12
Rano po śniadaniu ćwiczyłem pół godziny szermierkę z Nico. Do kitu. Nie umiałem się skupić i ciągle myślami wracałem do swojej dziewczyny.
Kiedy skończyliśmy miałem chwilę wolnego. Przebrałem się w czyste ciuchy i odświeżony poszedłem do Rachel.
Sprawdziłem swoje czoło w lustrze. Siniak już prawie zniknął, więc niedługo nie będę musiał wychodzić z siebie, aby go zasłonić.
Po wielu poszukiwaniach znalazłem ją w jej jaskini. Ubrana była jak zwykle w spodnie popisane mazakami, a włosy miała poczochrane. Malowała akurat obraz, niestety, zanim zobaczyłem co to takiego zabrała go szybko i schowała. Wydawała mi się trochę nerwowa.
- Cześć Rachel - przywitałem się siląc na uśmiech.
- Hej Percy. Co tam?
- Nawet okej. Pogodziłem się z Annabeth.
- Tak? To chyba dobrze - rozglądała się zestresowana i trochę zmartwiona.
- Co u ciebie? - Spytałem nie chcąc rozmawiać o sobie.
- Jest w porządku. Stało się coś?
- No... W sumie tak - opowiedziałem jej o tym, co mi się przyśniło.
- Niedobrze- nerwowo bawiła się palcami.
- Rachel, coś się dzieje?
- Mam ostatnie dziwne sny i wizje. Nie przejmuj się. To nic takiego. - I już wiemy co przede mną chowała.
W momencie gdy chciałem ją bardziej o to wypytać zesztywniała i wyprostowała się. Wokół niej zebrała się zielona mgła i przemówiła tym dziwnym głosem:
Jam jest duch Delf, głos Fojbosa Apolla, zabójcy potężnego Pythona. Podejdź, poszukujący, i pytaj.
Zdumiony wpatrywałem się w przyjaciółkę, ale zebrałem się na odwagę i spytałem:
- Masz jakąś przepowiednię dla mnie?
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź:
Podejmie herosów troje
Kolejnego wyzwania znoje.
Sowę i burzę
Mrok do celu poprowadzi,
Odnajdą, co utracili
W czasie gdy zdrady doświadczyli.
Dom swój od zagłady uchronią,
Jednak za cenę straszliwą.
Czy się zjednoczą, czy zginą
Ostatnim tchnieniem konający zdecyduje.
Poczułem, że mam dreszcze. W ostatniej chwili złapałem dziewczynę, która osunęła się na ziemię nieprzytomna. Położyłem ją w wygodnym miejscy i usiadłem na ziemi. Zaplotłem palce we włosy i westchnąłem.
Byłem tym wszystkim zmęczony. Nie miałem siły zmagać się z kolejną Przepowiednią. Tyle że tym razem nie mówiła o mnie. Chyba. Tylko w takim wypadku, dlaczego wypowiedziała ją przy mnie?
Nagle poczułem wściekłość na wszystko. Szybkim ruchem wyciągnąłem Orkan i zmieniłem go w miecz. Wyszedłem z jaskini i zacząłem ciąć drzewa. Muszę się przyznać, że trochę wrzeszczałem i chyba płakałem. Musiałem się na czymś wyładować.
Dość długo walczyłem z niczym, byłem zgrzany i zasapany, a złość nie mijała. Zamachnąłem się na drzewo, ale nie trafiłem. Poczułem pieczenie w brzuchu, jednak nie przejąłem się tym.
W pewnym momencie zrobiło mi się zimno co było dziwne biorąc pod uwagę, że byłem spocony i zmęczony. Usłyszałem kobiecy głos. Szeptał coś, czego nie umiałem zrozumieć.
Poczułem, że ugięły się pode mną nogi i upadłem. Jęknąłem cicho, a przed oczami miałem czarne plamy. Czułem, że drżę.
I w chwili gdy miałem stracić przytomność usłyszałem dziewczęcy, znajomy głos. Ktoś złapał mnie za ramię i obrócił na plecy.
Zobaczyłem twarz Piper, a potem moje oczy błysnęły białkami i straciłem przytomność.
Cudownie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro