16
Bach! Kolejny cios. Worek zakołysał się kiedy znow go uderzyłam. Stracilam dwa dni przez głupią sukę którą wyciągnełam z tortur z ośrodka. Niewdzięcznica! Przyłożylam dłoń do biodra gdzie miała ślad po przypaleniu srebrem. Pamiętam każdą akcję. Każdego wyratowanego zmiennokształtnego i każdego zabitego wroga. Tą ranę zdobyłam podczas ratowania Poli. Osłoniłam ją własnym ciałem. Dlatego boli ta zdrada tak bardzo. Nigdy niepodważałam lojalności swoich ludzi.
~ Powinnaś ją ukarać! Śmiała próbować zająć twoje miejsce!
~ Wiem...ale to moja rodzina. Moi ludzie.
~Mogła cie zabić! Zasługuję na to samo!!! - warknęła lwica. Nic nie powiedziałam. Nie mogę się z nią kłócić. Z nią i tak nie wygram. Mokra od potu poszłam do mojego przedziału wziąść prysznic. Cała się lepie. Chłodna woda pomogła mi przemyśleć wszystko. Wiedziała już co zrobić. Ubrała się szybko w szary kompinezon przewiązany batem i pobiegła do przedziału gdzie mieścił się sztab. Był już tam Zayan, Jake, Mali i Jack z pochmurnymi minami. Mali od razu wyrwała się z ramion Jake i przytuliła mnie mocno.
- Tak się cieszę że nic ci nie jest. Bardzo się martwiliśmy. - wyrzuciła z siebie. Odwzajemniłam gest. Mali zawsze była kochana i pełna życia. Uśmiechnełam się delikatnie i popatrzyłam po moich bliskich. Wskoczę za nimi nawet w ogień.
- Możecie zawołać Polę? - powiedzialam łagodnie.
- Oczywiście - mruknął nachmurzony Zayan i pobiegł po nią. Dziewczyny podeszły do swoich mate i czekały. Wilkołak brutalnie wepchnął kobiete do pokoju tak że upadła na podłogę.
- Zayan! Ostrożnie! Co ty robisz?!- krzyknęłam pomagając jej wstać.
- Czyś ty zwariowała?! Chciała cię skrzywdzić!!! Ta suka powinna wąchać już kwiatki od spodu!! - wydarł się wściekły a oczy błyszczały na czerwono. Spojrzenie Alice stwardniało.
- Zamilcz - warknęłam używając głosu alfy. Wszyscy skamienieli patrząc zdumieni na tę sytuację. Jack poruszył się niespokojnie o chciał podejść do ukochanej ale zmienił zdanie pod moim ostrym spojrzeniem.
- Walczymy przeciwko ludziom a nie między sobą. Wszyscy jesteśmy rodziną. Ma nas łączyć przyjaźń i szacunek, czy to jasne? Każde z was uratowałam z ośrodka bo każde z was prawo do godnego życia. Nie zabijamy swoich. Zayan, przeproś.
Wilkołak nie mógł uwierzyć w to co powiedzialam.
- Głuchy jesteś? - ponagliłam go.
- Przepraszam - burknął nadąsany i odsunął się do ściany.
- Polo, mam dla ciebie propozycje - uśmiechnełam się łagodnie.
- tak... - oblizała nerwowo spierzchnięte wargi.
- Jeśli porzucisz ambicje bycia luną możesz z nami zostać a jeśli nie to z wyratowanych zmiennich utworzymy kolejną kolonię którą będziesz prowadzić
- Naprawdę?! - zapiszczała.
- Tak - pogłaskałam ją pobłażliwie po głowie.
- Chce być luną
- A więc nią zostaniesz. Sprawa zamknięta.
Dziewczyna zadowolona wybiegla, a za nią obrażony Zayan.
- Ciągle mnie zaskakujesz - zaśmiał się Jake.
- Chyba pozytywnie - puściłam mu oczko na co warknął Jack i przyciągnął mnie zaborczo do siebie.
- Oczywiście - zachichotał ze swoją mate. - My już pójdziemy - powiedziała Mali zostawiając nas samych.
- Kiedy tu weszłaś myślałam że mojemu kotkowi przytępiły się pazurki ale jednak chyba się pomyliłem - mruknął kpiarsko.
- O tak, najdroższy... nigdy mnie nieudomowisz - szepneła zalotnie, zarzucając mu ręce na ramiona. Mam wrażenie, że za każdym razem pragnę go bardziej.
- Powtórz to - powiedział patrząc w moje oczy z miłością. Tak bardzo się cieszę że go znalazlam. Więź mate jest cudowna.
- Najdroższy...
- Oh... kotku - wpił się w moje usta pchając mnie na stół.
- Tu nigdy tego nie robiliśmy - zaśmialam się.
- Zaraz to się zmieni, maleńka, pragnę się z tobą kochać wszędzie.
- Kocham cię, wariacie, a powinniśmy troche popracowac
- Później maleńka - pocałowal mnie tak gorąco że niemal zapomniałam jak się nazywam, rozrywając górę kombinezonu.
- Ale... - jęknełam ledwo.
- Dużo później - mruknąl a następnie jego usta nakryły mój sutek a ja wygiełam się z przyjemności.
I jak tu się oprzeć takiemu zwierzakowi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro