iii. przeprosiny sponad avonlea
Czekałam, aż lunch się skończy, a moja najlepsza przyjaciółka w końcu do mnie dołączy. Kiedy tylko usłyszałam pukanie do drzwi, od razu do nich podbiegłam i je otworzyłam.
— Jesteś prawdziwym aniołem, Di... — Zamarłam w miejscu. Otarłam pozostałości łez z policzków i zrobiłam krok do przodu, po czym skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, posyłając mu spojrzenie pełne nienawiści. — Czego, do cholery, chcesz?
Zaśmiał się cicho i wyciągnął w moją stronę pudełko z jedzeniem. Szybko wyrwałam je z jego uścisku, a następnie zaczęłam odchodzić.
— Czekaj... Uch... Aniu! — krzyczał, jednak nie reagowałam. — Aniu, proszę!
Wydawał się naprawdę smutny. Ale ja nadal szłam. Nie mam zamiaru użerać się z nim w tym roku. Jeśli chce być przeze mnie smutny, to niech taki będzie. Nie będę go powstrzymywać.
— Aniu! Przepraszam! — zawołał, brzmiąc na szczerego. Stanęłam w miejscu i powoli opuściłam ramiona wzdłuż ciała. Tak naprawdę chciałam dalej iść, ale byłam zbyt zszokowana.
— Za co dokładnie przepraszasz? Tylko za tę jedną sytuację? Och, tak, to wszystko mi wynagradza! Naprawdę nie wiesz, jak się czuję. To wszystko, moje uczucia, wszystko, co mówię, cię bawi, prawda? — Prychnęłam, patrząc na chłopaka, którego twarz nie miała w sobie już żadnego koloru. — Musiałam uciec z lunchu, żeby nie czuć się upokorzona!
Każdy moment był okropny. Okropne było to, że przed nim płakałam. Nie powinien wiedzieć, że do mnie dotarł.
— Aniu... — zaczął.
— Nie! Mam cię dość! Wynoś się z mojego życia! — Zaczęłam odbiegać, jednak mnie przytrzymał.
— Wiem, że ominął cię lunch. Mnie też. Niczego nie zjadłem. Możemy pójść zjeść gdzieś indziej? — zapytał, a w jego głosie zamiast sarkazmu czy rozbawienia, dało się usłyszeć jedynie powagę i smutek. Westchnęłam i opuściłam ramiona wzdłuż ciała, zaczynając iść w stronę drzwi. — Nie możemy tak po prostu wyjść ze szkoły...
— No to patrz! — zawołałam i wyszłam poza budynek, słysząc za sobą jego śmiech.
Odpalił silnik swojego samochodu i zaczął odjeżdżać.
— Gdzie chcesz jechać? — zapytał z wahaniem.
— Dlaczego brzmisz, jakbyś się mnie bał, Gilbert?
— Chciałabyś. — Zaśmiał się. — Poza tym... Gilbert? Myślałem, że jestem Blythe?
— Nie, po prostu jesteś irytujący. — Wywróciłam oczami. — W każdym razie, nawet nie jestem aż taka głodna. Ty wybierz.
— Ja też nie jestem głodny. Myślałem, że ty jesteś.
— No to świetnie. — Zachichotałam.
— Uciekliśmy ze szkoły bez powodu.
— Nie dokładnie bez powodu — odparł. — Chcę ci coś pokazać.
Jechaliśmy już jakieś piętnaście minut, gdy postanowiłam się odezwać:
— Gilbert, mógłbyś, proszę, powiedzieć mi, gdzie jedziemy?
— Nie! — odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Ugh, naprawdę jesteś najgorszy — stwierdziłam i poprawiłam moją pozycję na fotelu.
Podniosłam wzrok znad telefonu, gdy kątem oka zauważyłam mnóstwo zieleni. Zaparkowaliśmy obok lasu.
— Jesteśmy — ogłosił i wyjął kluczyk ze stacyjki.
Wyszliśmy z pojazdu, a ja zaczęłam po prostu rozglądać się dookoła.
— Chodź za mną — polecił i zaczął prowadzić mnie w głąb lasu.
— Ale piękne — zachwyciłam się.
— Zabrałem cię tutaj, żebyśmy mogli porozmawiać, a nie, żebyś mogła na mnie patrzeć. — Zaśmiał się.
— Pieprz się, Blythe.
Szliśmy przez kolejne pięć minut, aż w końcu znaleźliśmy się przy niewielkim klifie, z którego widać było całe Avonlea.
— Woah... — Odetchnęłam.
Tym razem nie usłyszałam żadnego głupiego komentarza o tym, że tak naprawdę mówię o nim. Usiadł na ziemi, a ja po chwili zajęłam miejsce obok niego.
— Zastanawiałem się, czy powinienem cię tu zabrać. Bałem się, że możesz zrzucić mnie z tego klifu. — Zaśmiał się.
— Nie, chyba uderzanie cię w twarz zeszytami jest bardziej w moim stylu — odparłam, również sarkastycznie.
Przez chwilę patrzyłam na chłopaka. Ze wszystkiego, nawet biorąc pod uwagę jego ciemne loki, moją ulubioną rzeczą w nim były piwno-szare oczy. Widziały tak wiele. Śmierć i strata rodziny, która niegdyś była bardzo liczna, nie pozbawiły ich blasku. Nadal widać było w nich miłość do życia, jednak również smutek i samotność. Były naprawdę magiczne. Wtedy popatrzyły prosto na mnie.
— Podoba ci się to, co widzisz? — Uśmiechnął się, na co wywróciłam oczami i zachichotałam.
— Więc po co mnie tu zabrałeś? — spytałam, odwracając wzrok.
— No cóż, zapytałaś, za co przepraszam. Czy tylko za tę sytuację na stołówce, czy za coś jeszcze? — Na chwilę zamilkł. Moja twarz była wręcz przeciwieństwem gorąca, była zupełnie zimna. — Aniu, przepraszałem za wszystko. Byłem dla ciebie bardzo niemiły. Naprawdę tego nie chciałem. Myślałem, że wiesz, iż to tylko żarty. I wiem, że to nawet nie powinno zaliczać się jako żarty... — Ponownie nastąpiła cisza. — Czekałem pod łazienką, gdy Diana z tobą była. Słyszałem, ja płaczesz i mówisz, że zniszczyłem ci życie. To ostatnie, co chciałem zrobić. Przepraszam za wszystko.
Teraz moja twarz wręcz parzyła, a oczy były załzawione. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
— Naprawdę? — spytałam, z całych sił starając się nie rozpłakać.
— Oczywiście. Nigdy w życiu nie byłem aż tak poważny. — Posłał mi delikatny uśmiech.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam, aż w końcu odwzajemniłam mimikę twarzy.
— Ja też przepraszam, Gilbercie. — Szybko na mnie spojrzał, a jego uśmiech zniknął.
— Za co? Aniu, przecież nic nie zrobiłaś! — stwierdził.
— Właśnie, że zrobiłam. Zawsze byłam dla ciebie taka niemiła. Nawet w najgorszym dla ciebie okresie. — Po moim policzku popłynęła łza, jednak ja nadal miałam uśmiech na ustach.
— Wybaczam ci — odparł i złapał mnie za rękę w pocieszającym geście.
— A ja wybaczam tobie. — Uśmiechnęłam się.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, obserwując Avonlea.
— Więc wydaje mi się, że gdy wyszłaś z łazienki, to nazwałaś mnie aniołem? — zapytał z głupim uśmieszkiem.
Zaśmiałam się i wywróciłam oczami.
— Myślałam, że jesteś Dianą!
Po wydawałoby się godzinach, postanowiliśmy powrócić do szkoły, zanim przyjaciele zauważą nasze zniknięcie. Zaparkowaliśmy dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyły się lekcję, byśmy nie byli jedynymi osobami na korytarzu.
— Aniu! Gdzie byłaś? — Diana od razu do mnie podbiegła.
W innej sytuacji pewnie wymyśliłabym jakąś wymówkę, ale to była moja najlepsza przyjaciółka i ciężko było mi ją okłamywać. Na chwilę zamilkłam, aż w końcu postanowiłam jej powiedzieć.
— O mój Boże, żartujesz! Widzisz, mówiłam, że cię kocha! — powiedziała dumna. Prychnęłam.
— Jesteśmy tylko przyjaciółmi. I tyle! Powinnaś być wdzięczna choć za to. — Zamknęłam drzwiczki mojej szafki.
— Cokolwiek mówisz. Gilbert jest w tobie zakochany! — pisnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro