Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Tutaj fragment ostatniego rozdziału, jeśli ci ucięło.

$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$
- A w drugiej kolejności? - spytałem.

- Jeśli twój ojciec powiedział ci o tym chłopaku, to jestem pewien, że dasz radę go znaleźć. A teraz może pójdziesz do siebie? Wyglądasz na zmęczonego.

Pokiwałem głową i zrobiłem jak mi powiedziano. Po drodze natknąłem się na Annie i Dylana, którzy się kłócili.

- ...to nie moja wina, że jesteś głupi! Odczep się! Nie zrobiłam tego! - Krzyczała córka Hekate.

- Zrobiłaś! Przez ciebie musiałem się tłumaczyć!

Gdy tylko się zbliżyłem zamilkli gwałtownie i tylko rzucili sobie spojrzenia spode łba, a następnie się rozeszli. Westchnąłem tylko i poszedłem dalej. Herosi stale się kłócili, głównie o jakieś wpadki w dowcipach.

Coś nie dawało mi jednak spokoju. Miałem takie wrażenie, że coś złego ma się wydarzyć. Że ta normalność dookoła mnie i względny spokój zostaną zakłócone. Moje podejrzenia potwierdziły się, gdy tylko przekroczyłem próg pokoju i zamknąłem drzwi.

Moja głowa rozbolała mnie gwałtownie i usłyszałem kobiecy głos:

Ostrzegaliśmy Perseuszu. Jeśli pójdziesz rozmawiać z Chejronem zostaniesz ukarany.

Tu zamilkła na chwilę, po czym dodała:

Twoja mama to bardzo odważna kobieta... jeśli wiesz co mam na myśli... Czekam na ciebie przy Pięści Zeusa. Nie każ mi zbyt długo czekać, bo się rozmyślę.

Ból jak gwałtownie przyszedł, tak szybko odszedł. Nie to było jednak najważniejsze. Wiedziałem co miała na myśli mówiąc o mojej mamie.

Szybko zacząłem grzebać po szafkach, aż wydobyłem jakąś złotą drachmę i rzuciłem się do źródełka od Ojca. Wytworzyłem tęczę, i wrzuciłem do niej pieniążek.

- O Runo, uczyń mi łaskę i pokaż mi Sally Jackson na Manhattanie.*

Nic. Przerażająca pustka. Moja moneta upadła na podłogę. Wziąłem uspokajający wdech i schyliłem się po nią. Spróbowałem jeszcze raz.

- O Runo, uczyń mi łaskę i pokaż mi Sally Jackson.

Tym razem drachma zniknęła, jednak nie tego się spodziewałem. Ujrzałem niską nimfę o białych sterczących na wszystkie strony włosach i oczach, których barwa zmieniała się z czarnej, przez szary na białą. Miała kolorową koszulkę z napisem 'Ekologiczna żywność & styl życia'.

- Cześć, Runo - przywitałem się. Wbrew mojej woli głos mi się załamał.

- Witaj, Percy. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie skontaktowałam cię z Sally. Otóż coś mnie blokuje. Nie jestem w stanie pokonać tej bariery. Iris również próbowała, ale nic z tego. Nie wiem, gdzie jest twoja mama, ale mam nadzieję, że nic jej nie grozi.

- Dziękuję, że próbowałaś. Wszystko z nią w porządku - wysiliłem się na uśmiech i nie czekając na to co powie dodałem - do zobaczenia.

Potem zerwałem połączenie.

***

- Jak to nie?! Ona może być ranna! - Krzyknąłem. Chejron tylko spokojnie odpowiedział:

- Nie mamy pewności, czy coś się stało. Na chwilę obecną nie mogę cię nigdzie wypuścić. Zostań w Obozie Herosów. Tu jesteś bezpieczny.

Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie, wymruczałem jakieś pożegnanie i wyszedłem trzaskając drzwiami.

Próbowałem przekonać Chejrona, żeby wypuścił mnie do domu. Powiedziałem mu, że nie mogłem skontaktować się z mamą i zaczynam się martwić.

Rzecz jasna, nie mogłem powiedzieć prawdy. Uznał by mnie za wariata, albo sytuacja tylko by się pogorszyła.

Teraz pozostała mi tylko jedna osoba, która nigdy by nikogo nie wyśmiała.

Z ciężkim sercem udałem się do tej jednej dziewczyny.

Usiadłem obok ogniska w amfiteatrze niedaleko pilnującej ogniska dziewczynki.
Miała czerwone oczy, w których płonął miły, ciepły ogień. Mysie włosy miała zasłonięte lnianą przepaską. Tym razem przybrała postać dziesięciolatki.

- Dzien dobry, Pani Hestio - przywitałem się z najmilszą (byłą) Olimpijką.

- Witaj, Perseuszu. Co cię do mnie sprowadza? - Spytała z ciepłym uśmiechem.

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Pani. Ty zawsze wszystko wiesz. Mam wrażenie, że moja mama została porwana, a ja nie wiem co robić. Chcę jej pomóc, ale Chejron nie wypuszcza mnie z Obozu.

- Jeśli czujesz, że potrzebuje twojej pomocy, to doskonale wiesz co robić. Nie pochwalam tego, ale nie mam zamiaru cię zatrzymywać. Postąpisz jak uznasz za słuszne.

Przez chwilę milczałem, po czym wstałem i skonąłem głową.

- Wiem co powinienem zrobić.

Podjąłem decyzję.

*myślę, że pamiętacie kim jest Runo, w razie czego pytajcie w komentarzach

$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$

No to lecim!

Ten dzień był całkiem zwyczajny. Dookoła herosi krzyczeli, uczyli się, walczyli na arenie. Niektórzy chowali się w domkach, pod kamieniami czy innych bunkrach przed Dionizosem, który zagroził, że zmieni ich w jakieś krzaki.

Jak mówiłem, zwyczajny dzień.

A przynajmniej dla nich. Mnie poczucie winy niszczyło od środka. Kiedy miałem dwanaście lat i mama została porwana przez Hadesa obiecałem sobie, że już więcej jej nie narażę na takie niebezpieczeństwo. A teraz... stała się kartą przetargową, a ja nawet nie wiem czyja to wina.

Wiedziałem jednak, że MUSZĘ uratować mamę. Nie wybaczę sobie jeśli coś jej się stanie.

Szybkim krokiem ruszyłem do swojego domku. Nie zatrzymywałem się, aby z kimś porozmawiać.

Kiedy znalazłem się w środku szybko spakowałem plecak. Potem usiadłem na łóżku i czekałem, aż zadzwoni koncha informująca, że czas na posiłek.

Nie wiem jak długo tak siedziałem, ale gdy tylko ją usłyszałem, zerwałem się na równe nogi i chwyciłem plecak. Na zewnątrz słyszałem śmiech obozowiczów.

Zacząłem liczyć.

1

2

3

4

5

6

[...]

59

60

Teraz albo nigdy.

Otworzyłem cicho drzwi i rzuciłem się biegiem w kierunku lasu, w którym gramy w zdobywanie sztandaru.

Kiedy otoczyły mnie drzewa niemal odetchnąłem z ulgą.

Niemal.

Na samą myśl o tym, dlaczego się wymknąłem bolał mnie brzuch. Przez chwilę nawet się wachałem.

A jeślki to tylko sztuczka i idę prosto w pułapkę? Może Chejron ma rację? Może tylko przesadzam i mama jest bezpieczna?

Nie.

Nie myśl tak.

Mrok i cisza panujące w lesie były nie do zniesienia. Jakby całe życie w nim wstrzymało oddech, zamarło i czekało na to, co się wydarzy.

Zginą, czy nie zginą...

Kiedy dotarłem do pięści Zeusa z początku nie zauważyłem nikogo. Rozejrzałem się jeszcze raz i tym razem wypatrzyłem zakapturzoną postać w masce stojącą w cieniu. Opierała się o ścianę kamieni w luźnej postawie.

- Czego ode mnie chcesz? - Spytałem natychmiast.

Przez chwilę panowała cisza, a potem postać odezwała się cichym męskim głosem:

- Czy to nie oczywiste? Ty pójdziesz z nami dobrowolnie, a Sally Jackson odzyska wolność.

- Skąd mam mieć pewność, że naprawdę macie moją mamę?

- Liczyłem, że zadasz to pytanie - odparł równie cicho jak przedtem. Potem wyprostował się i obszedł Pięść Zeusa. Kiedy wrócił, prowadził mamę. Przykładał jej nóż do gardła.

- Zostaw ją! Nie waż się robić jej krzywdy! - Krzyknąłem.

- Przysięgnij na Styks, że pójdziesz z nami spokojnie.

- Jeśli ty przysięgniesz, że zostawisz ją w spokoju.

Przez chwilę panowała cisza. Żaden z nas nie wiedział, czy może zaufać drugiemu. Wykorzystałem tę chwilę, aby przyjrzeć się mamie. Miała na sobie swoją ulubioną zieloną koszulkę, która teraz nadawała się tylko do wyrzucenia. Jej spodnie były brudne, a włosy całkiem potargane. Nie widziałem jednak żadnych poważnych ran, więc odetchnąłem z ulgą.

Tymczasem mężczyzna zaczął się niecierpliwić, więc zrezygnowany powiedziałem:

- Dobrze... Przysięgam na Styks, że pójdę z toba dobrowolnie jeśli ty dotrzymasz swojej części umowy.

- Przysięgam na Styks uwolnić twoją rodzicielkę i pozwolić jej odejść spokojnie.

Kiedy skończył mówić odsunął ostrze od gardła mamy powodując tym samym, że kilka kropel spłynęło swobodnie. Podbiegła do mnie natychmiast i przytuliła płacząc.

- Nie powinieneś był tego robić synku. Dałabym sobie radę - wyszeptała mi na ucho.

- Musiałem. Przepraszam, kocham cię mamo.

- Chodź, Jackson! Nie mam całego dnia! - Krzyknął zniecierpliwiony.

Dałem jej całusa w czoło, teraz jestem wyższy od niej, i podszedłem do mężczyzny. Złapał mnie za ramię pociągnął za sobą w głąb lasu. Szliśmy tak długo, aż wreszcie zniknęliśmy z pola widzenia Sally Jackson. Wtedy pstryknął palcami i spomiędzy drzew wyłonił się biały pegaz.

Potem odwrócił się w moim kierunku i powiedział:

- Będziemy musieli polecieć, a w takim wypadku... Dobranoc, Królewiczu.

Machnął lewą ręką przed moją twarzą i ogarnęła mnie senność. Próbowałem z tym walczyć, ale moje powieki opadły, a nogi się ugięły.

Nie mam pojęcia czy moja twarz ucałowała ziemię, albo jakiś korzeń. Zasnąłem...

$$$$$$$$$$$$$$$$

Najpierw pojawiło się zdezorientowanie.

Potem poczułem jak jest mi niewygodnie i jak strasznie bolą mnie ramiona.

Następnie otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że już nie jestem w domku numer trzy.

Znajdowałem się w małym (klaustrofobicznym) pomieszczeniu. Nie było tu żadnego okna, tylko małe drzwi i kamienne ściany.

Moje ręce były przykłute łańcuchami do jednej z nich na takiej wysokości, że wisiałem w powietrzu.

W pomieszczeniu było naprawdę zimno. Sytuacja była wręcz absurdalna, biorąc pod uwagę, że mamy lato.

Albo jestem pod ziemią, albo bardzo daleko od domu. A może jedno i drugie...

Na samą myśl o tym, że w tych samych warunkach mogli trzymać moją mamę, po plecach przebiegł mi dreszcz.

Spróbowałem szarpać się z grzechocącymi łańcuchami, ale było to bez sensu. Ktoś musiał jednak usłyszeć hałas, ponieważ usłyszałem kroki, a po chwili drzwi otworzyły się powoli.

- Ach, witam naszego gościa! Liczę, że się wyspałeś. Jak podoba ci się pokój? - Spytał młody chłopak wchodząc do pokoju i rozkładając ręce szeroko, jakby witał starego znajomego. Wydawał mi się znajomy, ale nie miałem pojęcia dlaczego.

Miał blond włosy, prawie białe i jasno-niebieskie oczy. Skórę bladą jakby nigdy nie widziała słońca.

- Jest niezwykle przestronny i naprawdę uroczy, dziękuję. - Odpowiedziałem z sarkazmem.

- Cieszę się, że ci się podoba.

- Czego ode mnie chcesz? Po co mnie tu ściągnąłeś? - Spytałem starając się zachować spokój.

- Czy to nie oczywiste? Jestem pewien, że już się sam domyśliłeś.

- To twoja wina. Ty porwałeś moją mamę, wywołałeś tę chorobę. Nie rozumiem tylko dlaczego.... - Wypowiedziałem swoje myśli na głos. Uśmiechnął się pod nosem i odpowiedział:

- Nazywam się Jonathan Pocket. Jestem synem Hebe. Spotkaliśmy się parę razy w Obozie Herosów, rzecz jasna nie byłem godny twojej uwagi. Nigdy nie podobał mi się sposób, w jaki wszyscy traktują dzieci bogów niebędących Olimpijczykami...

- Przecież teraz wszystko się zmienia! Macie swoje domki! Jesteście teraz nam równi!

Kiedy tylko te słowa opuściły moje usta usłyszałem trzask i poczułem pieczenie na twarzy. Rzecz jasna nie raz dostałem w policzek, ale nie chodziło o ból. Poczułem się w pewien sposób poniżony.

- Nie przerywaj mi, Jackson! - Krzyknął, a zaraz potem złość zniknęła z jego twarzy i pojawił się przesłodzony uśmiech. - A więc jak już mówiłem... Zauważyłem niesprawiedliwość w tej wspaniałej przystani herosów. Dzieci Wielkiej Trójki mają zawsze pierwszeństwo. Rządzą wszystkim. My jesteśmy tylko zbędnym balastem! Ale najbardziej... Najbardziej irytował mnie sposób, w jaki traktowali CIEBIE. Wszyscy patrzą na ciebie jak na boga. Kiedy trzeba coś ustalić - patrzą na ciebie. Kiedy trzeba wykonać jakieś zadanie - patrzą na ciebie. Zupełnie jakbyś był w czymś lepszy od nas!

- Wcale nie jestem! Traktują mnie tak ze względu na to co zrobiłem, a nie moje pochodzenie.

Ponownie poczułem uderzenie. Tym razem zdecydowanie mocniejsze.

- Zachowuj się, synu Posejdona! Mogą spotkać cię przykre konsekwencje.

Tym razem postanowiłem siedzieć cicho.

- Tak sądzisz? Ze względu na czyny? Jakoś nie widziałem, aby w ten sam sposób traktowano Franka, czy Nico. Albo Ethana Nakamurę, czy jakiegokolwiek innego herosa. Jesteś tak lubiany, ponieważ twój ojciec jest ważny, lecz nie przerażający. Musisz się z tym pogodzić. Nie jesteś tak wspaniały jak ci się wydaje!

Kiedy słuchałem jego słów, czułem się, jakby ktoś wbił mi w serce sztylet. Najgorsze jednak było to.... Że miał rację.... Jestem winny śmierci Sileny, Zoe, Bianci... A jednak to ja jestem uważany za bohatera. ...

- To moja zasługa, - ciągnął Jonathan - że dzieci Hekate oraz Asklepiosa zdołały połączyć krew Udręki, jad mantikory oraz zioła tworząc substancję, która sprawiła, że Wielki Percy Jackson odejdzie na zawsze! I wiesz co? Wszystko szło zgodnie z planem. Udało nam się dodać trucizny do twojego posiłku. Wszystkie wydarzenia to moja zasługa!

- Ten atak na Obóz też? Po co to zrobiliście? - Spytałem starając się wydobyć z niego jak najwięcej informacji.

- Atak... - Wstchnął, jakby wspominał urodziny swojego syna. - Jego celem było zastraszenie was. Nie chcieliśmy nikogo zabić. Łatwo jest nawiązać kontakt z potworami i zawrzeć korzystne umowy. Niestety Wyrocznia zaczęła coś podejrzewać. Domyśliła się, że mamy swoich ludzi w Obozie. Wkrótce musieliśmy interweniować. Chejron i jego gromadka byli zbyt blisko odkrycia lekarstwa. Uznaliśmy, że najlepiej będzie jeśli wykończymy cię tutaj. W ten sposób możemy zastraszyć Obóz. Dwie pieczenie na jednym ogniu... ale dość tego. My tu gadu-gadu, a ktoś czeka, aby się z tobą spotkać.

Wtedy cofnął się parę kroków i opuścił pomieszczenie. Nie musiałem czekać długo, aby drzwi ponownie się otworzyły.

Tym razem do środka wszedł około sześcioletni chłopczyk. Miał niebieskie oczy i czarne włosy. Spojrzał na mnie z mordem w oczach i powiedział:

- Cześć, nazywam się Adam. Jestem twoim bratem, tym którego porzuciłeś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro