Rozdział 29 Rzeczywistość
Kolejny tydzień siedziałam w domu. Pilnie powtarzając materiały i szykując się do matur. W końcu zostało już tylko kilka tygodni. Zależy mi na dobrej ocenie, w końcu wybieram się na prawo i muszę dać z siebie wszystko. Armin wpadał po szkole. Na szczęście Peggi posłuchała go i sprostowała artykuł. Dostałam też przeprosiny od kilku znajomych, oczywiście przez Messengera. Bo cały czas siedziałam w mieszkaniu. Leti na szczęście nie miała nic przeciwko wizytą Armina, często wychodziła gdzieś z Priyą korzystając z ładnej pogody.
Siedząc na łóżku i przeglądając kolejny rozdział z podręcznika do biologii. Poczuła jak łóżko się ugina. A później gorące usta mojego chłopaka na szyi. Właśnie wyszedł z pod prysznica wiec jego jeszcze mokre włosy przyjemnie chłodziły moją skórę. Wszystko by było cudownie gdyby nie fakt że robił to coraz bardziej namiętnie. Westchnąłem cicho kiedy przyssał się do mojego ramienia.
Arm:- Dziewczyny już poszły. Tak ? - Wyszeptał uwodzicielsko całując moje ucho. Przygryzłam dolną wargę czując napływającą moje ciało fale ekstazy.
- Tak, już dawno. - Odpowiedziałam beznamiętnym tonem. I wróciłam wzrokiem do książek. Uwielbiam się z nim drażnić.
Arm:- Weź ty już zostaw te książki. Mądrzejsza i tak już nie będziesz. - Zabrał mi podręcznik i położył nas na łóżku. Leżąc teraz już pod Arminem dostrzegłam że jedyną rzeczą jaką ma na sobie jest ręcznik opleciony wokół pasa.
- Armiś ja muszę się uczyć. Niedługo egzaminy.
Arm:- Ale trzeba się też zrelaksować. Książka ci nie ucieknie. - Mówiąc to zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi. Zaśmiałam się czując jak jego oddech łaskocze tą tak bardzo wrażliwą część mojego ciała.
- Dobrze zrobię sobie przerwę. Ale później ty też siadasz do książek... dobrze ?
Arm:- Dobrze mamo - Odpowiedział rozczarowanym głosem dziesięciolatka. Na co zaczęłam się śmiać. Ale szatyn zaraz uciszył mnie pocałunkiem. Mój oddech stał się płytki i zacisnęłam ręce na pościeli żeby nie rzucić się na niego. Całował zachłannie ciągnąc zębami za moją wargę. Przerwałam pocałunek czując jak brakuje mi powietrza. Armin zmienił pozycje, teraz siedziałam okrakiem na jego biodrach. Chwyciłam go za kark i lekko przyciągnęłam do siebie przesunęłam twarz i musnęłam go w szczękę. Oddechem łaskotałam go w szyję i lekko przygryzłam mu płatek ucha. Dłońmi przejechałam po jego nagim torsie i skończyłam na biodrach. Posłałam mu zaczarowane spojrzenie.
Arm:- Kocham cię wiesz.
- Ohh, Armin. - powiedziałam spokojnym głosem. Całując go powoli. Całowaliśmy się bardziej zachłannie i namiętnie. Jedyne czego pragnęliśmy to siebie nawzajem. Rękoma błądził po moich plecach i dorwał się za zapięcie od biustonosza. Natychmiast się ocuciłam. - Yh, Armin - powiedziałam ostrzegawczo. - Ja nie jestem jeszcze gotowa na zbliżenie się.
Zabrał ręce, przejechał nimi wzdłuż pleców i ostatecznie położył je na moich udach. - Poczekam na Ciebie. - Znowu zaczął całować mi szyję, - Ale to nie moja wina, że tak na mnie działasz kochanie. - mówił w krótkich przerwach między pocałunkami. Jedną rękę położył mi na plecach a drugą na policzku.
- Gorąco mi. Uśmiechnął się, wyplątałam się z jego objęć. - Chcesz coś do picia. Kawa, herbata.
Arm:- Ani to ani to. Woda wystarczy.
* * *
- Armin to zły pomysł.
Arm:- To świetny pomysł. Koniec izolatki moja księżniczko.
- Armim błagam. Jedzmy do domu.
Arm:- Żebyś znów całymi dniami siedziała w pokoju przy książkach. Mowy nie ma !
- Ja nic ci nie mówię jak ślęczysz cały dzień przy PlayStation.
Arm:- Ja to ja, a ty to ty. Wysiadaj
- Nie.
Arm:- Wysiadaj bo ci pomogę. - Złożyłam ręce pod biustem.
- Armin nie ma opcji żebym wysiadła z tego samochodu. - Armin szepnął coś do siebie i wysiadł z samochodu. Żeby zaraz założyć plecak, a na ramie zarzucił sobie moją torbę. Otwierając drzwi od mojej strony wsunął dłoń pomiędzy siedzenie a moje plecy. - O nie, nie, nie, nie, nie ! - złapał mnie w zgięciu kolan i podniósł. - PUSZCZAJ MNIE ! Armin ja się nie zgadzam !
Arm:- To masz problem księżniczko. - Chłopak zamknął drzwi nogą i niósł mnie jak pannę młodą. Przeszliśmy a raczej on przeszedł przez parking i szkolny korytarz. Kopnął drzwi i wszedł ze mną na rękach do klasy. Nauczyciel rzucił w naszą stronę zaskoczone spojrzenie, tak samo jak reszta znajomych. - Przepraszamy za spóźnienie.
Pierrick:- Armin ? Dlaczego trzymasz Lune na rękach ?
Arm:- Bo to moja przyszła żona. Muszę ćwiczyć, a niech mi pan wierzy, ona trochę waży. - Spłonęłam rumieńcem. A reszta jak sam Armin zaczęli się śmiać. Uderzyłam go w ramię wściekła, przecież aż tak ciężka nie jestem. A on niesie mnie aż z samego parkingu.
- Grazie per avermi portato qui tesoro.
(Dziękuję za przyniesienie mnie tu kochanie.) - Odpowiedziałam z sarkazmem w swoim ojczystym języku.
Arm:- Mmm,.. na zdrowie ? - Postawił mnie, usiadłam w ławce. Rozalia zrobiła mi miejsce. Widziała że nie czuje się za dobrze. Położyła mi rękę na ramieniu. Spojrzałam na przyjaciółkę, w jej złotych oczach dostrzegłam troskę i ... strach ?
- Rozalia, wszystko dobrze.
Roz:- To ja powinnam cię o to pytać, nie było cię tydzień. Armin mówił że nie czułaś się za dobrze
Pierrick:- Dziewczynki jeśli chcecie porozmawiać wyjdźcie z klasy. Przeszkadzacie mi prowadzić zajęcia. - Przeprosiliśmy Pierricka i zajęliśmy się lekcją.
Kiedy wychodziłam z klasy Rozalia złapała mnie za rękę prowadząc w stronę łazienek. Dopóki Peggi nas nie zatrzymała. Nienawidzę suki od tego incydentu z gazetą. Brunetka przyłożyła mi do ust bezprzewodowy mikrofon. I zaczęła zadawać jedno pytanie za drugi. Wpatrywałam się w nią beznamiętnym wzrokiem.
Peg:- Jak długo ty i Armin jesteście razem ? - powiedziała a jej głos wzmocnił się przez szkolny radiowęzeł.
- Peggi, znów zaczynasz !
Peg:- To przelotny romans, czy może planujecie coś na poważnie ?
- Żartu...
Peg:- Planujecie może ślub ?
- Co takiego !?
Peg:- Czy Kastiel z Tobą zerwał bo zdradziłaś go z Arminem ? - W tym momencie wybuchłam. Nie miała prawa zadawać mi takiego pytania. Nie miała prawa mi o nim przypominać. Nie teraz kiedy prawie udawało mi się zapomnieć. Wyrwałam dziewczynie z rąk mikrofon.
- Kastiel wyjechał i już nie wróci ! A ty nie wpierdalaj się w sprawny które cię nie dotyczą. - Rzuciłam urządzeniem, i odeszłam. Byłam wściekła, nie byłam wkurwiona, ta szmata nie ma w sobie za grosz moralność. Otarłam łze która leciała mi po policzku. Zanim się zorientowałam gdzie idę, stałam tuż obok drzwi do piwnicy. Otworzyłam zamek, Kas kiedyś dorobił mi klucze. Tak dawno tu nie byłam. A wcześniej uwielbiałam przychodzić na jego i Lysandra próby. Kiedy grał mieniły mu się w oczach iskierki szczęścia. Otworzyłam szafę w której czasami chował gitarę. Będąc pewną że jest pusta. Ale kiedy wypadł z niej futerał wszystko się zmieniło.
Otworzyłam go, mając nadzieję że jest pusty. Pomyliłam się po raz drugi. Mimo iż futerał był w kurzu i pajęczynie. Instrument był czysty, a lakier nie zadrapany. Dopiero po chwili mnie olśniło. Kastiel mógł nie wziąść samochodu, telefonu czy portfela. Ale nigdy nie zostawił by tu swojej gitary. To jego najcenniejsza rzecz. Nie wyjechał by bez tego !
Lysander
Luna:- Kastiel wyjechał i już nie wróci ! A ty nie wpierdalaj się w sprawny które cię nie dotyczą ! - Patrzyłem jak Luna ucieka w głąb korytarza. Żadne z nas nie pomyślało że może cierpieć aż tak, a ja nawet nie zapytałem jak się czuje nie dałem jej wsparcia czy otuchy. Jestem skończonym idiotą. Ehh,... czyżby ten kretyn aż tak namieszał jej w głowie.
Roz:- I co ! A nie mówiłam ! Że tak będzie ! - wykrzyczała mi w twarz.
Lys:- Roza proszę uspokój się.
Roz:- Nie, nie uspokoję się dopóki nie powiesz jej prawdy ! Zachowujecie się jak dzieciaki. Jeden z drugim to totalni debile.
Lys:- No przecież ja chciałem ! Kastiel mi zabronił..
Roz:- A ty zawsze robisz to co on Ci każe.
Lys:- No nie ale poprosił mnie o dyskrecje.
Roz:- Macie jej wszystko powiedzieć, bo sama to zrobię. Moja przyjaciółka cierpiała a ja nie mogłam nic zrobić. Nie wytrzymam tego dłużej.
Lys:- Dobrze wygrałaś. - Rozalia szła pierwsza, ja kilka kroków za nią. Bałem się, nie wiedziałem jak zareaguje. Niepotrzebnie słuchałem Kastiela, wiedziałem że trzeba od razu jej powiedzieć. - Myślisz że będzie zła.
Roz:- Nie no co ty, będzie przeszczęśliwa, w końcu jej ukochany leży w szpitalu i nikt jej o tym nie powiedział. Skoro za głupi artykuł chciała rozszarpać Peggi na strzępy to ciebie za ukrywanie tego przerobi na proszek.
Lys:- Przepraszam - Rozalia rzeczywiście miała rację, od początku trzeba było wtajemniczyć Lune. Spełniałem prośbę przyjaciela, oszukiwałem przyjaciółkę i jednocześnie biłem się z własną moralnością. Poczucie winy zjadało mnie od środka.
Roz:- To nie mnie powinieneś przepraszać.
Luna
Wybiegłam z piwnicy z gitarą na plecach. I już chciałam biec na najbliższy komisariat zgłosić zaginięcie. Ale widząc Lysandra i Rozalie przechadzających się po korytarzu, coś we mnie pękło. A mianowicie ból, strach, rozczarowanie i chaos tych ostatnich tygodni. Serce biło mi jak perkusja kiedy szybkim i pewnym krokiem doganiałam ową dwójkę. Nie zniosę kolejnego milczenia z jego strony a już na pewno nie kłamstwa. Złapałam białowłosego za ramiona przypierając go do ściany. Wyraz zaskoczenia w jego dwukolorowych oczach spotkał się z wściekłością i lodem w moich. - Gdzie on jest ! - syczałam wkurzona.
Lys:- Kto ? - Nie wytrzymałam, uniosłam dłoń i strzeliłam Lysandra w policzek.
Roz:- Luna przestań !
Lys:- Nie Roza, zasłużyłem.
- Nie traktuj mnie jak idiotki. Gdzie on jest. - krzyczałam wściekła. Oboje wiemy że Kas nigdy nie zostawił by tu gitary. Mów gdzie jest. - rozkazałam wkurzona i złapałam go za kołnierz koszuli przyciągając go stanowczo do siebie. Moje spojrzenie wyrażało tylko jedno gniew.
Lys:- W-w szpitalu... - Wyjąkał kiedy mocniej szarpnęłam kołnierzyk.
- Gdzie !?! - Krzykłam i rozluźniłam uścisk. Po kręgosłupie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ta wiadomość nieco mną wstrząsnęła.
Lys:- Miał wypadek. - Dalej się jąkał
- Który szpital !
Lys:- Luna on myśli że go nienawidzisz, nie możesz teraz..
- Który to szpital ! - Szarpnęłam nim mocniej. Lysander nawet nie próbował się przeciwstawić.
Lys:- Ten w środku miasta. - Puściłam go i mocno odepchnęłam od siebie. Serce nie przestało mi walić. Teraz tylko jeszcze bolało, osoby które są dla mnie jak rodzina, mnie okłamywały, a chłopak którego kocham, tak kocham w końcu mogę to powiedzieć nie mając wątpliwości i obaw. Nareszcie zrozumiałam że jest dla mnie jedyny że nie mogę bez niego żyć. Myślę o nas za każdym razem kiedy widzę film, serial który razem oglądaliśmy kiedy pije kawę którą co rano mi parzył kiedy słyszę piosenki jego ulubionych zespołów które śpiewał. Nie potrafię wyrzucić go z życia, nie potrafią go zastąpić. Nikt nie potrafi mi go zastąpić. A teraz leży w szpitalu a mnie tam nie ma. Boże żeby tylko to nie było nic poważnego; zamartwiałam się.
Ale mój bieg drastycznie zwolnił w chód kiedy odbiłam się od rzeczywistości przez którą muszę przejść. Mianowicie szpital był kilka kilometrów stąd a Armin ma klucze od Nissana.
Wiem jak bardzo go zranię, i jak bardzo mnie znienawidzi. Armin wziął mnie w ramiona, wspierał i kochał. A ja właśnie mam zamiar zachować się jak egocentryczna suka, jestem porażką nie kobietą. Kastiel cały czas miał racje "pasujemy do siebie". Oboje przez cały czas wykorzystywaliśmy ludzi. Tylko nigdy nie mogłam się sobie do tego przyznać.
Czarnowłosy siedział w sali biolgiczno-chemicznej. Bujał się na krześle z nogami wyciągniętymi na ławce i grał na swojej ukochanej konsoli. - Armin, - mrukłam cicho, i poczułam łzy w oczach. Ja ja nie chce go krzywdzić. - Armin - powiedziałam już troszkę głośniej. Ale nie otrzymałam radnej reakcji. - Armin !
Arm:- Hey Lunuś, stęskniłaś się.
- Kluczyki.
Arm:- Co ?
- Daj mi kluczyki od mojego samochodu. - Mówiłam drżącym głosem.
Arm:- A co dostanę w zamian. - Wstał łapiąc mnie za podbródek. Odepchnęłam jego rękę. Najgorsze było to że nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Pękła bym i zaniosła się płaczem.
- Musimy się rozstać.
Arm:- Co ! o czym ty teraz mówisz.
- Zrywam z tobą. A teraz daj mi te przeklęte klucze.
Arm:- Nie, Luna o co ci kuźwa chodzi. Rano wszystko było dobrze a teraz ci odwala...
- Armin klucze
Arm:- Nie oddam ci ich dopóki nie pogadamy, musimy przez to przebrnąć jak każda para mamy problemy, tylko nie wiem dlaczego mi o nich nie mówisz.
- Armin błagam cię, daj mi te przeklęte klucze.
Arm:- Masz ! - Wściekle rzucił kluczyki na ławkę. - Czy teraz powiesz mi co ci strzeliło. I patrz na mnie jak do ciebie mówię !
- Nie kocham cię, udawałam. - Nie odwarze się spojrzeć mu w oczy, bo wiem, że wtedy pęknie mi serce.
Arm:- Słucham !?. - Warknął opierając się dłońmi o stół.
- Nie mogłam znieść rozstania więc wykorzystałam cię. By zapomnieć... Ja przepraszam.
Arm:- Za co ? Za co przepraszasz ? Luna, co ty wygadujesz ? - chwycił mnie za ramię i szarpnął za nie lekko.
- No przecież ci mówię ! - Krzykłam i uniosłam głowę napotykając jego lapisowe tęczówki. Momentalnie z oczu poleciały mi łzy, czułam się tak podle. - Chciałam dać ci szansę. Myślałam, że po jakimś czasie coś do ciebie poczuję. Myliłam się. Kastiel. Ja. Nigdy o nim nie zapomniałam. Nie kocham cię, wykorzystałam cię do własnych potrzeb. Jestem suką, manipulatorką i kretynką. - Mówiłam przez łzy. Wiem że mnie znienawidzisz.... - Nie wiedziałam, co mam dalej zrobić. Uciec, przytulić go, stać dalej w tym samym miejscu ? Byłam a kropce.
Arm:- Żartujesz, tak ? Powiedz, że żartujesz ! - podniósł głos, czekając na moją reakcję - Nie wierzę. Ty mówisz prawdę. Ale przecież.... Spadam stąd.
- Armin ja..
Arm:- Nie odzywaj się do mnie. Nie chce Cię znać. - Zabrał swoje rzeczy i odszedł nawet na mnie nie patrząc.
- Co ja narobiłam. Jestem skończoną kompletną kretynką że też zachciało mi się takich głupich gierek ! - krzyknęłam, uderzając pięścią w blat ławki. Zgięłam kolana i zsunęłam się na podłogę, płacząc rozpaczliwie.
Udało się, jest kolejna część :)
Miała być na święta ale niestety, nie wyrobiłam się :(
Źle mi z tym że tak skrzywdziłam Armina no ale musiałam. Serduszko mnie boli ale takie życie.
Zostaje nam tylko nadzieja że Kastiel w tym szpitalu żadnej pielęgniarki nie poderwał. I czeka na nas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro