Rozdział 5 sezon 3 Moich rzeczy się nie rusza.
Kas:- Śpisz ? - zapytał cicho swoim niskim, czułym głosem. Lekko szturchając mnie w ramie. Zmarszczyłam brwi.
- Nie.
Kas:- A możesz przynajmniej odwrócić się do mnie twarzą. Nie chce gadać do twoich pleców. - przeturlałam się by spojrzę mu w oczy. Miał smutny wyraz twarzy a jego metaliczne oczy były zamglone. Bił się z myślami.
- O co chodzi ?
Kas:- Chyba masz racje. Przestałem ci ufać dziewczynko. I myślę że masz racje. Powinniśmy... dać sobie spokój.
- Też tak myślę, nie powinniśmy się kłócić o głupoty.
Kas:- Nie. Nie zrozumiałaś. Powinniśmy, zrobić sobie przerwę. Odpocząć od siebie na jakiś czas.
- Co ty do diabła pleciesz !
Kas:- Nie mówię ci tego szczęśliwy. Ale to dobrze zrobi nam obojgu.
- Nie. To idiotyczny pomysł.
Kas:- Lu. Nie chciałem ci tego mówić. Crowstorm się rozpada. Nie mogę się dodzwonić do Zacka i Lei. Pokłóciłem się z menadżerem. Gabin zlewa mnie głupimi wymówkami. A wszyscy fani biorą obecnie za złodzieja. Na a koniec tego wszystkiego my. Najpierw ten incydent z Campingiem teraz się kłócimy. To wszystko zżera mi mózg.
- Rozumiem że sytuacja Crowstormu cię dobija. Mnie też. Ale to nie jest powód. Nie żeby się ode mnie izolować Kas.
Kas:- Dla mnie jest. Dalej jestem urażony. Wolałaś spędzić wieczór z Hyunem. Niż wrócić do mnie. Też najchętniej bym się upił i zapomniał o problemach chociaż na chwilę. Ale to tak nie działa. Zamartwiłem się o ciebie i wydzwaniałem kiedy dobrze się bawiłaś.
- Kas...
Kas:- Ja naprawdę potrzebuje pobyć sam ze sobą. Przemyśleć wszystko. Dopóki Nataniel czegoś nie znajdzie...
- Dobra. Moje zachowanie było idiotyczne. Ale nie możesz nagle mi powiedzieć że chcesz przerwy. - drżał mi głos, byłam bliska płaczu. Odwróciłam od niego wzrok zakrywając dłońmi twarz - Nie.. możesz..
Kas:- Prześpię się w salonie. Jutro rano zabiorę Pancake i wyprowadzę się do hotelu.
- Ale Kastiel.. przez jedną głupotę chcesz wszystko skreślić. Proszę. Kocham cię. - łzy ciekły mi po policzkach i spadały na czarną jedwabną pościel. Patrzałam na chłopaka z żalem i rozpaczą.
Kas:- Lu. To tylko na miesiąc, może trochę dłużej. Ja też cię bardzo kocham dziewczynko, ale jeśli to się nie ułoży.. Nie widzę ciągnięcia tego związku na siłę przez resztę życia.
- Jesteś ze mną na siłę ? - do oczu napłynęły mi kolejne łzy, miałam ochotę wyć.
Kas:- Czasami się tak czuje. - starł kciukiem łzy z mojego policzka. - Proszę, nie płacz. Dla mnie to też trudne. Ale to rozsądne. I uwierz. Potrzebne nam obojgu.
- To twoje mieszkanie. Nie możesz się wyprowadzić z własnego domu.
Kas:- Nie moje. Miało być nasz. Było prezentem dla ciebie. - wstał zabierając ze sobą swoją poduszkę. Desperacko złapałam go za przedramię.
- Po tym wszystkim, co przeszliśmy... - To było ponad moje siły, aby pozwolić mu odejść w ten sposób.
Kas:- Wybacz Luna. - wyszedł zamykając za sobą drzwi sypialni. Rozstaliśmy się pod zdziwionymi spojrzeniami.
~ ☆ ~ ☆ ~ ☆ ~
Obudziłam się zlana potem i bólem głowy. Spojrzałam na poduszkę zaspanym wzrokiem. Była mokra. Otarłam policzek. Też był mokry. Płakałam przez sen. - Kas ? - powiedziałam imię ukochanego. Miejsce obok mnie było puste i zimne. - Kastiel - tym razem wymruczałam, w tonie mojego głosu było słychać rozpacz. Przecież to był tylko zły sen.
Ze łzami w oczach wybiegłam z sypialni. - KASTIEL ! - wrzasnęłam na całe mieszkanie. Ale nie usłyszałam żadnego odzewu.
Kas:- Dlaczego się wydzierasz ? - stanął w progu wejścia kuchni. Miał zaspaną twarz kilka odcisków po poduszce na policzku i roztrzepane na wszystkie strony włosy. Podbiegłam do niego, zarzucając mu dłonie na ramionach i wskakując na jego biodra. Wpiłam się w te słodkie, niewyparzone usta całując go zachłannie. Nie wiedział co się dzieje. Oddał pocałunek podtrzymując mnie za uda. Nie chciałam przerywać tego pocałunku. Bałam się że zniknie. A ja zostanę sama. Odsunęłam się na sekundę biorąc szybki wdech. Żeby zaraz znów złączyć nasze języki.
- Kocham, cię. Tak, strasznie, cię kocham. Proszę, nie, idź, nigdzie. - rzucałam kolejne słowa pomiędzy pocałunkami. A on niepewnie oddawał każdy z nich.
Kas:- Mogę wiedzieć co cię napadło ? I... czy ty płakałaś ?
- Gdzie spałeś i gdzie Pancake ?
Kas:- Jak to gdzie ? Z Toba. A Pancake leży sobie na balkonie. Urwał ci się film czy co ?
- Nie. Miałam straszny koszmar. Nie wyprowadzasz się prawda ?
Kas:- Wypro..CO ! Luna, co ty masz do cholery za urojenia. - przeszedł kilka kroków i posadził mnie na blacie kuchennym stając pomiędzy moimi nogami. - Możesz mi wyjaśnić co się stało. I przestań płakać. Nie lubię widzieć cię w takim stanie. - otarł dłonią moje łzy. Nawet smarki mi wytarł. To było urocze i obrzydliwe zarazem. Opowiedziałam mu mój sen, słuchał nie przerywając. Nie ignorując mojego zmartwienia i tego że dalej płakała.
Kas:- Kłócimy się jak każda para. Często o totalne głupoty. Ale nie wyobrażam sobie życia bez ciebie dziewczynko. Jesteś moją pierwszą prawdziwą miłością. Nie potrafił bym cię zostawić, nawet gdybym chciał. To przywiązanie jest zbyt silne. - Jego głos był niski, jak kojący szept. Słysząc go, poczułam się lepiej jednak, czułam się też tak, jakby nagle runęła we mnie ściana. Ciężki szloch podniósł mi się do gardła. Kastiel przejechała dłonią po moich plecach, po głowie. Wtuliłam się w niego z zamkniętymi oczami. Zaczęłam głośno płakać na jego ramieniu. Nic więcej nie powiedział. Słyszałam bicie jego serca. Trwaliśmy tak przez długi czas, zanim wyschły mi łzy. Trochę mnie to uspokajało, gdy byłam przy nim, z twarzą wtuloną w jego szyje. Potem w końcu się wyprostowałam, chlipiąc i ciężko oddychając. - Lepiej ci bekso. - uśmiechnął się zawadiacko
- Trochę. - dalej pociągałam nosem, jednak jego zadziorny uśmieszek, poprawiał mi humor. Potrafił by sprowokować mnie do uśmiechu nawet gdybym wisiała na szubienicy. - Ja też nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Kas:- A kto wyobraża. Jestem boski.
- Przepraszam za wczoraj. Zachowałam się okropnie, głupio i podle. Powinnam najpierw pomyśleć zanim otworze jadaczkę.
Kas:- Wystarczy już tego użalania się. Wiem co ci poprawi humor.
- Śniadanie ?
Kas:- No co ty... Łóżko. - podniósł mnie idąc w kierunku sypialni. - Widziałem co kupiłaś. I chce się w tym zobaczyć.
- A w czym konkretnie - popatrzałam na niego nieprzyzwoicie, podekscytowana. Godzenie się wychodzi nam tak samo dobrze jak bezsensowne kłótnie.
Kas:- We wszystkich. - położył nas na łóżku, zawisł nad moją twarzą dalej z swoimi zadziornym uśmieszkiem na ustach które oblizał zanim wtulił twarz w zagłębieniu mojej szyi. Westchnęłam cicho czując jego delikatnie mokre usta przesuwające się po niej powoli. Przejechał dłonią po moich włosach zatrzymując ją na policzku. Wtuliłam się w nią jak kotka która chce być głaskana. Jego dotyk i czułość rozluźniły bardziej niż najlepszy masaż. - Ładnie. Ale wolałem Cię w długich. - skomentował, przy czym zmarszczyła lekko czoło.
- To znaczy że ci się nie podobam.
Kas:- Podoba mi się ale wolałem tamte. Byłem przyzwyczajony chociaż.. ? Teraz włosy nie będą zasłaniać ci tyłka. Może to i dobr... - uderzyłam go w twarz jedną z mniejszych poduszek.
- Zboczeniec. Powinieneś zawsze patrzeć mi w oczy.
Kas:- Lubię twój tyłek. Ratujesz nim swoją płaską klatę.
- Czy ty chcesz żebym miała kompleksy. Powinnam je sztucznie powiększyć żebyś był zadowolony ?
Kas:- Nawet nie próbuj. Nie chce żeby moje dziecko jadło sylikon. To że są małe nie znaczy że ich nie lubię.
- Dziecko ???
Kas:- Powiedziałem coś dziwnego ? Zareagowałaś jakbym co najmniej kogoś zabił.
Zdenerwowana przełknęłam ślinę, co nie przeszło bez jego uwagi. Czy właśnie mam szansę porozmawiać z nim o naszej przyszłości. Bez jego idiotycznych żartów. - Wiec chcesz mi zrobić dziecko ?
Kas:- Tss. No weź. Nie teraz rzecz jasna. Ale kiedyś. Musisz mi dać potomka. Nie możemy zmarnować takich genów.
- Genów ?
Kas:- Moja uroda, inteligencja, talent, nieprzenikliwy charakter, mają się tak po prostu zmarnować. Rzecz jasna też dasz coś od siebie. - wykorzystałam chwilę jego nieuwagi by przeturlać nas na łóżku. Teraz ja byłam na górze. Sfrustrowana spojrzałam na niego groźnie.
- Coś od siebie ? Chyba chcesz mnie obrazić Veilmont. To kobieta musi być ostrożna na każdym kroku, zrezygnować z alkoholu i niezdrowego jedzenia. Znosić bóle kręgosłupa, opuchnięte stopy, wymioty. Sam poród to ogromny ból. Myślisz że dam tylko coś od siebie ?
Kas:- Musisz, zostałaś wybrana do tego przez siłę wyższą.
- Czy ty właśnie nazwałeś się Bogiem ?
Kas:- Możeee ? - naprawdę próbowałam udawać poważną, ale z nim tak się nie da. Parskłam śmiechem padając na łóżko obok niego. Kas też się śmiał, leżąc bokiem przyglądał mi się a ja jemu. Potrzebowaliśmy kilku chwil żeby się uspokoić.
- Cieszę się że chcesz założyć ze mną rodzinne. - Gdzie się podział, zdystansowany Kastiel. Jest bardziej emocjonalny niż zazwyczaj.
Kas:- . . .nie gadaliśmy o tym, od czasu liceum. Ale już wtedy ci powiedziałem. Czego chce.
- " Chce żebyśmy za 10 lat się pobrali. Zamieszkali razem. Żebyś kiedyś urodziła mi dziecko." - zacytowałam
Kas:- Serio tak powiedziałem ?!
- Tak. Chwile przed tym jak pierwszy raz wylądowaliśmy w łóżku. No chyba że to było tylko po to żebyśmy wylądowali w łóżku.
Kas:- Nie. Znam lepsze sposoby, żeby dostać to czego chce. Ale patrz nie kłamałem. Mamy własne mieszkanie.
- To może czas na kolejny punkt z tej listy ? - momentalnie zbladł. Jego uśmiech zniknął. Przygryzł wargę zaciskając usta w wąskiej linii. - Co ja powiedziałam ?
Kas:- . . . - nerwowo przełknął ślinę. Wyglądał jakby gula stanęła mu w gardle. Milczeliśmy wpatrując się w siebie. Nie potrafię tego zrozumieć. Jest chętny żeby mieć dziecko, ale wizja małżeństwa go przeraża.
Kas:- Luna... - przerwał mu dzwonek. Dzwonek z mojego telefonu. Szlag ! Dlaczego właśnie teraz ! Sfrustrowana podniosłam telefon. Priya. Kobieto uduszę cię. - Nie odbierzesz ? - Niechętnie podniosłam telefon.
***
- Tak ?
Pr:- Gdzie ty jesteś ?
- W domu.
Pr:- A wiesz że od godziny powinnaś być w pracy ? - moje ciało w sekundę ogarnął stres. Spojrzałam na godzinę. Dochodziła 10:00. - Coulson pytał się mnie gdzie jesteś ?
- Wymyśl coś, zaraz będę.
Pr:- Niby co ?
Kastiel zabrał mi telefon.
Kas:- Powiedz mu że Lu ma spotkanie z liderem Crowstormu.
Pr:- O. Cześć Kastiel.
Kas:- A jak skurwiel będzie miał kolejny problem to chętnie go rozwiąże. - zabrałam mu telefon rozłączając się
***
- No dobra, dość tego bohaterze.
Kas:- Chciałem pomóc. - wstałam pospiesznie. Jednak on złapał mnie za przedramię i siłą pociągnął z powrotem na łóżko. - Chyba się jeszcze trochę spóźnisz.
- Zwariowałeś, nie mam tyle swobody żeby chodzić do pracy kiedy tylko mi się chce.
Kas:- Przecież jesteś w pracy. Masz bardzo ważne spotkanie z liderem Crowstormu.
- Naprawdę chciałabym zostać. Ale obecnie mam piosenkarza na utrzymaniu. Musłam czuło jego usta i ogarnęłam się w biegu. Wypiłam też kawę którą chłopak najwyraźniej przygotował sobie.
Kas:- Nie zjesz nic ?
- Wytrzymam do lunchu. - Na śniadanie niestety nie było już czasu. - Nie widziałeś mojej bransoletki ? Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
Kas:- Której ?
- Tej od ciebie. Białe złoto, ornament wysadzany brylantami. - Nawet sobie nie wyobrażam ile ona musiała kosztować. Zabije się jeśli jej nie znajdę.
Kas:- Nie chcesz nic zjeść. A marnujesz czas na szukanie biżuterii ?
- Strasznie drogiej biżuterii. I wyjątkowego prezentu od ciebie. Muszę ją znaleźć. - przeszukałam kosz na pranie. Półki w łazience, szkatułkę z biżuterią. - Nie ma jej. - Chyba znów się rozpłacze.
Kas:- W sypialni też nic nie znałem. Przecież mogę kupić ci drugą.
- Nie. Ta była wyjątkowa. I dobrze wiesz jak nie lubię kiedy wydajesz na mnie pieniądze.
Kas:- Dalej tego nie przetrawiłaś. Przecież wiem że nie jesteś ze mną dla pieniędzy. Normalnie dziewczyny lubią jak facet daje im prezenty. A od ciebie dostaje po głowie.
- Jak chcesz mi coś kupić. To przyjmę czekoladę. Trudno, poszukam jej jak wrócę. Widzimy się wieczorem. - Wybiegłam z mieszkania. Nie dość że zaspałam. Spóźnię się do biura to jeszcze podziałam gdzieś prezent od niego. Wiem że nie będzie zły ale ona miała dla mnie wartość sentymentalną. Oby reszta dnia nie była lepsza niż poranek.
Perspektywa Kastiela
Wybiegła jakby co najmniej ją coś goniło. Nie żebym miał jakiś problem, ale mogłabyś mnie przynajmniej przytulić dziewczynko. Zrobiłem sobie jeszcze jedną kawę i kanapkę. Marnowałem czas przed telewizorem. Oglądając jakiś program kryminalny. I jedząc śniadanie. Pancake położył się obok patrząc na mnie z politowaniem.
- Wiesz że nie wolno ci tego jeść. - zaskamlał cicho, cholernie nie umiem mu niczego odmówić. - No dobra. Tylko nie mów nic Lunie. - dałem przyjacielowi drugą połówkę kanapki, zachłannie połknął ją w dwóch gryzach - Wiesz jak nie lubi kiedy cię dokarmiam. - poczochrałem psa po głowie a ten położył głowę na moje kolana.
To nic nierobienie całymi dniami jest cholernie męczące. Z nudów nawet trochę sprzątałem. Pościeliłem łóżko, wstawiłem pranie. Nawet odkurzyłem. No dobra. Rumba sama to zrobiła. Próbowałem komponować. Ale za każdym razem kiedy trzymam gitarę mam totalną pustkę w głowie. To irytowało i kończyło się na tym że musiałem zmieniać nowe struny.
W końcu Pancake wskoczył na łóżko, położył przed sobą swoją smycz i kręcił się w kółko zniecierpliwiony.
- No dobra, chodźmy na ten spacer. Oby w parku nie było tylko dużo ludzi. - Ubrałem okulary, a włosy schowałem pod czapką. Wyszliśmy, zakluczyłem drzwi idąc do windy. Niestety wychodziła z niej nasza stara sąsiadka. Pancake skoczył w jej stronę, jednak szybko napiąłem smycz. Zawsze jest energiczny i z każdym by się bawił.
S:- Dalej trzymacie tu tą okropną bestię.
- Co w tym złego. Ty też tu mieszkasz.
S:- ...rodzice nie nauczyli cię szacunku do starszych ! - wrzasła wściekle.
- Jakoś nie mieli na to czasu. A teraz suń tą kościstą dupe. Bo chce przejść. - wyminąłem staruchę która do czasu zamknięcia się windy rzucała mi obrzydzone moją postawą spojrzenie. Dalej nie rozumiem jak Luna może być dla niej miła. Nawet z przymusu się nie da. Poszliśmy do parku. Przynajmniej pogoda dopisywała i nie było tu też dużo ludzi. Usiadłem sobie pod drzewem spuszczając pupila ze smyczy. Biegał po parku goniąc jakieś ptaki. Z nudów napisałem do Lu.
***
- Jestem w parku z Pancakem. A co u ciebie ?
Lu:- Siedzę w wariatkowie.
- Co ? Że w psychiatryku ?
Lu:- 😆 Nie. Wyobraź sobie że mój nowy klient. Ożenił się 5 razy. A kiedy mu się znudziło. Pozorował swoją śmierć i żenił się ponownie. Mam tu pięć wściekłych kobiet które domagając się odszkodowania.
- Przejebane. 😅
Lu:- Nawet nie wiesz jak bardzo 😑 Głowa mi zaraz wybuchnie. Albo pozabijam sama ich wszystkich.
- Gdybyś chciała, mógłbym wpaść i trochę cię zrelaksować 😏
Lu:- Jesteś kochany. Ale mam już dla nas plany na wieczór.
- Jakieś szczegóły ?
Lu:- Nie, to będzie niespodzianka. 😘
- Wiesz że nienawidzę niespodzianek. No chyba że masz na myśli siebie w czyść bardzo skąpym.
Lu:- To nie moment na seks przez telefon.
- Nie miałem cię w ramionach od tygodnia. W ogóle się mną nie zajmujesz. Jak dalej będziesz mnie tak torturować zacznę jechać na ręcznym. 😟
Lu:- Jesteś niemożliwy. Muszę kończyć mam telefon. Kocham cię 💋
- Ja ciebie też.
***
Świetnie. Lu jest zarobiona. Ale o jaką niespodziankę mogło jej chodzić. Napisałem też do Nata jak czy udało mu się w końcu znaleźć coś sensownego. Zwyzywał mnie że to nie jest takie proste, mamy być cierpliwy i pozwolić mu pracować.
Wszystko jasne. Ale ja chce już wrócić do pracy. Odwołują nam występy, nie umiem siedzieć i cierpliwie czekać aż w końcu coś się ruszy. Przez to wszystko zgubiłem z wzrokiem Pancaka.
- Szlag. Pancake ! - zagwizdałem ale naprawdę gdzieś go wcięło. - Pancake ! - No cudownie, jeszcze muszę go szukać.
Przechadzałem się parkiem nawołując psa. W końcu go znalazłem. Siedział przy grupce jakiś nastolatków. Jeden grał na gitarze siedząc na ławce, a pozostała dwójka to nagrywała.
- Pancake ! - poklepałem udo, a ten szybko do mnie podbiegł. Przypiąłem mu smycz.
Y:- Pana pies bardzo lubi muzykę. - odezwała się dziewczyna gładząc Pancaka po głowie.
- Tak. Lubi kłaść się obok kiedy gram. - spojrzałem na pozostałą dwóje chłopaków. Jeden z nich grał kawałek Crowstormu. Zaskoczyło mnie to. Wszędzie rozpoznał bym ten kawałek. To był mój kawałek. - Powinieneś grać to w g-dur nie w a-moll. - odezwałem się na co miałem ochotę ugryźć się w język. Dlaczego mam tak niewyparzoną jadaczkę.
X:- Cholera. A myślałem że nauczyłem się go na pamięć. Skąd pan to wie ?
- Zgadywałem. - poprawił się a kolejne chwyty wychodziły mu już bezbłędnie. Oczywiście było w tym sporo amatorki ale wyrobiłby się. Za paręnaście lat.
S:- Nie da się zgadnąć jednego błędu w utworze od tak. Zna pan ten kawałek. - Nie potrafiłem się nie zaśmiać. Ale czapka i okulary działają. Kto by pomyślał.
- Grałem go kilka razy. Chodź piesku, wracamy do domu.
Y:- Może pan im pokazać. Ci kretyni próbują od godziny.
- Nie. Wy nie powinniście być na lekcjach ?
S:- Nasza nauczycielka chemii, Delanay to stara jędza. Zrywamy się czasem. - uśmiechnąłem się wspominając czasy liceum. - Co jest takie zabawne.
- Nie spodziewałem się że ta Kurwa dalej tam pracuje. Też się zrywałem z jej lekcji. Dobra, dajcie to. - zabrałem od młodego gitarę siadając na oparciu ławki. Kładąc nogi na siedzeniu. Ułożyłem palce na gryfie. Nastrojona. Zagrałem cały kawałek. W połowie zapomniałem się niestety i zacząłem śpiewać. Cała trojka nastolatków wpatrywała się we mnie z otwartymi jadaczkami.
X:- O cholera..
Y:- Kastiel ! - wydarła się dziewczyna, chyba nigdy nie przywyknę do tych przeklętych pisków. Nie ważne ile lat bym się starał. Nigdy nie wyćwiczył bym głosu na taką skale.
- Dobra cicho. Chciałem zachować dyskrecje.
S:- Widzisz mówiłem żeby się zerwać z lekcji. - szturchnął swojego znajomego w ramie. - Moglibyśmy mimo wszystko zrobić sobie selfie ?
X:- Ale przysięgam panu, że niczego nie powiemy. Chcieliśmy tylko zrobić sobie z panem zdjęcie. Nawet nie opublikujemy go na Twitterze, obiecuję.
S:- Chciałem także powiedzieć... To straszne, co się panu przydarzyło. Mam nadzieję, że będzie pan mógł znowu zajmować się muzyką!
- Ach... Dziękuję, to mile.
Y:- Tak, to nie jest normalne, że taki super utalentowany facet jak pan musi się ukrywać z powodu plotki. Na początku to było zabawne...
- Domyślam się, że to zależy od punktu widzenia. I przestańcie do mnie mówić "pan" Kastiel wystarczy.
Y:- W każdym razie, powiemy wszystkim, że jesteś naprawdę sympatyczny. - Ja ? sympatyczny ? Chyba pierwszy raz w życiu usłyszałam takie słowa skierowane do mojej osoby.
- Myślałem, że to spotkanie miało zostać między nami ? . . . Dobra, zróbmy to selfie... W końcu jestem mega "sympatyczny". I w końcu mogłem zagrać przed jakąkolwiek publicznością. - Nie sądziłem że zatęsknię za głupimi zdjęciami.
S:- Takie życie gwiazdy rocka to musi być coś. Wiecznie imprezy, drogie samochody i można rozwalić pokój hotelowy.
X:- Bez kitu. A jaki to magnes na laski.
- Prędzej nadgodziny w studiu i menadżer który wrzeszcz o terminy. Fakt można pozwiedzać sobie świat. Ale nigdy nie rozwaliłem pokoju w hotelu. - mówiłem podpisują gitarę jednego z nich flamastrem. Gdy skończyłem zabrałem psa wracając w stronę mieszkania. W liceum wszystko było prostsze. Moim jedynym problemem był Nataniel i jego upierdliwe usprawiedliwienia. W pewnym momencie Pancake zaczął mocno ciągnąć smycz. - Ej mordko, uspokój się. - Nie słuchał. Pobiegłem w kierunku w którym uparcie mnie ciągnął. Kiedy się w końcu uspokoił, zrozumiałem dlaczego był rozemocjonowany. Wyczuł Lunę.
Jednak pociąłem smycz kiedy ją zobaczyłem, a raczej ich. Stała tam z Hyunem. W pewnym momencie Azjata podał jej coś. Byłem za daleko by to zobaczyć. Ta jednak szczęśliwa rzuciła mu się na szyje całując w policzek. Stali tak przez krótką chwilę. Aż podbiegł do niej pies.
Lu:- Pancake. Co ty tu robisz piesku gdzie jest . . . - w końcu i mnie zauważyła - Kastiel- Jej radości zastąpiło przerażenie. Była zestresowana. Wściekły zacisnąłem szczękę. Zarumieniona uśmiechnęła się do mnie niepewnie. Odwróciłem wzrok, nie chciałem na nią patrzeć. Nie rozumiem jej. Najpierw, stara się mnie upewnić w przekonaniu, że traktuje go tylko jak znajomego. Później chce gadać o małżeństwie, a teraz rzuca mu się na szyje, cała w skowronkach.
Nigdy się tak nie zachowywała, mam wrażenie że nie znam własnej dziewczyny.
- Myślałem że jesteś na jakimś spotkaniu. - Spojrzałem na zadowolonego Azjatę. On naprawdę chce się przywitać ze stwórcą. Postanowiłem opanować frustracje i nerwy. Nawet nich nie myśli że wygra, skłócając nas. Podszedłem do Lu złapałem ją za biodra przyciągając do siebie. Nachyliłem się do jej czerwonych od szminki ust całując zachłannie. Była bardzo zaskoczona moim zachowaniem. Raczej nie tego się po mnie spodziewała.
Lu:- Miałam chwilę. Hyun chciał się spotkać. Znalazł moją bransoletkę. - czułem niepewność w jej głosie. Jej słowa były sztywne. Jak gdyby bała się cokolwiek mówić.
- Widzisz. Nie potrzebnie się martwiłaś kochanie. Najwyżej kupił bym ci nową. To tylko 4000£ (około 22 000) - Spojrzała na mnie osłupiała. Nigdy jej nie powiedziałem ile ta błyskotka kosztowała. Zabiła by mnie. Albo kazała to zwrócić. Zmieszana zacisnęła dłoń na mojej kurtce. Wciąż trzymałem ją za biodra. I nie miałem zamiaru puszczać. Nawet jeśli to znaczyło, odgrywanie słodkiej, zakochanej parki. Szatyn wpatrywał się w nas z pretensją. Jakbym właśnie mu coś zepsuł. Rzuciłem mu pełne lodu spojrzenie.
Hy:- Będę już szedł. Cześć Luna. Na razie Kastiel.
Lu:- Cześć - jej głos dalej był cichy i niepewny.
- Co ty z nim tutaj robisz ?! - powiedziałem wściekły kiedy w końcu zostaliśmy sami. Lu chciała się odsunął jednak nie pozwoliłem jej na zrobienie chociażby kroku.
Lu:- Czyli jednak jesteś wściekły. Po co ta szopka.
- Nie będę się z Tobą spierał przy widowni.
Lu:- Co ty do niego masz. - nie potrafiła ukryć drżenia głosu. Jednak pewnie utrzymywała spojrzenie. - To dobry znajomy. Nic więcej. Nawet mi się nie podoba ! Jesteś zazdrosny ?
- Ufam ci Lu. Ale on mnie po prostu wkurwia. Jak widzę te maślane oczy, którymi przejeżdża wzrokiem po twoim ciele. Mam ochotę obić mu ryj. Kocham cię, wiec jak mogę nie być zazdrosny, o typa któremu okazujesz sympatię, zamiast go spławić.
Lu:- Naprawdę myślisz że mu się podobam ?
- Tylko głupi i ślepy nie zauważył by, że facet totalnie na ciebie leci. Uśmiecha się do ciebie jakby dostał sztabkę złota. Jak jeszcze raz, zobaczę go przy tobie, przyjebie mu. - Nie żartowałem. - Tym razem powstrzymałem się ze względu na ciebie. Następnym, już tego nie zrobię.
- Przypominam tylko że on ci pomaga. Pracuje dla Crowstorm. Jesteś jego przełożonym, nie możesz go pobić.
- Mam to w dupie. Moich rzeczy się nie rusza. Wracam do domu. A ty zastanów się kto jest twoim facetem - puściłem ją zbierając z ziemi smycz. Gdy chciałem się odwrócić Lu złapała mnie za łokieć.
Lu:- Kastiel, to ciebie kocham. Nikt inny się dla mnie nie liczy.
- Dlatego rzucasz mu się na szyje !? - wyrwałem się z jej chwytu wracając z psem do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro