Rozdział 21 sezon 3 Zachodzące słońce (+18)
Po kilku minutach spaceru, w końcu dotarliśmy do miasteczka. Przeważały tu niskie kolorowe domki, obsadzone kwiatami, a stare mury i brukowane uliczki dodawały mu niezwykłego uroku.
Klimat jaki tu panował, był wręcz rajski. I tak bardzo odmienny, wobec tego co mamy na co dzień. Miło było
uwolnić się od monotonii, i ciesz się swobodnym życiem, w otoczeniu tego tropikalnego archipelagu.
Kas:- Przejdźmy się jeszcze, może dalej będzie jakaś knajpka. Ewentualnie, wrócimy do hotelu. - Mówił zmęczonym głosem, jednocześnie próbując znaleźć trasę w mapach Googla. Od początku wątpiłam że mu się to uda, jednak kiedy Kastiel coś sobie postanowi... nic go nie przekona, do zmiany zdania. Trzymałam go pod jego ramieniem, opierając głowę na jego barku. Postanowiłam w pełni relaksować się tym spacerem.
- Mam nadzieję że nie za daleko, jestem strasznie głodna. Jeszcze trochę i będę musiała zjeść ciebie. - dyskretnie przygryzłam jego ramię, posyłając mężowi kokietliwy uśmiech. Jego burzowe oczy zaświeciły się, zdradzając podekscytowanie. A nonszalancki uśmiech uniósł kąciki ust.
Kas:- Jestem okropnie żylasty. - przewróciłam oczami.
- Już prędzej jadowity niż żylasty. Ale nie szkodzi, i tak cię kocham. - Ustałam na palcach, szybko i dość niechlujnie obcałowując jego policzek. Niestety, dość sprawnie zdążył mi się wyrwać, spojrzałam na niego nieusatysfakcjonowana.
Kas:- A możesz mnie kochać, używając przy tym mniejszej ilości śliny ? - rozbawiony otarł wierzchem dłoni; jak to określił "mój nadmiar śliny". Oczywiście nie mogłam przegapić okazji, żeby mu nie dogryźć.
- O ile ty, będziesz jej używał mniej, kiedy bawisz się pomiędzy moimi udami. - Wyszczerzyłam się podle, z rozkoszą obserwując, jak jego twarz zlewa się z kolorem włosów. Uwielbiałam tą jego zawstydzoną minę, robił się wtedy taki słodki.
Kas:- Jak moje gitary kocham... zostawię cię tu ! Wrócę do domu, i znajdę sobie żonę, która bezie miła, uległa i będzie doceniać kiedy próbuje sprawić jej orgazm.
- Szybko byś się taką znudził. Nawet byś nie zwrócił na mnie uwagi, gdybym nie była tak bezczelna i Ci nie dogryzała, od czasu do czasu. Po za tym, kiedy niby powiedziałam, że nie doceniam cię w łóżku. Gdybym cię nie doceniała, nie rewanżowałabym się tak chętnie.
Kas:- Kocham cię. Ale czasami jesteś niemożliwa dziewczynko. - Ciężko było mi się z nim nie zgodzić. Rozbawieni kontynuowaliśmy przechadzkę. Mijaliśmy też sporo małych straganów, gdzie lokalni mieszkańcy sprzedawali, obrazy, różne dekoracje i bibeloty, czy nawet biżuterię. Jednak nadal nie było tu, żadnego lokalu. Powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję, że coś tu znajdziemy. - Może faktycznie trzeba było wrócić do hotelu ?
Kas:- Albo wybrać taki bliżej cywilizacji.
- Znów narzekasz ? - przewrócił oczami odwracając głowę. Złapałam go za pas spodenek zatrzymując go. - Kas, przypominam Ci, że to ty chciałeś wybrać się na Grenadyny. Więc spróbuj się trochę wyluzować. Zacznij szukać plusów, zamiast ciągle być niezadowolonym. Rozejrzyj się tylko. Tu jest przepięknie.
Kas:- Chce tylko, żebyś miała idealne wakacje i.. Auć ! - urwał zaskoczony odwracając się szybko na pięcie. - Co to kurwa było ?! - Niebieska piłka uderzyła go w plecy, zanim potoczyła się i zatrzymała nam przed nogami. Rozejrzałam się dookoła, próbując znaleźć właściciela przedmiotu.
Mała czarnowłosa dziewczynka, stała kilka kroków od nas, wyczekująco obserwując zabawkę. Chyba czekała aż odejdziemy, by mogła ją zabrać. Nie mogła mieć więcej niż 4 lata. Wystraszona gniotła rączkami materiał swojej sukienki i nieśmiało pochylała główkę.
- To chyba jej zguba. - wskazałam mężczyźnie winowajcę. Kastiel spojrzał na nią, a cała złość jakby nagle z niego uleciała.
Kas:- No. Na to wygląda. - Westchnął ciężko podnosząc piłkę, i podszedł do dziewczynki. Kucnął podając jej przedmiot. - Proszę - Ta jednak przyjrzała mu się i przestraszona uciekła, chowając się za kobietą która prowadziła niewielkie stoisko.
- Chyba się ciebie przestraszyła.
Kas:- Zauważyłem. Dzieciaki niekoniecznie mnie lubią.
- Daj spokój, Thia cię uwielbia.
Kas:- Bo tylko ja, gram z nią w Monopolly na prawdziwe pieniądze. - Zabrałam mu piłkę podchodząc do stoiska kobiety. Dziewczynka chowała się jej za sukienką. - Oddałam kobiecie zabawkę jej córki, a ona podziękowała mi po Hiszpańsku. Nie mogłam się też powstrzymać przed oblukaniem jej malutkiego stoiska. Na stoliku znajdowały się kwiatowe wianki, opaski, bransoletki z kwiatów jak i muszelek, naszyjniki czy breloczki. - Kassi.. - zawołałam go przesłodzonym głosem. - Masz przy sobie jakieś Peso ?
Kas:- Naprawdę. Teraz chcesz robić zakupy ? - oburzył się - Mieliśmy iść na obiad. - mruknęłam niepocieszona.
- No wiem, wiem. Ale zobacz tylko jakie to ładne. - założyłam jeden z wianków, wiązać go z tyłu głowy wstążeczką. Od razu przejrzałam się w trochę już zniszczonym lustrze. - Pięknie wyglądam, prawda ?
Kas:- Nie można zaprzeczyć. Ale za dwa dni, te kwiaty zwiędną i je wyrzucisz. - spojrzałam na niego szklistymi oczami i smutną miną. - Eh.. nieważne. - Wyciągnął portfel, podając mi kilka lokalnych banknotów.
- Dziękuję - Przytuliłam się ściskając go mocno. Zapłaciłam za wianek i dobrałam sobie do kompletu rzemykową bransoletkę z muszelkami. Wybrałam też po jednej dla przyjaciółek jako prezent. Zapłaciłam o wiele mniej niż na początku przypuszczałam. Kobieta zapakowała mi zakupy do woreczka i życzyła miłego dnia.
Kas:- Zadowolona ?
- Jeszcze się pytasz. Sprawdzę jeszcze co mają ci obok i...
Kas:- Nie. - odparł stanowczo łapiąc mnie za dłoń. - Idziemy coś zjeść, później będziesz miała czas na swój zakupowy szał dziewczynko. - pociągnął mnie za sobą kierując się do centrum miasteczka. Im bliżej niego byliśmy, tym można było zobaczyć więcej turystów.
Dotarliśmy do miejsca przypominającego rynek. Był to duży okrągły plac, na środku którego stał stary zniszczony pomnik człowieka. Zaraz przy nim stała grupka muzykantów. Mężczyźni grali skoczną muzykę na czymś co przypominało mandoliny. Na nasze szczęście, było tu sporo różnych knajpek i budek ze słodyczami. Nagle dostałam niepochamowanej ochoty na lody. Wytrzeszczyłam oczy w stronę męża, uśmiechnęłam się smutno i zatrzepotałam niewinnie rzęsami.
- Pamiętasz jak obiecałeś mi lody. - odparłam załamującym się cichym szeptem. Kas parsknął śmiechem. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, opierając czoło o moją głowę.
Kas:- Uspokój się, pamiętam. Gdybym złamał tą obietnicę, po przyjeździe do domu dostałbym pozew rozwodowy. - czuło musnął moje czoło. - Jesteśmy ze sobą na tyle długo, że doświadczyłem już bólu wejścia pomiędzy ciebie a słodycze.
- Daj spokój, nie jestem aż tak łakoma.
Kas:- Jesteś skarbie. - Przewróciłam oczami z irytacją. Kastiel zaśmiał się triumfalnie, a na jego ustach zagościł ten perfidny uśmieszek. - Kiedy zjadłem ostatnią tabliczkę twojej ulubionej karmelowej czekolady, wylądowałem na sofie. - Nie potrafiłam ukryć szczerego śmiechu, który u mnie wywołał.
- W porządku. Jestem łakoma na słodycze. - zaczerwieniłam się na twarzy, z trudem przyznając się do jednej ze swoich największych wad. A zarazem później, poczułam muśniecie jego warg na swoich ustach. Przymknęłam oczy ochoczo oddając pocałunek. A kiedy się odsunął, byłam jeszcze bardziej czerwona.
Większość przewodników jakie czytałam z nudów w samolotach, ostrzegało przed jedzeniem na ulicznych stoiskach. Nic dziwnego, wątpię by Ci kupcy chodź trochę przestrzegali przepisów BHP.
Jednak skuszeni zapachem i frekwencją, usiedliśmy na tarasie małej uroczej knajpki. Białe okiennice i turkusowe ściany lokalu, wpasowywały się w lokalny klimat. Podłoga, chodź drewniana została już mocno wytarta, podobnie jak drewniane stoliki. Po za tym, żadne z krzeseł nie miało swojej pary, były różne i wielokolorowe. Chodź wydawało się osobliwe, panował tu swego rodzaju swojski klimat.
Uniosłam menu by przeczytać oferty dań. Jednak zaraz jęknęłam skołowana i zirytowana jednocześnie. Wszystko było napisane po Hiszpańsku.
- Teraz żałuję, że nie uczęszczałam na Hiszpański w liceum. - wymruczałam używając karty jako prowizorycznego wachlarza.
Kas:- Zawsze możemy zamówić w ciemno. To by było zabawne, nie sądzisz ? - uniosłam brew zniesmaczona jego pomysłem. Oczywiście planowałam spróbować lokalnych dań i przysmaków. Jednak wolałabym wiedzieć co konkretnie wkładam do ust. Nie musiałam powiedzieć słowa od razu zrozumiał aluzje. - Fakt, możemy trafić na coś ohydnego. Po prostu użyje tłumacza w telefonie.
- Tak, to zdecydowanie lepszy pomysł. - Gdy Kas wyciągał telefon, poczułam lekkie szturchniecie w ramię. Od razu odwróciłam głowę. Mężczyzna ze stolika obok; na oko po pięćdziesiątce, ubrany w kwiecistą koszulę i słomiany kapelusz, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. W dłoni trzymał kartę menu.
- Proszę, ta jest napisana po angielsku. - Szerzej otworzyłam oczy, spoglądając to na przedmiot to ma mężczyznę. Kiedy pierwsze zaskoczenie już minęło, odwzajemniłam uśmiech i skinęłam głową. Przyjmując tą pewnego rodzaju pomoc dydaktyczną.
- Dziękuję.
- Ależ nie ma za co. - mężczyzna wrócił do swoich spraw. A mianowicie do rozmowy z kobietą siedzącą obok.
Spojrzałam w stronę Kastiela szczęśliwa, że nasz problem został rozwiązany. Czerwonowłosy jednak miał to w dużym poważaniu. Zamiast tego, niby niepozornie wpatrywał się w telefon. A w rzeczywistości, skanował mnie oceniającym wzrokiem spod przymrużonych powiek. Zaczepnie trąciłam go nogą w łydkę.
- Coś nie tak ? - zapytałam unosząc brew. Zaprzeczając kiwnął głową przeczesując dłonią włosy, zmierzwił wcześniej wyrównane pasma. Przesiadłam się na sąsiednie krzesełko, tym razem siadając obok niego a nie naprzeciwko. Tak by ułatwić nam patrzenie w jedną kartę. Kiedy czytałam oferty, Kas położył dłoń na moim udzie. Delikatnie wbił w nie palce, i owalnymi ruchami kciuka, głaskał moją skórę.
Kas:- To co chcesz ?
- Miałam ochotę na homara. - westchnęłam zawiedziona, bo tego, co mi się marzyło nie było w karcie. A ty co weźmiesz ?
Kas:- Zapomniałem że masz słabość, do tego morskiego robactwa.
- Jestem z Italii. A kuchnia sycylijska, w większość regionów, słynie z owoców morza Kastiel.
- Moje szczęście, że nie jesteś z Francji. Gdybyś zaczęła wpierdalać ślimaki czy żaby. Już nigdy, bym cię nie pocałował. W każdym razie, ja zadowolę się kurczakiem i zimnym piwem. Chcesz to samo ?
- Tak. A skoro zamierzasz pić, ja też nie odmówię sobie jakiegoś drinka. - Czekaliśmy dobre kilka minut, zanim kelnerka w końcu zdecydowała się, do nas podejść. Była to młoda dziewczyna, na oko jeszcze nastolatka. Na szczęście, znała jakieś podstawy angielskiego, wiec złożyliśmy zamówienie bez większych problemów.
Kas:- Skocze do kibla.
- Okej. - Odszedł od stolika, a mnie zaczęło się nudzić. Wyciągnęłam kilka serwetek z serwetnika, i z braku zajęcia zaczęłam składać je w łódki z origami. Gdyż była to jedyna rzecz, którą potrafiłam złożyć. Moją dziecinną zabawę, przerwał dzwonek telefonu. Wyciągnęłam urządzenie z kieszeni i lekko się zdziwiłam, widząc kto do mnie zadzwonił. Od razu odebrałam włączając kamerkę.
- Cześć. - uśmiechnęłam się w stronę przyjaciółki.
Vi:- Hej Lu. Jak tam wam mijają wakacje ?
- Cudowne. Wstaliśmy po południu, byliśmy na niesamowitej plaży. A teraz jesteśmy na obiedzie w takiej małej uroczej knajpce. To miejsce jest niezwykłe. Daje słowo że gdybyś tu była, nie oderwałabyś się od sztalugi.
Vi:- To brzmi niesamowicie. Może uda mi się namówić Lysia, na małe wakacje. Lubię tą naszą wieś, zawsze jest spokojnie. Ale chciałabym od czasu do czasu się stąd wyrwać, i zwiedzić trochę do świata.
- Nie dziwię się. Oczywiście nie zrozum mnie źle. Uwielbiam wiejskie powietrze, ale Wi-fi trzeba jeszcze dopracować. A tak po za tym, co u was ?
Vi:- No wiesz. Ja jak zwykle maluję, ostatnio odmawiam wernisaży. Lys klnie, że przez to lato i brak deszczu, wszystkie rośliny mu zwiędną. Spodziewamy się dziecka...
- To rzeczywiście ma przekichane, wasz ogródek jest dość spory... CO TAKIEGO !? - Jej słowa, brutalnie mnie uderzyły. Przez chwilę zamarłam w miejscu, moje oczy szerzej się otworzyły a oddech utknął w płucach. Fioletowo-włosa wybuchła salwą śmiechu. A ja moim wcześniejszym krzykiem, zwróciłam uwagę większości klientów lokalu. Widząc tyle spojrzeń, zaczerwieniłam się zażenowana. - Wow, gratuluję to wspaniałe wieści...
Lys:- Miałaś na mnie z zaczekać ! - wykrzyczał Lysander, wpychając się przed ekran. - Chciałem zobaczyć reakcje Kastiela. Pewnie zamarł w miejscu.
Vi:- No wiem, przepraszam skarbie ale nie mogłam się powstrzymać. - dziewczyna przepraszająco pocałowała go w policzek. A ten objął ją czuło. Wyglądali na wręcz idealną parę. I nie chodziło tylko o sposób w jaki się kochali. Dzielili codzienne rytuały, upodobania, zawsze okazywali sobie wzajemny szacunek, zrozumienie i troskę. Byli dosłownym przeciwieństwem nas, który albo się kłócą, albo dogryzają.
- Nie przejmuj się Lys. Kastiel poszedł do łazienki. I szczerze się przyznam, też chcę zobaczyć tą reakcję. - Obejrzałam się za siebie sprawdzając czy wraca.
Lys:- Witaj Luna, dobrze cię widzieć.
- Ciebie też. Tym bardziej z taką wiadomością. Jak się czujecie ? Znacie już płeć ? Wybraliście imię ? Potrzebuje wszystkich szczegółów.
Lys:- Uspokój się.
Vi:- Dowiedzieliśmy się wczoraj, bo ktoś narzekał na moją ciągłą zmianę nastrojów. Zrobiłam test, wyszedł pozytywnie. Dziś byłam u lekarza i wszystko potwierdził. To dopiero trzeci tydzień. A odczucia, cóż jestem szczęśliwa że w końcu, po prawie roku prób nam się udało. A Lysander z przerażenia prawie chodzi po ścianach.
Lu:- Oj Lysiu. Wszystko będzie dobrze.
Lys:- Nie chodzę po ścianach. A mój niepokój jest uzasadniony.
Kas:- Co będzie dobrze ? Jaki niepokój ? - Kastiel rzucił mi zdziwione spojrzenie, patrząc to na mnie, to na przyjaciela w kamerce. Obdarzyłam go skruszonym uśmiechem. Nawet nie zauważyłam kiedy wrócił, i jak długo sterczał mi za plecami.
- Przywitaj się jak wychowany człowiek.
Kas:- Dobrze mamo. - odezwał się piskliwym dziecięcym głosem, po czym zmierzwił mi włosy.
- Kas, ty łajzo. - fuknęłam łypiąc na niego wściekle, starając się doprowadzić fryzurę do ładu, a tak długo się dziś czesałam.
Kas:- Cześć wam. Co słychać. - Rozsiadł się na krześle obok, jedną dłonią złapał mnie za udo pod stolikiem, a w drugą wziął swoje piwo, upijając je łapczywie. Stłumiłam uśmiech, pochylając głowę i również upijając przez słomkę swojego drinka.
Lys:- Czy ty musisz pić w środku dnia ? - wymamrotał Lysander. Dżentelmen nie był zachwycony zachowaniem swojego przyjaciela, jednak dobrze wiedział że żadne słowa nie pomogą.
Kas:- Kolejny bawi się w moją matkę. Jestem na wakacjach stary. Lenistwo, drinki i rock'n'roll ! Rzecz jasna w przerwach na...
- Kastiel ? - powiedziałam ostrzegawczo. A on uśmiechnął się złośliwie, przesuwając dłoń z mojego uda, w miejsce pachwiny. Złapałam jego dłoń w swoją i splotłam nasze palce, ściskając je mocno, tak by ostudzić jego wędrujące paluszki.
Kas:- W przerwach na zachwycaniem się urokami małżeństwa. - Dokończył, jednak jego głos wręcz ociekał sarkazmem. - To wyjaśnicie mi w końcu, co się stało ? I co cię tak stresuje Lys ?
Lys:- A nie chcesz pogadać o nowych tekstach ?
Kas:- Później. Gadaj o chuj chodzi. Wiesz jak nie znoszę tej twojej zagadkowej miny.- Widziałam cień rozbawionego uśmiechu na ustach fioletowo-włosej przyjaciółki.
Lys:- Będziemy mieli dziecko. - oznajmił energicznie a Kastiel z wrażenie zakrztusił się swoim piwem. Część napoju wyleciała mu z nosem a drugą wypluł kaszląc. Szybko zerwałam się z krzesła. Rytmicznie uderzyłam w jego plecy kilka razy, aż w końcu mógł odetchnąć.
Kas:- Ale że jak ?! - Wciąż osłupiony tą nietypową wiadomością, otarł serwetką usta. Szybko wytarłam też stolik, by nikt z obsługi się do nas nie przyczepił.
Vi:- No akurat tobie, to raczej nie trzeba wyjaśniać, jak dochodzi do zapłodnienia Kas.
Kas:- Nie. Nie trzeba, doskonale pamiętam lekcję Delanay o zakładaniu gumy na banana. Ale... wciąż jestem kurwa w szoku. - uśmiechnął się prowokacyjnie, wyciągając na krześle i krzyżując ręce. - Gratuluję dobrego strzału stary. - wyszczerzył się. - Wypiłbym za was i za wasze potomstwo, ale przez tą wiadomość, wylałem piwo.
W tym samym momencie, kelnerka przyniosła nam nasze posiłki. Pomimo standardów lokalu, talerze wyglądały naprawdę dobrze, a dania mocno pachniały.
Lys:- Uwierz że nie musisz. - odezwał się kompletnie rozbawiony.
Kas:- Nie codziennie się dowiaduję że mój najlepszy kumpel, będzie miał potomka. Ale fakt, jeszcze zdążę wyciągnąć was na drinka. Zanim już kompletnie, zanurzycie się w tym całym świecie butelek, pieluch i reszty gówna.
Lys:- Ciekawe czy będziesz taki wygadany, gdy przyjdzie twoja kolej.
Kas:- Wtedy prawdopodobnie... wyjdę kupić mleko.
- Słucham ? - mruknęłam przez zaciśnięte zęby, posyłając mu morderczy wzrok, który autentycznie go przeraził. Pobladł, a kpiący uśmiech, zszedł z jego niewyparzonych ust.
Kas:- Nie było temu.
- No ja myślę. - nasi przyjaciele roześmiali się głośno. Natomiast mnie, nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie, wkurzył mnie. - Przepraszam was, ale muszę kończyć. Jeszcze raz gratuluje. Lysander, opiekuj się nią. - uśmiechnęłam się sztucznie, tak jak się to robi do zdjęcia i zakończyłam połączenie.
Kas:- Dlaczego wyłączyłaś...
- Powiedziałeś to szczerze ? Czy to tylko twój kolejny głupi żart ? - pytałam dźgając widelcem kawałek pieczonej kury na talerzu i nawet na niego nie patrząc.
Kas:- Oczywiście że to był żart. Myślałem że masz lepsze poczucie humoru. - Lepsze poczucie humoru ! Czy on sobie kpi ! Przecież w jego słowach, nie było ani krzty sarkazmu !
- Z takich rzeczy się nie żartuje Kastiel. - burknęłam obrażona. Muzyk zmarszczył czoło i otworzył usta próbując coś powiedzieć, jednak przerwałam mu. - Naprawdę chcesz, żebym miała jakieś obiekcję do twoich intencji ? Bo mnie takie wątpliwości, nie są w życiu potrzebne do szczęścia.
Kas:- Jesteś przewrażliwiona. Znamy się od dekady, jesteśmy razem prawie 8 lat i poślubiłem cię. Wiec powinnaś się domyśleć, że nie zostawiłbym cię z tak błahego powodu jak ciąża. Pomyśl czasem trochę.
- W takim razie, nie mów więcej takich rzeczy. Nawet w żartach. Ja. . . To przykre słyszeć takie słowa, od kogoś, kogo się kocha.
Kas:- Przepraszam. - tym razem zaczął już mówić spokojnie. - W rzeczywistości, jest wręcz przeciwnie. Moja rodzina była beznadziejna. Zresztą sama wiesz, więc chciałbym kiedyś mieć z tobą, i tylko z tobą, lepszą niż ta w której dorastałem. - Jak on to robi, najpierw jest jak sól w oku, nieprzyjemny, wkurza i boli. A za chwilę mam ochotę go całować do utraty tchu.
- Eh, potrafisz grać na moich emocjach, równie dobrze jak na gitarze Veilmont.
Kas:- To był komplement ?
- Raczej stwierdzenie faktu. - przykrego faktu. Spryciarz okręcił mnie sobie wokół palca. Choćbym próbowała z całych sił, nie potrafię się na niego długo gniewać.
Zjedliśmy w spokoju, już bez żadnych kłótni. Pod pretekstem wyjścia do łazienki, poszłam zapłacić nasz rachunek, zostawiłam również napiwek kelnerce. Oczywiście skończyło się standardową pogadanką, że przecież to on, mógł zapłacić. Na co po raz tysięczny wyjaśniałam mu różnic, pomiędzy partnerem a portfelem.
Było jeszcze za wcześnie, by wracać do hotelu. Dlatego też, wybraliśmy się na spacer przez miasto. Miło było błąkać się tak bez żadnego celu, trzymając się za ręce i wiedzieć że nikt, nie zrobi nam zdjęcia do porannej prasy, czy nie podejdzie prosić go o zdjęcie. Teraz był tylko cały mój.
Perspektywa Kastiela
Już po raz dziesiąty, w ciągu kilku minut, obsesyjnie spojrzałem na telefon. Znów żadnej wiadomości, żadnej informacji. Robi się coraz później, a wciąż nie odpisała. To zaczyna być kurewsko irytujące. Przecież wszystko ustaliliśmy, miała tylko dać znać.
Lu:- Kastiel ? - położyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu, jej oczy były przepełnione troską. Czy naprawdę zachowuję się tak dziwnie, że zwróciło to jej uwagę ? Jeżeli tak, to nie wróży nic dobrego.
- No ?
Lu:- Wszystko okej ? Wydajesz się jakiś nieobecny.
- Wydaje Ci się. - objąłem ją ramieniem przyciągając bliżej siebie. Że też zachciał jej się spacerować w taką duchotę. Próbowałem ograniczyć telefon i skupić się na niej. Ale Lunę interesowało coś zupełnie innego. Zafascynowana, patrzyła na każdą z możliwych wystaw sklepowych, tych które miały w ofercie ubrania, typowa kobieta, cała garderoba ubrań i jeszcze jej mało. Chyba nigdy tego nie pojmę.
Jeden sklep, szczególnie zwrócił jej uwagę. Przed oknem były ustawione manekiny w sukienki.
Lu:- Ale są śliczne. - nie dało się przeoczyć, że wpatrywała się w szklaną witrynę ja zahipnotyzowana.
- Chcesz, tam wejść ? - zapytałem, odwrócił głowę tak gwałtownie, że aż coś strzyknęło jej w karku. Co było trochę straszne. Wpatrywała się we mnie, z oczami pełnymi ekscytacji i odsłaniającym białe zęby uśmiechem.
Lu:- Czy ja dobrze usłyszałam ? Ty tak poważnie ? - Dopytywała podejrzliwie. - Za każdym razem, kiedy próbowałam namówić cię na wspólne zakupy, albo stanowczo odmawiałeś, albo wywijałeś się pracą. A kiedy koniecznie musiałam wejść do jakiegoś sklepu, krzywiłeś się i lamentowałeś.
- Ale jesteś upierdliwa. Przecież widzę że ci się podobają. - Ciągnąc ją za sobą, wszedłem do sklepu. Drzwi otworzyły się automatycznie, a miejsce było większe niż mogłoby się z początku wydawać. - Mówiłem ci już, chce żebyś się dobrze bawiła. W końcu to nasz miesiąc miodowy, co nie ? No i mają tu klime. Wiec idź i sobie poszalej, a ja zaszyje się gdzieś w jakimś kącie.
Lu:- Nie ma mowy. Pomożesz mi wybrać ubrania, a później będziesz oceniał w czym wyglądam najlepiej. - I w co ja głupi się wjebałem. Pomyślałem. Posyłając jej ten sztuczny uśmiech, którego używam zawsze kiedy ktoś próbuje zrobić sobie ze mną zdjęcie. Wiedziała o tym, mimo wszystko ciągnęła mnie za sobą w głąb sklepu.
- Kiedy ty, we wszystkim piękne wyglądasz. - próbowałem cię wywinąć, niestety była nieugięta. Przeszukując kolejne stojaki z wieszakami, pytała mnie o zdanie. Miałem w rękach już pięć z nich, i co gorsza zaczynały mi kończyć odpowiedzi na jej pytania. Jak ona to robi, że może szperać w tych szmatkach z takim uśmiechem. Zresztą nie ważne, skoro jest zadowolona, mnie to wystarczy, jakoś przeboleje.
Podreptałem za nią do przymierzalni, stwierdziła że przymierzy przynajmniej pięć ubrań. Wiec stałem tam jak słup czekając na nią. Na szczęście nie trwało to długo.
Jako pierwsza, poszła biała sukienka w jakieś pomarańczowe kwiaty. Sięgała jej do kolan i odsłaniała część dekoltu. Nie mogłem jej nie przyznać, że wyglądała w tym naprawdę szykownie. Nie często widywałem ją w takiej odsłonie, z drugiej strony, tak wyszukane ubrania nosiła tylko do pracy.
Lu:- I jak ? Jest trochę sztywna, ale dość lekka. No i ma gąbeczki, więc nie jest konieczne, noszenie do niej stanika. - wpatrywała się we mnie wyczekiwaną na słowa, na jakąkolwiek odpowiedź.
- Nooo, wyglądasz odpowiednio...
Lu:- Zazwyczaj jesteś bardziej wygadany. - wymruczała niezadowolona i ponownie zamknęła się w małej kabinie. Strzeliłem sobie w czoło otwartą dłonią. Czasami naprawdę powinienem najpierw pomyśleć, a dopiero potem otwierać usta.
Kolejna była dość asymetryczna ze wzorem w panterkę, nawet nie wiedziałem że ona lubi takie wzroki, ale po tym jak przeglądała się w lustrze z każdej strony, było widać że się jej podoba. Tym razem, ograniczyłem się do uśmiechania i przytakiwania.
Trzecia miała charakterystyczny kształt odsłaniający ramiona i plecy, a przez żywy różowy kolor i falbanki na przedramionach, wyglądała wyjątkowo kobieco.
Przedostatnia była długa, ciemno-zielona ze złotymi elementami, paskiem na talii i z rozcięciem przy udzie, a charakterystyczne V odsłaniało jej szyje, dekolt i biust.
Na ostatni ogień, poszła dopasowana czerwona sukienka na ramiączkach. Mimowolnie oblizałem usta, przełykając ślinę. Jej sylwetka wyglądała w niej jak milion dolarów. Podkreślała szczupłą talię i opinała tyłek. Musiałem przyznać, że naprawdę zjawiskowo w tym wyglądała.
Lu:- Nie mogę się zdecydować. Wszystkie są świetne, a tobie, która się najbardziej podobała ?
- Mówiłem już, we wszystkim Ci ładnie. To ty będziesz w tym chodzić, nie ja. - Podeszła do mnie ze zrezygnowaną miną, kładąc dłonie na moim torsie, zadarła głowę w górę, patrząc na mnie intensywnie spod długich rzęs. Objąłem ramionami jej wyeksponowaną talię, przyciągając ją do siebie, na tak blisko jak to było tylko możliwe. Przechodząca obok nas kobieta, skrzywiła się widząc tak obsceniczną scenę.
Lu:- Ale to dla ciebie, pragnę wyglądać jak najlepiej. Jesteś wręcz diabelsko przystojnym, charyzmatycznym, pewnym siebie mężczyzną. Przyciągasz wzrok ludzi jak magnez i jako twoja partnerka, muszę dorównywać twoim standardom. - Powiedziała z pełnym
przekonaniem, patrząc mi głęboko w oczy i
przeszywając moją duszę na
wskroś. - Wiec przestań mnie zbywać, podrzędnymi komplementami i powiedz szczerze co myślisz. - Zaskoczony uniosłem brwi, czy ona tak na poważnie. Oczywiście zdarzały się jakieś durne artykuły, w gazetach plotkarskich czy komentarze w Internecie. Na temat naszego związku. Szczególnie, kiedy wstawiliśmy na Instagram, zdjęcie z zaręczyn. Ale nigdy nie zauważyłem, żeby miała przez to jakieś wątpliwości czy też przejmowała się opinią tych ludzi. Wręcz przeciwnie, podchodziła do tego z obojętnością. Wiec albo jestem ślepy i tego nie zauważyłem, albo ona tak dobrze potrafi się maskować.
- Co Ci nagle strzeliło. Nie musisz niczemu dorównywać. Jesteś idealna. I we wszystkim wyglądasz zachwycająco pięknie. Więc nie widzę przyczyny, krytykowania cię, z powodu jakiejś tam kiecki. I przede wszystkim. Przestań sobie wkręcać, że nie spełniasz jakiś debilnych standardów.- Powiedziałem zdecydowanym głosem i gniewnie przymrużyłem oczy. - Gdybym zaczął myśleć twoim tokiem. Wyszłoby, że podrzędny grajek, który umie jedynie doprowadzać małolaty do orgazmu pod sceną, spotyka się z inteligentną, odnoszącą sukcesy prawniczką.
Lu:- Czy ty się właśnie sam skrytykowałeś. Twoje ogromne ego, spadło właśnie z orbity i weszło w atmosferę żeby nas zabić ?
- Nie żartuj sobie, kiedy próbuje się z tobą kłócić. - Kąciku jej ust lekko się podniosły, ale po
sekundzie opadły. - Jeżeli naprawdę chcesz poczuć się wartościowszą dzięki ubraniom, z chęcią wezmę cię do Francji, na dzielnicę mody i wydam wszystkie pieniądze żebyś poczuła się samej siebie godna.
Lu:- Czułabym się jeszcze gorzej, gdybym tak cię wykorzystała. W końcu i tak wiele Ci zawdzięczam. - usunęła się lekko, jednak nie był to szczery uśmiech. - Przebiorę się szybko i możemy wracać do hotelu, jeśli chcesz. - Przez chwilę, w tęczówkach jej piwnych oczu dostrzegłem rozczarowanie. Ale znikło tak szybko jak się pojawiło. Próbowała odejść, jednak nie pozwoliłem jej na to, nachyliłem się delikatne, całując czule jej lekko rozchylone wargi. Rozkoszowałem się słodkim
smakiem jej ust, jej delikatną dłonią która trzymała na moim policzku, tym jak jej finezyjny język dotykał mojego. Poddałem się temu, kompletnie nie zwracając uwagi, na otaczających nas ludzi.
- Kocham cię. - wyszeptałem przy jej ustach, lekko czerwony od śladów pocałunku.
Lu:- Przestań proszę. Kiedy zaczynasz być taki romantyczny, od razu mam na ciebie ochotę. - jej palce delikatnie przesunęły się po boku mojej szyi, kciukiem zahaczyła o krtań, czując to, ciężko przełknąłem ślinę. Dotarła do kości obojczyków, których również nie powstrzymała się dotknąć. Pod wpływem jej subtelnego dotyku, moje ciało przeszył przyjemny, ciepły dreszcz. Całkowicie oczarowany, obserwowałem jej zabawę w kuszenie mnie i co gorsze, nieźle jej to szło. Zatrzymała się trochę powyżej mostka, w ostatnim miesiącu, które nie było zakryte koszulką. Tym razem nie zdążyłem jej zatrzymać, odwróciła się na pięcie i po prostu uciekła zamykając się w przymierzalni.
Wciąż czułem na sobie jej dotyk, zapach jej perfum i cholerną chęć dotknięcia jej. By odpłacić się za tą małą prowokacje.
W mojej głowie, zrodzi się pojebany pomysł. Zignorowałem głos rozsądku, który szeptał mi cicho. NIE RÓB TEGO IDIOTO.
Obejrzałem się dokładnie, po czym niepostrzeżenie wszedłem za nią do przymierzalni. Nie było tu zbyt wiele miejsca, jednak nie zamierzałem rezygnować.
Lu:- Co ty robisz ?
- Coś tutaj upuściłem. Pozwolisz że się rozejrzę. Kucnąłem przy niej, niby przypadkiem dotykając jej długich, lekko opalonych nóg. Luna zaśmiała się szczerze swoim słodkim głosikiem, co tylko mnie zachęciło do kontynuacji. Złapałem jej kolano w dłonie, całując odsłonięte udo.
Lu:- Chyba swoją godność. Kastiel, to naprawdę nie jest dobre miejsce na seks. - wyszeptała z zarumienioną twarzą. Jednak nawet nie próbowała mnie powstrzymać.
- To samo mówiłaś o samochodzie i szkolnych prysznicach. Sprawdźmy, czy i tym razem się mylisz. - Uśmiechnęła się, wsuwając palce w moje włosy. Podsunąłem czerwony materiał go góry, zarzucając sobie drugą jej nogę na ramię, tak by mieć lepszy dostęp do jej cipki. Intensywnie całowałem wnętrze jej uda, sunąc po nim językiem, podgryzając zaczepnie i ssąc. To samo poczyniłem z drugim. Moja droga żona, opierała się plecami o ścianę, obserwując mnie intensywnie i zaciskając usta w wąską linię. Odsunąłem cienki, wąski, koronkowy materiał jej czarnych stringów na bok. Wsuwając w nią palce. Westchnęła cicho przez usta zasłonięte dłonią. Ścianki jej pochwy, mimowolnie się kurczyły, a po moich palcach spływał klejący, przezroczysty śluz. Już jest podniecona, zero zabawy. Mimo wszystko, chciałem się z nią odrobię podroczyć. Wyciągnąłem z niej palce, przesuwając je pomiędzy wargami aż do nabrzmiałej łechtaczki, przez co robiła się jeszcze bardziej mokra.
Lu:- Per favore, toccami o impazzirò.
(Błagam, dotknij mnie bo ze świruję.)
Jej Włoski trochę mnie zmylił. Jednak wszystko dokładnie zrozumiałem. Latami szkoliłem dla niej ten język. Po za tym, brzmiał kurewsko seksowne z jej ust.
Obejmując dłoni, jej idealnie okrągłe biodra. Zacząłem trącać łechtaczkę koniuszkiem języka, a potem nieznośnie powoli przejechałem nim po całej jej długości. Moja mała niegrzeczna dziewczynka, nawet się rano ogoliła. Ale szalałem za nią tak bardzo, że nie zniechęciłoby mnie nawet afro.
Poczułem, jak zaczyna drżeć na całym ciele. Złapałem ją za pupę i przyciągnąłem bliżej do siebie, a następnie wsunąłem w nią cały język. Zaciskała paznokcie na moim karku, dyszała, sapała i pojękiwała cicho, wciąż zasłaniając usta dłonią, co było wkurzające.
Chciałem słyszeć jej muzykę. Słuchać, jak podniecenie śpiewa jej strunami głosowymi. Jednak była kompletnie nieugięta.
Wodziłem ustami po jej wargach, całowałem i ssałem każdy centymetr, wsunąłem język w jej wejście, pieszcząc palcami łechtaczkę. Kiedy doszła, z jej ust wyrwał się jeden z najsłodszych, niewinnych jęków, jaki od niej słyszałem. Ponownie wsunąłem w nią dwa palce, obwodząc kolistymi ruchami języka jej łechtaczkę, by przedłużyć odczucie orgazmu.
Lu:- Weź mnie od tyłu. - Wyszeptała, jej twarz była cała czerwona, a w kącikach piwnych oczu stały krople łez.
- Na pewno ? A jak ktoś nas usłyszy. - Roześmiałem się cicho, co chyba wcale nie poprawiło jej dobrego humoru.
Lu:- Po prostu to zrób - oparła się o ścianę, wypinając tyłek. Gdybym powiedział, że nie mam na to ochoty, zaprzeczyłbym sam sobie. Już od dłuższego czasu, czułem jak mój kutas ociera się o szew jeansowych spodenek, a obolałe jaja próbują pozbyć się nagromadzonego balastu. Szybko rozpiąłem spodnie. Może to zabrzmi okrutnie, ale chciałem się z nią jeszcze trochę podrażnić. Oparłem wiec o nią penisa, delikatnie kołysząc biodrami, ocierałem się o jej wilgotne wargi.
Lu:- Możesz mnie w końcu zerżnąć. - Przekrzywiła głowę i popatrzyłam na mnie trochę groźnie, a trochę wesoło.
- Sorry, ale wiesz że musiałem. - uśmiechnąłem się do niej złośliwie. Jednak sam nie mogłem już tego znieść, musiałem w końcu ją poczuć. Złapałem penisa u podstawy i wycelowałem w jej wejście, wchodząc od razu do końca. Uwielbiałem to uczucie, była ciasna, ciepła i cholernie wilgotna. Jęknęłam przez zaciśnięte zęby, ponownie przykładając dłoń do ust. Wiem jak lubi sobie pokrzyczeć, ale tym razem może to nam narobić problemów. - Jakim cudem jesteś tak cholernie ciasna, przecież robiliśmy to rano. Złapałem ją za ramiona przyciągając jej plecy do mojego torsu. Zacisnąłem jedną dłoń na jej ustach a drugą oplotłem talię. Krzyknęła z rozkoszy, zaciskając palce na mojej ręce i odchylając głowę w tył na moje ramię. Zacząłem powoli, ruszając się w jej wnętrzu na co jęczała z rozkoszy. Mi również, ciężko było powstrzymać głębokie westchnięcia które wyrywały mi się impulsywnie, jednak robiłem co mogłem by nas nie zdradzić. Szczególnie, że do przymierzalni obok, weszła jakaś kobieta, która chyba rozmawiała przez telefon.
- Lu, skarbie powstrzymaj się trochę. - wyszeptałem jej przy uchu. - Jak ktoś się zorientuje, mamy przejebane. Wymruczała coś niezgrabnie i przez chwilę była cicho, niestety tylko chwilę.
Oparłem brodę o jej bark, objąłem ramieniem miednice i synchroniczne zacząłem uderzać w miejsce które sprawia jej największą przyjemność. Sama zaś wsunęła dłoń między nogi, próbując przyspieszyć spełnienie. Poczułem jak kurczowo się na mnie zacisnęła, gdy w końcu jej ciało przeszył gorący dreszcz ekstazy. Chyba nigdy się tak nie cieszyłem, z jej przedwczesnego orgazmu.
- Pomóż mi dojść i spieprzajmy stąd. - wyszeptałem jej przy uchu, próbując zdusić śmiech. Nie było czasu żeby znormować oddech, oddać się przyjemności czy bliskością. Musieliśmy stąd wiać. A ze stojącym i pulsującym fiutem, byłoby mi to dość trudne.
Klęknęła przede mną od razu biorąc go do ust. Tym razem sam zatkałem usta dłonią, próbując nie krzyknąć, drugą wsuwając w jej miękkie włosy. Ciepło jej ust i zwinny język, który ślizgał i okrążał zachłannie mojego członka, doprowadzał mnie również do szału. Ciężko było mi powstrzymać głębokie westchnięcia które wyrywały mi się impulsywnie. Nie wiem jak to robiła, ale wiedziała kiedy byłem blisko wytrysku. Przyspieszyła swoje ruchy, ssąc jeszcze zachłanniej niż wcześniej. Ugryzłem się w rękę, tłumiąc jęk kiedy doszedłem w jej ustach. Moja sperma wyciekła z jej ust i spłynęła na piersi. Całą resztę połknęła, oblizując seksowne usta. Niby jak mógłbym się w niej nie zakochać, kiedy robi takie rzeczy.
Podciągnąłem spodnie, kiedy zaczęła się ubierać.
Lu:- Kurwa mać.
- Co jest. - pokazała mi dwie ciemne, mokre plamy na czerwonej sukience, które z pewnością były moją spermą. Powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. - Daj mi to. Ubierz się szybko, czekam na zewnątrz. - Mówiłem zabierając jej z rąk sukienkę. Powoli, jak gdyby nic się nie wydarzyło, wyszedłem z przymierzalni kierując się do kasy. Ekspedientka spojrzała na ubranie, a potem na mnie spod łba, liczę że nie wyglądałem jak ktoś kto właśnie uprawiał seks. Chyba nie widziała nawet "uszkodzenia" na materiale. Zapłaciłem kartą, i odebrałem papierową torbę z zakupem, wychodząc ze sklepu.
Odetchnąłem ciężko, to było straszne i cholernie ekscytujące. Chyba nie czułem się tak od liceum. Kiedy to na przerwach obiadowych bzykaliśmy się w klasie chemicznej, gdzie w każdej chwili mogła wejść ta wiedźma Delanay.
Luna wyszła ze sklepu rozglądając się dookoła. Kiedy nasz wzrok się skrzyżował, podbiegła do mnie z szerokim uśmiechem, złapała za rękę i pociągnęła za sobą. Biegliśmy przez miasto, trasą którą tu przyszliśmy. Nie była za szybka, wiec z łatwością dorównywałem jej kroku. Chyba adrenalina dodawała jej siły, bo zatrzymała się dopiero przy wejściu do miasta, niedaleko plaży z której przyszliśmy.
Ja natomiast, nie dość że padałem z sił, to jeszcze byłem cały spocony.
Lu:- Czy my, właśnie, bzykaliśmy się, w przymierzalni sklepu ? - dopytywała, po tonie jej głosu, mogłem stwierdzić że albo w to nie dowierza, albo jeszcze to do niej dotarło. Spojrzałem na jej zbłąkaną minę, i mętne spojrzenie. Parsknąłem, a potem zacząłem się śmiać, serdecznie i szczerze i zaraźliwie. Bo za chwile śmialiśmy się oboje.
- No, tak jakoś wyszło. - odpowiedziałem wycierając wyciśnięte przez śmiech łzy. I patrząc jak Lu zanosi się śmiechem, trzymając się przy tym za brzuch.
Lu:- Tak jakoś wyszło. - powtórzyła - Jak ktoś mi, kiedyś powie, że małżeństwo to ustatkowanie emocji i spokojne życie. To go chyba wyśmieje. - położyła dłonie na czerwone policzki, odgarniając włosy z twarzy.
- Naprawdę głupia myślałaś, że będziesz mieć ze mną, nudne spokojne życie ? - nie odpowiedziała, zamiast tego objęła ramionami moją szyje i złączyła nasze usta w łapczywym, pocałunku, przygryzając mi dolną wargę. Z entuzjazmem zacisnąłem dłonie na jej biodrach, oddając każde muśniecie które składała na moich wargach.
Lu:- Nie. Ale nie myślałem też, że będę prosić, żebyś mnie brał od tyłu w przymierzalni. Byłam przekonana, że wyrośliśmy z takich głupot.
- Masz swoją sukienkę. - wręczyłem jej torbę, a na jej ustach pojawił się cień słodkiego uśmiechu.
Lu:- Zapłaciłeś za nią ? Myślałem że rzucisz ją niepostrzeżenie w jakiś kąt.
- Szkoda by było, nie mieć ze sobą jakieś pamiątki z podróży poślubnej. Zresztą gdybyś chciała chodzić w niej po domu, bez majtek. Nie przeszkadzałoby mi to. - uśmiechnąłem się do niej złośliwie na co pokręciła głową z niedowierzaniem.
Lu:- Nie omieszkam spróbować.
~☆~☆~☆~
Perspektywa Luny
- Mogę wiedzieć gdzie mnie ciągniesz ? - Po powrocie do hotelu, planowałam wziąć sobie długi prysznic i uciąć nad basenem z jakimś pysznym drinkiem. Jednak Kastiel miał całkowicie inne plany. Ledwie zdążyłam się przebrać, kiedy zarządził że wychodzimy. I że mam zakaz zadawania pytań. Po prostu zaciągnął mnie do wynajętego od hotelu samochodu, zawiązał opaską oczy i zabrał TU. Tu czyli nawet nie wiem gdzie.
Kas:- Której sylaby słowa niespodzianka nie rozumiesz dziewczynko ? Dowiesz się na miejscu. - Powiedział z pełnym przekonaniem co zaczęło mnie powoli irytować.
- A kiedy na nim będziemy ?! - nie odpowiedział. Jednak w końcu poczułam że samochód się zatrzymuje. Pomógł mi wysiąść, ale wciąż zabraniał zdjąć opaskę z oczu. Mimo wszystko, poczułam lekkie muśnięcia wiatru, zapach jodu oraz szum fali. - Jesteśmy nad morzem ? - zgadywałam.
Kas:- Tak.
- Że co ? - Teraz to kompletnie zdurniałam. Zarzucił sobie moje ramiona na szyję, i kazał mi się objąć. Zrobiłam to, a sekundę późnij poczułam jak mnie podnosił. Jedną dłonią podtrzymywał mi plecy, a drugą wsunął pod moje kolana. - Kas, co ty odwalasz, postaw mnie.
Kas:- Wybacz dziewczynko, ale tak będzie szybciej. A na czasie nam zależy.
- Na ślubie, niosłeś mnie jak worek kartofli, a teraz jak księżniczkę ? Teraz jestem, jeszcze bardziej ciekawa, dokąd mnie zabierasz. - Mocniej objęłam go wokół szyi, pozwalając sobie by oprzeć sobie głowę na jego barku. Niósł mnie jeszcze przez kilka, może kilkanaście metrów. Dźwięki fala wydawały się coraz bardziej donośne, nie pachniało już jodem, za to unosił się tu smród ryby, co akurat mnie zniesmaczyło. A w pewnym momencie, wokół zabrzmiał jakiś warkot. Co już całkiem zbiło mnie z tropu. - Mam dość. Chce wiedzieć gdzie jestem. - warkłam zimno a on się zaśmiał. Miał czelność się zaśmiać.
Kas:- Dobra, uspokój się już. Postawił mnie powoli, musiałam przytrzymać się jego ramienia by utrzymać równowagę. Odsłonił mi oczy, w pierwszej chwili oślepiło mnie skłaniające się ku zachodowi słońce, a przed oczami pojawiły się małe plamki, poczułam też lekkie zawroty w głowie. W drugiej chwili, kiedy moje oczy już oprzytomniały, otworzyłam szeroko usta, niedowierzając co się właśnie dzieje.
- Powiedz. Błagam powiedz mi, że ty tego nie kupiłeś. - Jąkałam się patrząc jednocześnie na dość sporych rozmiarów, dwu piętrowy, biało-błękitny jacht, który na boku miał napis Amira. Może nie był jakiś ogromny, ale mimo wszystko robił wrażenie.
Kas:- Pogięło cię. - Stanął za mną, i kładąc dłonie po obu stronach mojej tali, objął mnie delikatne. Wciąż stałam jak słup, nie za bardzo pojmując, co się właśnie dzieje. Ledwo poczułam jego ciepłego buziaka, którego złożył mi na policzku. - Znaczy wiesz. Stać nas, ale po co nam to. Po za tym, obiecałem że zabiorę cię na randkę na jachcie. Ujął moją dłoń w swoją, splatając nasze palce. Westchnęłam cicho podążając za nim na pokład statku.
Na wyższym pokładzie, gdzie musiał znajdować się ster. Stała kobieta, blondwłosa na oko po pięćdziesiątce miała na sobie granatowy kombinezon z białymi paskami przy nogawkach i nadgarstkach. Oraz biały kołnierz i czerwoną apaszkę na szyi.
- Veilmont ! W końcu dotarłeś. - wykrzyczała, schodząc do nas po schodkach.
Kas:- Cześć Pownall.
- Dla ciebie Kapitan Pownall. - upomniała się o tytuł na co Kastiel tylko parsknął pod nosem. - A to pewnie twoja towarzyszka. - Zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem. Miałam na sobie dłuższą sukienkę w biało-zielone paski i sandałki na obcasie. Po jej minie dostrzegłam, że raczej nie spodobał się jej mój wygląd.
- Dzień dobry. Jestem Luna, jego żona.
- Musisz mieć w sobie sporo odwagi, skoro wyszłaś za tego podstępnego, złośliwego szkodnika. - splotła ramiona pod, dość okazałym biustem, przeszywając wzrokiem Kastiela.
- Zdążyła się już pani na nim poznać.
- A i owszem. Wasze miejsca są na górnym pokładzie, zaraz wypływamy. - oznajmiła i odwróciła się na pięcie odchodząc w miejsce za przyciemnianą szybą. Wiec to tam był ster, a nie na górze.
Kas:- Idziemy ?
- A mam jakiś wybór ? - weszliśmy po schodkach z jasnego drewna na piętro. Było tu dość pusto. Stała tu jedynie, duża biała sofa obłożona poduszkami w morskie wzory, była w kształcie podkowy, chyba nawet była wbudowana, przed nią stał niewielki również biały stolik zastawiony dobrociami. Owoce morza, kosze z owocami, praliny, kosz z winem oraz wiaderko w którym chłodziły się już dwa szampany. A to wszystko, ozdobione świeczkami i kwiatami hibiskusa. Podeszłam do barierki, złapałam się poręczy i pochyliłam lekko patrząc najpierw w toń wody, później przed siebie na horyzont. Słońce właśnie zachodziło co na tle pomarańczowo-różowego wyglądało wprost bajecznie. Kastiel stanął za mną i otoczył mnie swoim ramionami. Poczułam intensywny zapach jego korzennych perfum i jego ciepły oddech na policzku.
Kas:- Wczoraj jęczałaś że nie zdążyłaś zobaczyć zachodu słońca. Wiec dzisiaj, masz na niego widok, z pierwszej klasy.
- To jest przecudowne. - Przez chwilę, oboje obserwowaliśmy jak wielka ognista kula, chowa się w morzu. Zawsze potrafił mnie zaskoczyć, na sposoby których nigdy bym się nie spodziewała.
Ta chwila była wyjątkowa. Zacisnęłam jego ramiona wokół mnie najmocniej, jak mogłam chcąc tylko żeby nigdy nie odchodził. Jednego jednak nie potrafiłam zrozumieć: - Dlaczego to wszystko dla mnie robisz ? - wyszeptałam cicho, czując jak w kącikach oczu zbierając mi się łzy.
Kas:- Chyba nie rozumiem. Myślałem że się ucieszysz. Coś Ci się nie podoba ? - Mentalnie wywróciłam oczami.
- Wręcz przeciwnie. To wszystko... jest jak wyjęte z bajki. Nie pojmuję po prostu; Czym ja sobie zasłużyłam na takie luksusy, na takiego faceta i na takie życie. Kiedy wyskakujesz z czymś takim, czuję się, jakbym właśnie cię wykorzystywała, twoje osiągnięcia, uczucia, pieniądze.
Kas:- No i zjebałaś, a przez chwilę było tak miło. - westchnął z irytacją, jednak nie omieszkał pocałować mnie we włosy. Nieśmiało pochyliłam głowę, by nie mógł zobaczyć mojej twarzy i łez w oczach. - Lu, dobrze wiesz, jak często wyjeżdżam w trasę, a kiedy już jestem, potrafię siedzieć w studiu do późna. Dlatego kiedy tylko mogę, chcę Ci wynagrodzić moją wieczną nieobecność.
- To twoja praca. Rozumiem że nie zawsze będziesz dla mnie dostępny. W końcu twoja kariera też jest ważna. - wziął moją twarz w dłoń i ścisnął mi policzki karząc na siebie patrzeć.
Kas:- Ale to tobie, wyrecytowałem ckliwą przysięgę, przed setką ludzi i pozwoliłem założyć ten oklepany symbol zniewolenia głupku. - wskazał na złotą obrączkę na palcu. Odruchowo spojrzałam na swoją spoczywającą przy pierścionku zaręczynowym. - Właśnie dlatego tu teraz jesteśmy.
Przypominam też, że bez twojej pomocy i zaangażowania, nie byłoby Crowstorm, sławy i kariery.
A jedyny raz, kiedy wykorzystałeś mnie emocjonalnie, było gdy nie chciałem przygarnąć Pancaka. Uwiodłaś mnie i zażądałaś że zostaje. Tak, wtedy to z pewnością wykorzystałaś moje uczucia. Ale z drugiej strony, pewnie podłapałaś to ode mnie. Wiec za co cię winić ?
I niby co mam niby zrobić z tą kasą ? Do piekła jej nie wezmę. Już nawet nie mogę własnej kobiety rozpieszczać bo od razu skargi i żale. - Powiedział łagodnie, ale
równocześnie stanowczo a mnie zrobiło się głupio. Faktycznie za każdym razem staje na głowie, żeby zrekompensować mi swoją nieobecność. Teraz jeszcze wyszłam na egoistkę która go nie docenia. - Zacznij czasem myśleć, zanim otworzysz tą jadaczkę. - Puścił mnie podchodząc do stolika, wyciągnął z lodu butelkę ze szampanem. Korek wystrzelił a on zachłannie wziął kilka łyków z butelki.
- Przepraszam. - powiedziałam że skruchą, w tej chwili czułam się jak kompletna idiotka. - Nonszalancko odwrócił się w moją stronę, ze swoją obojętną miną.
Kas:- I dobrze bo masz za co. - wziął kilka kolejnych łyków z butelki. - Nie po to, planowałem to wszystko, żeby teraz dostać po głowę przez twoje imaginacyjne ideologie.
- Powiedziałam już że przepraszam. Co mam zrobić, żebyś przestał się na mnie wściekać. - Na jego ustach, pojawił się dobrze mi już znany, cyniczny uśmieszek.
Kas:- Ostatnio, kiedy to ja zjebałem. Kazałaś mi klękać i błagać o wybaczenie, jeśli dobrze pamiętam.
- Nie ma mowy.
Kas:- Szkoda, to mogłoby być niezłe. - Złapał mnie za rękę i pociągnął na sofę, sadzając mnie sobie na kolanach. - Przestań myśleć o głupotach. Przestań mnie wnerwiać. Weź tego cholernego szampana, przytul się do mnie i korzystaj z chwili. Bo tak to sobie zaplanowałem. - wysnuł wciąż trochę zły. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się do palnięcia czegoś głupiego. Zamiast tego położyłam ostrożnie głowę na piersi Kastiela, zaciskając dłonie na jego koszulce. Przełknęłam z trudem, zanim wyszeptałam.
- Muszę się napić. - zabrałam ze stolika butelkę lekkiego alkoholu, już w 2/3 części wypitą. I opóźniałam ją do końca, krzywiąc się przy tym lekko. - Cholera, jaki gorzki. Daj drugą. - Wyśmiał mnie ale bez problemu otworzył drugą butelkę.
Siedzieliśmy tak do późna, aż niebo nad naszymi głowami ściemniało, i pokryło się konstelacjami gwiazd. Rozmawialiśmy o pierdołach, żartowaliśmy, dogryzaliśmy sobie, i śmialiśmy się. Zrobiłam tak jak powiedział, przestałam myśleć o głupotach i korzystałam z chwili. Pewnie nigdy nie przestanę się zadręczać, swoimi obawami. Tak przynajmniej myślałam dopóki nie wypiłam 5 lampki wina.
- Kastiel, jak ci się udało, to w ogóle zorganizować. Przecież cały czas, byłeś ze mną. - dopytałam mocniej otulając się kocem.
Kas:- W recepcji hotelu. Widziałem jej ulotki, wiec zadzwoniłem. Zazwyczaj organizuje wycieczki dla turystów po okolicznych wyspach. Ale powiedziałem jej, że chce ją wynająć bez niepotrzebnego balastu. Odmówiła. Ale wiesz że jestem natarczywy. Wiec po 8 telefonie się zgodziła. Ustaliliśmy szczegóły i tak jakoś wyszło.
- Faktycznie jesteś niemożliwie natarczywy. Ale i tak cię kocham Kastielu Veilmont. - przesunęłam się do niego jak najbliżej. Kas chwycił moje nogi, kładąc je sobie na kolanach. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i wystawiłam usta, czekając na pocałunek. Nie zastanawiał się długo, przesuwając się do mnie, spełnił moje życzenie. Miałam wrażenie, że cały świat usuwa mi się z pod nóg, a ja lewituję w czystym szczęściu.
Kas:- Też cię kocham. Lunaley Veilmont. Chociaż czasami jesteś kurewsko irytująca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro