8. Spotkanie rodzinne
Alice
Odrazu wyskoczyłam z łóżka i owinięta tylko prześcieradłem pobiegłam za nim. Frank jest tak blisko? Czemu? Tak rzadko miałam jakikolwiek trop...
- Mali rozszyfrowała wiadomosć przekazaną 20min głównemu zarządcy. Frank 5 min temu wjechał na teran ośrodka. Ma pomóc w walce. Podobno ma jakąś broń. - serce mi się ściskało w piersi. Oprócz odebrania mu swojej wartości muszę dowiedzieć się co to za broń i odebrać mu ją.
- Raz plan ośrodka, zmiany warty i ciągle siedźcie na ich sieci. Może się czegoś dowiemy. - zaczełam przeglądać plany wentylacyjne, kanalizacyjnę. Misja musi być bezbłędna. Tylko nawet niewiem w której częście ośrodka ona jest. Niezdołam sama tego ogarnąć...
- Zayan? - spojrzałam na niego pytająco.
- Jasne że z tobą pójdę
- Ja też - zaskoczył ich głos Jacka.
- Nie musisz...
- Muszę - powiedział z naciskiem.
- Dobrze... zatem Zayan sprawdzi skrzydło wschodnie, Jack środkową część, a ja skrzydło zachodnie. Łączność przez krótkofalówki. Wyruszamy za godzinè. Póki jest ciemno - zarządziłam. Wszyscy troje ubraliśmy się i przygotowaliśmy broń.
Pokazałam im zdjęcie Franka i ruszyliśmy. Przed wejsciem na posesje trzeba było ją przyłożyć w specjalne miejsce gdzie się nakuwa i sprwadza krew. Bezwachania ją tam przyłożyłam.
- Co ty kurwa robisz? - warknął na mnie Jack. Jednak ucichł po chwili. Dostęp udzielony.
- Jakim cudem?
- Magia. A teraz chłopaki do dzieła. - weszliśmy do budynku przez otwoty wentylacyjne. Wszędzie metal. Nienawidze wentylacji. Na czworakach przeszłam kawałek dalej i po chwili poczułam pieczenie. O kurwa! Srebro. Po moich dwóch stronach opadły srebrne kraty.
- To pułapka! Uciekajcie! - wrzasnełam i wyrzuciłam krótkofalówkę z klatki, ktora zaczeła się opuszczać. Zobaczyłam uśmiechniętego Franka w biało-czarnym pokoju.
- Jak miło że wpadłaś Alice
- Oddaj mi ją - warknełam.
- Hym... nie sądze. To mój piesek.
- Piesek? Przecież to twoja córka! - krzyknełam.
- Może i jestem. Ale jest wilkołakiem. Twoje geny ją zdominowały
Przez chwile panowała cisza. Wtedy otworzyły się drzwi i do pokoju weszła 16-latka z kasztanowymi lokami i jasno niebieskimi oczami. Moja córeczka. Łzy napłyneły mi do twarzy.
- Widzisz Lily, jednak nas znalazlą - odrzekł Frank. Jak ja go nienawidze. Bezduszny człowiek. Właściciel korporacji Human Protekt. Wtedy zauważyłam na szyi mojej córeczki obroże. Walnełam w ścienki klatki niezważając na ból.
- Co moje dziecko ma na szyi?! - ryknełam patrząc z chęcią mordu na jej ojca.
- Mój najnowszy wynalazek. Jeśli jest nieposłuszna przypala ją srebro. Idealne do tresury. - powiedział i nacisnął coś na panelu. Klatka się otworzyla. Patrząc na niego podejżliwie wyszłam. Nic się nie stało. Przesuwałam się w kierunku córki. Nagle dziewczyna krzykneła z bólu i padła na podłogę zwijajac się pod wpływem srebra.
- Frank, przestań! - doskoczyłam do mojej kruszynki.
- Więc odsuń się od niej. - odrazu zrobiłam co kazał, a Lily po chwili wstała.
- Lily, mam dla ciebie zadanie. Dźgnij Alice srebrnym sztyletem w brzuch.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro