Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#3

Na początku nie wiem kto to. Po chwili obraz się wyostrza, a dwie postacie stają bliżej. Drew nadal mnie obejmuje, a mi ciekną łzy po policzkach i mam podkrążone oczy od łez.
- Ach tu jesteś. Nie strasz mnie tak.- mówi moja mama i podchodzi bliżej.
Mój ojczym staje obok niej, a my odsuwamy się od siebie.
- No przecież nigdzie się nie wybieram, bo nie mogę. - przewracam oczami.
- No, ale już nie będziesz tu zamknięta.- łapie mnie za obie dłonie i uśmiecha. "Coś mi się wydaje że ten uśmiech nie wróży nic dobrego - myślę." Mama spogląda w stronę Alexandra - Więc ... - spogląda spowrotem w moje oczy.
- Wyjeżdżamy do babci. Z tobą. Na dwa miesiące. - odwracam się do niego. Mówi to tak oschle. Tak właściwe to zawsze tak mówi. To znaczy się do mnie. Po chwili dociera do mnie to co powiedział. Otwieram szeroko oczy, bo nie dowierzam.
- Że co?!
Nie mogę w to uwierzyć. Co prawda nie mam nic do babci, a tak właściwe to ją kocham. Pomimo tego nie mam ochoty do niej jechać. Mieszka w Londynie w bloku. No właśnie. Tutaj mogę sobie wychodzić do parku, mam spokój. A tam? Blok otoczony jest innymi blokami, skateparkiem i ogólnie betonem. Nie ma tam chyba żadnego parku. ( W pobliżu znaczy się, a ja daleko chodzić nie mogę. ) No i tam jeszcze jest Caroline - dziewczyna która mnie nienawidzi ( z wzajemnością ). Co najgorsze nie dość, że mieszka w tym samym bloku to jeszcze jej babcia przyjaźni się z moją i przychodzi do mojej co tydzień w sobotę. Na samą myśl o tym przekręca mi się pustka w brzuchu, bo nic dzisiaj nie jadłam. Na samą myśl robię się głodna, ale wracam do tematu, bo zaraz odpłynę w krainę pełna jedzienia... Nie! Powracam na ziemię.
- Nie cieszysz się? - pyta mama i patrzy na mnie z taką smutną miną.
- Mówiłem, że się nie zgodzi... Wybredna jest i tyle.- mówi Alexander.
- Nie to, że się nie cieszę, - patrzę na mamę ale tego... Pana ignoruje. - ale wolałabym zostać tutaj.
- Przepraszam kochanie, ale wszystko już załatwione. Lekarz powiedział, że musisz się oszczędzać, ale jechać możesz. Dlatego postanowiłam, że powinnaś... Spotkać się z babcią, bo... - zawiesza głos i spuszcza wzrok.
- Bo to ostatnie chwile mojego życia. Wiem. Masz rację. Kocham babcie, ale tam już kompletnie nie będę mogła nic robić. Tam jest beton i... beton. Tutaj przynajmniej mam ogród.
- Przykro mi decyzja została podjęta...
- Nie dyskutuj. Jedziesz do babci czy chcesz czy nie. Masz najmniej do gadania.
- Co do mnie to ty masz najmniej do powiedzenia, bo dla mnie proszę pana! - krzyczę do niego i zaciskam ręce w pięści. - Dla mnie to ty jesteś nikim czaisz to? Jakbyś nie dosłyszał N I K I M. No, a taty to ty mi napewno nie zastąpisz! - oczy napełniają mi się łzami - Mój tata nie żyje, a ty - taki gbur mi go napewno nie zastąpi! - łzy już ciekną mi po policzkach. Na samą myśl o tym, że nie mam taty czuje się jakbym się rozsypała jak stłuczone szkoło.
- To ja też powtórzę. Nie masz nic do gadania.
- Mam więcej niż ty! To napewno! - po policzkach ciekną mi jeszcze większe łzy. Drew podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę.
- Spokojnie! Kochanie uspokój się. - zerka raz na mnie raz na niego.
- Do kogo mówisz?
- Do ciebie. - odwraca się w stronę faceta. - Do ciebie też. - patrzy na mnie.
- Ok. To mnie nazywaj inaczej albo jego. Nie mam zamiaru mieć z nim nic wspólnego.
- Dobrze. Ale do babci jedziesz.
- Mamo, ale...
- Koniec dyskusji! - patrzy na mnie gniewnymi oczami. Po chwili je zamyka i bierze głęboki oddech. - Niestety. Czy chcesz czy nie już wszystko ustalone.
Przez chwilę na nią patrzę. Drew zaciska mocniej moja rękę. Ja wyszarpuje jego rękę i przechodzę obojętnie obok mamy. Mam to wszystko gdzieś. Słyszę za sobą jej wołanie, a potem komentarz tego buraka:
- Niech idzie. Przy okazji się spakuj!
Czemu oni decydują za mnie? Kiedy będę mogła decydować za siebie? Kiedy i gdzie jadę. Chcę zostać tu. Czy nikt mnie nie rozumie? Czy to jest tak trudno zrozumieć? Nie wydaje mi się.
Przechodzę przez korytarze już powoli zatłoczone przez lekarzy i pielęgniarki. Idę do swojego pokoju, ale pomimo wszystkiego nie trzaskam drzwiami, bo nie tylko ja tu jestem. Kładę się na łóżko i wsuwamy twarz w poduszkę. Zwijam się w kłębek i płacze. Nie chcę nigdzie wyjeżdżać. Szkoda, że nie ma tu mojego taty, a mamą rządzi ten idiota. Co ona w nim widzi? Bo ja nic szczególnego. Potakuje na wszystko co powie. Teraz sobie to uświadomiłam. Jeżeli będzie ze mną mama to znaczy, że on też?! Nie! Nie wytrzymam z nim! Nienawidzę go! Próbuje odebrać mi wspomnienia z tatą, a na jego miejsce wstawić swoje! To.. to... To niczym kradzież! Tak niewolno! Nikt mi nie zabierze taty! Może sobie rządzić każdym, ale napewno nie mną! Szlocham jeszcze bardziej. Oni chcą odebrać mi coś ważnego. Najważniejszego. Nie zabiorą mi wspomnień. Zawsze będę o nim pamiętała. Tylko on mnie zawsze rozumiał. Mogłam z nim porozmawiać o wszystkim. Dosłownie. Nie można było się też przy nim nudzić. Zawsze jak kupowałam z nim coś to się targował, albo żartował, że sprzedawcami. W naszym rodzinnym mieście każdy go znał, szanował i lubił. Mój tata nigdy nikomu nie odmówił pomocy. To pewnie dlatego był policjantem, bo chciał pomagać ludziom. Zawsze go podziwiałam. Teraz go już nie ma. Był jedynym... i najwspanialszym tatą.
Wstaje z łóżka i sięgam do małej, skórzanej torebki. Z małej kieszonki wyciągam zdjęcie. Jest na nim trzy osoby. Kobieta stoi po prawej. Jest o niebieskich oczach, ślicznej cerze, małych ustach i brązowych włosach. Po lewej stoi mężczyzna. Ma rude, lekko kręcone wlosy, piegi, niebieskie oczy i uśmiech który nigdy nie znika. Między nimi stoi dziewczynka. Ma 7 lat. Jest o niebieskich oczach, ciemnych rudawych włosach, małych, prawie niewidocznych piegach. Też się śmieje i patrzy w górę. Kobieta trzyma ją za policzek, a oboje ją obejmują. To ja z rodzicami. Wtedy byliśmy u profesjonalnego fotografa. Spędziliśmy u niego z godzinę, bo na początku dopadła mnie czkawka, a potem strasznie się śmiałam i rodzice też przez co fotograf nie mógł zrobić zdjęcia. Trochę się denerwował, ale w końcu wyszło. On nie był zadowolony, bo nikt nie patrzył w obiektyw, ale nam to odpowiadało, bo nie chcieliśmy mieć sztywnego zdjęcia. Jak to sobie przypominam to się lekko uśmiecham ale nadal płacze. Już nigdy go nie przytulę. Nigdy mi nic nie powie. Przyciskam zdjęcie do serca i znowu kładę się twarzą na poduszce. Nagle słyszę, że drzwi się powoli otwierają. Jestem pewna, że to mama.
- Zaraz się spakuje. - ledwo słychać mój głos, bo nadal mam twarz schowaną w poduszce. Drzwi się zamykają, a mama zbliża się do mnie i siada mi na łóżku.
- Wolałbym nie. - gwałtownie się odwracam. To nie mama tylko Drew. Rzucam się na niego, oplatam mu ręce wokół szyi i płacze w ramię. On głaszcze mnie po plecach.
- No już. Tak będzie lepiej. - no błagam następny? Drew po jego stronie?
- Ty po ich stronie?
- Nie. Ale uważam że powinnaś te... te...- głos mu się urywa.
- Ostatnie chwile - kończę za niego.
- Tak. Spędzić z babcią. Ona tego chce.
- Wiem. Kocham ją. - odrywam się od jego ramienia. - Ale ja nie mogę spędzić dwóch miesięcy miedzy bliskimi którzy cały czas płaczą. - czemu mnie nikt nie zapyta jak chce to spędzić?
- No, a ty?
- Co ja, Drew? - patrzę mu prosto w oczy.
- Jak ty byś chciała spędzić swoje ostatnie dwa miesiące? - on jedyny mnie rozumie.
- Dzięki, że pytasz. Jak myślisz? - ciekawe czy zgadnie. Patrzy mi prosto w oczy, a ja mocniej ściskam zdjęcie.
- Zapewne na wieży Eiffla.
- Strzał w dziesiątkę.
- No, a jakbyś zapytała mamy...
- Nie. Nie zgodzi się za nic w świecie. Znaczy ona może by się zgodziła, ale ten... Ehmm... patafian to już nie. Jeśli on coś powie to ona przytakuje.
- To właściwe racja. - spogląda na moją rękę i zanim zdążył zadać pytanie ja już odpowiadam.
- Zdjęcie z rodzicami. Z tym prawdziwym tatą i dawną mamą. Pokazuję mu zdjęcie.
- Urodę masz po mamie, ale resztę to po tacie.
- Nieprawda. Włosy może tak, ale nic więcej.  Nie jestem taka jak on. Jego każdy szanował i był wytrwały, waleczny. Nie tak jak ja.
- Jak to nie? - podnosi mi brodę żebym patrzyła na niego. - Jesteś jak on i uważam, że jakby to był razem z nami to by to potwierdził... Ba! Byłby zadowolony, że ma taką córkę. Lepszej nie mógłby mieć. - uśmiecham się do niego, a on mnie obejmuje. W jego ramionach moje wszystkie obawy i cały strach znika. Siedzimy tak w objęciach chwilę.
- Oddała byś wszystko żeby zobaczyć Paryż nocą z wieży Eiffla?
- Wszystko.
- Mam pewien pomysł. Jest ryzykowny. - odsuwa się odemnie i łapie za ręce. - Jedź ze mną do Paryża. Poradzimy sobie. Jakoś dotrzemy. Twoje marzenie się spełni!
- Wiesz... - otwieram szeroko oczy. Trochę mnie zadziwiła jego propozycja nie powiem.
- Co? Przecież tego pragniesz.
- Tak, ale...
- Tes... Wszystkie nasze marzenia mają szansę się spełnić, jeśli mamy odwagę je realizować. - zastanawiam się chwilę.
Drew ma rację. No, ale ucieczka? W sumie to mama i ten idiota by się nigdy nie zgodzili. W sumie raz się żyje, a ja to zwłaszcza krótko.
Jak miałam 14 lat przeczytałam cytat na Wattpad. Znalazłam tam jeden który zapadł mi w pamięć :
                          Umrzesz na 100%
                               Żyj na 100%
- Dobra. Wchodzę w to. Ale nie sądzę, że się uda.
- Wiary Tes. Wary. Masz przecież mnie.
- No, a ty mnie.- uśmiecham się do niego i nie wiem dlaczego pojawiają się u mnie rumieńce. Wtedy Drew też się uśmiecha. - No, a jak chcesz tam dojechać? Ja mam trochę pieniędzy no, ale taksówką trochę kosztuje...
- Tes... - przerywa mi, ale ciągnie dalej.
- Jedzenie też trzeba będzie kupić. Mieszkamy na wyspie wiec trzeba też załatwić jakiś statek...
- Tes...
- No, a to też kosztuje więc to nie będzie jakieś łatwe... - nie kończę, bo Drew obejmuje mi twarz obiema rękami i patrzy w oczy. Po chwili mnie całuje. Jego wargi są ciepłe nie to co moje. Robi to tak gwałtownie więc nie wiem jak zareagować. Ja nie wiem za to moje ciało już tak. Oplatam mu ręce wokół szyi. Jak mnie przytulał to czułam, że wszystko co źle odchodzi. Kiedy mnie całuje to czuję jak cały świat odchodzi. Jestem tylko ja i on. Nikt więcej, a ja jestem najszczęśliwszą na świecie. Ten moment mógłby trwać wiecznie, ale wszystko co dobre to się kończy no i tak jest teraz. Odrywamy się od siebie i ciężko dyszymy. Oboje się uśmiechamy i patrzymy sobie w oczy. Drew się uśmiecha więc ja odwzajemniam ten uśmiech.
- Próbowałem po dobroci ale nie chciałaś się przymknąć.- oboje parskamy śmiechem - Musiałem sobie jakoś poradzić i przynajmniej raz to zrobić. - spuszcza wzrok, a ja podnoszę jego brodę. - Wiesz Tes... Kiedy zobaczyłem cię poraz pierwszy...
- To tańczyłam i zrobiłam z siebie idiotkę...
- Nie. Byłaś wesoła i się świetnie bawiłaś i to było super. Wiadomość, że jesteś tu, że mogę do ciebie codziennie przychodzić sprawiały, że zapominałem, że jestem w szpitalu przez złamaną rękę.- gładzi mnie po policzku, a ja trzymam jego rękę.
- No to... Kiedy jedziemy? I czym?
- Jutro w nocy. No, a jedziemy...
- Drew... Czym ty planujesz jechać? - jego mina mnie przeraża, bo boję się co to za sprzętem chce jechać.
- Nie zgodzisz się. - odwraca się.
- To mi powiedz, a się przekonasz czy się nie zgodzę. - odwraca się do mnie, a nasze spojrzenia się krzyżują.
- Wiesz, że mnie wypisują ze szpitala.
- No tak...
- No to pojedziemy tam moim motorem.

—————————————————————

No to jest 3 części. Mile widziane jest to żebyście napisali jak wam się książka podoba. Za błędy jakiekolwiek przepraszam oczywiście. Jeśli jakiś wyraz jest przekręcony to wina autokorekty (sorry) 
Normalnie rozdziały będą co każdy piątek. Co do godziny to obojętnie.
Dziękuję że ktoś to wogóle czyta haha i do następnego.
                                        — Bianka - jak zwykle

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro