Rozdział 19 sezon 3 Ślub
Spojrzałam przed siebie w wielkie lustro, otoczone złotą, finezyjnie zrobioną ramą. Odbijała się w nim dorosła kobieta. W perłowo-białej sukni, sięgającej ziemi, zahaczał o nią również długi tren, ciągnący się za suknią. Idealnym makijażu, podkreślającym jej naturalną urodę, i lśniącej biżuterii. Jej loki, spięte z tyłu w lekki kok, przyozdobione białym przeźroczystym welonem, opadały na plecy i prawe ramię.
Zamrugałam, szybko, kilkukrotnie ocucając się z otępienia i wracając do rzeczywistości. To się naprawdę dzieję, już niedługo będę mężatką. Przytuliłam dłonie do piersi, czując jak łomota mi serce. Chyba zaraz zemdleje. I to nie dlatego, że gorset sukni miażdży mi płuca.
Roz:- I jak się czujesz ? - Słysząc pytanie przyjaciółki, odwróciłam głowę w jej kierunku. Uśmiechała się lekko, bardzo przyjaźnie. Też próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego raczej skrzywiony grymas.
- Nie poznaję się. I jestem totalnie przerażona. I boli mnie brzuch. I dlaczego w tym pokoju jest tak cholernie gorąco.
Vi:- To najszczęśliwszy dzień twojego życia. Nie masz się czym przejmować Luna. - pocieszyła mnie fioletowowłosa. Próbując mnie powachlować kolorowym czasopismem.
- Nie mam ? Nie mam ! Jest cała masa rzeczy które mogą pójść źle. - położyłam dłonie na czole, powstrzymując się, od wplątania ich we idealnie ułożoną fryzurę.
Pr:- Na przykład co ? Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Zostaje ci powiedzenie "tak" i cieszenie się imprezą. - uniosłam brew, nonszalancko skanując Hinduskę wzrokiem. Nie mogłam oczekiwać, że mnie zrozumie. W końcu to nie ona, wychodzi za mąż.
- Łatwo ci mówić, bo nigdy nie byłaś w takiej sytuacji. - Chwyciłam materiał sukienki, unosząc ją tak, bym nie zaczepiła się o nią szpilkami, i jej nie pobrudziła. - Mogę wywalić się w drodze do ołtarza, zapomnieć przysięgi, albo usłyszeć NIE, od Kastiela. - Tego ostatniego boję się najbardziej, jeżeli zmieni zdanie w ostatniej chwil, wszystko się posypie jak lawina. A ja, wyjdę na idiotkę przed całą rodziną i przyjaciółmi.
Roz:- Przestań się tak martwić. Jeszcze się rozmyślisz, albo co gorsza, zapocisz suknie. - całkowicie zignorowałam białowłosą, która chyba przejmowała się tylko moim nienagannym wyglądem.
- Muszę z nim pogadać. Teraz. Muszę się upewnić, czy nie robimy największego błędu w naszym życiu.
Ro:- Nie wolno Ci. Pamiętasz że to przynosi pecha ?
- Durny zabobon.
Vi:- Luna, wiem że teraz jesteś przejęta każdą, nawet najmniejszą rzeczą. - wspierająco położyłam dłonie na moich ramionach. Spojrzałam na nią smutno. - Ale uwierz mi, gdy tylko go zobaczysz, wszystkie wątpliwości znikną. Nic i nikt, nie będzie mieć znaczenia. Jesteście sobie przeznaczeni, tak zawsze było, prawda ? - lekko skinęłam głową, a przyjaciółka przytuliła mnie delikatne. Oparłam brodę o jej ramię, odwzajemniając uścisk.
Wszystkie myśli, które kołatały mi w głowie, ustały. Przestałam się trząść a ból brzucha złagodniał. Odetchnęłam głęboko.
- Dziękuję. Teraz stresuje się o wiele mniej.
Pr:- Powiedziałam ci to samo.
- Tobie nie wierzę !
Pr:- Dlaczego ?!
Ro:- Bo tylko ty nie masz męża. - Priya skrzywiła się lekko obrażona, a my zaśmiałyśmy się z niej. Jednak Hinduska po chwili sama zaczęła się śmiać. - Przecież to nie moja wina, że Nataniel nie chce się oświadczyć.
Ro:- Musisz podejść do tego marketingowo skarbie. Codziennie gotujesz mu najlepiej jak potrafisz. Sprzątasz, pierzesz, seks, stroje, gadżety, najpierw anal, potem lodzik i te sprawy.
Pr:- To uprzedmiatawianie kobiet Rozo.
Ro:- Taka jest cena pierścionka, Chcesz go czy nie ? Ale w pewnym momencie to ucinasz. A kiedy wraca do domu, zdziwiony że nie widzi cię na kolanach, w stroju seksownego króliczka. Mówisz mu z podniesioną głową.. podobało się ? wersja demo się skończyła. I tak się zdobywa pierścionek.
Pr:- To bez sensu.
- Rozalia ma racje, taka jest cena pierścionka. A później ciągle narzekasz, żeby go sobie w pełni podporządkować. To zawsze działa.
Vi:- Jesteście okropne. Jak możecie wkręcać Priyi tą spaczoną teorię spiskową. I to na trzeźwo. - Zaśmiałyśmy się w idząc jak Violetta wyciąga za pleców butelkę z szampanem.
Ucichłyśmy słysząc pukanie do drzwi. Przez chwilę myślałam że to Alexy, jednak chwilę później pojawił się w nich mój ojciec. Spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem, ze łzami w oczach. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, przejeżdżając dłońmi po gorsecie i sukni. - Jak wyglądam ?
T:- Stałaś się naprawdę piękna kobietą. Twoje imię... Lunaley, oznacza tą, która jest otoczona przez gwiazdy. Dziś świecisz jaśniej niż one wszystkie, córeczko.
- Dziękuję tato. Ale jeszcze słowo, a się rozpłacze i zniszczę ten wspaniały makijaż.
Ro:- Chyba nadeszła ta chwila. Widzimy się na ceremonii. Niech pan przypilnuje, żeby nie zgubiła się po drodze. - Każda z przyjaciółek uściskała mnie mocno, życząc mi powodzenia, zanim wyszła.
T:- Jesteś gotowa ?
- Nie ale...
T:- Naprawdę ?! To świetnie ! Walizki są spakowane. Jeśli wyjdziemy teraz nikt nie zauważy. Wszyscy są już na ceremonii. A już myślałem, że będę musiał oddać jedyną córkę, temu bezczelnemu pomiotowi.
- Tato ! Myślałam że go lubisz !
T:- No lubię... Ale nie na tyle żeby oddać mu jedyną córkę. Nie jest ciebie wart. Zakichany grajek, zasługujesz na kogoś lepszego. Może znajdziemy ci w zamian jakiegoś księcia ?
- Kastiel jest moim księciem.
T:- To wcieloną szują, która kradnie mi dziecko. Nie książę.
- Mama by się z Tobą nie zgodziła.... Tak strasznie bym chciał, żeby teraz tu ze mną była. Potrafiła doradzić jak nikt inny. Dziś, brakuje mi jej bardziej niż kiedykolwiek. - Tata chyba zauważył moje przygnębienie, objął mnie czule, składając całus na moim czole.
T:- Ona zawsze jest z tobą Luna. Mam coś dla ciebie. - spojrzałam na niego zaskoczona, kiedy wyciągał z kieszeni garnituru niewielkie, płaskie granatowe pudełeczko. Bez wahania otworzyłam wieczko. W środku, znajdował się delikatny, srebrny naszyjnik z zawieszką księżyca w kształcie sierpa. Pamiętałam ten naszyjnik. Ale ostatnim razem, widziałam go lata temu. - Kupiłem go twojej mamie, kiedy się urodziłaś. - tłumaczył - Powinienem był dać ci go dawno temu, ale jakoś tak, nie było okazji.
Rzuciłam się ojcu na szyje, obejmując go najmocniej jak mogłam. - Dziękuję. Teraz na pewno, będę czuła że mama jest ze mną. - Odpiąłem łańcuszek który miałam na sobie, zapinając na szyi ten mamy. Złapałam zawieszkę w palce, odwracając się do ojca z szerokim uśmiechem. - Okej, teraz mogę wyjść za mąż.
KASTIEL
- Agh... Argh... jebana kokardka ! Nigdy nie umiem tego gówna zawiązać. - Zerwałem materiał z szyi rzucając go kąt. - To narzędzie tortur, z pewnością wymyśliła kobieta żeby się zemścić. Naprawdę muszę to nosić ?
Lys:- To nie żadna kokardka, tylko mucha. Chodź tu kretynie. - Lys przełożył mi tasiemkę przez kark i zapiął guzik koszulki pod szyją, zanim zawiązał podobno konieczną ozdobę. - Jak to możliwe że w tym wieku, jeszcze tego nie umiesz ?
- Tylko ty, nosisz takie epokowe pierdoły stary. Uduszę się w tym. - wcisnąłem palce za materiał, próbując go poluźnić. Jednak to było na nic.
Ar:- Nigdy nie myślałem że dożyje dnia, w którym Kastiel Veilmont będzie się żenił.
Nat:- To praktycznie anomalia. - zakpił zaraz za nim Nataniel, mając na ustach arogancki uśmiech. Dlaczego ja go tu w ogóle zaprosiłem. Normalnie bym to jakoś zripostował, ale dziś nie miałem chęci się z nim przekomarzać.
- Pierdolcie się. - próbowałem zabrzmieć groźne, jednak nie mogłem przestać się uśmiechać. Fakt że rzeczywiście za niecałą godzinę, naprawdę będę miał żonę, uniemożliwiał mi to.
Ga:- A jak się czujesz ? - słysząc pytanie Gabina. Jeszcze raz szybko spojrzałem w lustro, upewniając się że dobrze wyglądam. Ona pewnie będzie wyglądać piękne. Muszę chodź trochę jej dorównać.
- Czy ja ci wyglądam, na jakąś ckliwą babe, żeby gadać o uczuciach ?
Ga:- Z pewnością wszystkie możliwe wylałeś już na swoją przysięgę.
Nat:- Nie chce się czepiać, ale naprawdę chcesz powiedzieć w swojej przysiędze że Luna to twoja " płaska oheblowana deska" ? - czytał z kartki, którą prawdopodobnie zostawiłem na stoliku. Próbując wykuć na pamięć wszystkie słowa.
- A dlaczego nie ? Ten tekst ją do mnie przyciągnął. - Nie podobał mi się fakt, że muszę wylewać swoje uczucia, przed całym tłumem ludzi. Jeszcze w ostro przesłodzonej wersji. Musiałem dodać coś od siebie.
Lys:- Też prawda. Jednak to nietaktownie i obraźliwe. Masz jeszcze czas to... zredukować.
Zignorowałem ich gadaninę. Chodź Lu przez te lata, nabrała kształtów. To te durne przezwisko, wciąż przypomina mi pierwszy rok liceum, i to jak ją poznawałem. Zawsze potrafiła mnie zaskoczyć.
Większość dziewczyn była prosta, ona była wyzwaniem, nie mogłem jej przejrzeć, uwieść, nigdy nie potrafiłem odgadnąć co myśli. Fascynowała mnie, tak bardzo że nawet nie zauważyłem, jak powoli zacząłem się w niej zakochiwać. A teraz, miłość mojego życia, zostanie moją żoną.
~☆~☆~☆~
Patrząc za rogu na galowo ubranych ludzi, siadających w ławkach i kwiatowy łuk przy ołtarzu, pod którym miałem zaraz stanąć. Trząsłem się ze zdenerwowania, i w żaden sposób, nie mogłem tego opanować. Ostatni raz czułem taką tremę, gdy graliśmy pierwszy poważny koncert. - Jestem zdenerwowany. - powiedziałem patrząc na Lysandra który robił za mojego drużbę. - Też tak miałeś ?
Lys:- Tak, ale zaufaj mi. Kiedy staniesz na ołtarzu. To minie. - położył mi rękę na ramieniu, spojrzałem na kumpla z uniesionymi brwiami. Niby jak to ma minąć kiedy tam stanę ? Już teraz gniecie mnie w żołądku, a nic się jeszcze nie zaczęło. Pokrętna logika.
- Chyba się zaraz porzygam. Możesz przynieść mi drinka ?
Lys:- Nie weźmiesz ślubu pijany. Luna by mnie zabiła.
- Nie pijany. Tylko odstresowany. I cię nie zabije. Najpierw zabije mnie. Ty będziesz miał czas żeby zwiać. - Lys zaśmiał się patrząc na mnie. - Nie mogę przestać się drażnić. Jestem zestresowany.
Lys:- Wiem. To twój mechanizm obronny.
Roz:- Kastiel ! Jesteś spóźniony ! - skarżyła się Rozalia. Wrzeszcząc na mnie a zaraz później na Lysa. - A ty wychodzisz zaraz za mną ! I na litości boską, dlaczego masz żałobny garnitur ? - Na jej twarzy, pojawiło się coś na kształt załamania i otępienia.
- Mój wygląd jest bez zarzutu...
M:- Masz rację, wyglądasz bez zarzutu. - słysząc głos matki, a zaraz później jej ciężar na szyi. Westchnęłam głośno, nie ukrywając tego, jeszcze jej mi tu do szczęścia brakowało. Delikatne ale jednocześnie stanowczo, odsunąłem kobietę od siebie. Ale widząc jej załzawione oczy, poczułem się głupio.
- Dzięki.. mamo. Czy nie powinnaś, zająć miejsca jak inni goście ? Czy coś ?
M:- Twój ojciec trzyma mi miejsce.
- Tylko mi nie mów, że Robin zgubił obrączki. - uważałem to za głupi pomysł, powierzać tak ważne zadanie dziecku, jednak Luna uparła się że kiedy dziecko przynosi obrączki, jest to "mega urocze". A skoro rodzice, zrobili mi o kilka lat młodszego brata. To będzie idealny do tej roli. Nie zgadzałem się z tym, jednak wybicie jej czegoś z głowy jest cholerne trudne, i niestety jest niewiele rzeczy, które potrafię jej odmówić.
M:- Oczywiście że nie. - odetchnąłem z ulgą. Byłby nie mały problem. - Nie wytrzymałam, musiałam cię zobaczyć. Mój piękny, dorosły synek robi najważniejszy krok w swoim życiu. - objęłam dłońmi moje policzki, i ściskała mi twarz. Po raz kolejny, odsunąłem ją od siebie. - A przecież jeszcze tak niedawno, uczyłeś się chodzić i bazgrałeś kredkami po ścianach. Kiedy ty mi tak wyrosłeś ?
Mogłem po raz kolejny wypomnieć jej jak mnie zostawili, w zamian latania sobie po świecie. Jednak tym razem, wolałem nic nie mówić. Może nie była najlepszą matką na świecie. Ale jednak, nigdy niczego mi nie broniła. Nie wymagała, że będę zawsze najlepszym.
Dali mi wolność i możliwość podejmowania własnych wyborów i popełniana błędów. Nikt mnie też nie tłukł. A gdy powiedziałem że zamierzam być muzykiem, co było wątpliwą karierą. Okazali wsparcie i nie próbowali wybić tego z głowy. Zawsze, mogłem trafić gorzej. Luna straciła matkę, Lysander oboje rodziców. Chodź ja z Valerią nie mamy bardzo bliskiej więzi, nie chciałbym jej stracić.
- Mam teraz moment słabość. Wiec jeśli chcesz się przytulić to... - nim zdążyłem dokończyć myśl. Objęła mnie mocno. Impet, z jakim to zrobiła, zachwiał mną i zatoczyłem się do tyłu, ledwie odzyskując równowagę. Instynktownie objąłem ją ramiona.
M:- Mój słodki Kassi. - I moment słabości zlał się z irytacją. Jednak w tym samym momencie zaczęła grać muzyka, czysto instrumentalny utwór, który Lea ułożyła na skrzypach i który prezentowała mi jakiś czas temu. Spokojny, delikatny i bez wątpienia romantyczny. Idealny na ten dzień. Spojrzałem w stronę Lysandra, który rozbawiony machał do mnie ręką.
Pożegnałem się z matką i poprawiłem marynarkę, idąc powolnym krokiem, w stronę przyjaciela i plebana który czekał z ceremonią. Kiedy ustaliłem z nim ostatnie pierdoły, o które dopytywał. Wyczekująco spojrzałem na kraniec białego dywanu, obsypanego czerwonymi płatkami róży. Gdzie po chwili, zza kwiatowej kotary, wyszła Luna, trzymana pod rękę przez ojca. Jest przepiękna.
Jej piękne, duże, sarnie oczy zabłyszczały w lipnym świetle słońca. Nie mogłem oderwać od nich swojego stalowego spojrzenia. Jednak gdy zobaczyłem na usta kobiety pojawiający się szczery uśmiech, odwzajemniłem jej takim samym.
Nieprzerwanie obserwując, jak delikatnie się do mnie zbliża. Ubrana w długą białą suknie, podkreślającą jej figurę i ciągnącą się za nią niczym fala. Odkryte ramiona i dekolt, od razu mnie urzekły.
Włosy były ozdobione i upiekę z tyłu, opadały falami na ramię, co wyglądało jakby uciekły spod welonu. Nie mogłem złapać oddechu ani oderwać wzroku. Ciało było zbyt ociężałe, aby drgnąć czy wydobyć szept. Po prostu stałem, czując serce obijające się boleśnie o żebra.
Cholera, przecież ja... chyba nie zaczne ryczeć ?!? . . . Wygląda na to że jednak tak.
LUNA
Kiedy wolna muzyka zaczęła grać, spojrzałam z szerokim uśmiechem w stronę ojca. W jednej chwili miałam ochotę tam wbiec, i schować się za nim, tak jak to robiłam gdy byłam dzieckiem. On jednak mocniej chwycił mnie pod ramieniem.
T:- To jak ? Idziemy ?
- Tak. - Gdy rozsunęli zasłony, mimowolnie się uśmiechnęłam. Mój wzrok, od razu powędrował w stronę Kastiela. On również się do mnie uśmiechał. Przeszywając mnie swoim czułym, czarującym, stalowym spojrzeniem. Jestem taka szczęśliwa. Moje serce bije jak oszalałe. Wyglądał wspaniale w tym lśniąco-czarnym garniturze. Chyba tylko on, mógł założyć coś takiego, na własny ślub. Byłam przekonana, że będzie nosił garnitur w taki sposób, na jaki moim zdaniem mogą sobie pozwolić tylko źli faceci w filmach, za dużo odpiętych guzików, by wyglądać profesjonalnie, z dumą odsłonięte tatuaże na piersi i przedramionach. Tak by świadczyło to o buncie i pewności siebie. Tymczasem wyglądał dumnie i szykownie jak nigdy. Jego włosy, były lekko zaczesane w tył, i związane małym kucykiem. Coś takiego, wygląda dobrze tylko u niektórych facetów, ale właśnie dzięki temu wyglądał bardzo seksownie. A ich czerwień, wspaniale komponowała się z czernią stroju.
Mijałam kolejne rzędy ludzi, którzy wpatrywali się we mnie jak w cud świata, uśmiechając się przy tym. Jednak nie zwracałam uwagi na rodzinę, przyjaciół, naszych świadków. W tej magicznej chwili, w moich oczach, umyśle, marzeniach, istniał tylko on. Mój ukochany czerwonowłosy, sarkastyczny buntownik. Moja miłość. Miłość z którą jestem gotowa spędzić życie.
Zszedł do mnie, po niewielkich trzy stopniowych schodkach, wyciągając do mnie dłoń na której położyłam swoją. Miałam ochotę, wpaść mu w ramiona, i obsypać pocałunkami. I gdyby nie tłum ludzi za nami, z pewnością bym to zrobiła.
T:- Nie przyjmuje zwrotów. - Odezwał się mój ojciec, przerywając ciszę i uśmiechając się krótko do nas obojgu. Zaśmialiśmy się cicho z jego deklaracji. - Ale skrzywdź ją, a cię zabije. A twoje truchło będą skubać wrony. - ocucony Kastiel, sztywno kiwnął głową.
Kas:- Obiecuję, że będę się nią opiekował.
Trzymając się za ręce, podeszliśmy do ołtarza, który znajdował się pod marmurową altaną, zdobioną kwiatami, lampiony z palącymi się świecami i ceremonialnym łukiem. Rozalia, która poprosiłam o zostanie moją druhną, od razu poprawiła tren mojej sukienki. Przekazałam jej też bukiet.
- Wyglądasz niesamowicie szykownie. - powiedziałam jeszcze raz przyglądając się buntownikowi. On również intensywnie się we mnie wpatrywał. - To kogo dziś chowamy ?
Kas:- Nasze lata przeżyte w grzechu dziewczynko. Za to ty, wyglądasz jak kulka rafaello. - stłumiłam śmiech, mam nadzieję że zawsze będziemy się tak droczyć, nudziłabym się bez tego. - Żartuje, wyglądasz piękne.
- Mam nadzieję. Bo to dla ciebie się tak odstawiłam. - ksiądz odchrząknął zwracając na siebie uwagę. Przepraszająco kiwnęliśmy głowami, na znak, że może zacząć ceremonię.
- Witam wszystkich i dziękuję, że przyszliście dzisiaj, by być świadkami zawarcia związku małżeńskiego między Luną a Kastielem. Istnieje niezwykle potężna siła, dla której, jak dotąd, nauka nie znalazła oficjalnego wytłumaczenia. Owa siła zawiera w sobie i wpływa na wszystkie inne, stoi ponad wszelkimi zjawiskami działającymi we wszechświecie i do tej pory nie została jeszcze przez nas rozpoznana. Tą uniwersalną siłą jest Miłość. Ta siła wyjaśnia wszystko i nadaje życiu znaczenie. To właśnie ona, sprowadziła tu tych dwoje młodych ludzi. Zacznijmy wiec od przysięgi pana młodego, Kastielu ?
Kas:- No ?
- Twoja przysięga.
Kas:- A ? No tak. . . Luna. Kiedy spotkałam Cię po raz pierwszy, szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że staniesz się mnie tak ważna.
Kocham Cię za wszystko, kim jesteś, kim byłaś i kim jeszcze będziesz. Trochę się spóźniłem, by być Twoją pierwszą miłością, ale jestem gotowy, być Twoją ostatnią. Jesteś moim życiem, moją inspiracją, moją siłą i moją bratnią duszą.
Jesteś źródłem mojej radości, centrum mojego świata i rytmem bicia mojego serca.
Chcę, abyśmy tam, dokądkolwiek nas zaprowadzi podróż, szli ramię w ramię. Są w życiu rzeczy, co do których nie zawsze mam jasność, ale wiem na pewno, że jesteś tą osobą, z którą chcę być.
Gdziekolwiek zaprowadzi nas nasza droga. Wybieram Ciebie i bez wahania będę wybierać Cię zawsze. Moja płaska desko.
Spojrzałam na niego rozczulona, próbując zdusić śmiech, podobnie jak większość gość. Właśnie za to tak go uwielbiam, zawszę jest sobą, niezależnie od sytuacji. Miałam ochotę krzyknąć "Hej ! Ten gorset uwydatnił moje wisienki, do granic możliwości" Jednak zostawię to sobie na chwilę, kiedyś będziemy sam na sam, w pokoju hotelu.
- Luno. Zechcesz odpowiedzieć na tą...wyjątkową deklaracje. - wzięłam głęboki wdech, mocniej ściskając jego dłonie.
- Kastielu.... zanim nie zrozumiałam, jak bardzo Cię kocham, nie wierzyłam, że coś takiego jak miłość, naprawdę istnieje. Latami uświadamiała się w przekonaniu, że tylko zwykłe szczęście, zaślepione pożądaniem.
Pamiętam dzień, w którym powiedziałeś, że jesteś we mnie zakochany. Pierwszy raz w życiu, usłyszałam takie słowa. A tuż po nich, serce stanęło mi na parę sekund. Mimo, że nie czułam tego samego, Ty byłeś cierpliwy, i nie poddawałeś się. Walczyłeś o nas. Jednocześnie, powoli wyciągając mnie z mojej twierdzy, w której skryłam się niczym we własnym grobowcu. W stronę swojego światła. Światła, które skrywasz dla reszty świata. I które pozwala czuć mi, się przy tobie wyjątkową.
Mówiłam ci to wielokrotnie przez lata, ale dziś, chce powiedzieć ci to po raz kolejny. Tym razem pod przysięgą. Kocham cię, najbardziej na świecie. I pragnę spędzić życie przy twoim boku.
Gdy skończyłam recytować swoją przysięgę, Kas złapał mnie za ramię, niespodziewanie przyciągając do pocałunku. Gdy próbowałam go odwzajemnić, przerwał nam głos księdza.
- Jeszcze nie teraz... - wydusił zaniepokojony. A my rozstawiliśmy się od siebie, jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
Kas:- To się pospiesz. - odwarknął w stronę księdza. A po gościach rozniósł się śmich. Próbowałam ze wszystkich sił utrzymać powagę ale to było praktycznie niemożliwe. Byłam przekonana, że będę sztywna ze stresu, albo że będę płakać ze wzruszenia, aż cały makijaż mi spłynie. Tymczasem płacze, ale ze śmiechu.
- Dobrze. W takim razie przystąpmy do wymiany obrączek. - Każde z nas wzięło obrączkę drugiego z purpurowej poduszeczki i spojrzeliśmy sobie w oczy. - Luno, wsuń te obrączkę na palec Kastiela, i powtarzaj za mną...
- Niech ta obrączka, połączy nas węzłem małżeńskim. Przyjmij ją na znak mojego wsparcia i wiecznej miłości. - powoli drżącym głosem powtarzałam te słowa, chcąc nadać sens każdemu z nich. Wsuwają mu złotą obrączkę na serdeczny palec.
- Kastielu, twoja kolej...
Kas:- Niech ta obrączka, połączy nas węzłem małżeńskim. Przyjmij ją na znak mojego wsparcia i wiecznej miłości. - Powoli, a jednocześnie z czułością w głosie. Również delikatnie umieścił obrączkę na moim palcu, po czym przysunął dłoń do swoich ust i pocałował ją. Jego spojrzenie było tak intensywne... a jednak romantyczne i czułe.
- A teraz możecie się pocałować. - usłyszeliśmy w końcu wyczekiwane słowa.
Zbliżył się do mnie łagodnym krokiem, ujmując dłońmi moją talię. Jednak nie wytrzymałam, zarzuciłam mu ramiona wokół szyi, intensywnie wbijając się w usta, już od teraz męża. Kasa szybko owładnął mój zapał, uniósł mnie delikatne za talię, podkuliłam nogi, oddając powolny, głęboki i zmysłowy pocałunek. Pocałunek który przypieczętował naszą deklaracje, wierności, bliskość, zaufania i wiecznej miłości. Nie spieszyliśmy się, to była nasza wyjątkowa, jedyna w życiu chwila, którą oboje chcieliśmy zapamiętać.
Słysząc strzały konfetti, gwizdy, brawa i okrzyki przyjaciół. Uśmiechnęłam się, odsuwając się, od jego ust. Ale nie od niego. - Bardzo cię kocham Kastiel. - pogładziłam opuszkami palców jego policzek, składając kolejny szybki pocałunek na jego uchylonych ustach, a rudowłosy zachichotał, gdy rozluźnił ramiona wokół mnie.
Kas:- A ja ciebie dziewczynko, a raczej żonko... - puścił mi oczko, posyłając swój cyniczny złośliwy uśmiech. - Nie. Raczej zostanę przy dziewczynce. - W tej samej sekundzie, nad naszymi głowami wybuchła tuba konfetti, zasypując nas płatkami.
- W takim razie ja zostanę przy rudzielcu. - ujęłam jego dłoń, z zamiarem przekroczenia z powrotem alei. Jednak zamiast tego, zostałam podniesiona i przerzucona przez jego ramię. Śmiejąc się, głośnym radosnym głosem. Trzymałam się jego marynarki kiedy przeszedł ścieżką, trzymając mnie w ramionach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro