Rozdział 5
— Dużo jeszcze mamy pacjentów, panno Clark? Powinienem już wrócić do domu.
— Nie, czeka tylko trzech na konsultację. Doktor Malik wciąż jest w trakcie operacji i kazał mi przekazać, żeby pan odebrał od niego pacjentów.
— Hm, no dobrze. Mówił mi o tej operacji i poinformował o ewentualnym opóźnieniu. Ech, wisisz mi przysługę Zayn.
Harry właśnie zakładał z powrotem swój lekarski fartuch, podczas gdy asystentka czekała na niego w pomieszczeniu dla personelu. Od całkiem niedawna pracował w tym szpitalu. Było to jego spełnienie marzeń aby móc pracować z dziećmi i je leczyć. Na początku chciał zostać kardiologiem, ale w trakcie studiów zmienił zdanie i tak został ortopedą.
Podszedł do lustra, które wisiało na ścianie i poprawił kołnierzyk swojej kwiecistej koszuli. Lubił się wyróżniać wśród lekarzy, a im bardziej kolorowe miał ubrania, tym częściej zdobywał zaufanie wśród dzieci. Nie odstraszał ich typowo lekarskim wyglądem, czyli śnieżnobiałą koszulą, która zlewała się z fartuchem. Odkąd pamiętał uwielbiał styl ekstrawagancki. Zdradzała też go ilość pierścionków na palcach oraz czasami wystające spod rękawów tatuaże, które zdobiły ciało mężczyzny. Kiedyś usłyszał, że wyglądają typowo damskie jednak zdołał już do tego przywyknąć i nie robiło mu to zasadniczej różnicy. Dorośli go krytykowali, a dzieci się zachwycały. I to dla tych drugich w końcu się poświęcał.
Poprawił plakietkę ze swoim nazwiskiem i odkrzaknął, zabierając klucze do gabinetu do którego miał się udać.
Młoda kobieta uśmiechnęła się na widok lekarza, który ten jednak zignorował jej maślane spojrzenie nic nie odpowiadając.
Zresztą, doktor Styles jedynie był rozmowny wśród dzieciaków. Przy innych lekarzach zachowywał swoją kamienną twarz, patrzył tym chłodnym spojrzeniem i bywał czasami opryskliwy. Jedynym wyjątkiem był przyjaciel ze studiów i tym samym z oddziału, Zayn Malik. To on znał powody dla których Styles był taki, a nie inny. I obiecał mężczyźnie, że nigdy nikomu nie wyjawi tajemnicy bez jego wyraźnej aprobaty. Szanowali się i mogli na siebie liczyć w różnych przypadkach.
— Panie doktorze, dzwoniła dzisiaj matka tego 15-latka. Potwierdziła przyjście na kontrolę.
— Co za łaskawa kobieta. Zdecydowała się jednak pomóc synowi czy może szef dał jej przymusowe zwolnienie? Wiecznie nie miała czasu... - mruknął, przewracając oczami.
Nie rozumiał dlaczego niektórzy rodzice traktowali swoje dziecko przedmiotowo a w nagłych wypadkach nawet nie byli w stanie przełożyć ich dobro nade wszystko.
Asystentka jednak nie odpowiedziała, gdyż wiedziała, że to było pytanie retoryczne.
Styles wsunął dłonie do kieszeni kitla i przyjrzał się uważnie dwóm osobom, które napotkał na korytarzu szpitala.
Mała dziewczynka spała w ramionach szatyna, którego niestety zdołał rozpoznać. Ten jednak był wpatrzony w odwrotną stronę, więc nie mógł zauważyć Harry'ego, który nerwowo przełknął ślinę.
— Proszę poinformować za chwilę tych państwa że mogą wejść.
Popatrzył na kobietę i otworzył drzwi do swojego gabinetu. Nie tego się spodziewał, ale musiał być twardy. Liczył, że Tomlinson w żaden sposób nie będzie go wypytywał o przeszłość, że te spotkanie będzie jedynie skupione na tej małej dziewczynce, która zapewne okazała się być jego siostrą. Tak, wiedział jak dużą rodzinę ma Louis. Doskonale pamiętał te radosne wieści byłego chłopaka. I za każdym razem cieszył się z nim, jakby to on miał zostać bratem. Ale to była nic nieznacząca już przeszłość...
Zasiadł za biurkiem i zacisnął nerwowo szczękę, oczekując ich przybycie.
Oddychał głęboko, starając uspokoić swoje nerwy oraz rozpędzone myśli, które zaprzątały mu teraz głowę. Ścisk żołądka jasno dawał znać, że teraz czeka go trudne spotkanie po latach.
— Panie Styles, tutaj jest karta pacjentki.
Z myśli wybudził go głos kobiety, która położyła na biurku teczkę z dokumentacją medyczną. Po chwili do pomieszenia wszedł także Louis, który wciąż trzymał na rękach swoją zaspaną córkę. Zauważył malujące się na jego twarzy speszenie, ale nie reagował na nie. Nawet nie zdążył przejrzeć dokumentów dziecka, więc liczył, że wszystkiego dowie się od szatyna. Jedynie co rzuciło mu się w oczy to opuchnięta, naga stopa dziecka.
— Proszę usiąść wygodnie. — wyszeptał do mężczyzny jednak swoje spojrzenie miał skierowane do dziewczynki, która wydawała się być przestraszona zaistniałą sytuacją.
— Jak Ci na imię słoneczko? Jestem Harry. Wiem, że bardzo Cię boli nóżka dlatego zrobię wszystko żeby przestała. — wstał ze swojego miejsca i podszedł do dziewczynki, kucając aby ich wzrok był na równi.
— M-Mia. Ja nie chcę igieł...
— Och, nie będzie igieł. Obiecuję. Sam osobiście ich nie lubię. — wzdrygnął się i machnął ręką słysząc cichy chichot Mii. I dałby sobie uciąć rękę, że słyszał także śmiech Louisa.
— Naprawdę?
— Oczywiście. Czasami lekarze także tego nie lubią. Ja zajmę się teraz Twoją stopą, a Twój... - przerwał, spoglądając pytająco na szatyna, który wyczuł chyba, o co Styles pytał poprzez swój wzrok.
—Jestem ojcem Mii. — odparł spokojnie Louis.
Harry w tym samym czasie poczuł jak ścianki jego gardła zaciskają się, uniemożliwiając mu wydobycie jakiegokolwiek dźwięku. Te przenikliwe, błękitne oczy wpatrywały się w niego tak jak dawniej, gdy jeszcze byli szczęśliwi. A teraz? Dowiedział się że ten ma córkę!
Chciał ukryć swój wzrok, wycofać się z tej konsultacji, ale nie mógł tego zrobić. Nie mógł pozwolić aby stres wziął nad nim górę.
Dlatego takich sytuacjach zawsze bronił się uśmiechem, więc uniósł swoje kąciki ust, szybko starając się powrócić do normalności.
— A twój tata opowie mi co się wydarzyło, zgoda?
I naprawdę chciał skupić się na badaniu i wysłuchiwać słów szatyna. Jednak tak dawno nie słyszał tego dźwięcznego głosu, że myślami odpływał. W jego uszach cały czas, jak mantra, pojawiały się słowa "Jestem ojcem Mii".
Po wysłuchaniu wersji wydarzeń, które opowiedział mu Louis pokiwał twierdząco głową i podniósł się powoli, aby zapisać coś w swoim komputerze.
— Zlecę prześwietlenie. Stopa spuchła, więc nie wykluczam zwichnięcia kostki lub złamania śródstopia. Ale wolałbym się upewnić, w obu przypadkach konieczny będzie gips.
— I tatuś będzie rysował mi serduszka? — ożywiła się Mia, a Styles przełknął nerwowo ślinę.
Louis uśmiechnął się czule do córki, gładząc jej długie blond włosy.
Za każdym razem, gdy docierała do Harry'ego ta bolesna prawda, czuł niewyobrażalny ból w swoim sercu. Nie mógł jednak tego ukazać. Był dobry w ukrywaniu swoich emocji oraz uczuć. Musiał się tego nauczyć na przestrzeni lat.
Czuł na sobie przenikliwy wzrok szatyna, ale nie uraczył go swoim spojrzeniem. Nie miał zamiaru ryzykować i rozpaść się później na milion drobnych kawałeczków, tak jak przed laty. Jednak Louis o tym nie wiedział, nie mógł wiedzieć, co się kiedyś wydarzyło.
— Proszę przyjść ze zdjęciem do mnie. Prześwietlenie zrobi pan kierując się na prawo, metalowe drzwi.
Odpowiedział chłodno, wręczając zszokowanemu szatynowi dokument, który zlecał wykonanie dalszej części badania.
I nie przypuszczał nawet, że gdy tylko Tomlinson opuści gabinet, on sam natychmiast ukryje swoją twarz w dłoniach aby się szybko uspokoić.
— Nie mogę teraz stracić kontroli... Nie przez ciebie Lou..
[...]
— Co ty taki bez ducha Styles? Znowu awanturujący się rodzice, czy przykry widok niemowlaków?
Spojrzał na stojącego przed szpitalem Malika, który kończył dopalać swojego papierosa. Cały czas myślami był wokół osoby, którą spotkał tego dnia. Swoją dawną, a może wciąż trwającą miłość? Miłość, która miała dziecko i była zapewne w szczęśliwym związku. Może był już narzeczonym? A może szykował się do ślubu z matką Mii?
Dlaczego mu nigdy nie powiedział, że jednak kręcą go też kobiety?
— Nie, na szczęście nie. Po prostu taki dzień...
— Chodź, odwiozę Cię do domu, nie będziesz włóczył się po mieście autobusami. A widzę że samochód wciąż u mechanika.
Mężczyzna chciał odmówić, jednak Malik bez chwili zastanowienia poklepał jego ramię co miało znaczyć "Nie dziękuj" i wyjął kluczyki ze swojego samochodu.
Ten nie miał wyboru. Nie chciał się też narażać na gniew przyjaciela, więc uległ mu całkowicie.
Gdy ruszyli spod parkingu, Harry wciąż wpatrywał się niemrawo przez szyby samochodu, bawiąc się przy tym rękawem koszuli.
— Gościu, wyglądasz jakby Ci pacjent zmarł... co jest grane? Totalnie uleciało z ciebie życie. — Malik spojrzał na lokowatego gdy akurat stali na czerwonych światłach.
— Nawet nie żartuj sobie. — wysyczał, a po chwili spojrzał na swoje palce po czym zaczął nerwowo skubać naskórek. — Przepraszam. Po prostu... spotkałem kogoś.
— I to tak bardzo cię zdołowało? Ktoś robił sobie żarty z twojego wyglądu?
— Spotkałem Louisa. Tak, mojego dawnego Louisa. I wiesz co? Ma dziecko! Nie rozmawiajmy o tym, koniec tematu. - odpowiedział natychmiast zimnym tonem, po czym wbił swój wzrok na kierującego pojazdem Zayna. Mulat pokiwał zrozumiale głową.
— Dobra, czaje. Wiesz co? Zabiorę Cię na piwo. Bez protestów. Sam muszę odreagować dzisiejszy dzień. A przy okazji jesteśmy zaproszeni na urodziny mojej kuzynki. Podobno ma też być jakaś bardzo ważna wiadomość, więc liczę, że przyjdziesz.
— Wiesz że nie lubię takich imprez...— próbował się wycofać — Zaproś Gigi.
- Nah, mamy ciche dni a urodziny są w piątek. — machnął dłonią drugi — No weź, nie bądź taki. Chyba nie wstydzisz się ze mną pokazać?
— Nie, ale...
— To mamy załatwione. A teraz piwo.
Harry wypuścił nerwowo powietrze z ust i wbił wzrok w swoje dłonie. Nie był do końca przekonany, aby całe wyjście na urodziny było dobrym rozwiązaniem dla niego.
Nie kiedy miał traumę po jednym wydarzeniu.
Ale nikt, nikt nie wiedział co wtedy się wydarzyło.
Pamiętał jedynie swoją panikę oraz przerażenie gdy tamtego wieczoru dotarło do niego, że jego starszy o 2 lata chłopak może być w niebezpieczeństwie. Jednak kogo tak naprawdę to obchodziło?
I nawet rozmowa z Zaynem nie była w stanie przebić się nad pojawiającymi się mrocznymi wspomnieniami. Siedzieli w knajpie, żartowali, chociaż Harry przez cały czas był nieobecny. Tak, jakby był spowity mgłą, był w bańce która w żaden sposób nie chciała pęknąć.
Wrócił do domu późnym wieczorem. Opadł zmęczony na kanapę i czuł jak puszczają mu nerwy. Jak lęki kolejny raz nachodzą jego wyczerpany umysł. Bezwładnie leżał na kanapie, a parę łez spłynęło po jego policzkach. Wciąż odtwarzał obraz uśmiechniętego Louisa, który wpatrywał się z miłością w swoje dziecko. Dlaczego musieli obaj tak skończyć? Gdzie ten przereklamowany happy end jak w bajkach?
Jakiś czas później usłyszał swoją komórkę. Odebrał ją, chociaż nawet nie zerknął na nazwę kontaktu.
Domyślił się jednak kto wydzwaniał do niego o tej porze gdy tylko usłyszał głos osoby po drugiej stronie.
Zacisnął swoje powieki spod których kolejny raz wypłynęły łzy.
— Tak. Wiem. Przyjedź. Wszystko mi jedno co zamierzasz zrobić...
❤️ Kochani, dzisiaj wlatuje kolejny. Mam nadzieję, że będziecie mile zaskoczeni. Postanowiłam trochę popisać z perspektywy Harry'ego, więc za bardzo nie wiem czy dobrze mi wyszło. Liczę, że tak.
Do zobaczenia niebawem!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro