Rozdział 3
Następnego ranka wszystko wydawało się idealne. A przynajmniej dopóki jego umysł był spowity błogim snem.
Louis nie chciał wstawać spod przyjemnie chłodnej pościeli, jednak skacząca po łóżku i nawołująca go Mia w żaden sposób nie dawała mu spokoju.
I o ile zdołał schować głowę pod poduszkę, błagając przy tym córkę o parę minut snu, tak nie zdołał zignorować czucia większego ciężaru na łóżku, a później swoich plecach.
— Braciszku, nie bądź taki, wstawaj! No już, rusz się, jest dziewiąta! — usłyszał głos jednej z bliźniaczek oraz uroczy chichot Mii.
Już miał zamiar wysunąć swoją głowę spod poduszki gdy nagle poczuł na swoich plecach dość dużą ilość zimnej wody. Wrzasnął zszokowany, po czym zrzucił z siebie siedzącą na nim Daisy. Przeturlał się na łóżku w stronę bardziej suchego miejsca i spojrzał na znajdujące się w sypialni jego siostry oraz uradowaną córkę.
— Tatusiu, wstałeś! — chichot Mii nie ustawał, jednak Louisowi nie było wcale do śmiechu. Spojrzał chłodno na bliźniaczki, gdyż zauważył że Phoebe również się znajdowała w tym całym zamieszaniu.
— Czego wy ją uczycie? Po ludzku nie można już budzić?! — warknął zdenerwowany.
— Oj, nie bądź taki ponury. Nudziło nam się, Fizzy poszła biegać, a Lottie jeszcze nie wróciła.
— Mhm, macie obie szesnaście lat a wciąż muszę was dalej niańczyć. — westchnął zdegustowany zachowaniem swoich sióstr.
Kochał je wszystkie i zawsze czuł się dumny, że mógł być tym starszym bratem. Odkąd pamiętał, zawsze sprawiało mu radość odbieranie ich z przedszkola czy szkół jeśli jego mama nie była w stanie. Inni chłopcy z pewnością narzekaliby na swoje młodsze rodzeństwo, on jednak nie czuł żadnego wstydu opowiadając o swojej rodzinie. Każdy też wiedział jak silną więź posiada Louis ze swoją mamą. Jako że w szkole posiadał dość sporą grupę znajomych i przyjaciół, mało kto drwił sobie z niego.
Być może też dlatego, że Louis nie bał się mówić co sądzi o danej sprawie lub też dlatego, że był dobrze wysportowanym nastolatkiem. I niestety lub stety, potrafił się też bić. Nie tolerował osób, które drwiły z kogoś biednego, chorego, czy po prostu kogoś, kto dla innych wydawał się w jakimś stopniu dziwny.
Jego siostry były zawsze pełne podziwu zdolności i silnego charakteru brata. Uwielbiały się nim chwalić przy własnych nauczycielkach, mimo, że Louis wcale nie był aż tak lubiany wśród grona nauczycielskiego. Ale to mu zostało aż do ukończenia studiów. Jednak czy przejmował się tym? Nie. Nie należał do lizusów. Po prostu obierał sobie dany cel i brnął w niego, niezależnie czym musiał zapłacić.
Jednak zawsze starał się zapewnić szczęście swojej rodzinie niż sobie samemu.
Kiedy wstał z łóżka, założył dresy na nogi oraz wziął w swoje ramiona ucieszoną Mię, spojrzał na siedzące na łóżku dziewczyny. Jego twarz przez dłuższy czas nie wykazywała żadnych emocji.
Dopiero po krótkiej chwili wpadł na świetny pomysł, który mógł przerodzić się w nauczkę. Uniósł swoje kąciki ust w chytrym uśmiechu, a błękitne oczy aż zabłysnęły.
— Wybaczę Wam, ale jest jeden warunek. Musicie mi przebrać teraz pościel.
— Co? — wybałuszyła oczy Phoebe, a Daisy jej wtórowała.
— Chyba sobie żartujesz? Nie zrobimy tego!
— Nie mam zamiaru spać w mokrej pościeli. — wyjaśnił — Skoro zaczęłyście wojnę to chętnie dołączę i rozegram po swojemu. Pościel jest w dolnej szufladzie, przy pralce. A teraz idę robić Waszej trójce śniadanie, więc nie grzebcie się za długo.
— Louis, to był pomysł Daisy!
— Ty cholero, nie kłam!
— Do zobaczenia. — zachichotał, wychodząc z sypialni. Nie miał zamiaru wysłuchiwać sprzeczki między bliźniaczkami. Przeniósł wzrok na swoją córkę i spoważniał, jednak jego oczy wciąż były radosne. — Nigdy, ale nigdy nie miej zamiaru mnie tak budzić jak Twoje młode ciotki.
— Dobrze Tatusiu. — skinęła głową blondynka i uśmiechnęła się szeroko, owijając swoje małe dłonie wokół szyi szatyna — Zrobisz tosty?
— Zgoda. Mam nadzieję, że ich nie spalę.
Posadził swoje dziecko na kanapie i zajął się obiecanym śniadaniem. Założył na swoje ciało fartuch kuchenny, który idealnie zasłaniał jego nagi tors. Z tego całego zamieszania zapomniał się do porządku ubrać, ale nie miał zamiaru ruszać się z kuchni. Wiedział, że w jego sypialni prawdopodobnie trwała teraz wojna wśród sióstr, a zdecydowanie nie chciał być tego świadkiem.
Najmłodsza Tomlinson znudzona oczekiwaniem na posiłek sięgnęła po gazetę, która leżała na stoliku i oglądała przeróżne obrazki, machając przy tym nóżkami.
Niedługo później oboje usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi wejściowych w których stanęła Fizzy.
— Mmm, co tak pachnie? — zacmokała na wejściu, ściągając z siebie przemoczoną bluzę.
— Ciocia! Tatuś robi śniadanie, wiesz?
— To cud, że jeszcze niczego nie spalił. — zachichotała gdy czuła na sobie chłodne spojrzenie brata.
Zignorowała je jednak i podeszła do bratanicy, aby zająć się nią do czasu śniadania. Całość przebiegła sprawnie, a Louisowi, o dziwo, naprawdę udało się nie spalić kuchni. Nawet pokrojone pomidory obok tostów wyglądały apetycznie!
Ich radosną sielankę przerwał jednak nagły dźwięk komórki mężczyzny.
Wstał od stołu i na widok nazwiska które wyświetliło mu się na ekranie, uśmiechnął się szeroko.
— No hej Horan, co tak wcześnie? Wpadniesz z Amelią dzisiaj?
— Byłbym chętny, ale jestem w pracy. I wiem, że tego nie lubisz, ale musisz się zjawić. Teraz. — powiedział to z takim naciskiem, że Tomlinson aż przewrócił oczami.
— Dzisiaj? Zgłupiałeś?! Jest niedziela!
— Mam kalendarz, nie przypominaj mi. Tomlinson, przyjedź. Potrzebuje twojej pomocy. A przypomnę Ci, że musimy jeszcze przygotować się do rozprawy sądowej na środę. Zapomniałeś, prawda? Wiedziałem, jak zwy...
— Dobra, dobra! — przerwał mu w pół słowa, przecierając dłonią swoją twarz, po czym wypuścił powietrze z ust — Przyjadę za pół godziny i pomogę Ci ze wszystkim.
Niech to szlag. Naprawdę zapomniał o bałaganie jaki dział się w ich kancelarii. Tak, zdecydowanie potrzebowali więcej pracowników, ale nie spodziewał się, że sprawy przybiorą taki obrót. Byli dobrzy w swoim zawodzie, ale czasami nie byli w stanie się wyrobić. Zwłaszcza gdy nastał ten dziwny okres brania rozwodów.
— Problemy w pracy? Masz minę jakbyś chciał kogoś rozszarpać. — wyszeptała niepewnie jedna z sióstr gdy Louis zakończył swoją rozmowę.
— Fizzy, on zawsze tak wygląda. No wiesz, bez kija nie podchodź.
— Bardzo śmieszne dziewczyny. — mruknął Louis, chowając komórkę do tylnej kieszeni spodni dżinsów, które zdążył założyć zaraz po przygotowaniu śniadania. — Zostawiam was na parę godzin. Nie roznieście domu, pilnujcie Mii i w razie czego, dzwońcie. Ale nie za często, dobra?
— Dobrze, możesz być spokojny. Nie chcesz się przebrać w coś... Przyzwoitego? Dżinsy i bluza w kancelarii to trochę słabe połączenie.
— Daj spokój, dzisiaj nasza kancelaria nie jest czynna dla klientów. Po prostu pomogę z papierami. Do zobaczenia dziewczyny, bądź grzeczna Mia. — ucałował blondynkę w czubek głowy, po czym wyszedł z domu.
[...]
— Gdzie ta pieprzona chińszczyzna?! Umieram z głodu! Diana, za ile mówili że się zjawią? — to były pierwsze słowa, które usłyszał po wejściu do kancelarii.
Tak, widział Horana z kubkiem ciemnej cieczy, która okazała się być kawą, a obok mężczyzny stała Diana Manson. Dziewczyna była młodą, bo 23-letnią asystentką, która brała u nich staż. Jednak już na rozmowie kwalifikacyjnej wydawała się Louisowi idealna do bycia asystentką. Była zwarta, pewna siebie i cholernie szczera, podobnie jak on.
Dlatego szybko pozwolił mówić sobie po imieniu, podobnie jak Niall. Ale tylko wtedy, kiedy nie było w pobliżu klientów.
Louis uniósł zdziwiony brwi milcząc dłuższą chwilę, po czym położył na blacie swoją torbę i spoglądał na zdenerwowanego przyjaciela z nieznanego mu powodu.
— Dobra, myślałem, że nic mnie dzisiaj nie zaskoczy. Ale zachowujesz się jak pacjent na odwyku. Nie jadłeś śniadania?
— Bez żartów Tomlinson, bo wygonię cię po jedzenie!
— Ja przyjechałem pomóc w dokumentacji, a nie zajmować się twoim żołądkiem. Litości. — przewrócił oczami — Zastanawiam się tylko jak przekonałeś Dianę aby przyjechała dzisiaj do nas. — spojrzał na dziewczynę, która akurat przeszukiwała czegoś w dokumentach.
— Dodatkowa premia, prawda Niall?
Louis zaśmiał się cicho pod nosem widząc pewny i wręcz przenikliwy wzrok dziewczyny. Irlandczyk skinął głową i zaraz później zerknął na zegarek.
— Kurwa, złożę im taką opinię za te spóźnienie, że jeszcze ich sanepid zamknie! — wrzasnął, po czym skierował się do swojego gabinetu.
Louis przełknął ślinę z lekka przerażonyi pokiwał głową.
— A temu co?
— Męski okres i głodówka. — wzruszyła ramionami, po czym widząc minę mężczyzny, zaśmiała się — No co? Niektórzy tak mają.
— Mniejsza o to. — machnął ręką i nachylił się nad dokumentacją, którą wciąż przeszukiwała kobieta.
— Niall zauważył brak kilku aktów wczoraj wieczorem. Ma je jutro odesłać, bo to pilna sprawa. I przeszukałam już chyba wszystkie teczki a siedzę tu od siódmej. Od siódmej, w niedzielę!
— Nie mów mi, że on je zgubił.— jęknął.
— Na to wygląda. Liczyłam, że dostanę porządną robotę, a nie te druki jebane. Jeszcze w niedzielę. W niedzielę!
— Ej, bez takich. Każdy od tego zaczynał, dobra? — skarcił ją wzrokiem, po czym westchnął. — Wiedz, że i tak nam ratujesz tyłki.
Nie mając innego wyboru oraz wyjścia postanowił również przeszukiwać dokumentację. Niall również im pomógł, pomimo braku śniadania. Na szczęście po trzech godzinach wszystko się wyjaśniło, gdy akta były położone w dziwnym miejscu. W pudełku z rzeczami do zniszczenia.
— Nie wiem kto je tam zostawił, ale przysięgam, dowiem się i zastrzelę.
— Pod warunkiem, że pojedziesz najpierw na strzelnicę by wiedzieć jak trzymać pistolet, Horan.
— Pierwszy ty zginiesz. Nawet twoja Mia cię nie uratuje!
Louis zmrużył oczy i już chciał coś dodać od siebie gdy nagle wytrąciło go pytanie Diany.
— Przepraszam że przerwę, ale kto to Mia?
Niall zerknął na dziewczynę i naprawdę widząc po jej minie, że nie wiedziała o kim mówili, podszedł do biurka szatyna po czym wziął zdjęcie stojące na blacie.
— To jego córka. Ta taka mała... jak jej tata.
— Horan, mała to jest twoja pa...
Urwał w pół słowa gdy poczuł na sobie silnego kuksańca ze strony Irlandczyka.
Dziewczyna starała się jednak zignorować słowa mężczyzn i ich dziecinną przepychankę (mimo, że obaj byli blisko trzydziestki).
Właśnie tak zachowywali się prywatnie Niall i Louis. Przyjaciele od zawsze, niestroniący od wszelakich żartów. I uwierzcie, byli tak samo profesjonalni w swoim zawodzie, jak i prywatnie idiotami do kwadratu.
— Urocza dziewczynka. I mam nadzieję że mądra po mamie, bo patrząc na Ciebie teraz... — przeniosła wzrok na Louisa, który natychmiast zreflektował się po jej słowach. Chciał coś dodać, ale Diana od razu przerwała — No nic, wracam do domu. Nie zabijcie się tutaj.
— Myślisz, że ma nas za idiotów? — wyszeptał cicho Irlandczyk, gdy zostali sami w dwóch, a Louis zmarszczył brwi myśląc nad czymś.
— Myślę, że naprawdę musimy jej dobrze zapłacić. I zdecydowanie skończyć z głupimi żartami. — gdy spojrzał na zegarek zauważył że dochodziła czternasta. — Czas się zbierać.
Niall wyczuł lekkie zdystansowanie mężczyzny i chociaż nie rozumiał dlaczego tak bardzo poruszyły go słowa dziewczyny, tak również nie zamierzał go o to wypytywać.
Zabrał swoje rzeczy i ostatni raz przejrzał kancelarię czy wszystko jest w należytym porządku.
— Wpadniemy z Amelią na urodziny. Już kupiliśmy prezent, oby się twojej mamie spodobało.
— Z pewnością Niall, wiesz jaka ona jest.
Poklepał swojego przyjaciela po ramieniu, po czym obaj wyszli z kancelarii. Louis zamknął szklane drzwi, po czym chowając kluczyki, usłyszał dzwonek komórki.
— Do zobaczenia Lou! — usłyszał na odchodnym a szatyn jedynie pomachał wolną ręką.
Wyjął z torby urządzenie i przyłożył je do ucha. Wcześniej zauważył że dzwoniła Daisy, co było dość zaskakujące dla niego, ponieważ ona nie często to robiła.
— Halo? Coś się stało?
— Przyjedź szybko do szpitala — usłyszał rozpaczliwy głos po drugiej stronie — Mia...
❤️ Akcja się rozkręca powoli, ale to chyba dobrze, prawda?
Liczę, że jesteście dalej ciekawi tego, co się będzie działo. Długo zajęło mi pisanie rozdziału, ale obiecuję, kolejny będzie również interesujący!
Ps. Diana jeszcze się niejednokrotnie pojawi... A może i narobi zamieszania. 😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro