Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

iii. przeprosiny sponad avonlea


           Czekałam, aż lunch się skończy, a moja najlepsza przyjaciółka w końcu do mnie dołączy. Kiedy tylko usłyszałam pukanie do drzwi, od razu do nich podbiegłam i je otworzyłam.

— Jesteś prawdziwym aniołem, Di... — Zamarłam w miejscu. Otarłam pozostałości łez z policzków i zrobiłam krok do przodu, po czym skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, posyłając mu spojrzenie pełne nienawiści. — Czego, do cholery, chcesz?

Zaśmiał się cicho i wyciągnął w moją stronę pudełko z jedzeniem. Szybko wyrwałam je z jego uścisku, a następnie zaczęłam odchodzić.

— Czekaj... Uch... Aniu! — krzyczał, jednak nie reagowałam. — Aniu, proszę!

Wydawał się naprawdę smutny. Ale ja nadal szłam. Nie mam zamiaru użerać się z nim w tym roku. Jeśli chce być przeze mnie smutny, to niech taki będzie. Nie będę go powstrzymywać.

— Aniu! Przepraszam! — zawołał, brzmiąc na szczerego. Stanęłam w miejscu i powoli opuściłam ramiona wzdłuż ciała. Tak naprawdę chciałam dalej iść, ale byłam zbyt zszokowana.

— Za co dokładnie przepraszasz? Tylko za tę jedną sytuację? Och, tak, to wszystko mi wynagradza! Naprawdę nie wiesz, jak się czuję. To wszystko, moje uczucia, wszystko, co mówię, cię bawi, prawda? — Prychnęłam, patrząc na chłopaka, którego twarz nie miała w sobie już żadnego koloru. — Musiałam uciec z lunchu, żeby nie czuć się upokorzona!

Każdy moment był okropny. Okropne było to, że przed nim płakałam. Nie powinien wiedzieć, że do mnie dotarł.

— Aniu... — zaczął.

— Nie! Mam cię dość! Wynoś się z mojego życia! — Zaczęłam odbiegać, jednak mnie przytrzymał.

— Wiem, że ominął cię lunch. Mnie też. Niczego nie zjadłem. Możemy pójść zjeść gdzieś indziej? — zapytał, a w jego głosie zamiast sarkazmu czy rozbawienia, dało się usłyszeć jedynie powagę i smutek. Westchnęłam i opuściłam ramiona wzdłuż ciała, zaczynając iść w stronę drzwi. — Nie możemy tak po prostu wyjść ze szkoły...

— No to patrz! — zawołałam i wyszłam poza budynek, słysząc za sobą jego śmiech.

Odpalił silnik swojego samochodu i zaczął odjeżdżać.

— Gdzie chcesz jechać? — zapytał z wahaniem.

— Dlaczego brzmisz, jakbyś się mnie bał, Gilbert?

— Chciałabyś. — Zaśmiał się. — Poza tym... Gilbert? Myślałem, że jestem Blythe?

— Nie, po prostu jesteś irytujący. — Wywróciłam oczami. — W każdym razie, nawet nie jestem aż taka głodna. Ty wybierz.

— Ja też nie jestem głodny. Myślałem, że ty jesteś.

— No to świetnie. — Zachichotałam.

— Uciekliśmy ze szkoły bez powodu.

— Nie dokładnie bez powodu — odparł. — Chcę ci coś pokazać.

Jechaliśmy już jakieś piętnaście minut, gdy postanowiłam się odezwać:

— Gilbert, mógłbyś, proszę, powiedzieć mi, gdzie jedziemy?

— Nie! — odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Ugh, naprawdę jesteś najgorszy — stwierdziłam i poprawiłam moją pozycję na fotelu.

Podniosłam wzrok znad telefonu, gdy kątem oka zauważyłam mnóstwo zieleni. Zaparkowaliśmy obok lasu.

— Jesteśmy — ogłosił i wyjął kluczyk ze stacyjki.

Wyszliśmy z pojazdu, a ja zaczęłam po prostu rozglądać się dookoła.

— Chodź za mną — polecił i zaczął prowadzić mnie w głąb lasu.

— Ale piękne — zachwyciłam się.

— Zabrałem cię tutaj, żebyśmy mogli porozmawiać, a nie, żebyś mogła na mnie patrzeć. — Zaśmiał się.

— Pieprz się, Blythe.

Szliśmy przez kolejne pięć minut, aż w końcu znaleźliśmy się przy niewielkim klifie, z którego widać było całe Avonlea.

— Woah... — Odetchnęłam.

Tym razem nie usłyszałam żadnego głupiego komentarza o tym, że tak naprawdę mówię o nim. Usiadł na ziemi, a ja po chwili zajęłam miejsce obok niego.

— Zastanawiałem się, czy powinienem cię tu zabrać. Bałem się, że możesz zrzucić mnie z tego klifu. — Zaśmiał się.

— Nie, chyba uderzanie cię w twarz zeszytami jest bardziej w moim stylu — odparłam, również sarkastycznie.

Przez chwilę patrzyłam na chłopaka. Ze wszystkiego, nawet biorąc pod uwagę jego ciemne loki, moją ulubioną rzeczą w nim były piwno-szare oczy. Widziały tak wiele. Śmierć i strata rodziny, która niegdyś była bardzo liczna, nie pozbawiły ich blasku. Nadal widać było w nich miłość do życia, jednak również smutek i samotność. Były naprawdę magiczne. Wtedy popatrzyły prosto na mnie.

— Podoba ci się to, co widzisz? — Uśmiechnął się, na co wywróciłam oczami i zachichotałam.

— Więc po co mnie tu zabrałeś? — spytałam, odwracając wzrok.

— No cóż, zapytałaś, za co przepraszam. Czy tylko za tę sytuację na stołówce, czy za coś jeszcze? — Na chwilę zamilkł. Moja twarz była wręcz przeciwieństwem gorąca, była zupełnie zimna. — Aniu, przepraszałem za wszystko. Byłem dla ciebie bardzo niemiły. Naprawdę tego nie chciałem. Myślałem, że wiesz, iż to tylko żarty. I wiem, że to nawet nie powinno zaliczać się jako żarty... — Ponownie nastąpiła cisza. — Czekałem pod łazienką, gdy Diana z tobą była. Słyszałem, ja płaczesz i mówisz, że zniszczyłem ci życie. To ostatnie, co chciałem zrobić. Przepraszam za wszystko.

Teraz moja twarz wręcz parzyła, a oczy były załzawione. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

— Naprawdę? — spytałam, z całych sił starając się nie rozpłakać.

— Oczywiście. Nigdy w życiu nie byłem aż tak poważny. — Posłał mi delikatny uśmiech.

Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam, aż w końcu odwzajemniłam mimikę twarzy.

— Ja też przepraszam, Gilbercie. — Szybko na mnie spojrzał, a jego uśmiech zniknął.

— Za co? Aniu, przecież nic nie zrobiłaś! — stwierdził.

— Właśnie, że zrobiłam. Zawsze byłam dla ciebie taka niemiła. Nawet w najgorszym dla ciebie okresie. — Po moim policzku popłynęła łza, jednak ja nadal miałam uśmiech na ustach.

— Wybaczam ci — odparł i złapał mnie za rękę w pocieszającym geście.

— A ja wybaczam tobie. — Uśmiechnęłam się.

Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, obserwując Avonlea.

— Więc wydaje mi się, że gdy wyszłaś z łazienki, to nazwałaś mnie aniołem? — zapytał z głupim uśmieszkiem.

Zaśmiałam się i wywróciłam oczami.

— Myślałam, że jesteś Dianą!

Po wydawałoby się godzinach, postanowiliśmy powrócić do szkoły, zanim przyjaciele zauważą nasze zniknięcie. Zaparkowaliśmy dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyły się lekcję, byśmy nie byli jedynymi osobami na korytarzu.

— Aniu! Gdzie byłaś? — Diana od razu do mnie podbiegła.

W innej sytuacji pewnie wymyśliłabym jakąś wymówkę, ale to była moja najlepsza przyjaciółka i ciężko było mi ją okłamywać. Na chwilę zamilkłam, aż w końcu postanowiłam jej powiedzieć.

— O mój Boże, żartujesz! Widzisz, mówiłam, że cię kocha! — powiedziała dumna. Prychnęłam.

— Jesteśmy tylko przyjaciółmi. I tyle! Powinnaś być wdzięczna choć za to. — Zamknęłam drzwiczki mojej szafki.

— Cokolwiek mówisz. Gilbert jest w tobie zakochany! — pisnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro