Rozdział 2
Przyjemny powiew wiatru chłodził jego zaróżowione policzki na których lśniły krople potu.
Czerwona bandana, którą posiadał na swojej głowie i przytrzymywała jego niesforne zewsząd loki, lekko osuwała mu się oczy, co strasznie irytowało kędzierzawego. Z każdym kolejnym ruchem nabierał coraz więcej powietrza, aby nie stracić swojego celu sprzed oczu.
— Podaj! No podaj, durniu! — usłyszał gdzieś głos za swoimi plecami.
Gwar jaki roznosił się wokół niego, przeciwnicy krążący wokół jak sępy i próbujący odebrać mu piłkę spod nogi - to wszystko powodowało u niego ogromną niepewność.
Dwa metry dzieliły go od bramki. Nie mógł się poddać, nie teraz. Spiął w sobie wszystkie mięśnie, zacisnął mocno pięści, by sprawnym wyminięciem Travora nie dać się sfaulować. Zamach, po którym nastąpił styk jego stopy z piłką. Minięcie tych paru sekund i usłyszenie donośnego "GOL" oraz pisk gwizdka trenera, który oznajmiał, że to koniec meczu.
Chłopak stał jak wryty. Jego klatka piersiowa rytmicznie unosiła się i opadała. Pierwszy raz udało mu się dokonać czegoś tak wielkiego. Pierwszy raz naprawdę doprowadził swoją drużynę do zwycięstwa.
— Harry! Wygraliśmy, rozumiesz?! Nasza szkoła wygrała z tym plebsem! Kto Cię tego nauczył, stary!
Odwrócił się do właścicielki tego głosu i wciąż z rozchylonymi ustami, wpatrywał się w szoku.
Naprawdę nie przypuszczał, że mu się to uda. Był przecież tylko zwykłym rezerwowym, który i tak nie powinien znajdować się w tym całym zamieszaniu.
Jednak jego wuefista musiał na ostatnią chwilę wystawić drużynę, która reprezentowała szkołę na meczu między dwoma liceami.
I chociaż przez ostatnie pięć dni strasznie błagał trenera o wykreślenie go z listy, ten zawsze odrzucał prośby nastolatka zgorzkniale "Nie mogę już, lista została wysłana do organizatora. Nie próbuj aby nie przyjść, bo nie zaliczę Ci semestru!"
I gdyby nie szybka reakcja Stylesa, mecz zakończyłby się remisem, dlatego zaraz po ostatnich słowach swojej przyjaciółki (która jako pierwsza zbiegła na murawę) czuł radosny uścisk swoich współtowarzyszy.
Spojrzał na trybuny. Zobaczył swoją mamę, ojczyma oraz dumnie ściskającą aparat Gemmę. Wszyscy w trójkę patrzyli na niego z ogromnym szczęściem. Pierwszy raz w życiu czuł się także tak bardzo ważny, pomimo, że w swojej klasie nie był za bardzo lubianą osobą.
— No Styles, wiedziałem, że jednak można na Ciebie liczyć. Gratuluję. — trener uścisnął jego dłoń, a Harry jedynie podziękował swoim szczerym uśmiechem, ukazując przy tym dołki w policzkach.
Po meczu i odebraniu medali zmierzał wraz z rodziną do domu. Anne wpatrywała się w medal syna, co jakiś czas ocierając spływające łzy z oczu.
— Oj daj spokój kochanie, trochę wiary w syna. — zachichotał Robin, mierzwiąc włosy Harry'ego.
— Pokazałeś wszystkim na ile Cię stać, nikt Ci nie podskoczy. — Gemma jak zawsze wiedziała co powiedzieć.
Może i Harry faktycznie chciał coś udowodnić tego dnia. A może zwyczajnie nie chciał zawieść kogoś, kto tak bardzo w niego od początku wierzył, nawet jeśli miałoby się zakończyć porażką.
— Mamo, muszę pójść do Caroline, zapomniałem odebrać od niej projekt z biologii.
— Synu, teraz? Zjemy pizzę, a do Caroline możesz pójść pod wieczór. - spojrzała zaskoczona nagłym pytaniem syna.
— Tak, teraz. Proszę, to pilne! Wrócę za niecałą godzinę.
— No dobrze, leć. Pozdrów ją i ucałuj. — Anne westchnęła cicho, a Gemma jedynie zaśmiała się pod nosem na słowa mamy.
Przeczuwała co się święci, ale nie chciała wyjawiać prawdy. W końcu nie tak dawno odkryła sekret swojego młodszego braciszka nakrywając go na czymś, co może nie do końca spodobałoby rodzicom.
Harry bez chwili wahania biegł ile sił w nogach w znanym tylko sobie kierunku. Minął bibliotekę, w której uwielbiał przesiadywać i zaczytywać się podczas weekendów, przebiegł koło starego sklepu z rowerami, w której pracowali dziadkowie Caroline. O mały włos, a zdążyłby wpaść na zrzędliwego sąsiada, który dzień w dzień narzekał na pogodę, jakakolwiek by ona nie była.
Gdy tylko dotarł do parku i skręcił w pewną alejkę, poczuł nową dostawę energii. Widział go. Stał przy ławce, na której leżał jego czarny, znoszony plecak. Nie minęła nawet minuta gdy Harry rzucił się w jego ramiona szczęśliwy, szczelnie oplątując biodra szatyna.
— Wiedziałem, że Ci się uda. — wyszeptał cicho do ucha chłopaka, po czym spojrzał na niego swoimi błękitnymi tęczówkami. Harry zachichotał, gdy Louis ucałował jego nos delikatnie.
— To wszystko dzięki Tobie.
— I temu, że dałeś radę nie wygadać się przed mamą o naszych ćwiczeniach na boisku. Zabiłaby mnie chyba.
— Jesteś mi winny tych wszystkich kłamstw, Tomlinson! — dźgnął go delikatnie palcem w brzuch, gdy już stanął na swoich nogach, na co Louis jedynie pokiwał bezradnie głową.
— Myślę, że mogę temu zaradzić... — przyciągnął go mocniej do siebie, by złożyć czuły pocałunek na jego wargach.
***
Obudził się cały spocony na kanapie, podnosząc się tak, jakby co najmniej śnił mu się koszmar.
A może to był koszmar jego przeszłości i naiwnej głupoty? Z pewnością ten sen należał do czegoś, czego Tomlinson nie chciał pamiętać.
Przetarł twarz i spojrzał na zegarek, który jak zawsze przy drzemkach odciskał mu się na przegubie nadgarstka, wywołując delikatny dyskomfort na skórze.
— Louis, coś się stało? Jesteś cały spocony... — usłyszał głos Lottie, która właśnie wychodziła z kuchni, niosąc w swoich dłoniach misę wypełnioną owocami.
— Co? Nie, zły sen. — odchrząknął, mierzwiąc swoje włosy, które były i tak w nieładzie. — Długo spałem? Miałem Ci pomóc z ciastem.
— Niecałą godzinę. Najwyraźniej te leki pomogły na ból głowy. Fizzy zajmuje się Mią w pokoju, bo nie chciałam aby zakłócały Ci spokój.
— Dziękuję. Zajmowanie się dzieckiem samemu jest czasami... Niemożliwe.
Dziewczyna spoczęła na kanapie obok, gdy tylko Louis zabrał swoje nogi. Spojrzała na brata z nutą pobłażania i ujęła jego dłoń, ściskając czule.
— Powinieneś sobie kogoś znaleźć. Zasługujesz na miłość, a Mia na drugiego rodzica. Victoria przecież...
— Ani mi się nie waż wypowiadać tego imienia! — warknął zdenerwowany na co dziewczyna aż zabrała swoją dłoń. — Ani przy mnie, ani przy Mii! Nie dam skrzywdzić dziecka, bo jakiejś idiotce odbiło i wolała posłuchać swojego psychicznego ojca niż kierować się sercem.
— Louis, wiesz, że Victoria miała wtedy depresję...
— Myślisz? — zadrwił, prychając — Bo ja jestem pewien, że to sprawka Davida. A teraz kończymy rozmowę, ciasto trzeba upiec. I nigdy więcej nie wspominaj mi o Victorii.
— Mia kiedyś się o nią zapyta. Zapyta, gdzie jej mama. — przypomniała mu, gdy Louis podszedł do okna aby zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Mia ma mnie. Jako ojca i matkę. I nie chcę, aby została skrzywdzona przez kogokolwiek innego. Nie chcę by czuła, jak cały świat się jej rozpada i ktoś, komu się ufało bezgranicznie okazuje się być zwykłym chujem.
— Chcesz chronić ją przed tym, co Ciebie spotkało... — westchnęła cicho, a Louis spiął się jeszcze bardziej. Zacisnął swoje dłonie, aż skóra przy kostkach zbladła.
— Skończyłaś?
[...]
— Ciociu, opowiesz mi baję? Proszę... — Mia wdrapała się na kolana 16-letniej Phoebe, gdy ta przeglądała swojego Instagrama.
— Uhm, a może Daisy?
— Ale ja chcę żebyś Ty mi opowiedziała... — głos dziecka powoli się załamywał, jednak szatynka była nieugięta i co chwilę przesuwała palcem po ekranie smartfona.
— Jestem zajęta Mia, idź do Daisy.
Blondynka spojrzała na dziewczynę ostatni raz i ze spuszczoną głową zeszła z jej kolan, powoli kierując się w stronę salonu. Jak zawsze, ciągnęła za sobą swojego nieodłącznego towarzysza, czyli maskotkę. Na całe szczęście trafiła na Fizzy, która wracała spod prysznica.
— Słońce, czemu nie śpisz?
Kobieta wzięła w swoje ramiona dziecko i przytuliła. Była przekonana, że Mia już dawno temu spała w swoim łóżku, tak, jak Louis powiedział.
—Ciocia Phoebe nie chce powiedzieć baje na dobranoc... — rozpłakała się, na co Fizzy westchnęła cicho.
Mocniej wtuliła dziewczynkę w swoje ramiona i tylko marzyła, żeby Louis nie wychodził ze swojego gabinetu, w którym postanowił trochę popracować. Lottie musiała pojechać do swojego chłopaka, a Daisy zapewne leżała przed telewizorem w salonie, oglądając kolejny odcinek "Z kamerą u Kardashianów". Słyszała, że ta ostatnimi czasy bardzo chciała paletę cieni z nowej kolekcji Kylie Jenner, co wyjaśniałoby jej fascynację programem.
— Ja Ci poopowiadam, zgoda? A teraz cichutko, musimy przejść tak, żeby nas Twój tata nie usłyszał, bo będzie się gniewał że jeszcze nie śpisz. I rano kto powie dzień dobry Panu Misiowi? — zachichotała, aby rozbawić dziecko.
Mia uśmiechnęła się delikatnie i trzymając się mocno Fizzy, nie odzywała się słowem. Przestała także płakać, bo nie chciała smucić swojego taty.
Gdy dziewczyny znalazły się w pokoju dziecka, którego ściany miały kolor turksu, a przy łóżeczku rozprzestrzeniało się namalowane drzewo z różowymi i żółtymi kwiatami, Fizzy zapaliła małą lampkę w kształcie chmury. Przykryła najmłodszą Tomlinson kołdrą i usiadła na małym fotelu, przy którym często siadał Louis.
— Nie umiem za bardzo opowiadać bajek...
— Hihi, tata też tak mówi. Ale raz opowiedział mi o rybce.
— O rybce? - zdziwiła się szatynka.
— Mhm. Opowiedz mi o rybce. Proooszę!
Dziewczyna zawahała się, a po chwili wzruszyła ramionami.
— Pewnego razu, mała złota rybka o imieniu...
Fizzy nie bardzo chciała brnąć w to wszystko, jednak nie miała innego wyjścia. Była pewna, że Louis zapomniał o swoich dawnych miłościach i nie wracał do tego wszystkiego po raz kolejny. A może tylko ona łączyła przypadkowe sytuacje, które były absurdalnym pomysłem?
Gdy dziecko usnęło po dwudziestu minutach poczuła ogromną ulgę. Najciszej jak mogła, wyszła ze pokoiku Mii i skierowała się do gabinetu Louisa. Jej brat siedział na czarnym, skórzanym fotelu, a wokół niego krążył dym papierosowy, który wypuszczał ze swoich ust.
— Myślałam, że rzuciłeś to.
— Myślałem, że mama nauczyła Cię pukać. - westchnął, nie odrywając wzroku od monitora komputera, po czym znowu zaciągnął się papierosem.
Fizzy zarumieniła się ze wstydu, bo dotarło do niej, że faktycznie zachowała się niekulturalnie. Nie chcąc już się wycofać, weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi.
Uwielbiała to miejsce. Tak bardzo podkreślało charakter jej brata, który twardo stąpał po ziemi, był odpowiedzialny, a zarazem miał w sobie cząstkę szaleństwa i zabawy. Dlatego nieco dłużej przyglądała się zielonej ściance, na której wisiała czerwona gitara oraz nie wiedzieć czemu, deskorolka, a resztę pomieszczenia otaczały ciemne, wręcz czarne ściany.
Usiadła na skórzanej, brązowej kanapie i popatrzyła na brata wciąż będącego bardzo skupionym.
— Nadal jesteś zły na Lottie?
— Ależ skąd. Po prostu dałem jej jasno do zrozumienia, że ma się nie wtrącać w moje sprawy sercowe. Wiesz dobrze, jak tego cholernie nie lubię. — mruknął, gasząc niedopałek w popielczniczce, po czym wstał z fotela, aby podejść do drzwi balkonowych.
Niedługo później pomieszczenie wypełniło świeże, nieco chłodne, nocne powietrze.
— Mia jest strasznie do Ciebie podobna. Jest bardzo mądrym dzieckiem, ma dużo zainteresowań. Może nikt wcześniej Ci tego nie mówił, ale naprawdę dajesz sobie świetnie radę i jestem z Ciebie dumna braciszku. Sam, czy z czyjąś pomocą. Ale przemyśl słowa Lottie.
Po tym wszystkim wstała i podeszła, by przytulić swojego starszego brata. Louis zawahał się chwilę, ale nie chciał być ciągle niemiłym.
— Dobranoc. Nie siedź za długo i nie zaprzątaj sobie głowy. Mama Cię jutro prześwięci jak zobaczy, że jesteś niewyspany. - zachichotała, po czym zostawiła Louisa samego we własnym gabinecie.
Mężczyzna jednak wbił swoje spojrzenie w gwieździste niebo i wypuścił ciężko powietrze z ust.
— Gdyby to wszystko było takie proste...
❤️ Hejka! I jakie wrażenia? Zaintrygowani?
Piszcie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro