Rozdział 3
W krainie zwanej Retamo nastały mroczne czasy, odkąd potężny czarnoksiężnik Washborn zaczął nękać lud. Każdy kto wstąpił do lasu szkieletów, już z niego nie wracał. Washborn był bezlitosny i okrutny. Plotki powtarzane szeptem przez spanikowanych mieszkańców Retamo głosiły, że ludzi, przekraczających próg lasu obdzierał do skóry, aż do gołych szkieletów, które następnie ożywiał, za pomocą najczarniejszej magii. Tworzył armię.
Pragnął zdobyć cztery królestwa i czerwoną twierdzę.
Udało mu się nawet zdobyć Białą Śnieżycę, wtedy Juliet – królowa czterech pór roku – wkroczyła do akcji.
Zjednoczyła wszystkie ludy jesiennych, letnich, wiosennych, podwodny świat i nawet podniebnych by odbić zamek zimy i zapobiec zagładzie królestwa. Udało się jej wygnać stamtąd Washborna, który wrócił do lasu szkieletów.
Juliet rzuciła na niego klątwę, przez którą nie może opuścić lasu. Washborn zdołał ją jednak zmodyfikować i teraz idzie ją przełamać.
Jane przekręciła się na plecy i otworzyła oczy. W pokoju panowały egipskie ciemności i całkowita cisza, która powoli zaczynała ją denerwować. Był środek nocy, a ona wciąż nie zmrużyła oka nawet na sekundę, nawet na malutki ułamek sekundy.
Próbowała wszystkiego, od liczenia baranów, liczenia wspak od tysiąca do leżenia przez godzinę z zamkniętymi oczami w nadziei, że w końcu zmorzy ją sen.
Ale nic z tego.
Wciąż myślała o Retamo, o złym czarnoksiężniku, o królowej czterech pór roku. Ciekawość nie dawała jej spokoju, musiała dowiedzieć się w jaki sposób Washborn nagiął klątwę.
Westchnęła cicho, zanim usiadła na łóżku. Namacała ręką włącznik małej lampki, która stała na stoliku nocnym, obok jej łóżka, Wsunęła gołe stopy w swoje puchate kapcie-jednorożce i wstała, kierując się do szafy, w której trzymała różne bzdety, od starych zeszytów od francuskiego do zepsutych jo-jo sprzed lat.
Zaklęła pod nosem na widok dużego, włochatego pająka, który czaił się w lewym dolnym rogu szafy. Akurat, koło miejsca gdzie leżała niebieska latarka, której poszukiwała.
No tak, można się było tego spodziewać. W takich momentach żałowała, że nie sprzątała tu regularnie. Ale wtedy okazałoby się, że musi wyrzucić połowę znajdujących się tu rzeczy, gdyż są jej zwyczajnie niepotrzebne, zepsute i zajmują tylko miejsce.
A Jane miała ogromny problem z wyrzucaniem starych rzeczy, nie lubiła tego robić. Gdy była mniejsza i wyrastała z jakiejś bluzki, chowała ją na same dno szafy, aby czasem nie znalazł jej ojciec i nie nakazał wyrzucić.
Tak po prostu miała i już. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa, niektórzy ukrywają to lepiej, drudzy gorzej.
Szybkim ruchem chwyciła latarkę z szafy i gwałtownie zatrzasnęła jej drzwi. Na szczęście pająk nie był nią zainteresowany i został grzecznie w swoim kącie.
Nacisnęła czerwony przycisk włączający latarkę, ale ta wciąż została wyłączona.
Oczywiście.
Ponowiła próbę jeszcze parę razy ale nic z tego, najwidoczniej baterie szlag trafił. Wypuściła z irytacją powietrzę i odłożyła gdzieś latarkę, zanim wyszła z pokoju.
Może to i lepiej, myślała zapalając światło, gdy schodziła ze schodów. Przecież to jej dom, dlaczego więc chciała skradać się w nim jak złodziej?
Miała po prostu nieodparte wrażenie, że ojciec naprawdę stara się przed nią ukryć tę książkę. Co tylko potęgowało jej ciekawość i właśnie dlatego, schodziła teraz wąskimi schodami do piwnicy, zamykając cicho drzwi za sobą.
Czuła się głupio.
Bibliotekę dopiero co zdewastowano, a ona zamiast się tym martwić i myśleć nad sposobem pomocy ojcu, myśli o jakieś książce, prawdopodobnie dla dzieci. A teraz skrada się jak smarkacz, który chce doczytać ulubioną opowieść, jednak rodzice kazali iść mu już spać, więc robi to w tajemnicy.
Przystanęła, zastanawiając się czy nie zawrócić.
Ale ostatecznie ciekawość okazała się zbyt duża.
Schyliła się i weszła na czworakach pod stół, szukając tej płytki. Jednak ku jej zdziwieniu z podłogą wszystko było w porządku, żadnych tajnych schowków, ani tajemnych książek.
Przecież to niemożliwe, była tu niedawno.
Sprawdziła wszystkie płytki, nawet te bardzo oddalone od miejsca, które zapamiętała, ale nic nie znalazła.
- Jak do cholery – mruknęła, rezygnując z dalszych poszukiwań po jakieś godzinie. Nic z tego nie rozumiała, z uczuciem rezygnacji powlekła się schodami z powrotem do góry, zamykając drzwi. W ponurym zamyśleniu, zapomniała nawet o zgaszeniu światła w piwnicy.
Aby do niej dojść, trzeba było przejść przez bibliotekę. Na szczęście światło księżyca, które wpadało przez przestronne okno oświetlało ją dosyć dobrze, tak że bez problemu widziała poszczególne regały z książkami i mogła je omijać.
Była w połowie drogi do wyjścia, kiedy usłyszała jakiś huk. Zatrzymała się gwałtownie, wstrzymując oddech.
Była pewna, że jest tu sama. Ojciec nie miał w zwyczaju wałęsać się tu nocą, to do niego nie podobne. Gorączkowe myśli zaczęły przewijać się przez jej głowę. To może być włamywacz, który przyszedł po coś czego nie znalazł poprzednim razem. Przecież nic nie zniknęło, co było bardzo dziwne.
Nasłuchiwała jeszcze przez jakieś dziesięć sekund stojąc bez ruchu jednak znów panowała cisza, przeanalizowała szybko w głowie tajemniczy odgłos. Brzmiał jak... książka, która skądś spada.
Im dłużej stała jak zastygnięta, tym bardziej czuła się jakby nie była tu sama. Dosłownie wyczuwała czyjąś obecność.
Jeśli ona wiedziała, że włamywacz tu jest... Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że on wie o niej. Od jak dawna tu jest?
Nie rozglądała się, gdy szła do piwnicy, ani nie zachowywała przesadnej ciszy. Gęsia skórka, pojawiła się na jej skórze, gdy zdała sobie sprawę, że była tak blisko niego, niczego nie świadoma w piwnicy, gdzie nikt nie usłyszałby jej krzyków....
Stop, Jane!
Przestań panikować, musisz zaczął działaś.
Najciszej jak potrafiła, zdjęła jakąś książkę z brzegu półki i chwyciła ją w dłonie jako prowizoryczną broń. Powoli na palcach, zaczęła się przemieszczać do miejsca, z której dochodził dziwny dźwięk.
Serce biło jej jak szalone, jednak nikogo nie napotkała, gdy przemierzała kolejne „aleje" biblioteki. I wtedy, kiedy już myślała, że to tylko jej fantazja, zobaczyła cień, który mignął jej na podłodze przed oczami. To nie był jej cień, tylko człowieka, który przemieścił się tuż obok, za regałem, przy którym teraz stała.
Wzięła głęboki oddech, zacisnęła mocniej place na grzbiecie książki i weszła w ostatnią alejkę. Wrzasnęła głośno, na widok dwóch błyszczących ślepi, które obserwowały ją uważnie z krzesła, które stało pod ścianą, naprzeciwko niej.
Podskoczyła, a książka upadła jej z hukiem na podłogę.
I wtedy istota, która ją obserwowała, zeskoczyła zwinnie z krzesła, z przeciągłym „miau", machając ogonem.
Wytrzeszczyła oczy, na widok kota, który przechadzał się teraz spokojnie alejką, w tę i z powrotem.
Przetarła z niedowierzaniem oczy, zanim nacisnęła na włącznik światła, który był tuż za nią.
Rozejrzała się jeszcze raz, zanim dostała napadu nieco histerycznego śmiechu.
Kot.
Głupi, czarny kot, spowodował u niej stan, który niewątpliwie mógł doprowadzić do zawału. Na własne oczy zobaczyła teraz jak skoczył na półkę, machając łapą w kierunku ćmy, która krążyła nad jego głową, tym samym kot zwalił kolejną książkę.
A niech to, przeklęte kociska. Nigdy ich nie lubiła. Bez zastanowienia chwyciła go pod pachę, na szczęście nie stawiał żadnych oporów. Zgasiła światło i wyrzuciła zwierzę za drzwi, aby nie narobiło szkód w bibliotece.
Wróciła z powrotem do łóżka opatulając się szczelnie kołdrą, po tej dziwacznej nocnej espadzie.
Biblioteka nie jest miejscem dla kotów, ani żadnych innych zwierząt dlatego nigdy żadnego nie było w tym domu.
Może to była wina późnej godziny, a może ulgi, że to jednak nie włamywacz. Jednak Jane nie zadała sobie pytania, jakim cudem czarny kot znalazł się w bibliotece.
W końcu zmorzył ją sen.
***
Przepraszam, za tak długą przerwę w pisaniu ;(
Jednak możecie na 100% pewni, że skończę to opowiadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro