Rozdział 34 Uzależnienie
Wstałam wcześnie, dopilnowałam żeby Kas zjadł śniadanie i przyjął leki. Następnie szybko się ogarnęłam i razem z moim czerwonowłosym chłopakiem pojechaliśmy do szkoły. Co prawda Kas dostał ze szpitala tygodnie zwolnienie ale skoro ma siłę na seks to ma też siłę żeby iść do liceum i się uczyć. Po zajęciach pojechaliśmy do Rozalii. Kastiel miał wracać do domu.
Niestety, uparł się że pojedzie ze mną na wszelki wypadek. Zatrzymałam się pod domem Rozalii, duża posesja ogrodzona wysokim ogrodzeniem za którym stał sporych rozmiarów kremowy dom z czarnym dachem. Zadzwoniłam domofonem.
...:- Słucham. - Odezwał się wysoki kobiecy głos.
- Dzień dobry, jestem Luna i jestem przyjaciółką Rozalii. Słyszałam że źle się czuję, przyszłam z nią porozmawiać.
...:- Chwileczkę. . . . Proszę bardzo, wejdź. - Usłyszałam klik i brama się otworzyła. Podeszliśmy do domku, w drzwiach przywitała nas kobieta w średnim wieku. Miała na sobie elegancką długą białą suknię i tak jak Rozalia miała białe włosy tylko że jej były krótko ścięte. Jej usta odznaczały się za sprawą niebieskiej szminki. Uśmiechnęłam się do niej miło. - Luna tak ? A ty to ?
- To...
Kas:- Jestem Kastiel, przyjaciel Rozalii.
- Czy możemy wejść ?
...:- Tak zapraszam. Jestem mamą Rozalii, mam na imię Crystal. Chodzicie z moją córeczką do klasy ?
- Tak.
Cr:- Jak sądzę znasz drogę do jej pokoju. Idź, wizyta przyjaciół dobrze jej zrobi.
Przytaknęłam, złapałam Kastiela z dłoń i weszliśmy po kręconych schodach na piętro. Pokój Rozy znajdował się zaraz na przeciwko. Wzięłam głęboki oddech żeby się uspokoić i zapukałam w białe drzwi. - Roza ? Tu Luna, jestem z Kastielem, możemy wejść. Chwilę później Rozalia otworzyła nam drzwi. Zazwyczaj wyglądająca promienie i piękne dziewczyna teraz miała roztrzepane włosy i luźną piżamie po codziennym idealnym makijażu nie było nawet śladu.
Roz:- Część, co wy tu robicie.
- Alexy dzwonił do mnie wieczorem, jak się czujesz, coś się stało. Chodź porozmawiamy. - Złapałam za jej ramię wchodząc do pokoju. W środku było ciemno, okna były zasłonięte nie pozwalając by wpadł przez nie nawet jeden promyk słońca. Usiadłam na łóżku a Rozalia położyła mi głowę na kolana. - Nie było cię w szkole, Alexy mówił że wczoraj zasłabłaś i zemdlałaś. Co się dzieje.
Roz:- Nic.
- Roza skarbie, nie oszukujmy się. Jesteś dla mnie jak siostra, martwię się widząc cię w takim stanie. Proszę powiedz mi, wiem że razem znajdziemy rozwiązanie. Nie ważne co to bedzie.
Roz:- Ja nie dam rady. Leo. Boje się. - Szeptała płacząc cicho. Podałam jej chusteczki.
Kas:- Uspokój się. Płacz ci nie pomoże. My też nie jeśli nie powiesz o co chodzi. - Zgromiłam Kastiela wzrokiem, człowieku nie pomagasz a utrudniasz sytuację.
- Kas, wyjdź.
Kas:- Co ?
- Wyjdź, to kobiece sprawy. Nie zrozumiesz.
Kas:- Dobra... Idę zapalić. - Wyciągnął z kurtki paczkę papierów. Które wczoraj mu zabrałam.
- Czy ja ci ich nie skonfiskowałam ?
Kas:- Nie. - Wyszedł zamykając za sobą drzwi.
- Powiesz mi co ci się stało czy mam cię ciągnąć za język żebyś zaczęła mówiąc z sensem. - Pytałam gładząc ją po włosach.
Roz:- Na razie nie chcę o tym mówić, nawet o tym myśleć, po prostu chce posiedzieć tu z tobą.
- Rozumiem, ale nie pomogą Ci jeśli nie wiem o co chodzi ?
Roz:- Wiesz że szaleństwem jest powtarzać w kółko tą samą czynność i oczekiwać różnych rezultatów. Jestem wariatką. - Wstała i wyciągnęła z pod poduszki kilka biało-błękitnych patyczków. - Zobacz, wynik pozytywny. Niektóre kreski są trochę rozmazane ale. . . test nie kłamie.
Wzięłam w dłoń jeden "patyczek" żeby sprawdzić o czym mówi. Niestety ten patyczek okazał się testem ciążowym. Dwie jasno czerwone kreski wskazywały tylko jeden wynik. - O kurwa. . . , jesteś w ciąży. Wariatka też jesteś. - Kto normalny robi tuzin testów ciążowych. - Ale będziesz miała dziecko.
Roz:- Nie, nie, to nie możliwe, biorę tabletki. Zabezpieczaliśmy się. Nie mogę być w ciąży. Może ja źle to odczytałam.
- Tabletki nie dają ci pewności. Ale spójrz to jednak radosna wiadomość. Przecież zawsze chciałaś mieć dziecko.
Roz:- Tak ale nie w liceum. A co z Leo. Jeśli nie będzie chciał mieć z tym nic wspólnego. Nie wychowam dziecka sama nie jestem gotowa... A jak rodzice wyrzucą mnie z domu...
- Leo to dojrzały, odpowiedzialny facet. Na pewno ci pomoże. Co ja gadam, on się ucieszy. Ma prace, dom i bardzo Cię kocha. Roza to dobra wiadomość, będziecie rodziną. - Pocieszałam przyjaciółkę ocierając łzy z jej policzków.
Roz:- A rodzice, jak ja im to powiem.
- Na pewno na początku będą źli ale zobaczysz z czasem pokochają to maleństwo. Przecież ty już je kochasz. Byłaś z tym u lekarza ?4
Roz:- Nie, wczoraj się dowiedziałam. Dlatego zemdlałam. Okres spóźniał mi się dwa tygodnie myślałam że to może stres a potem pomyślałam o ciąży.
- Dobrze. - Podniosłam się z łóżka by odsłonić żaluzje. - Idź pod prysznic a ja znajdę ci jakieś ubrania. - Roza podniosła się i ociągającym się krokiem ruszyła w stronę łazienki. Przygotowałam jej dwa zestawy, wiem jak bardzo lubi mieć wybór. Pierwszy to biało-granatowa sukienka z wysokimi koturnami i małą granatową torebką. A drugi to spodnie z wysokim stanem, różowo-miętowa koszula i katana z baletkami. Skrzypienie drzwi dało mi wyczuć że przyjaciółka wróciła. Jednak czując znajomą parę dłoni na biodrach zmieniłam tok myślenia.
Kas:- A gdzie zgubiłaś panią depresantkę.
- Kas, nie bądź złośliwy. Rozalia potrzebuje teraz wsparcia, to normalne w jej stanie.
Kas:- Jakim stanie ?
- . . . przeziębiona jest.
Kas:- Aha. . . Dlaczego ty nie nosisz takich rzeczy ? - Powiedział wyciągając z szafy seksowną skąpą bieliznę, specjalnie do łóżka.
- Odłóż to natychmiast. I skąd wiesz że nie noszę takich rzeczy. Mam masę takich stroików w szafie.
Kas:- No to musisz mi się w nich pokazać.
- Jak sobie życzysz skarbie. Tylko najpierw załatw nam samolot do Rzymu.
Kas:- Mam rozumieć że zabrałaś ze sobą masę butów a ani jednej seksy piżamki ? Jestem zawiedziony że o mnie nie pomyślałaś.
- Nawet cię wtedy jeszcze nie znałam. A już pierwszego dnia szkoły byłeś nie do zniesienia. Play Boy za którym ogląda się każda dziewczyna w szkole. A jednocześnie zadufany w sobie ciołek..
Kas:- Mówisz. Hyy... Roza może pomóc ci się umyć. - Oparł się o drzwi łazienki jednak białowłosa w tej samej chwili je otworzyła Kastiel tracąc oparcie runął na podłogę wydając z siebie syk bólu. Szybko do niego podchodząc klękłam obok.
Roz:- Obejdzie się.
- Kas musisz bardziej uważać, wczoraj wyszedłeś ze szpitala. Gdzie cię boli ? Upadłeś na opatrunek ? - Mówiłam chaotycznie, ostatnie dni naprawdę nie należały do lekkich. Nie chce znów do nich wracać teraz kiedy w końcu mamy spokój od natrętnych pielęgniarzy i lekarek.
Kas:- Martwisz się o mnie. Urocze.
- Poczekamy na zewnątrz - Mówiąc to ciągnęłam chłopaka za ramię. Pożegnałam się z rodzicami Rozy krótkim "do widzenia" i wyszłam z jej obszernej rezydencji. Roza dołączyła do nas 15 minut później, przebrana w drugi zestaw. - Wsiadajcie.
Roz:- Gdzie jedziemy ?
- Najpierw do miasta, Leo jest u siebie
Roz:- . . . - Dziewczyna opuściła wzrok w swoje buty ignorując moje pytanie. Wymowne milczenie. Czyli jest u siebie. Przyspieszyłam gwałtownie wchodząc w zakręt - Trochę mnie dziwi że nie masz traumy po tym wypadku.
Kas:- Dlaczego miał bym mieć ? Przecież żyje. Nic się nie stało. - Nic się nie stało ! Czy on sobie kpi !
- Gdybyś nie miał więcej szczęście niż rozumu, teraz najprawdopodobniej leżał byś 6 metrów pod ziemią. Tak jak ta dziewczyna. Więc teksty " Przecież żyje. Nic się nie stało." Daruj siebie. A przynajmniej w mojej obecności. - Zbeształam go. Na co się chyba obraził bo przez resztę drogi nie odezwał się słowem. Może za ostro zareagowałam, może powinnam odkładać takie rozmowy na chwile kiedy jesteśmy sami. Nasza relacja nie jest taka jak wcześniej. Wszystko się komplikuje. Związek powinien stawać się trwalszy, w końcu mamy za sobą tyle lat przyjaźni, a ja mam wrażenie że jest gorzej niż na początku , waham się, gubię, boję się że znów go stracę. Chyba się od niego uzależniłam. I to nawet nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Roz:- Wiesz zapomniałam telefonu, możemy się wrócić ? - Zapytała gdy zaparkowałam pod sklepem.
- Nie wymyślaj. Dasz radę Rozalia, jesteś silna. Jak chcesz to mogę iść z tobą. - Dziewczyna skinęła głową. Wchodząc do butiku wpadłam na Lysandra zachwiałam się lekko, na szczęście białowłosy złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie dzięki czemu uniknęłam zdarzenia z podłogą.
Lys:- Cześć Luna.
- No cześć.
Kas:- Długo będziecie się tak obejmować ? - Słysząc jego mocny, poważny ton głosu odsunełam się od Lysandra trochę zakłopotana.
Lys:- Przepraszam.
- Nie. To moja wina, nie patrzałam gdzie idę.
Roz:- LEO !!! - Krzyknęła i zaczęła biec w kierunku szatyna. Mocno zawiesiła mu się na szyi, zwracając swoim zachowaniem uwagę wszystkich klientów w sklepie. - Muszę z tobą porozmawiać.
Leo:- No dobrze. Poczekajmy z tym do wieczora, zamknę sklep i...
Roz:- Nie rozumiesz, musimy porozmawiać teraz. To naprawdę ważne, potrzebuje cię.
Leo:- Dobrze, Lysander ? Zajmiesz się sklepem, to nie potrwa długo. Zaraz wrócimy. - No nie powiedziała bym czy to długo nie potrwa.
Lys:- Jasne.
Kas:- O co chodzi ? - Zapytał obejmując mnie od tyłu jedną rękę za talię. Odwróciłam się i pocałowałam go czule w usta zamykając oczy. Jego długie włosy łaskotały mnie po policzku.
- Toooo,.. takie tam związkowe sprawy. Może też kiedyś o tym porozmawiamy. Ale na razie mi się nie spieszy. - Uśmiechnęłam się do niego uroczo składając kolejny pocałunek na jego ustach. - Idę pooglądać ubrania.
Kas:- Nie tym razem kicia. Wracamy do domu. Mam plany na wieczór, tylko my.
- Muszę poczekać na Rozalie, ale ty jedź. Możesz zrobić albo zamówić coś na kolację. - Wyjęłam z torebki kluczyki od samochodu i podałam je chłopakowi.- Mamy 17. Będę po 20. - Pocałowałam go w policzek idąc w stronę wieszaków.
Kastiel pro.
Lu pocałowała mnie w policzek i zniknęła w ubraniach. Laski nigdy się nie zmienią. Raz słyszę "ubrania nie mieszczą mi się w szafie" a później "nie mam się w co ubrać". Błagam zdecydujcie się. Ale może jak znów na kupuje ciuchów to humor jej się poprawi i będzie bardziej chętna. Na prawdę mam dość tego cholernego celibatu. Od trzech miesięcy nie miałem w ramionach mojej kobiety. Kurwa, mać, mam swoje potrzeby jak każdy facet. Przecież raz na pół roku mi nie wystarczy.
Już chciałem wychodzić ale przypomniała mi się jedna bardzo ważna sprawa. Lysander. Muszę mieć pewność że mój stary przyjaciel nie dotknie mojej kobiety. A niech tylko spróbuje to kurwa nie ręczę za siebie. - Hej Lys, mam sprawę.
Lys:- Słucham cię. - Poczekałem aż obsłuży klientkę i aż dziewczyna sobie pójdzie.
- Słyszałem jak "pocieszałeś" Lunę. Mam nadzieję że oboje rozumiemy to słowo w jednym i tym samym znaczeniu.
Lys:- Poczekaj, mówisz o tym jak uspokoiłem jej nerwy żeby nie zwariowała z troski o ciebie. Czy o tym jak usypiałem jej czujność żeby tylko ją zaliczyć ? - Uśmiechnął się złośliwie składając ręce na klacie.
- Ha, a od kiedy trzyma się ciebie sarkazm ?
Lys:- Myślę że to wpływ Laury.
- Chcesz mi powiedzieć że w końcu masz dziewczynę. Ładna jest ? - Pytałem z ciekawości. Lys wyjął telefon i pokazał mi zdjęcie. Przedstawiało ono zgrabną dziewczynę z fioletowymi włosami i naprawdę niezłymi piersiami. Oczywiście Luna jest moim faworytem. Nawet jeśli teraz przez nią muszę postować. Ale dziś na pewno to zmienię. Będzie moja. - Niezłe ma cycki.-Skomentowałem.
Lys:- Bez bluzki jeszcze lepsze.
- Zaliczyłeś. Jaka jest.
Lys:- Idealna, ma świetne usta.
- Długo wytrzymała ?
Lys:- 3 rundy.
Lu:- Rundy czego ?
Lys:- . .yyyyy
- Wczoraj była walka. Nasz faworyt wygrał w trzeciej rundzie.
Lu:- Czy faceci zawszę muszą gadać wyłącznie o sporcie. No błagam was jest tyle tematów.. . - Kiedy odeszła zaśmialiśmy się głośno.
Lys:- Myślisz że uwierzyła ?
- A czy to ważne, i tak nie ogląda boksu. - Pogadaliśmy jeszcze chwile a później się zmyłem. Wsiadając za kółko zawahałem się ostatnia jazda nie skończyła się najlepiej. A jakby było tego mało skasowałem swój samochód. Wygrałem go na wyścigach, i byłem trochę do niego przywiązany. Ale jebać to. Wygram sobie nowy.
Prowadziłem inaczej niż zwykle, trzymałem się ustalonej prędkość i nie wyprzedzałem. Pierwszym miejscem w którym się zatrzymałem była stacja benzynowa. Zatankowałem do pełna i poszedłem zapłacić.
?:- Coś jeszcze. - Pytała ekspedientka.
- Tak, wino pół wytrawne. Najdroższe jakie macie, Włoskie najlepiej. Dwie butelki. - Poprosiłem jeszcze o moje szlugi i prezerwatywy. Zapłaciłem kartą. I wyszedłem.
?:- Niezłe auto. Skąd je masz. - Pytała jeden z obsługi. Był niewiele starszy o de mnie. - Może chcesz sprzedać ?
- To mojej dziewczyny. - Wrzuciłem zakupy do środka. - Jest do niego bardzo przywiązana. Nie ma hajsu za który sprzeda tę furę.
?:- Szkoda. Mogła by wygrać wiele wyścigów.
- Ściągasz się ?
?:- Taa, za dwa tygodnie robią zjazd, pewnie wiesz gdzie.
- Spruce Street. Alvin nigdy nie zmieni miejscówki. Albo jest kompletnym debilem albo ma kurwerskie szczęście, że też go jeszcze psy nie dorwały.
?:- Widzę że znasz szefa.
- Taa, prawie zwariował kiedy przegrał ze mną swoją Corvette. Szkoda że ją rozjebałem, fajna była.
?:- Masz szanse wygrać coś nowego. Szczególnie z taką furą.
- Pomyślę nad tym.
?:- Spadam, ale pewnie zobaczymy się na wyścigach.
Brzmi nieźle, ale to wszystko ma też ze sobą ryzyko. Jeżeli przegram samochód Luna mnie zabije. Stwierdziłem że na razie nie będę o tym myśleć. Bardziej zastanawiałem się nad tym jak skończy się ten wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro