Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Kocham cię, córeczko

- Lily, mam dla ciebie zadanie. Dźgnij Alice srebrnym sztyletem w brzuch. - dziewczyna spojrzała na mnie z bólem w oczach.
- Ale... - zaczeła i znów padła na podłogę stękając z bólu.
- Przestań. Zrobi to - powiedziałam do niego. Zdziwiona dziewczyna wstała.
- Chodź, wszystko będzie dobrze - uspokajałam ją.
- Ale mamo... - szepneła tak że tylko ja to słyszałam.
- Spokojnie, córeczko. Bardzo cię kocham - powiedziałam, złapałam jej dłoń z ostrzem i wbiłam sobie w brzuch. Poczułam wszechogarniający ból i ciemność.

Jack
Obudziłem się w obozie. Co jest? Popatrzyłem na łóżko. Nie ma Alice. Przypomniałem sobie wczorajszy dzień. Alice powiedziała że to pułapka. Chciałem szybko do niej pójść i ją uratować lecz poczułem ból w ramieniu. Strzykawka ze środkiem nasennym. Zayan. Czysta furia krążyła w moich żyłach. Moi wrogowie mają moją mate, a wszystko przez tego psa. Pobiegłem po śladzie jego smrodu. Siedział w pokoju z Jake.
- Ty zdrajco! - ryknąłem i zdzieliłem go z całej siły pięścią w twarz.
- Co jest?! - przytrzymał mnie Jake.
- Ten pies zostawił Alice w ośrodku i wstrzyknął mi środek nasenny bym jej nie uratował. - krzyczałem. Jake mnie puścił i obydwoje zwiesili głowy.
- Na rozkaz lwicy.
- Co kurwa? - opadłem na krzysło. To niemożliwe.
- Specjalnie wpadła w pułapkę? - spytałem.
- Ależ skąd. Jednak kazała mi cię stamtąd zabrać w razie komplikacji. - nie mogłem w to uwierzyć. To było tyle co odważne co i głupie.
- Muszę ją odzyskać
- Pomożemy ci - poklepał mnie Jake po ramieniu.
- Nie. Alice dbała o wasza życie i ja też będę. W dodatku im mniej osób tym lepiej. Wkradnę się, zabiorę Alice i spadam.
- Nawet nie wiemy gdzie jest. Mogli ją przenieść - westchnął Jake.
- To moja mate. Znajdę ją.
- Nie możemy stracić Lwicy... ona jest symbolem nadziei - szepnał Zayan lecz już nieinteresowały mnie ich słowa. Przygotowałem się i ruszyłem. Jake zatrzymał mnie.
- Masz plan?
- Taki, że go nie mam - pobiegłem  do ośrodka. Przekradłem się przez mur włączając alarm. Nie wiem jak Alice sama sobie od tak weszła no ale ja tak nie umiem. Wbiegłem do środka i zgarnąłem kitel lekarski. Ludzie biegali w różne strony, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Szedłem instynktownie w odpowiednim kierunku. W końcu poczułem jej zapach... i zapach jej krwi.  Zerknąłem na nazwę sali. Sala operacyjna. Kurwa. Wbiegłem tam i zobaczyłam  moją maleńką na stole z zaszytą raną brzucha. To musiało być srebro. Nienawidze to ośrodka. Wilkołak może tu umrzeć w sekunde lub dożyć 500lat. To nie ludzie. To potwory.
Podszedłem do Alice i wziąłem ją delikatnie na ręce.
- Co pan robi? Proszę ją zostawić - powiedziała pielęgniarka.
- Frank chce ją widzieć - powiedziałem twardo.
- Oczywiście - kiwneła głową przestraszona. Wyszedłem z nią na korytarz i szedłem wolno udając że to jest normalne. Jak dobrze, że wziałem kitel ordynatora. Nikt nic do mnie nie miał. Aż wybiegłem z ośrodka i przeskoczyłem przez mur. Zaczeli strzelać. Kurwa. Srebrne kule. Spojrzałem na spokojną twarz ukochanej i mimo bólu ruszyłem dalej.
- Już jestem. Już jesteś bezpieczna. Jak się obudzisz to czeka nas poważna rozmowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro