Rozdział 6
Uwaga! Pojawiają się w tym rozdziale dość drastyczne sceny. Najlepiej na ich czas zupełnie wyłączcie swoją wyobraźnię. Żeby nie było, że nie ostrzegałam! (Psst, tak naprawdę pewnie nawet się nie skrzywicie czytając je, ale była masa ludzi, która się popłakała na okropnie napisanym rozdziale siódmym w Dreams, więc to tak na wszelki wypadek).
- Stu. - Usłyszałam tuż za sobą. Drgnęłam nerwowo i odwróciłam się, starając się utrzymać na nogach. Niestety, nie udało mi się to i wpadłam prosto w silne ramiona czerwonego ninja.
- Kai? Czy raczej znowu Nadakhan? - zapytałam ostrożnie.
W odpowiedzi usłyszałam cudowny śmiech. Chciałam coś powiedzieć, ale usta mistrza ognia zaczęły napierać na moje.
Poczułam się wyjątkowo i chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, jednak było do przewidzenia to, że ponownie nic nie pójdzie po mojej myśli.
Pocałunek skończył się po krótkiej chwili, a przede mną nie stał już Kai.
Całowałam się z dżinem.
Odskoczyłam jak poparzona i zaczęłam uciekać, jak najdalej od tego wszystkiego. Chciałam wrócić do domu, ale zgubiłam się we własnym mieście.
Zrozpaczona, błądziłam po ulicach, które dobrze znałam, ale jednocześnie były mi tak obce. Widziałam Jaya, który nieżywy padł na ziemię po porażeniu pioruna. Widziałam Zane'a, którego rozbierali z części kawałek po kawałku. Widziałam Lloyda, który opętany przez Morro masakruje niewinnych ludzi. Widziałam Nyę, której ktoś wbił siekierę w głowę. Widziałam Eda, który wypadł przez okno z dziesiątego piętra i trząsł się cały we krwi na ulicy. Widziałam moją mamę, która wpadła pod pociąg.
Ale co było najgorsze? Nikomu z nich nie mogłam pomóc. Wszyscy wołali mnie po imieniu, chcieli pomocy. A ja mogłam tylko patrzeć, jak umierają w konwulsjach.
Kiedy myślałam, że mój koszmar się skończył, zobaczyłam Kaia. Całował się ze Skylor, dziewczyną z turnieju żywiołów. Tym razem, nawet jakbym chciała tylko stać i na to patrzeć, nie mogłam. Przestałam kontrolować moje ciało, które zrobiło coś tak okropnego...
Zabiłam miłość mojego życia. Zadźgałam go na śmierć. Miałam na rękach krew mojego ukochanego. A on, nawet po śmierci, patrzył na mnie z kpiną.
Gdy nareszcie odzyskałam panowanie nad moimi kończynami, upadłam na kolana, zaczęłam płakać, wyłam tak głośno, że na pewno całe miasto by mnie usłyszało, gdyby nie to, że byli martwi.
Martwi.
Przeze mnie.
To wszystko moja wina!
Obudziłam się w swoim miękkim, ciepłym łóżku. Wszystko było w porządku. Nikogo nie zabiłam. Wszyscy żyją. To był tylko sen. Prawda?
Tak dla pewności postanowiłam zadzwonić do Eda. Nie odzywamy się do siebie od wczoraj, więc to dobry moment, by go przeprosić.
Odebrał niemal natychmiast, mimo iż jest trzecia nad ranem, a on idzie dzisiaj do szkoły (ja postanowiłam chwilowo z niej zrezygnować).
- Halo? - Ku mojemu zdziwieniu, wcale nie brzmiał na zaspanego.
- Ed? - mruknęłam. - Przepraszam! Wcale nie chciałam wtedy...
- Spoko, Stutter, wszystko rozumiem. To ja powinienem przeprosić. Nie chciałem, żebyś myślała, że ci nie ufam, bo ci ufam, tylko stresuje mnie ta cała sytuacja.
- Masz rację, nie powinnam cię do tego wciągać. To moja wina. - Przetarłam twarz dłonią, wciąż mając w głowie zakrwawionego Eda, błagającego mnie o pomoc. Nie mogłam do tego dopuścić.
- Nic się nie stało, przysięgam. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele się wspierają. Kiedyś mi się odwdzięczysz.
Jeśli przeżyję, pomyślałam z goryczą.
- Czy ty w ogóle dzisiaj spałeś? - zapytałam, sprytnie zmieniając temat.
- Co? Ugh, nie. Ciągle uczę się do sprawdzianu z matematyki, a sprawa zaginionych ninja i Nadakhana nie daje mi spokoju.
- Mnie też - przyznałam, wzdychając. - Ten okropny dżin nie daje mi spokoju, nawet pojawia się w moich koszmarach, mimo że spotkałam go dopiero dwa razy.
- Spoko, ja widziałem go na zdjęciach i już się go boję. Mam nadzieję, że jesteśmy bezpieczni.
Ja też, Ed. Ja też.
- Cholera jasna, już wpół do czwartej, muszę się przespać! Dobranoc, Stu. - I się rozłączył.
Próbowałam ponownie usnąć, ale każda próba kończyła się na widzeniu w głowie zakrwawionych przyjaciół, więc się poddałam i zaczęłam opowiadać sobie w głowie jakieś wesołe historyjki, żeby się uspokoić.
A wtedy mój telefon zaczął wibrować. Ed? Kiedy jednak spojrzałam na wyświetlacz, trochę się przestraszyłam, bo był to jakiś numer, którego nie znałam. Postanowiłam jednak odebrać.
- Halo? - mruknęłam.
- Pierwszy raz to mówię, ale cieszę się, że posiadasz tę swoją głupotę i odebrałaś od obcego numeru. - Usłyszałam zdenerwowany głos mistrza ziemi.
- Cole?! Co się dzieje?!
- Po kolei, bo czasu to akurat mamy sporo. Ten idiota, Jay, zgubił swój telefon, więc musieliśmy wybłagać jakiegoś menela, by nam pożyczył. Nokia 3310, ale to teraz nieważne. Nasz plan nie wypalił, Nadakhan stanął nam na drodze. Już wiemy, gdzie są zniknięci ninja - otóż ten powalony dżin wchłania ich mieczem. Takim dziwnym, magicznym mieczem. Nie próbuj tego zrozumieć, bo i tak ci się nie uda, okej? W każdym razie, Lloyda też tak wchłonił. A w dodatku, porwał Nyę, bo ponoć chce ją poślubić, żeby móc spełniać swoje własne życzenia. Wierzysz w to? Bo ja nadal nie. Tak więc zostałem sam z tym idiotą, który aktualnie płacze i nie chciał z tobą rozmawiać w tym stanie. No i tak się złożyło, że to ja musiałem cię o wszystkim poinformować. Aha, i jeszcze jedno: proszę, byś tu przyszła i nam pomogła. To znaczy, Jay prosi, nie ja. To jak?
Przyznam szczerze, że osłupiałam. Wszystko to, o czym powiedział mi czarny ninja, stało się w półtora dnia. Jakim cudem?
Poza tym, Cole jeszcze nigdy nie powiedział do mnie tylu rzeczy na raz i miałam wrażenie, że dopiero teraz naprawdę poznaję człowieka (no dobra, ducha), którego znałam od dwóch lat.
Przez chwilę milczałam i przetrawiałam to, co powiedział do mnie mistrz ziemi.
- Halo? - Przypomniał mi o swojej obecności.
- Co? Ach, tak! No jasne! Z chęcią wam pomogę! Gdzie jesteście?
- Pod lasem, rozbiliśmy obóz - poinformował mnie.
- Za pięć minut tam będę! Do zobaczenia! - Rozłączyłam się.
Ogarnęło mnie okropne uczucie déjà vu. Dokładnie w taki sam sposób opuściłam moją matkę adopcyjną dwa lata temu. Tak samo jak wtedy, zegarek wskazywał czwartą rano, a ja wyszłam przez okno i pędziłam prosto do ninja.
Tylko, że tym razem nie napisałam listu mojej matce, mimo iż w głębi duszy przeczuwałam, że to moja ostatnia misja.
~~~
Cholera, grubo po północy, a ja piszę Wam rozdział xD Moja litość nie zna granic. Powinnam trochę przystopować z pisaniem, bo jeszcze trochę i koniec, ale jak mam wenę to mam wenę, cóż poradzić. Następny rozdział będzie przełomowy, bo nareszcie poznacie mroczną tajemnicę Cole'a, na co niektórzy czekali od pierwszej części xD
I jeszcze coś. Kochani, widzę, że jest Was coraz mniej i wiem, że o większej ilości czytelników nie mam co marzyć, ale pamiętajcie - jesteście najlepsi na świecie, bo zostaliście ze mną tak długo, pomimo moich słabszych rozdziałów i długich przerw. Dlatego dedykuję Wam ten rozdział - nieważne, czy gwiazdkujesz lub komentujesz, po prostu czytasz, a o to tu właśnie chodzi. Jeśli masz słabszy dzień, wiedz, że jesteś dla mnie ważny, każde wyświetlenie to dla mnie powód do uśmiechu, nie mówiąc już o gwiazdkach czy komentarzach. Jejku, jesteście kochani <3 Lepszych czytelników nie mogłam sobie wymarzyć!
Przepraszam, że się aż tak rozpisałam, ale chciałam, żebyście wiedzieli. Dobranoc <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro