xii. powrót
Zanim się zorientowałam, nastał poniedziałkowy poranek. Nieprzerwanie naciskałam przycisk drzemki, dopóki nie wybiła 7:45 i nie uświadomiłam sobie, że muszę być w szkole za piętnaście minut.
Powoli zrzuciłam z siebie kołdrę i postawiłam nogi na chłodnych panelach. Narzuciłam na siebie bluzę z kapturem, która leżała na podłodze i zostawiłam szare dresy, w których spałam. Złapałam jeszcze Vansy i wyruszyłam w drogę do sześciu godzin śmierci.
Kiedy dotarłam na miejsce, Diana i Ruby już czekały przy mojej szafce.
— Ania! — zawołała blondynka, zwracając tym samym uwagę drugiej dziewczyny.
Nic nie odpowiedziała, a zamiast tego jedynie wymusiłam uśmiech i zaczęłam wyjmować książki.
— Jak się masz? — spytała Diana głosem, który zawsze mnie pocieszał. Trzasnęłam drzwiczkami szafki.
— Jak myślisz? Zostaw mnie w spokoju — odparłam i przepchnęłam się pomiędzy nimi.
Kiedy tylko skręciłam za rogiem, wpadłam na nikogo innego, jak na Gilberta Blythe'a.
— Ania! Bardzo przepraszam. — Spanikował.
— Nic się nie stało. Muszę już iść — powiedziałam i zaczęłam odchodzić, ale chłopak szybko pociągnął mnie za ramie.
— Możesz ze mną porozmawiać. Co się dzieje? — zapytał, używając podobnego tonu głosu, jak ten Diany.
— Dlaczego wszyscy pytają, co się dzieje, jakby nie mieli pieprzonego pojęcia?! Cholera, po prostu zejdź mi z drogi. — Odepchnęłam go od siebie.
Reszta dziewczyn nawet do mnie nie podeszła — pewnie Ruby i Diana im tego odradziły. Nawet Jerry trzymał się ode mnie z daleka. W końcu dotarłam do sali pięć minut przed lekcją, kiedy ktoś stanął obok mnie.
— Ania — odezwał się naprawdę pocieszający głos.
Podniosłam wzrok, by ujrzeć Billy'ego Andrewsa.
— Hej, Billy.
Uśmiechnął się i zajął miejsce obok mnie.
— Czujesz się już lepiej?
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad jego pytaniem. Tak i nie. Bardzo cierpiałam i wyżywałam się na ludziach, ale byłam już mniej smutna.
— Chyba tak, a przynajmniej zaczynam. — Posłałam mu delikatny uśmiech.
Popatrzyłam na drzwi za mną, by ujrzeć, jak Diana, Józia, Karol i Gilbert na nas patrzą. Wywróciłam oczami, po czym ponownie odwróciłam się do przodu.
— Ludzie nie mogą zostawić mnie w spokoju. — Mój głos był przesiąknięty gniewem.
— Wiem, ale Aniu, to oznacza, że im zależy. Chcą upewnić się, że wszystko z tobą dobrze, ale nie rozumieją, jak bardzo cierpisz — wyjaśnił.
Westchnęłam i skinęłam głową.
— Masz rację. Po prostu ciężko mi z nimi rozmawiać.
— Nie spiesz się, ale przynajmniej ich od siebie nie odpychaj.
Popatrzyłam na niego.
— Dziękuję, Billy. — Przyciągnęłam go do uścisku, który natychmiast odwzajemnił.
— Zawsze, Aniu.
Lekcja się rozpoczęła, a ja ruszyłam zająć miejsce, które zostało mi przypisane pierwszego dnia, tuż obok Gilberta.
— Hej. — Westchnęłam.
Jego szczęka była zaciśnięta.
— Cześć. — Wydawał się cichy i nie byłam pewna dlaczego.
Chciałam zapytać go, co się stało, ale nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję. Po lekcji ponownie spróbowałam nawiązać rozmowę z Gilem, ale on wręcz ode mnie odbiegł. Postanowiłam odpuścić i spotkałam się z Di, byśmy razem mogły pójść na kolejną lekcję.
— Zawsze próbował ze mną porozmawiać, a teraz... Zachował się, jakbyśmy byli wrogami — zwierzyłam się mojej najlepszej przyjaciółce.
— No cóż... Byłaś sama z Billym Andrewsem.
Skołowana uniosłam brew.
— Co z tego? To mój przyjaciel! Ktoś, z kim mogę porozmawiać. — Pokręciłam głową. — Cokolwiek. Niech Gilbert sam radzi sobie ze swoją zazdrością czy cokolwiek to jest. To nie on jest teraz moim największym zmartwieniem.
Diana westchnęła, po czym weszłyśmy do klasy. Zajęłam miejsce i zaczęłam rozmawiać z Billym, bo on jako jedyny w tym momencie mógł mnie pocieszyć.
Po kilku następnych godzinach nadszedł lunch. Wszyscy usiedliśmy przy jednym stole — jak zwykle. Siedziałam pomiędzy Dianą oraz Billym, a Gilbert był naprzeciwko mnie.
— Aniu, jak się czujesz? — zapytała cicho Janka.
Westchnęłam, a Billy ułożył dłoń na moim kolanie, by przypomnieć mi, że pytają, bo im na mnie zależy. Kiwnęłam głową.
— Lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale jest już lepiej.
Wszyscy skinęli i zmienili temat. Podniosłam wzrok, by zobaczyć, jak Gilbert patrzy na Billy'ego z zaciśniętą szczęką. Wywróciłam oczami.
— Billy, chcesz przyjść do mnie po szkole? — spytałam cicho, by reszta nie usłyszała.
— Tak, jasne. — Uśmiechnął się.
Ponownie popatrzyłam przed siebie, nadal czując na sobie spojrzenie piwnych tęczówek.
— Aniu, chodź ze mną po serwetki.
Wywróciłam oczami, bo doskonale wiedziałam, że tak naprawdę chciał porozmawiać.
— Co się dzieje? — zapytał, gdy już odeszliśmy od stolika.
— O czym mówisz? — Zaśmiałam się.
— Ty i Billy! Nienawidziliście się i tak magicznie z dnia na dzień jesteście w sobie zakochani czy coś! — powiedział głośno. Prychnęłam.
— Och, czyli nikt nie może się zmienić? Poza tym jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi. Rozumie, przez co teraz przechodzę, w odróżnieniu od kogokolwiek innego w naszej paczce, nawet Diany!
— Ale dlaczego akurat on i dlaczego wcześniej dotknął twojego kolana?
Zaśmiałam się sarkastycznie.
— Dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz?! Zachowujesz się, jakbyś był we mnie zakochany. Nie jestem twoją dziewczyną i nigdy nią nie będę, Blythe. I nie zapominaj, że swego czasu byłeś gorszy niż Billy. Więc przestań mieć obsesję na punkcie mnie i mojego przyjaciela i zostaw nas w spokoju!
Po tych słowach wróciłam do stolika. Niedługo później lunch się skończył, przez co niesamowicie mi ulżyło. Gilbert naprawdę działał mi na nerwy i do końca posiłku nawet nie nawiązałam z nim kontaktu wzrokowego.
Reszta dnia bardzo mi się dłużyła. Najciekawszymi sytuacjami była prezentacja Ruby i Józi, z której postanowiły sobie zażartować i nawet się nie starać, Karol i Jerry, którzy musieli zostać po szkole, bo przez przypadek weszli do sali, w której nie mieli mieć lekcji i zaczęli grać na trąbce, a teraz spotkanie z Billym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro