vi. samoloty, paryż i plany
Obudziłam się o czwartej nad ranem i od razu zaczęłam przygotowania. Mieliśmy zostać w Paryżu półtora tygodnia, a ja naprawdę nie wiedziałam, czy to zbyt krótko, czy zbyt długo.
Założyłam na siebie szare dresy i bluzę z logo Harvardu. Pomalowałam rzęsy, po czym wrzuciłam tusz do kosmetyczki, którą zapakowałam do walizki. Tillie lada chwila miała po mnie zajechać. Przytuliłam i ucałowałam Mateusza oraz Marylę na pożegnanie. Zanim wyszłam, Mateusz podarował mi piękny naszyjnik z grawerem naszego nazwiska — Cuthbert. Postanowiłam go założyć, jak również moją bransoletkę z zawieszkami od Gilberta. Tillie napisała, że już czeka pod domem, więc szybko wybiegłam na zewnątrz. Po niedługiej przejażdżce wbiegłyśmy na lotnisko, by spotkać się z naszymi przyjaciółmi.
— Dzień dobry. — Uśmiechnęła się Ruby, gdy zaczęliśmy iść w kierunku pobliskiej kawiarni.
Nagle Gilbert, Karol i Moody pojawili się za nami, niemiłosiernie nas strasząc.
— Nienawidzę cię! — Zaśmiałam się, po czym żartobliwie uderzyłam Gilberta. Wysoko uniósł kąciki ust.
— Ładna bransoletka. — Spuściłam wzrok, by popatrzeć na wspomnianą biżuterię i również się uśmiechnęłam.
— Dzięki.
Zanim się zorientowałam, zaczęliśmy na siebie patrzeć. Janka zachichotała, co wyrwało mnie z tranu, więc żartobliwie ją szturchnęłam.
Poszliśmy do Starbucksa, choć błagałam ich, byśmy poszli do Dunkin Donuts. Zamówiłam mrożone karmelowe macchiato i podałam ekspedientce moje imię.
— Chłopak Ani? — wywołała baristka, a Gilbert ruszył w celu odebrania swojego napoju.
— O mój Boże! — Wywróciłam oczami i zachichotałam, gdy podszedł do mnie z uśmiechem. — Jesteś żałosny, wiesz o tym?
— Cokolwiek powiesz, ale nadal jestem „Chłopakiem Ani". — Puścił mi oczko i zanim zdążył zauważyć mój rumieniec, usłyszałam moje imię.
Wszyscy wypiliśmy nasze kawy i w końcu nadeszła pora na odprawę. Odszukałam swoje miejsce, które okazało się tym obok Ruby.
— Skąd masz tę bransoletkę? Jest piękna! — Uśmiechnęła się, bawiąc zawieszkami.
— Och, um, Mateusz i Maryla mi ją dali. — Również uniosłam kąciki ust z nadzieją, że byłam wiarygodna.
— Och! Co oznaczają te wszystkie zawieszki? — spytała z typowym dla siebie uśmiechem.
— No cóż, „E" przez to, jak zawsze literuję moje imię, książki przez moją miłość do czytania, kwiat symbolizuje moją miłość do natury, Wieża Eiffla oczywiście, oznaka tej wycieczki i uch... — Popatrzyłam na srebrną marchewkę. — Marchewka symbolizuje to, gdy pomagałam Mateuszowi na farmie, a serce to, jak się kochamy!
Uśmiechałam się, dopóki nie uświadomiłam sobie, co powiedziałam o sercu. Nie, to nie mogło tego oznaczać. Oznaczało naszą nową przyjaźń i tyle.
Po godzinach oglądania filmów i rozmawiania z Ruby nasz samolot w końcu wylądował w Paryżu. Nie mogłam powstrzymać się od wyskoczenia z mojego miejsca i wybiegnięcia z samolotu. Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, gdzie spotkaliśmy się z Dianą, ciocią Józefiną oraz mężczyzną w czarnym garniturze.
— Kochani! — zawołała Diana i do nas podbiegła.
— Tak się cieszę! — Uśmiechnęła się Ruby, gdy podeszliśmy do cioci Jo.
— Och! Bo będzie nasz szofer. Ma na imię Andrzej. — Barry wskazała na mężczyznę, który skinął głową w odpowiedzi.
— Szofer? — pisnęła Ruby.
— Jak luksusowo — dodała Janka z ogromnym uśmiechem.
Wszyscy wsiedliśmy do limuzyny, a ciocia Józefina zdecydowała, że usiądzie z przodu, bo „nie marzy jej się ból głowy".
— Aniu, ta bransoletka jest piękna! Skąd ją masz? — zapytała zachwycona Diana, przytrzymując moje ramię, by móc dokładniej się przyjrzeć.
— Och, no cóż, um... — wyjąkałam i popatrzyłam na Gilberta z zaczerwienionymi policzkami.
— Mateusz i Maryla ją jej dali! Powiedziała mi w samolocie! — wypaliła Ruby, pochylając się, by móc na nas spojrzeć.
— W takim razie mają bardzo dobry gust do biżuterii. — Zaśmiał się Gilbert, na co posłałam mu przepraszające spojrzenie.
Po kilku minutach jazdy po pięknym mieści, dotarliśmy do willi.
— O cholera — odezwała się zszokowana Józia, gdy wszyscy wysiedliśmy.
Ściany były całe białe, a przy wejściu stały ogromne filary. W ogródku znajdował się basen oraz wiele zieleni. Z oddali dało się zobaczyć Wieżę Eiffla. Było naprawdę przepięknie. Wszyscy patrzyliśmy na budynek z podziwem, dopóki ciocia Józefina się nie odezwała.
— Wiem, jak wiele znaczy dla was ten wyjazd, więc będę nocować w hotelu. Macie willę całą dla siebie. — Posłała uśmiech szczególnie mi, co od razu odwzajemniłam.
Podekscytowani wbiegliśmy do środka i zaczęliśmy zajmować nasze pokoje. Niektórzy mieli pokoje tylko dla siebie, a niektórzy musieli się podzielić. Diana miała już swoje rzeczy w pokoju, w którym zawsze zatrzymywała się podczas pobytu w tym mieście, więc zajęłam ten obok niej, który był równie piękny. Gilbert i Karol zajęli pomieszczenie zaraz obok mojego, a w następnych pokojach rozpakowali się Ruby i Janka, Józia i Tillie oraz Jerry, który miał pokój tylko dla siebie.
Spotkaliśmy się w salonie i włączyliśmy Netflixa na ogromnym telewizorze.
— Możemy nie iść na te wszystkie „szkolne aktywności" i po prostu robić to, co chcemy? — zaproponowała Józia, nie odrywając wzroku od swoich paznokci.
— To część naszej oceny! — zawołała zszokowana Ruby.
— Pójdziemy na zbiórkę, a później sobie odejdziemy. Nikt się nie dowie. — Pye posłała uśmiech przyjaciółce.
— Jestem za — wtrącił Gilbert z czarującym uśmiechem i rozejrzał się dookoła.
— Ja też — dodała Diana.
Gdy już wszyscy się zgodziliśmy i przekonaliśmy Ruby, że będzie dobrze, zaczęliśmy planować. Józia nalegała, byśmy tego wieczora poszli do klubu, na co przystaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro