Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 sezon 3 Walentynki 💘

Gorączkowo odliczałam każdą minutę. Co chwilkę spoglądając na zegarek, zawieszony nad drzwiami w moim biurze. Było to niewielkie pomieszczenie. Biurko i dwa fotele przed nim, zajmowały pół pokoju. Drugie pół, szafa z dokumentami i niewysoki regał zapchany książkami i segregatorami.
Chodziłam po tym niewielkim pokoju, szlifując na pamięć, moją mowę końcową. Którą musiałam wyrecytować, już jutro przed sądem.
Niestety fakt, że dziś był 14 luty i że zaraz po pracy, czeka mnie wieczór w ramionach ukochanego mężczyzny. Butelką ulubionego wina i boskim seksem. . . Te czynniki, nie pozwalały się skupić.

- Na czym polega, odpowiedzialności ludzi u władzy ? Czy mają jedynie, nie używać jej w niewłaściwy sposób ? A może powinni chronić tych, którzy jej nie posiadają. Pozwani wykorzystali ich nieograniczone zasoby... - pukanie do drzwi, przerwało mój monolog.

- Przepraszam.. ? - za uchylonych drzwi, odezwał się dość nieśmiało męski głos. Trochę się zdziwiłam, przecież nie miałam na dziś już żadnego spotkania.

- Proszę ? - powiedziałam sceptycznie, poprawiając jednocześnie sukienkę. Mężczyzna w czerwonym kombinezonie, wszedł do środka. - Przepraszam ? Byliśmy na dziś umówieni czy...

- Poczta kwiatowa - odezwał się zakłopotany kurier. - Mam dla pani Luny, przesyłkę...? - w jego dłoniach znajdował się wielki bukiet czerwono-czarnych tulipanów. Zaczerwieniłam się gdy kurier wręczył mi go ostrożnie. Czerni i czerwień, oczywiście że to musiały być jego kolory. Od razu przytuliłam kwiaty do piersi, rozkoszując się ich pięknym, słodkim zapachem.

- Kastiel - wyszeptałam cicho, z zamkniętymi oczami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostałam od niego kwiaty. Zawsze potrafi mnie zaskoczyć, kiedy najmniej się tego spodziewam. - Dziękuję - powiedziałam już normalnie do kuriera, który drapał się długopisem po skroni.

- Gdzie mam postawić resztę ?

- Jaką resztę ? -pytałam zdziwiona. Mężczyzna odwrócił się powoli, wyszłam za nim na korytarz. A zaraz później, prawię upuściłam kwiaty trzymane w dłoniach. Przed drzwiami, stało dziesięć jak nie więcej identycznych bukietów. Rozszerzyłam oczy, nietaktownie otwierając usta, po prostu zaniemówiłam.

- Albo panią bardzo kocha, albo coś przeskrobał. - stwierdził kurier, bazgrząc coś na swojej podkładce. Zamrugałam kilkukrotnie, będąc pewna że mam jakieś omamy. W końcu, bezradnie przyłożyłam dłoń do czoła.

- Albo jest stuknięty. - Wyszeptałam ledwo słyszalnie, z lekkim załamującym się śmiechem.
Gdy ostatni bukiet, został wniesiony do mojego malutkiego gabinetu. Podpisałam odbiór przesyłki. Po czym oparłam się plecami o drzwi, i się załamałam. Co ja z tym wszystkim do diabła zrobię ? Pomimo całkowitej bezradności w tej ekscentrycznej sytuacji, uśmiech nie schodził mi z ust. Nie zabiorę wszystkich, a nie chcę żeby uschły. Kassi skarbie, nie przemyślałeś tego. Chodź z drugiej strony, on zawsze musiał wykazać się oryginalnością, odbiegającą od ogólnie przyjętych zwyczajów i norm. Ale kochałam go, miedzy innymi też właśnie za to.
Rozsiadłam się w fotelu, ponownie przyciskając dwubarwny bukiet do piersi, celofan i ozdobny złoty papier pogniotły się trochę, ale nie przejmowałam się tym. Pomiędzy główkami tulipanów, dostrzegłam niewielką czerwoną kopertę. Było na niej napisane 1/4 złotym markerem. Bez zastanowienia otworzyłam kopertę.

"Zasługujesz na wszystkie kwiaty świata. Jednak w międzyczasie, muszą wystarczyć te.
Podążaj za wskazówkami, a znajdziesz niespodzianki i swój skarb"

Roześmiałam się widząc co zaplanował. Niespodzianki i skarb ? Słodki głupek, ale z drugiej strony czemu nie. Mam ochotę go udusić i pocałować jednocześnie. Od chrypnęłam teatralnie, wczytując się w dalszą treść tekstu. Wypisanego piórem na papeterii.

" Ten dzień był najważniejszy w moim życiu, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Schowani przed światem, odbyliśmy naszą pierwszą rozmowę.
Te kilka minut wystarczyło, byś mną szarpnęła i namieszała w głowie.

Działałaś na mnie otępiająco... Znałem cię tylko kilka godzin, a pragnąłem więcej.

Pamiętasz miejsce, gdzie pierwszy raz, spotkały się nasze oczy ?
Tam znajdziesz kolejną wiadomość."

Uniosłam głowę w górę, spoglądając na sufit. Kto by pomyślał, że weźmie go na licealne wspominki.
Pierwszy raz spotkały się nasze oczy ? To oczywiste. Pierwszy raz, spotkałam go na dziedzińcu. Zawsze tam przesiadywał. To tam zobaczyłam go pierwszy raz. I za bardzo się od tego nie zmienił.

Przygryzając wewnętrzną część policzka, jeszcze raz spojrzałam na zegarek. Powoli dochodziła 16:00. Przez niespełna trzy krótkie minuty, myślałam co zrobić. W końcu doszłam do wniosku, że dziś z pewnością już nie pracuje. Postanowiłam urwać się z pracy by zagrać w tą jego grę.
Zabrałam torebkę, telefon, bukiet w którym znalazłam list i swój płaszcz. Kierując się do miejsca z kartki.


Zatrzymałam samochód na licealnym parkingu. Dziedziniec który zawszę oblegali uczniowie, teraz był całkiem pusty. Rozejrzałam się powoli, czując melancholijne wspomnienia, związane z tym wyjątkowym miejscem. Każdy kąt, przypominało mi chwilę spędzone z przyjaciółmi, oraz Kastielem.

Przy sali gimnastycznej, rosło drzewo pod którym pierwszego dnia spotkałam czerwonowłosego chłopaka. To tutaj połapał papierosy, na każdej przerwie schowany przez wzrokiem nauczycieli.

Do pnia, na kilka szpilek była przyczepiona, różowa torba prezentowa. Szybko zajrzałam do środka. Pudełko moich ulubionych, karmelowych czekoladek leżało na dnie, razem z kolejną kopertą. Identyczna jak ta, która znalazłam w kwiatach. Numery 2/4 również były napisanie złotym markerem. Rozdarłam kopertę i uśmiechnęłam się szeroko, widząc kolejny list.

"Tu gdzie teraz stoisz. Moje serce, pierwszy raz, zabiło mocniej na Twój widok kochanie. Nie byłaś jak inne, byłaś wyjątkowa, piękna i cholernie przenikliwa. Już wtedy, chciałem cię mieć tylko dla siebie. Chronić przed tym światem i uszczęśliwiać, żeby jeszcze raz, zobaczyć jak pięknie się uśmiechasz.
Jednak długo odtrącałaś moje durne zaloty.
Ale dziś wiem, że wtedy jeszcze nie byłem ciebie godny.

Ostatni rok, nie spędziliśmy jako przyjaciele, byliśmy razem. I nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak przy Tobie.
Często nie było łatwo, stawić się przeciwnością. Jednak zawszę wygrywaliśmy, i wiem że dopóki jesteśmy razem, zawszę będziemy wygrywać.

Byłaś moją najlepszą przyjaciółką.
Znałem cię, wiedziałem jak bardzo nie lubisz chodzić na randki. Wielokrotnie mi to wykrzykiwałaś. A ja, oczywiście jak zawsze nie słuchałem.
Kolejny list znajdziesz tam, gdzie zabrałem cię na pierwszą."

Zachichotałam rozczulona i wzruszona jednocześnie. Ah, to jest tak bardzo, nie w jego stylu. Wiem że gdy chce, potrafi być niezwykle romantyczny. Jednak nigdy, nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego. W takich chwilach, myślę jedynie o tym, by rzucił jakimś podłym, dwuznacznym tekstem. Gdyż mam wrażenie, że właśnie ktoś podmienił mojego Kastiela.

Odwróciłam się wolno, siadając na schodach prowadzących do budynku. Licealiści pewnie już skończyli zajęcia. Zaczęłam rozmyślać. Pierwsza randka ? Przecież to było sto lat temu. Cadenz ? , byliśmy tam zanim wyznał mi miłość. Ale to nie była, nasza pierwsza randka. Szlag, jak mogę tego nie pamiętać !
Otworzyłam czekoladki, wpychając sobie jedną do ust, a za nią następną.

?:- Zajęcia już dawno się skończyły, co tu robisz ? - wzdrygnęłam się lekko. Słysząc ostry, chrypliwy głos. Podnoszący włosy jak pociągnięcie żelazem po szkle. Unikając gwałtownych ruchów, podniosłam głowę w kierunku osoby za mną. Po czym od razu, wstałam gwałtownie, potykając się przy tym lekko o własne nogi. Cholernie szpilki.

- P-pani Delanay ?

De:- Luna ? - nauczycielka dokładnie zmierzyła mnie, swoim wymagającym wzrokiem. Zaczerwieniłam się niezręczne, zaciskając usta w wąską linię i sztucznym uśmiechu. - . . No proszę, kto by pomyślał że jeszcze, cię tu kiedyś zobaczę.

- Pamięta mnie pani ?

De:- Oczywiście. Wybryków twoich i tego łobuza, nie da się zapomnieć. Szczególnie tych w mojej sali. - moja twarz, momentalnie pokryła się mocną purpurą. Przełknęłam ślinę, unikając przerażająco osądzającego spojrzenia dawnej nauczycielki.
Wiedziałam o czym mówi. Sala biologiczna, zawszę była unikana przez uczniów. Nikt nie chciał przez przypadek, wpaść na tą jędze. Dlatego gdy jej nie było, dawaliśmy się z Kastielem trochę. . . ponieś emocją.

- Cóż . . . - zająkałam się, ta kobieta dalej jest przerażająca. W pełni zasłużyła na swoje przezwisko "Dementora". Gdzie tylko się pojawi rozsiewa ciemność i rozpacz. - Byłam w okolicy, i jakoś tak, wzięło mnie na wspomnienia. Swoją drogą, nic się pani profesor nie zmieniła. Dalej talia jak u osy i. .

De:- Już cię nie uczę, nie musisz się podlizywać. Swoją drogą, mam nadzieję że skończyłaś studia ? Zawsze była, niezwykle bystra.

- Tak. Pracuję w kancelarii niedaleko kina.

De:- Rozumiem. Całe szczęście, myślałam że ten degenerat, już całkiem sprowadzi cię na złą drogę. - uniosłam głowę rzucając chemiczce pełne obrzydzenia spojrzenie.

- Ten degenerat, jak to go pani nazwała. Jest moim mężem. - właściwe dopiero nim będzie, ale to prawię to samo. Twarz nauczycielki drgnęła lekko, przybierając wyraz zaskoczenia. - Skończył studia muzyczne z wyróżnieniem. Ponadto stworzył kilka wspaniałych albumów i nazywa się go, geniuszem muzycznym tego pokolenia. Nigdy nie był "degeneratem" za jakiego go pani uważała. Po prostu dłużej niż inni, szukał swoje drogi w życiu. Żegnam. - z każdym zdaniem, mój głos brzmiał coraz zimniej. Ostrzej niż bym chciała. Skinęłam głową, zabierając swoje rzeczy z schodów. I od razu wróciłam do samochodu.

Uderzyłam dłońmi o kierownicę, klnąc wściekle. Podła, egocentryczna, szmata. Jak zawszę zapatrzona w swoje głupie ideały. Szlag by ją. Naprawdę, nie dziwię się że zarówno Kastiel jak i Armin. Wiecznie robili jej na złość.
Dałam sobie dłuższą chwilę na odetchnięcie. Przy okazji przypominają sobie miejsce. W które poszliśmy na naszą pierwszą randkę. Mianowicie miejski basen.
Ale nie ma się co dziwić, on zawsze miał jakieś nietypowe pomysły na spędzanie czasu. Nieźle się wtedy bawiliśmy, szczególnie w jacuzzi. Ale pewnie chodziło mu o to, żeby zobaczyć mnie w skąpym stroju kąpielowym.
Zostawiłam samochód na uboczu, biegnąc do środka budynku tak szybko, jakby co najmniej mnie ktoś gonił.

Od razu poczułam mocny, charakterystyczny zapach chloru. Naprawdę bardzo dawno, nie byłam na basenie. Może w niedługim czasie, znów się tu wybierzemy ?
Podeszłam do kasy, rzucając krótkie dzień dobry, kobiecie za ladą.

- Przepraszam, ale czy nikt nie zostawił tu torby ? Albo takiej koperty ? - pokazałam kobiecie poprzednie koperty. Wywróciła oczami i westchnęła, wyraźnie zirytowana. Po czym wyciągnęła spod lady torbę prezentową. Identyczną jaką znalazłam w szkole. Bez słowa zabrałam swój prezent.

Gwałtowne otworzyłam torbę i zdębiałam lekko. Wyciągając z opakowania maskotkę rybki w kolorze złota. Te jego wskazówki, są coraz dziwniejsze. Teraz to kompletnie jestem w kropce. Otworzyłam kopertę z podpisem 3/4. Szykują się psychicznie na kolejny rozbrajający list.

"Zawsze, byłaś moim największym wsparciem dziewczynko. Chodź wielokrotnie nie potrafiłem tego docenić, i nawet w chwilach, gdy byliśmy skłóceni, dalej stałaś za mną murem.

Gdyby nie twoje oparcie, nigdy nie odważyłbym się stanąć na scenie.
Wspominałem już że strasznie cię nie doceniam ?
W każdym razie, dzięki twoim radą i pomocy. Spełniłem swoje marzenie. Teraz mam muzykę i ciebie, dwie rzeczy których od zawsze pragnąłem.

Nie znalazłem nigdzie, prawdziwej złotej rybki, by mogła spełnić te twoje.
Ale obiecuje ci, że przez resztę naszego życia, spełnię każde twoje życzenie dziewczynko.
Czekam na ciebie w miejscu, gdzie Crowstorm zagrał swój pierwszy koncert."

Ps. Nie zapomnij zabrać biletu.

Biletu ? Spojrzałam na kawałek wycinanki włożonej w kopertę razem z listem. Cóż, dzieło poligrafii to to nie jest. Chociaż ruchy kredek, są dość płynne, nie wychodził za linię.
Jego pierwszy koncert. Banalne, Snake Room.

I tym razem w biegu, wskoczyłam do samochodu. Chcę go już zobaczyć, pocałować i mocno uściskać. Przez lusterko, spojrzałam na tylnie siedzenia samochodu. Kwiaty, czekoladki, pluszak, czułe listy wspominające przeszłość. Ujął w dzisiejszym dniu te wszystkie oklepane podarunki, których tak nie lubi w tym świecie. To nawet zabawne. I cholernie ironiczne.

Przy wejściu do Snake Roomu. Stał Cole, ochroniarz Kastiela. Który zazwyczaj, jak i cała reszta zespołu. Przesiaduje w studiu. Pilnując by na jego teren, nie wlazły jakieś fanki Crowstorm.
Powoli podeszłam do wysokiego, umięśnionego mężczyzny. Uśmiechnęłam się miło unosząc głowę.

- Cześć Cole. Kastiel jest w środku ? - pytałam jednocześnie łapiąc za klamkę drzw baru. Jednakże mężczyzna przytrzymał je dłonią.

Cole:- Przepraszam pani Veilmont. Ale szef kazał zapytać o bilet. Bez niego, kazał pani nie wpuszczać.

- Chodzi o to ? - wyciągnęłam z torebki zarzuconej na ramię, kolorowankę Kastiela, która miała kształt i rozmiar, prawdziwego biletu koncertowego.

Cole:- Tak, o to. - odpowiedział rozbawiony i otworzył mi drzwi, niczym lokaj puszczając przodem.

- Swoją drogą. Tylko dlatego cię tu ściągnął ? Kretyn. Przecież ty też pewnie obchodzisz Walentynki. - mężczyzna posłał mi niepewny uśmiech.

Cole:- Za to mi płaci. A mój mąż i tak pracuje do późna. Wiec prawdopodobnie, spędzę święto zakochanych w domu, szykując kolacje.

- Czasem i tak się zdarza. W takim razie, udanego wieczoru.

Cole:- Życzę tego samego, pani Veilmont. - ochroniarza zamknął za mną drzwi. W środku nie było ludzi. Przygaszone światła, dawały znać że miejsce jest jeszcze zamknięte. Na stolikach i ścianach, dostrzegłam znikome dekoracje walentynkowe. Jednak moje oczy, szybko powędrowały w stronę mężczyzny o czerwonych włosach. Rokowym ubraniu i tatuażach na obu rękach.

Kas był na środku sceny, siedział na stołku pochylając się nad gitarą. Włosy opadające mu na policzki, zakrywały mu twarz. Jednak nie na tyle, bym nie mogła zauważyć jak słodko marszczy nos, i lekko wytyka język skupiając się na czerwonym instrumencie. Spokojna melodyczna melodia, rozbrzmiewała z głośników po całym pomieszczeniu.

- A wiec to tu, ukrył się skarb, którego cały czas szukałam. Daje słowo, łatwiejsza byłaby mapa z wielkim czerwonym iksem.

Kas:- Kto wpuścił publiczność, gdy jestem w trakcie procesu twórczego. Ochrona ! - łypnęłam na niego zimno, krzyżując rękę na piersi.

- Pocałuj mnie lepiej, zamiast durno cwaniakować. - obdarzył mnie swoim typowym uśmiechem, nim odłożył gitarę, zaskakujące ze sceny. Wbiegłam mu w ramiona, obejmując palcami jego kark. Kastiel ujął dłońmi moją talię. Przechyliłam lekko głowę, zamykając mu usta pocałunkiem. Spletliśmy nasze języki, całując się z pasją. I zapominając, przez te kilka sekund że świat w ogóle istnieje.
Gdy mój oddech, odmówił posłuszeństwa odsunęłam usta od ust muzyka. Delikatne szturchając jego nos swoim.

Kas:- Dlaczego kazałaś mi czekać, tak długo. - wyszeptał chrapliwym tonem, przesuwając dłonie po mojej tali, na biodra.

- Bo ja wiem ? Może żebyś bardziej zatęsknił ? - oczywiście mogłam rzucić, jakimś podłym tekstem. I wdać się w kolejną, słowną przepychankę. Jednak stwierdziłam że na razie odpuszczę.

Kas:- Zatęsknił ? Widzieliśmy się dziś rano.

- Tak. I jak dobrze pamiętam, dziś rano obiecałeś mi, uroczystą kolacje w wykwintnej restauracji.

Kas:- Zaraz. Zmienisz moje słowa. Faktycznie obiecałem ci kolację, ale nie wspomniałem słowem, o żadnej restauracji dla snobów. Liczyłem że pójdziemy na hamburgery ? - skrzywiłam się, unosząc brwi co wywołało śmiech chłopaka.

- Czyli po latach związku z tobą, zasługuje jedynie na fast food w święto zakochanych. A tatuś tyle razy, mnie przed tobą ostrzegał ! - zakpiłam przykładając dłoń do czoła, tak jakbym zaraz miała zemdleć.

Kas:- Bredzisz ! - wrzasnął pośpiesznie łapiąc mnie za nadgarstek, gdy próbowałam zwiać. - Gabriel mnie lubi. Oddał mi ciebie, w uczciwym geście wymiany.

- Co ? Jakiej znowu wymiany ? - nie odpowiedział, zamiast tego wsunął język w moje usta. Nie oddałam pocałunku, zamiast tego odsunęłam go delikatne od siebie - Nie myśl że zatkasz mi usta. Targowałeś się o mnie ?

Kas:- Wolisz iść coś zjeść, czy słychać jak sprzedałem swoją godność ?

- Zadecydowanie to drugie. Zresztą, godność straciłeś lata temu.

Kas:-.... chciał za ciebie 6 wielbłądów i 3 kozy. Stwierdziłem że to za dużo. Powiedziałem 2 kozy i nic więcej. - Pacnęłam go w głowę, nawet nie próbował zrobić uniku. - Nie będę przepłacał za ubytki. - Z szyderczym uśmiechem, lekko dźgnął palcem mój biust.

- Jeszcze wczoraj ci się podobał. Więcej, oczu nie mogłeś oderwać.

Kas:- Byłem odurzony afrodyzjakiem.

- W takim razie ja byłam wyjątkowo głupia. Naprawdę myślałam, że 2O centymetrów o których mówiłeś, to znaczenie więcej.

Kas:- Co ? Ty podła. . . - Zaczęłam uciekać, jednak on bez problemu przeskoczył przez jeden ze stolików. Złapał mnie szybciej niż przypuszczałam. Bez ostrzeżenia przykucnął i chwycił mnie w udach, przerzucając sobie przez lewe ramie, zupełnie jak worek ziemniaków.

- Kastiel ! - wykrzyczałam przez śmiech, łapiąc się jego kurtki. Miałam wrażenie, że za chwilę całkowicie spadnę.

Kas:- Teraz już nie jesteś taka mądra co ? - zagryzłam zęby tłumiąc jęk, kiedy siarczyście uderzył mnie w pośladek. - Ładna ta sukienka, ciekawe co tam ukrywa się wyżej. - skomentował przesuwając dłonią po moim udzie, wyżej aż pod materiał sukienki. Przyjemnie dreszcze przeszyły moje ciało.

- Kastiel ! - powtórzyłam znacznie ostrzej - Przestań pchać tam łapę !

Da:- Veilmont, skończ te lipne amory. Muszę przygotować bar na wieczór. - krzyknął mężczyzna wyłaniając się za zaplecza.

- Damien. Dobry człowieku, pomóż damie w opałach. - zwróciłam się do ciemnowłosego mężczyzny, który stanął za barem. Ten jedynie wzruszył ramionami z obojętnością. Zanim wziął się za wycieranie szklanek ścierką.

De:- Nie mieszaj mnie w to. To twój chłopak. Kas, bież swój tobołek i zjeżdżaj mi stąd.

Kas:- Jasne. Ale najpierw skorzystam z kibla.

De:- Zapomnij ! Ves ma dziś wolne. A ja nie będę ścierał twojej spermy, ze ścian kabiny. Idźcie się pieprzyć gdzie indziej. Najlepiej do domu.

Kastiel westchnął głośno, wyciągał rękę spod mojej sukienki. I wyniósł mnie z Snake Roomu. To zaczynało być, coraz bardziej uwłaczające mojej godność. Oczywiście mówiłam aby mnie puścił, jednak on tylko zaśmiał się szyderczym głosem. Z bezsilności opuściłam głowę. Nie miałam już siły, po próbie wyszarpnięcia się i po tym dzisiejszym zdarzeniu. Widziałam oddalający się budynek klubu i jego ochroniarza.

- Cole. Możesz mi pomóc. Zanim ten neandertalczyk, zaciągnie mnie do jaskini !? - wykrzyknęłam z błagalną miną, a on tylko rozłożył ręce.

Cole:- Szefie. . . ?

Kas:- Nie przejmuj się, nie będzie miała krzywdy. Dobrze się nią zajmę.

Cole:- Przepraszam pani Veilmont. - uśmiechnął się w sposób, w jaki zawszę uśmiechają się mężczyźni, gdy myślą o TYCH sprawach.

- Pierdolona solidarności kutasów. - wywarczałam łypiąc na zaprzyjaźnionego ochroniarza.

Kas:- Chyba raczej chodzi o to. Że to ja mu płacę kochanie.

- Nie kochaniuj mi tu. I proszę, postaw mnie już. Czuję się żałośnie, gdy niesiesz mnie jak jakąś dziwkę. - zrobił o co poprosiłam, dopiero przy samochodzie. Po czym otworzył mi drzwi od strony pasażera. Bez słowa usiadłam na fotelu, a muzyk zamknął za mną drzwi. - Świetnie, przed chwilą był chamem, teraz odgrywa gentlemana. - powiedziałam do siebie.

Kas:- Przestań się boczyć - ciepło pogłaskał mnie palcem po policzku. Odetchnęłam głęboko, by zaraz zrobić smutną minę. Pociągnęłam nosem, jakbym miała się zaraz rozpłakać. - Co jest ? - spytał czuło.

- Naprawdę, jestem dla ciebie warta tyle. Co dwie śmierdzące kozy. - Kas parsknął śmiechem. Przykładając do ust splecioną w pięść dłoń.

Kas:- No. . . może dwie i pół. - strzeliłam go w ramię, próbując powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta. - Ewentualnie trzy króliki, ale bardzo wychudzone. - dopowiedział śmiejąc się ze mnie i mojej reakcji.

- Dupek ! - ponownie podniosłam rękę, jednak on złapał ją w locie. Pochylił głowę, muskając moją dłoń ciepłym pocałunkiem. Doskonale wiedział, że kiedy mężczyzna całuję swoją kobietę w dłoń. Okazuję jej tym szacunek. Spojrzał na mnie spod rzęs, uniosłam kącik ust przyglądając mu się. - Nadal jest z ciebie dupek.

Kas:- Tak. Ale ciebie to kręci. - podniósł głowę. Wyciągnąłem z torebki kluczyki, i podałam mu je. - Mam nadzieję, że jesteś głodna. Zabiorę cię do najlepszej restauracji dla snobów. Żeby uczcić to kiczowate święto.

- Co ? Żartowałam z tą restauracją ! Co z naszą coroczną tradycją. Kolacja, wino przed filmem i seks.

Kas:- Spokojnie, nie zapomniałem. - zaśmiał się szyderczym głosem. Wziął mnie za rękę, i położył ją na gałce biegów nim nakrył swoją dłonią. - Wspominałem o burgerach, pamiętasz ? Odbierzemy zamówienie i wracamy do domu. Nasza walentynkowa tradycja, jest święta.

- Dawaj ! - rzuciłam krótko rozkładając się na kanapie. Kas wyciągnął z papierowej torby okrągłą kanapkę owiniętą białym papierem. Złapałam zawiniątko, prawię śliniąc się przez aromatyczny zapach.

Kas:- W Lawace robią najlepsze burgery.

- Fagt... - wysepleniłam z pełnymi ustami. Przysiadają się bliżej ukochanego, lekko opierając się plecami o jego ramię jak o poduszkę. Dzień był wyczerpujący i długi. A ja umierałam z głodu. Szybko pochłonęłam swoja kanapkę. I podkradłam Kastielowi kilka jego frytek.

Włączyliśmy telewizor i ulubioną komedię romantyczną Kastiela. Ulubioną bo jedyną jaką tolerował. Chodź tytuł "To tylko seks" mówi sam za siebie.

- Swoją drogą. Zapomniałam ci podziękować za kwiaty. I za całą resztę. . . Dziękuję.

Kas:- Czy przegiąłem ?

- Tak. Zdecydowanie przegiąłeś. Nie mam bladego pojęcia, co zrobię z taką ilością tulipanów. Ale świetne się bawiłam. Bardzo się postarałeś. Przyznam szczerze, nie spodziewałam się. - odparłam zaczerwieniona, biorąc łyk ulubionego czerwonego wina.

Kas:- Miałaś się nie spodziewać. O to właśnie chodzi w niespodziankach. - Objął mnie ramieniem, delikatnie przytulając do siebie. Oplotłam go ramionami wokół talii, kładąc na nim głowę. Był naprawdę ciepły, i pachniał perfumami. Gdy bawił się moimi włosami, szczegółowo opowiedziałam mu o tym dniu i o tym, jak przemierzyłam pół miasta za jego listami. Słuchał rumieniąc się, gdy wspominałam o tekstach w nich, komplementując jego romantyzm.

- Jesteś cały czerwony. I to na pewno, nie jest przez wino. - zażartowałam. Muzyk położył mi rękę na udzie, ściskając je lekko.

Kas:- Zrobiłem to wszystko dla ciebie. Mogłabyś przestać się nabijać, i po prostu mnie pocałować. - Uśmiechnęłam się sugestywnie, w jego burzowych oczach tańczyły iskry. Zarzuciłam ramiona na szyje swojego narzeczonego, zanim zbliżyłam twarz w jego stronę, delikatnie musnęłam jego usta. Wargi Kastiela powoli poruszały się po moich. W końcu mocnym szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie, a pocałunek stał się o wiele bardziej namiętny.

Nie chciało mi się dłużej czekać, aż film się skończy, a butelka wina bezie świecić pustką. Złapałam za dół jego koszulki, podciągając ją wyżej, przy okazji ciesząc się z możliwości dotykania jego mięśni. Przesunęłam opuszkami palców, po atletycznym ciele ukochanego. Szybko pozbawiłam go górnej części garderoby, przenosząc dłonie na rozporek. Rozpięłam guzki, powoli jadąc w dół suwakiem. Kastiel błądził ustami wzdłuż mojej szyi. Całował, ssał w szczypał ją zębami. Osuwałam się w jego ramiona, niesiona przyjemnością i pożądaniem. Gdy pochyliłam głowę. Nie wytrzymałam i ryknęłam głośnym śmiechem.

- Co to, do licha jest ? - zapytałam wciąż prawię zginając się ze śmiechu. Czerwona koperta, była wciśnięta, w gumkę jego bokserek.

Kas:- Nie uprzedzałem że będą cztery. - spojrzałam na niego rozczulonym wzrokiem. Wyciągając ostatnią kopertę.

- Nosiłeś to cały dzień ? - nie odpowiedział. Rozdarłam papier, otwierając ostatnią wiadomość. Tym razem czytając ją nagłos.

"Brawo. Znalazłaś skarb
Wiedz że kocham cię najbardziej na świeci. I zawsze będziesz dla mnie najważniejsza.
Jako nagrodę, możesz zrobić ze mną wszystko co chcesz"

- Wszystko ? - spojrzałam mu w oczy, zagryzając wargę - Mam parę pomysłów. O ile dasz radę. - Zmrużył oczy i lekko otworzył usta. Gdy zobaczył podły uśmieszek na moich ustach.

Kas:- Nie zgadzam się na anal. Ani na fisting. - dostrzegłam niepewność w jego oczach. Kolejny raz nie wytrzymałam ze śmiechu.

- Spokojnie. Nie dobiorę ci się do dupy. - uspokoiłam go. Widzą że naprawdę jest przerażony. - Nawet by mi to do głowy nie przyszło. . . A na trójkąt ?

Kas:- Nie. Nie zamierzam się tobą z nikim dzielić.

- Pfi.. to co to za "wszystko co chcesz".

Kas:- Pokaże ci. Tylko wezmę z lodówki bitą śmietanę. - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy jakkolwiek zareagować. Już niósł mnie do sypialni.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro