Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Od niefortunnego wydarzenia minęło już parę dni. Jakże wielkim zdziwieniem Jay było to, że Mia po powrocie do domu cieszyła się z posiadanego gipsu.
Kobieta spodziewała się, że wnuczka będzie przygnębiona z tego powodu, jednakże ta cały wieczór nie mogła doczekać się kolorowych malunków na pokrywającym stopę opatrunku.
Na szczęście, urodziny Jay odbyły się o wyznaczonej porze, a dodatkowo nawet Niall i Amelia zaskoczyli ich swoją obecnością oraz prezentem.

Wszystko wydawało się być w porządku oprócz przygnębienia Louisa. Jednak każdy, kto na niego spojrzał, przeczuwał że smutek był spowodowany zmartwieniem się o jego córkę.
Tomlinson nie miał nawet zamiaru rozmawiać o tym, z kim się spotkał i psuć przez to imprezy urodzinowej. Tego byłoby za wiele, a znając także swoją matkę, wiedziałby że ta zaczęłaby się zamartwiać.

Nawet nie wiedział kiedy pojawił się czwartek. Miał wrażenie, że czas zaczął pędzić szalenie szybko, a może po prostu był za bardzo przepracowany i nie nadążał z odpoczynkiem.
Całe dnie spędzał w kancelarii, a pod wieczór zajeżdżał do domu swojej matki i najmłodszych sióstr, w którym również na jakiś czas pozostawała Mia. Czterolatka za każdym razem, widząc go,  kuśtykała na jednej nóżce wołając z utęsknieniem "Tatuś!".

I naprawdę, uwierzcie, ale w tamtej chwili wszystkie troski Louisa odchodziły w dal
gdy tylko mógł przytulić swoje maleństwo
i wyszeptać jak bardzo je kocha.
Nawet jeśli był cholernie zmordowany po pracy czy nieprzyjemnych spotkaniach z klientami, którzy najczęściej okazywali się być zwykłymi bucami. Nie żeby Louis sobie z takimi nie radził, ale czasami puszczały mu nerwy, a wtedy ryzykował o niepochlebną opinię.
Niall na szczęście bywał w pobliżu i zawsze go wyciągał z takiej sytuacji zanim ten narobiłby sobie czy całej kancelarii problemów.

Ale to Mia była jego lekarstwem na całe zło.
I chociaż nie miał serca odbierać swojej matce, a babci Mii, radości z opieki nad wnuczką to naprawdę czuł tęsknotę za dzieckiem. Za porannymi pobudkami, wybrzydzaniem przy śniadaniu czy zawalonej sypialni zabawkami. Brakowało mu tego śmiechu dziecka i kolejnych malunków do kolekcji.

Pewnego wieczoru został trochę dłużej u rodzicielki i sióstr, które stosunkowo nie przejmowały się obecnością brata. Jay natomiast jak zwykle zasypywała go pytaniami o pracę, o samopoczucie i dopóki nie widziała malującego się zmęczenia na twarzy syna, nie potrafiła odpuścić.
Louis natomiast chciał po prostu spędzić trochę czasu z córką. To był pierwszy raz odkąd byli na takiej rozłące. I dopiero wtedy zrozumiał jak bardzo poświęcał się Mii.

— Tatusiu, opowiesz mi baje?

— Z przyjemnością Skarbku, Daisy pomoże Ci umyć ząbki, a ja porozmawiam z babcią, wiesz?

— I przyjdziesz? Obiecujesz?

— Obiecuję. — na potwierdzenie swoich słów złożył czuły pocałunek na czole dziewczynki, a kilka chwil później ta trzymała się szyi 16-latki, która niosła ją do łazienki aby przygotować do spania.

Louis czuł ulgę, że wszyscy chcą mu pomóc przy opiece nad małą. Właśnie tego bał się najbardziej cztery lata temu. Że zostanie z tym sam, zwłaszcza, że Victoria parę miesięcy po porodzie postanowiła mu oddać w pełni prawa rodzicielskie i zniknąć z ich życia. Nie miał jednak zamiaru wspominać tamtej bolesnej rozmowy, ponieważ wtedy dziewczyna złamała mu serce podwójnie. I nie tylko jemu, ale i ich dziecku, które zasługiwało na miłość, niezależnie od tego, że nie było planowane.

— Mamo, chciałaś ze mną porozmawiać. — podszedł do swojej rodzicielki i oparł się o drewniany blat kuchenny, podczas gdy Jay chowała szklanki do wiszących szafek.

— Tak synku. — westchnęła, po czym podeszła do syna i objęła jego twarz swoimi dłońmi. Louis zmarszczył czoło gdy zauważył zmartwienie w jej oczach — Wiem, że nie lubisz słuchać tych wywodów, ale mizerniejesz w oczach, jesteś blady. Słyszałam, że wróciłeś do palenia papierosów...

— Fizzy... — przewrócił oczami.

— Nieważne. Martwimy się. Powinieneś wziąć sobie wolne, zrobić jakieś badania. No popatrz, ta koszula wisi na tobie jak na wieszaku. Jadłeś coś dzisiaj? Śniadanie, obiad?

— Mamo, nie mam siedemnastu lat, przestań już.

— Odpowiedz. — wzrok Jay był nieugięty, jednak Louis spuścił swój wzrok nie odpowiadając nic.

Od dawna nie jadał porządnych posiłków. Nie miał czasu ani ochoty. Wiedział że jego rodzina bała się o powrót tego dawnego, Louisa, który podłamywał się w swoim życiu. Dwukrotnie. I za każdym razem był o krok od popełnienia głupstwa. Ale przysiągł sobie, że trzeciego razu nie będzie. Po prostu nerwy i stres z pracy były powodem zapominania o sobie.

— Mamo, obiecuję, że wezmę się za siebie, hm? — przytulił ją do siebie, a Jay westchnęła cicho, chowając twarz w jego wgłębieniu przy szyi.

— Mam tylko jednego syna. Nie chcę go stracić ani żeby ktoś łamał mu serce.

— Przestań już mówić tak depresyjnie, mamo.  Wezmę się za siebie. — spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się, po czym odsunął się nieznacznie gdy ujrzał błysk łez w jej oczach.

Nie lubił tego widoku, nie lubił jak ktoś przez niego płakał, ale nienawidził także się powtarzać z czymś, co obiecał.

— Liczę, że będziesz mi mówił jeśli coś będzie cię gryzło, Louis. Wiesz, że mnie nie oszukasz.

Mężczyzna skinął głową, chociaż poczuł chwilową niepewność. Nie wiedział czy powinien mówić o tym, kto zawitał do Londynu po raz drugi.

Przypomniał sobie ten wzrok Harry'ego gdy ich spojrzenia się napotkały.
Te szmaragdowe, przenikliwe oczy, które były ukryte za długimi, czarnymi rzęsami. Kasztanowe włosy, które zawijały się jak zawsze przy końcówkach formując się w fale.
Różane, pełne usta, nad którymi pojawiał się delikatny zarost i ta ostro zarysowana szczęka.
Idealnie dopasowana kwiecista koszula, drobny naszyjnik z krzyżykiem na szyi i ten diabelsko pasujący fartuch lekarski.
O Boże, tak, cholernie zmężniał.

I zdecydowanie przyprawiał go o szybsze bicie serca.

— Louis?

"Cholera, odpłynąłem."

— Mhm — ocknął się, nerwowo przygryzając przy tym swoją wargę — Opowiem o wszystkim jeśli coś się będzie działo. A teraz idę do Mii, bo pewnie już czeka na mnie.

Jak najszybciej ulotnił się z kuchni, w której stali przez ostatnie paręnaście minut. Poklepał się po swoich policzkach aby się ocknąć ze wspomnień.

— Przecież to zwykły sukinsyn, nic poza tym. Nigdy więcej spotkania z nim. Tak będzie najlepiej. — mruknął sam do siebie i gdy stanął przy drzwiach pokoju Daisy i Phoebe, które dzieliły teraz także z bratanicą, zapukał cicho.

— Wchodź Louis, już bałyśmy się że pojechałeś do domu.

— Ej, jestem ostatnią osobą w tej rodzinie, która złamałaby jakąkolwiek obietnice. — oburzył się na słowa siostry gdy tylko uchylił drzwi.

— To gdzie zaległe 100 funtów? — dziewczyna zachichotała cicho wyciągając dłoń oczekująco.

— Och zamknij się, Daisy. Masz. —  wyjął ze swojej kieszeni spodni portfel i wręczył jej parę banknotów.

— Masz kochanego tatę, Mia. — szatynka ucałowała zdezorientowaną bratanicę i pobiegła zadowolona z pokoju.

Mężczyzna jednynie mógł przewrócić oczami i spocząć na łóżku koło swojej córeczki. Odgarnął zbędne poduszki, które z pewnością należały do jednej z bliźniaczek, po czym przytulił swoją córkę do siebie i ucałował czule w głowę.

— To o czym chcesz bajeczkę?

— O rybce! Tatusiu, a wiesz że ten pan też miał rybkę? Na ręce, o tutaj.

Louis zmarszczył czoło gdy Mia ujęła jego dłoń i wskazywała miejsce tajemniczej rybki. Nie rozumiał za bardzo o kim ona mówiła.

— O jakim panu mówisz?

— Ten, który boi się igieł. I widziałam że miał rybkę na ręce. Ja też chcę! Tatusiu, narysujesz mi?

Szatyn zacisnął szczękę i przełknął głośno ślinę czując jak robi mu się gorąco na samo wspomnienie o Harrym. Był zdenerwowany. To wszystko. I tylko to.

— Jutro. Teraz już późno i wszystkie dzieci muszą spać, ty też.

[...]

— Pierdolony samochód. Świetnie, dzięki! Przecież nie mogłeś się zjebać po południu pod moim domem, tylko akurat w nocy, na środku bezludzia! — wrzasnął zdenerwowany gdy wysiadł z pojazdu i trzasnął drzwiami. Kopnął jeszcze oponę na wyładowanie emocji.

Żałował że postanowił zrobić sobie rundkę po mieście nocną porą. Gdy był młody i myśli nie dawały mu spokoju uwielbiał to robić, a teraz, nie mając pod opieką Mii, postanowił wrócić do dawnego zwyczaju. Niestety, los oraz pech chciał inaczej.

— Kurwa. — wychrypiał gdy zauważył, że jego telefon jest rozładowany. — Mogłem pozostać przy Iphone a nie kupować tego Szajsuna. — mruknął.

Schował bezużyteczne urządzenie do kieszeni i rozejrzał się po okolicy. Nie było żadnej żywej duszy, jedynie on, popsuty samochód oraz nieliczne latarnie przy drodze.

— Teraz w którą stronę... Dobra, pójdę przed siebie. Tak jakbym jechał. W końcu co mi się może przytrafić?

Wyjął z bagażnika kurtkę gdy czuł ogarniający go zewsząd chłód, zabezpieczył samochód i ruszył powoli przed siebie. Wcześniej zauważył na zegarze samochodowym że dochodziła druga w nocy. Cóż, najprawdopodobniej nie zdąży przyjść do pracy następnego dnia, ale liczył, że Irlandczyk mu to wybaczy.

Po 20 minutach wydawało mu się, że szosa, którą szedł nie ma końca, jednakże zdziwił się  gdy dotarł do jakiejś nieznanej wcześniej dzielnicy. Na domiar złego zaczęło padać, co jeszcze bardziej rozzłościło Tomlinsona.
Schował swoje zmarznięte dłonie i ruszył w kierunku otwartej knajpki, w której chciał się zagrzać i zadzwonić po pomoc. Nie wiedział gdzie przebywał, ale był jednego pewien.
To nie był centrum Londynu. I prawdopodobnie nawet nie Londyn.

I z pewnością nie był tam mile widziany, bo gdy tylko wszedł do środka knajpy, parę łysych głów zwróciło na niego uwagę.
Louis jednak zignorował spojrzenie mężczyzn i usiadł przy barze.

— Mają państwo telefon, z którego mogę zadzwonić? Popsuł mi się samochód, a mieszkam w Londynie i chciałbym...

— Patrz, Londyńczyk się znalazł. My też z Londynu. — usłyszał za plecami kpiący głos i wtórujące mu śmiechy, jednak nie odwracał się — Te, a ktoś cię tak przeruchał, że brzmisz jak zarżnięty kot?

"Świetnie, no po prostu idealnie."

— Jak już wspomniałem, chciałem zadz... — spojrzał na barmana ignorując zaczepki.

— Te, odpowiedz jak człowiek a nie, chyba rozumiesz po ludzku?! Czy mam cię wyjaśnić?!

Poczuł silne szarpnięcie swojej kurtki i wiedział, że zjawił się w złym miejscu i złym czasie. Zacisnął pięści i popatrzył na wyższego mężczyznę, który śmierdział piwem i potem.

— Posłuchaj gościu, nic ci nie zrobiłem. Siadaj ze swoimi kolegami, pij piwo i daj mi święty spokój.

— Uuu, jaki ważny. Święty spokój. — łysy mężczyzna zachichotał, przedrzeźniając Louisa — Wyskakuj z kasy pedale, skoro tak się rządzisz.

— Każdego tak wyzywasz od pedałów? Bo póki co jesteś jedyny, który się tutaj rządzi. Wniosek nasuwa się sam. — prychnął pod nosem.

I może i nie żałowałby tych słów, jednak widząc błysk ostrza od noża, poczuł, jak po plecach spływa mu zimny pot.

— Wyskakuj z kasy albo to cacko wyląduje między twoimi żebrami.

Louis uniósł wzrok i nie czekając ani chwili dłużej sięgnął dłonią po kieszeń, po czym, wiedząc że tamten straci swój refleks, zadał silny cios wyższemu od siebie mężczyźnie, wytrącając nóż z dłoni.
Grupa towarzyszy podniosła się ze swoich miejsc.

— Zginiesz dzisiaj skurwysynie. — wychrypiał łysy, łapiąc się za zakrwawiony nos.

Chwilę później Louis wybiegł z knajpy i biegł ile sił w nogach, a za nim grupa mężczyzn. Nie miał nawet ochoty się odwracać. I kiedy trafił na ślepą uliczkę, wiedział, że nie ma odwrotu. Słyszał zbliżających się mężczyzn. Nerwowo szukał jakiejś luki, w której mógłby się przecisnąć, ale bez skutku. Jedynym ratunkiem okazał się być klakson samochodu, który wjechał w uliczkę i łagodny głos bruneta o ciemnej karnacji.

— Wskakuj do samochodu jeśli chcesz dzisiaj przeżyć. Widziałem jak cię gonią i stary, masz przejebane...

❤️ Jak się dzisiaj macie? Wlatuje kolejny.
Mam nadzieję, że Wam się podoba akcja. 😌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro