? — zapytał, używając podobnego tonu głosu, jak ten Diany.

— Dlaczego wszyscy pytają, co się dzieje, jakby nie mieli pieprzonego pojęcia?! Cholera, po prostu zejdź mi z drogi. — Odepchnęłam go od siebie.

Reszta dziewczyn nawet do mnie nie podeszła — pewnie Ruby i Diana im tego odradziły. Nawet Jerry trzymał się ode mnie z daleka. W końcu dotarłam do sali pięć minut przed lekcją, kiedy ktoś stanął obok mnie.

— Ania — odezwał się naprawdę pocieszający głos.

Podniosłam wzrok, by ujrzeć Billy'ego Andrewsa.

— Hej, Billy.

Uśmiechnął się i zajął miejsce obok mnie.

— Czujesz się już lepiej?

Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad jego pytaniem. Tak i nie. Bardzo cierpiałam i wyżywałam się na ludziach, ale byłam już mniej smutna.

— Chyba tak, a przynajmniej zaczynam. — Posłałam mu delikatny uśmiech.

Popatrzyłam na drzwi za mną, by ujrzeć, jak Diana, Józia, Karol i Gilbert na nas patrzą. Wywróciłam oczami, po czym ponownie odwróciłam się do przodu.

— Ludzie nie mogą zostawić mnie w spokoju. — Mój głos był przesiąknięty gniewem.

— Wiem, ale Aniu, to oznacza, że im zależy. Chcą upewnić się, że wszystko z tobą dobrze, ale nie rozumieją, jak bardzo cierpisz — wyjaśnił.

Westchnęłam i skinęłam głową.

— Masz rację. Po prostu ciężko mi z nimi rozmawiać.

— Nie spiesz się, ale przynajmniej ich od siebie nie odpychaj.

Popatrzyłam na niego.

— Dziękuję, Billy. — Przyciągnęłam go do uścisku, który natychmiast odwzajemnił.

— Zawsze, Aniu.

Lekcja się rozpoczęła, a ja ruszyłam zająć miejsce, które zostało mi przypisane pierwszego dnia, tuż obok Gilberta.

— Hej. — Westchnęłam.

Jego szczęka była zaciśnięta.

— Cześć. — Wydawał się cichy i nie byłam pewna dlaczego.

Chciałam zapytać go, co się stało, ale nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję. Po lekcji ponownie spróbowałam nawiązać rozmowę z Gilem, ale on wręcz ode mnie odbiegł. Postanowiłam odpuścić i spotkałam się z Di, byśmy razem mogły pójść na kolejną lekcję.

— Zawsze próbował ze mną porozmawiać, a teraz... Zachował się, jakbyśmy byli wrogami — zwierzyłam się mojej najlepszej przyjaciółce.

— No cóż... Byłaś sama z Billym Andrewsem.

Skołowana uniosłam brew.

— Co z tego? To mój przyjaciel! Ktoś, z kim mogę porozmawiać. — Pokręciłam głową. — Cokolwiek. Niech Gilbert sam radzi sobie ze swoją zazdrością czy cokolwiek to jest. To nie on jest teraz moim największym zmartwieniem.

Diana westchnęła, po czym weszłyśmy do klasy. Zajęłam miejsce i zaczęłam rozmawiać z Billym, bo on jako jedyny w tym momencie mógł mnie pocieszyć.

Po kilku następnych godzinach nadszedł lunch. Wszyscy usiedliśmy przy jednym stole — jak zwykle. Siedziałam pomiędzy Dianą oraz Billym, a Gilbert był naprzeciwko mnie.

— Aniu, jak się czujesz? — zapytała cicho Janka.

Westchnęłam, a Billy ułożył dłoń na moim kolanie, by przypomnieć mi, że pytają, bo im na mnie zależy. Kiwnęłam głową.

— Lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale jest już lepiej.

Wszyscy skinęli i zmienili temat. Podniosłam wzrok, by zobaczyć, jak Gilbert patrzy na Billy'ego z zaciśniętą szczęką. Wywróciłam oczami.

— Billy, chcesz przyjść do mnie po szkole? — spytałam cicho, by reszta nie usłyszała.

— Tak, jasne. — Uśmiechnął się.

Ponownie popatrzyłam przed siebie, nadal czując na sobie spojrzenie piwnych tęczówek.

— Aniu, chodź ze mną po serwetki.

Wywróciłam oczami, bo doskonale wiedziałam, że tak naprawdę chciał porozmawiać.

— Co się dzieje? — zapytał, gdy już odeszliśmy od stolika.

— O czym mówisz? — Zaśmiałam się.

— Ty i Billy! Nienawidziliście się i tak magicznie z dnia na dzień jesteście w sobie zakochani czy coś! — powiedział głośno. Prychnęłam.

— Och, czyli nikt nie może się zmienić? Poza tym jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi. Rozumie, przez co teraz przechodzę, w odróżnieniu od kogokolwiek innego w naszej paczce, nawet Diany!

— Ale dlaczego akurat on i dlaczego wcześniej dotknął twojego kolana?

Zaśmiałam się sarkastycznie.

— Dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz?! Zachowujesz się, jakbyś był we mnie zakochany. Nie jestem twoją dziewczyną i nigdy nią nie będę, Blythe. I nie zapominaj, że swego czasu byłeś gorszy niż Billy. Więc przestań mieć obsesję na punkcie mnie i mojego przyjaciela i zostaw nas w spokoju!

Po tych słowach wróciłam do stolika. Niedługo później lunch się skończył, przez co niesamowicie mi ulżyło. Gilbert naprawdę działał mi na nerwy i do końca posiłku nawet nie nawiązałam z nim kontaktu wzrokowego.

Reszta dnia bardzo mi się dłużyła. Najciekawszymi sytuacjami była prezentacja Ruby i Józi, z której postanowiły sobie zażartować i nawet się nie starać, Karol i Jerry, którzy musieli zostać po szkole, bo przez przypadek weszli do sali, w której nie mieli mieć lekcji i zaczęli grać na trąbce, a teraz spotkanie z Billym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro