v. w końcu nazwana kordelią
Wyjazd do Paryża miał odbyć się za zaledwie kilka dni, więc wszyscy uczęszczający na lekcje francuskiego nie mogli przestać o tym mówić. Wszystkim udało się mieć same piątki, z wyjątkiem Karola, któremu wypadała czwórka, którą i tak wywalczył, ale i tak zdawał.
Teraz wszyscy siedzieliśmy przy jednym stoliku. Nie tylko w środy lub gdy działo się coś interesującego, ale codziennie. Nawet mi się to podobało.
— Szukałam, do jakich klubów nocnych w Paryżu będziemy mogli pójść — powiedziała Józia, biorąc gryza swojego jabłka.
— Józiu, mamy po szesnaście i siedemnaście lat — wtrąciła Ruby, a jej słowa zabrzmiały bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.
— Po szkole idziemy załatwić sobie fałszywe dowody. — Dziewczyna uśmiechnęła się i rozejrzała po nas.
Po kilku argumentach Ruby o tym, że wpakujemy się w kłopoty i umrzemy, wszyscy się zgodziliśmy.
— Okej, więc Diana, Gilbert, Tillie i ja będziemy musieli zawieźć resztę — dodała Józia, zupełnie jakby już wszystko rozplanowała.
— Och, uch, zabrali mi samochód, więc nie mogę nikogo zawieźć — wtrąciła przepraszającym tonem Diana.
— Świetnie. Gilbercie, zawieziesz Dianę. — Westchnęła wściekła.
Po długich dyskusjach oraz kłótniach na temat tego, kto będzie jechał z kim, w końcu wszystko ustaliliśmy. Tillie zawiesie Jankę, Józia zawiezie Jerry'ego i Ruby, a Gilbert zawiezie Dianę, Karola i mnie.
Lekcje w końcu się skończyły, a my ruszyliśmy spotkać się na parkingu. Kiedy wszyscy dotarli na miejsce, udaliśmy się do przypisanych nam samochodów. Karol i Diana chcieli usiąść razem z tyłu, co oznaczało, że musiałam usiąść obok Gilberta.
— A więc, Aniu, to chyba nie jest twój pierwszy raz w samochodzie Gila? — Zachichotała moja przyjaciółka z tylnego siedzenia. Wywróciłam oczami.
— Teraz już wiem, dlaczego chcieliście razem usiąść. Podobacie się sobie nawzajem i chcieliście się mnie pozbyć. — Zaśmiałam się.
Oboje natychmiastowo się zarumienili.
— Nie podoba mi się Karol, Aniu! — zawołała Diana, której twarz była bardziej czerwona niż moje włosy. Zachichotałam.
— Hm, co o tym sądzisz, Gilbert?
— Och, jestem pewny, że Karolowi podoba się Diana!
Role się odwróciły i teraz to ja i Gilbert im dokuczaliśmy. W końcu zaparkowaliśmy pod odpowiednim budynkiem, a Diana i Karol wybiegli z auta, zostawiając mnie samą z brunetem. Po chwili weszliśmy do środka, gdzie Józia zaczęła rozmawiać z jakimś facetem.
— Okej, świetnie. — Posłała mu uśmiech i odwróciła się do nas. — Znamy się z zeszłorocznej imprezy, więc udało mi się wynegocjować obniżkę ceny do pięćdziesięciu dolców. Chce, żebyście zapłacili od razu, ale nie martwcie się, nie jest podejrzany.
Wszyscy podaliśmy mu pieniądze i ustawiliśmy się w kolejne do robienia zdjęć.
— Znasz go z imprezy? — zapytała Ruby.
— Tak, była dla dwunastych klas, więc nie poszłaś. — Zaczęła nakładać błyszczyk na usta, gdy wszystko tłumaczyła. — Był świetny.
Puściła oczko do niewinnej dziewczyny i ruszyła, by chłopak mógł zrobić jej zdjęcie. Diana i ja z trudem zamaskowałyśmy nasz śmiech, podczas gdy Ruby stała w miejscu skołowana.
Diana właśnie była w trakcie szybkiej sesji, a wszyscy pozostali siedzieli w poczekalni. Wszyscy, oprócz Gilberta.
— Jakie będzie twoje fałszywe imię? — zapytał, opierając się o ścianę.
— Jeszcze nie wiem. Pewnie Kordelia. W gimnazjum chciałam mieć tak na imię. Trochę brzydkie, co? — Zaśmiałam się.
— Uważam, że to piękne imię. — Uśmiechnął się, czego nie mogłam nie odwzajemnić.
Nic nie mówiliśmy, a jedynie patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
— Ania! — wywołał mnie chłopak.
Podeszłam do niego i poprawiłam moje warkocze, by były z przodu moich ramion. Zrobił mi zdjęcie, po czym je wydrukował. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, że moim imieniem będzie Kordelia, po czym ruszyłam w stronę reszty moich przyjaciół.
Po chwili Gilbert również miał już swoje zdjęcie, ale było dość późno, więc wszyscy postanowiliśmy wrócić do domów. Wszyscy jechaliśmy tymi samochodami, a ja ponownie wylądowałam na przednim siedzeniu obok Gilberta. Słuchaliśmy muzyki i jechaliśmy, kiedy nagle przejechaliśmy drogę, którą można było dojechać do mojego domu.
— Gil, minąłeś mój dom. — Zaśmiałam się.
— Najpierw odwiozę Dianę i Karola. — Uniósł kąciki ust, nie odrywając spojrzenia od drogi.
— Gil? — Diana posłała mi uśmiech.
— Zamknij się! — Dłonią uderzyłam jej nogę, bo nie mogłam dosięgnąć jej w żaden inny sposób.
W końcu odwieźliśmy Karola oraz Dianę, a na zegarku wyświetliła się 17:45.
— Co robimy? — zapytałam.
— Zobaczysz — odparł z głupim uśmieszkiem, na co wywróciłam oczami.
— Jesteś najgorszy.
— Och, naprawdę?
— Tak, naprawdę! — Zaśmiałam się i delikatnie szturchnęłam go w ramię.
— No cóż, ty za to jesteś najlepsza. — Uśmiechnął się i puścił mi oczko, na co do moich policzków napłynęła krew.
Jechaliśmy przez jakieś pięć minut, aż w końcu zaparkowaliśmy.
— Dlaczego jesteśmy w twoim domu? — spytałam.
— Chodź za mną. — Wyszczerzył się i wysiadł z auta.
Gdy podążyłam jego śladem, złapał mnie za rękę, by pociągnąć do sadu, który był naprawdę przepiękny.
— Gilbercie, tu jest pięknie. — Uśmiechnęłam się zachwycona.
— Wiedziałem, że ci się spodoba. — Jego usta opuścił cichy śmiech, gdy podrapał się po karku.
Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy i spacerowaliśmy, aż dotarliśmy do niewielkiej rzeki przepływającej pomiędzy drzewami.
— Aniu, mam coś dla ciebie. — Uśmiechnął się i wyciągnął małe, białe pudełko, owinięte czerwoną, satynową wstążką.
— Z jakiej okazji? — Zaśmiałam się, odbierając prezent z jego miękkich dłoni.
— Pomyśl o tym jako o prezencie na przeprosiny, ale również do Paryża. — Uniósł kąciki ust, gdy rozwiązałam kokardę.
— Gilbercie! — Odetchnęłam i wyciągnęłam przepiękną bransoletkę z zawieszkami.
Łańcuszek był srebrny, a na całej jego długości były zawieszone zawieszki przedstawiające wiele naszych wspólnych wspomnień. Była marchewka, która była jego ksywką dla mnie, której kiedyś nienawidziłam, ale teraz naprawdę mi się spodobała. Była literka E, nawiązująca do konkursu ortograficznego w ósmej klasie, który wygrałam, bo on „zapomniał E". Innymi zawieszkami była książka, Wieża Eiffla, kwiat i serce reprezentujące naszą przyjaźń.
— Jest piękna, Gil! — Uśmiechnęłam się i bez myślenia, mocno go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk z szerokim uśmiechem.
— Mogę ci ją zapiąć? — zapytał, gdy już się od siebie odsunęliśmy.
— Możesz. — Uniosłam kąciki ust i wyciągnęłam do niego prawe ramię. Delikatnie zapiął zamek, odwzajemniając moją mimikę twarzy.
— Mam nadzieję, że wiesz, iż dam ci prezent, który będzie jeszcze lepszy niż ten — zażartowałam, patrząc mu prosto w oczy.
— Aniu Shirley-Cuthbert, samo to, że jesteś przede mną, jest najlepszym prezentem, jaki mogłabyś mi podarować. — Wyszczerzył się. Szybko spuściłam wzrok, by ukryć mój rumieniec.
Zaczęło robić się ciemno, więc wróciliśmy, by mógł odwieźć mnie do domu.
— Do zobaczenia jutro. — Uśmiechnął się.
— Do zobaczenia. — Odwzajemniłam gest i weszłam do środka.
Szybko wyciągnęłam telefon, by napisać Dianie o bransoletce, po czym położyłam się na łóżku i westchnęłam. W Paryżu będzie cudownie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro