Początek...
...Cała obolała. Od stóp do głów. No niestety. Taki mamy klimat. Jak ma się białaczkę to jest dużo przeciwności losu. Niestety. Otwieram moje niebieskie oczy, przeczesuje swoją ruda grzywkę, która opada mi na czoło i przeciągam się. Spuszczam nogi z łóżka i opieram się o nie rękami. W moim ,,pokoju" szpitalnym nikogo nie ma oprócz mnie. Żywej duszy. Czasem przejdzie pielęgniarka ale to tyle. Nikogo nie przydzielili do pokoju ze mną. Może to i lepiej. Przynajmniej nikt mi nie przeszkadza to jak kiedyś.
Byłam w pokoju z taką małą dziewczynką. Miała długie blond włosy i zielone oczy. Była taka głośna i nieznośna, że o mało co nie dostałam depresji czy coś. Jak chciałam odrobić i przepisać lekcje to się nie dało. Zabierała długopisy, książki, zeszyty. Wszytko co mi było potrzebne, bo jej się nudziło. Była za bardzo rozpieszczona, bo jak jej zabrałam mój piórnik to zaczęła się drzeć i tupać w podłogę, że mam jej go oddać. Nie oddałam jej go, bo był w końcu mój. Jej mama chciała ją uspokoić więc następnego dnia widziałam, że ma nowy piórnik. Mama niebieskookiej wychowywała ją sama. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo nigdy nie widziałam jej taty. Teraz jej już ze mną nie ma, ale podobno wyzdrowiała. Może mnie denerwowała, ale nie życzyłam jej źle. Dobrze, że teraz najprawdopodobniej jest szczęśliwa. Szkoda, że ja nie miałam tyle szczęścia. Właściwe to praktycznie kompletnie go nie miałam. Na tą myśl smutnieje. Zostały mi 2 miesiące życia- tak powiedział mój lekarz, a ja nie spełniłam swojego marzenia. Na samą myśl tego jak może wyglądać Paryż nocą z wieży Eiffla, aż mi się robi ciepło na sercu. Podchodzę do okna które wychodzi na wschód. Jest około 4:40 więc słońce teraz wschodzi. Mamy teraz lato. To dobrze, bo nie chciało mi się już pisać tych lekcji. Teraz sobie uświadamiam, że moje życie zakończy się mniej więcej w rozpoczęcie roku szkolnego. Śmiesznie by było jakby to był pierwszy września, a na moim nagrobku było napisane coś w stylu ,, Szkoła zabija."
Pamiętam jak chodziłam do szkoły. Opieram się łokciami o parapet, a głowę kładę na dłoniach. Patrzę się w jakiś punkt nawet nie wiem gdzie. Jak chodziłam do szkoły miałam przyjaciół. Teraz już nie. Przychodzili do mnie przez około pół roku, a potem już nie. Zostali mi tylko rodzice. Tak właściwe to tylko mama. Tata zmarł w wypadku 3 lata temu i została mi tylko mama, bo jestem jedynaczką. Zawsze chciałam mieć starszego brata no ale się nie udało. Tatę pamiętam dobrze bo mam teraz 17 lat więc miałam czas żeby go poznać.
Mieszkaliśmy kiedyś blisko lasu i codziennie w wakacje chodziłam z nim postrzelać z łuku do tarczy, które rozstawił po całym lesie. Nadal tam są, a mi szkoda, że nie mogę już ich używać. Był chyba najlepszym tatą jakiego mogłam mieć. No i jedynym, bo dwóch ojców mieć nie można. Można mieć ojczyma tak jak ja. Nie lubię go. Stara się być miły ale mu nie wyjdzie. Nie chcę nowego taty. Jeśli nie mogę mieć tamtego to nie chcę żadnego. Moja mama tego nie rozumie. Co do mamy to bardziej rozmawiałam z tatą niż z mamą. Pomimo tego mamę też kocham. Denerwuje mnie że ma nowego męża. To nie fair ale nie będę się kłóciła. Wypominam jej to delikatniej mówiąc coś, że tamten był lepszy, że już sobie kogoś znalazła itp. To boli jak do kogoś obcego trzeba mówić tato, a twój tata zmarł 3 lata temu w wypadku dlatego do tego kolesia, który jest z moją mamą mówię Alexander. Nie chcę żeby się czuł swobodnie. On też za mną nie przepada i gdy mama się ,, odwróci" pokazuje mi swoją prawdziwą twarz. Nie robi mi nic złego ale mierzy mnie takim lodowatym spojrzeniem i zawsze chce szybko iść ode mnie ze szpitala. Wtedy zostaje sama. Mam na to natomiast rozwiązanie.
Gwałtownie podskakuję i zaczyna mnie boleć głowa. Łapie się prawa ręka i stoję tak chwilę. Ide do szafki z ubraniami i wyciągam bordową bluzkę z małą kieszonką na krótki rękaw i czarne spodnie z dziurami na kolanach. Spod łóżka wyciągam trampki. Po chwili podchodzę do drzwi i przekręcam żółta od starości, pokrytą rdzą okrągłą klamkę. Wychodzę na szpitalny korytarz i od razu czuję ten charakterystyczny zapach ze szpitali. Nie potrafię go opisać, ale każdy go zna. Jest w przychodniach, aptekach i szpitalach. Kieruję się do łazienki żeby zmienić piżamę na moje ubranie i pomalować się.
Bluzkę jak zawsze wciągam w spodnie, bo mi tak wygodniej. Piżamę wkładam do szafki i wychodzę znów na korytarz. Znowu czuje ten zapach, ale się do niego przyzwyczaiłam. Schodze kilka pięter na dół. Robię to ostrożnie i czuję się jak ninja, bo nie mogę pozwolić żeby jakąkolwiek pielęgniarka albo pracownik tego budynku mnie zauważył. Zaraz kazali by mi wracać do pokoju. Nagle widzę mojego lekarza. Na początku zamieram i stoję nieruchomo. To facet w siwych włosach z małą nadwagą. Nie patrzy na mnie, bo uzupełnia coś w swoim notatniku. Wykorzystuję ten moment i czmycham w korytarz obok. Przechodzę obok kilku białych drzwi i znajduje się przed pokojem z napisem 15. Lekko uchylam drzwi, a one skrzypią.
- Cholera.- mówię cicho.
- Spoko już nie śpię.- odzywa się znajomy mocny, ale przyjazny głos. Otwieram drzwi i przechodzę przez niski próg.
Wchodzę do ,,pokoju" Drew'a. To mój jedyny przyjaciel, który tutaj jest. Nie jesteśmy w tym samym pokoju, bo on nie ma raka. Jest tu z powodu wypadku w którym złamał rękę i trzeba ją było operować. Było to dawno, ale teraz leży tutaj na ,,obserwacji" On też nie ma nikogo w pokoju więc możemy swobodnie rozmawiać. Cały ten szpital jest taki jakby pusty i nie wiem dlaczego. Drew ma ciemne, prawie czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Jest dobrze zbudowany. Ma około 187 i 19 lat. Znam go od niedawna, ale bardzo go lubię. Nasze ,,pierwsze spotkanie" było w dość krępującej? sytuacji. Mianowicie. Siedziałam sobie pewnego wieczoru na sali. Nudziło mi się więc rozejrzałam się dookoła żeby się uprzedzić czy nikogo nie ma. Kiedy nikogo nie zobaczyłam wyjęłam z półki moje białe słuchawki i puściłam sobie moje ulubione piosenki. Nawet nie wiem kiedy, ale zaczęłam się wydzierać- to znaczy śpiewać jak duszona kaczka czy inne porównania. Przy okazji jeszcze się wyginałam jakbym dostała padaczki czy coś. Drew właśnie tak to opisał, bo widział to wszystko. Szukał jakiegoś pokoju i wszedł za wysoko. Ja byłam odwracana od drzwi. To był zły pomysł. On słyszał jakieś darcie więc wszedł i oglądał mój ,,występ". Kiedy skończyła się moja piosenka odwróciłam się do niego, bo słyszałam jakiś śmiech. Wtedy go zobaczyłam i zadałam mu pytanie, na które odpowiedzi się obawiałam.
- Długo tu-u pan st-t-oi?- tak. Po pierwsze najprawdopodobniej widział ten cyrk, po drugie powiedziałam do dziewiętnastolatka pan, po trzecie się jąkam. Brawo ja.
- Jaki pan?- w tym momencie się odwrócił, a ja wskazałam go palcem. Zaśmiał się.- A ja. Tak. Może z minutę tu stoję. Jakbyś wstała to by ci lepiej ten taniec wyszedł.
- Tak-k- jąkam się- zdaje s-s-obie z tego spraw-w-ę.- zwłaszcza że jestem ,,zawodową" tancerką. Chodziłam to jednej szkoły tanecznej. Chodziłam bo już nie chodzę. Nie mogę przez tą głupią chorobę! Oddała bym wszystko żeby tylko żyć normalnie. Nic nowego. Raczej każda osoba chora tak ma. Nie życzę tego nikomu. Nawet moje włosy nie są prawdziwe. Miałam taki sam kolor itp., ale to nie moje. Są prawdziwe i przyczepione na jakiś wosk. Dobrze się trzymają a ja czuję jakby były moje. Są rude i lekko pofalowane. Średnio je lubię, a do tego mam jeszcze piegi. Pomimo tego trzeba jakoś żyć. Jak o tym pomyśle to w sumie już niedługo żyć. Po chwili zapytał mnie:
- Tak w ogóle jak się tancereczka nazywa?
- Tancereczka nazywa-a się Tes-s-s...- jak się zbłaźnię to się ,,stresuje" i się jąkam.
- Tes. Ładnie. Do kiedyś.- i wychodzi. Tak to było. Potem go unikałam, ale z czasem zaczęłam z nim rozmawiać.
Siadam na łóżku obok Drew'a. Macham nogami jak mała dziewczynka na huśtawce.
- Hej Tes.- urywa moje imię, bo wtedy jak mu się przedstawiałam jak się widzieliśmy po raz pierwszy to się zająkałam i nie powiedziałam do końca. On uznał to za moje imię pomimo, że powiedziałam mu moje pełne.
- Hej. Wiesz. Prawie bym została odesłana do pokoju. No, ale jestem jak ninja więc sobie poradziłam.
- Jak to?- Drew podpiera się na ręce i siada na łóżku. Jest widocznie zaciekawiony moją małą przygodą.
- Jak miałam już skręcać w twój korytarz to napotkałam mojego lekarza. Wiesz Pana Claus'a...
- Wiem, wiem. Nie odesłał cię?- Drew mi przerywa. Pomimo, że krótko go znam wiem, że jest bardzo niecierpliwy, a ja nie lubię jak mi się przerywa. Normalnie nie powiedziałbym już tej osobie tej historii, ale jemu wybaczam i robię wyjątek.
- Daj. Mi. Dokończyć.- mówię powoli żeby zrozumiał. On schyla głowę i wyciąga ręce do przodu.
- Ok. Przepraszam mała.- kiedy kończy siada normalnie. Do teraz zastanawiam się dlaczego mówi do mnie mała. Czy dlatego, że jestem od niego młodsza o 2 lata? Czy może uważa, że jestem niska, bo jestem? Mam 163 cm wzrostu. Kiedyś muszę się go o to zapytać. Nawet zaraz.
- No więc. Pan Claus mnie nie widział, bo uzupełniał coś w swoim notatniku. Więc ja w bok i przesuwam się po ścianie. No i bach. Jestem.
- No i fajnie. Idziemy się przejść po ogrodzie?
- Czemu nie.- schodzę z łóżka i staje na równe nogi.
Drew też wstaje pomagając sobie jedną rękę. Pomimo, że widzę, że sobie radzi podpieram go trochę. Nie chcę żeby upadł czy coś. Po chwili wychodzimy z pokoju. Czeka nas zabawa w ninje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro