33
- Zatem, Ron, przejdźmy do rzeczy - przywitał tymi słowami brata Fred.
- Chodzi o to, że ostatnio nie najlepiej się zachowujesz - pociągnął wątek George.
- O co się znowu czepiacie? - zapytał zniecierpliwiony Ron, moszcząc się wygodniej na łóżku George'a, podczas gdy bliźniacy siedzieli wspólnie na łóżku Freda. Wyglądali na spokojnych, jednak w ich oczach kryła się złość.
- Wydaje nam się, że nie powinieneś tak narażać się Harry'emu - oznajmił George.
- Co?! - Ron był tak zaskoczony, że aż podniósł się z łóżka. - Pogięło was?! On zmienił strony! Sam mi powiedział! To jest nasz wróg! - zaczął krzyczeć rudzielec. Jego twarz momentalnie stała się czerwona; wyrażała głęboką złość, zdenerwowanie. Oddychał szybko, wręcz sapał, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Hej! Uspokój się braciszku - powiedział Fred. - Nie rozumiesz? Właśnie o to chodzi.
George wstał ze swojego miejsca, podszedł do Rona, położył mu rękę na barku i niemal zmusił, by ten z powrotem usiadł. Następnie wrócił na swoje miejsce obok Freda.
- Jeśli Harry naprawdę zmienił strony, to chyba nie chcesz zasłużyć sobie na zemstę Voldemorta? - zapytał rozważnie George.
- Sam-Wiesz-Kto ma obsesję na jego punkcie od zawsze - powiedział Fred.
- Chyba nie jesteś na tyle głupi, żeby stawać teraz na drodze Harry'emu?
***
Ron wiedział, że jego bracia mają rację. Teraz przeklinał się za swoją głupotę. Tylu uczniów naraził na zemstę Voldemorta, tylko dlatego że jego były przyjaciel okazał się zdrajcą i należała mu się nauczka. Chciał pokazać, że w Hogwarcie nie ma miejsca dla zdrajców. Ale Fred i George mieli rację. To mogło przysporzyć wszystkim więcej kłopotów niż pożytku. Musiał teraz wszystko jakoś odkręcić. Musieli znaleźć inny sposób na pokazanie, że Jasna Strona jest silniejsza, mimo wszystko. Nie poddadzą się nikomu. Dobro zawsze zwycięża. Dzięki Merlinowi, Dumbledore jest ich przywódcą. A tak wielkiego maga nie pokona ani Voldemort, ani tym bardziej Potter. Póki co, mogli spać spokojnie.
- Hej, Cormac, musimy pogadać. - Zaczepił chłopaka na korytarzu.
Obaj udali się do opuszczonej klasy i po rzuceniu kilku prostych zaklęć ochronnych, zaczęli rozmowę.
- Musimy stworzyć nowy plan.
- A to niby dlaczego? - zapytał zdziwiony Cormac. - Stary jest całkiem świetny.
- No właśnie nie - powiedział rudzielec. - Nie możemy działać tak jawnie. Potter nie może wiedzieć, kto za tym wszystkim stoi.
- A co za różnica?
- Chyba nie chcesz, żeby Sam-Wiesz-Kto dowiedział się, kto prześladuje jego chłopczyka?
- Wiesz, Weasley, czasem naprawdę nieźle radzisz sobie z myśleniem - powiedział po namyśle McLaggen, uśmiechając się okrutnie.
- Och, serio? - odparł nieco sarkastycznie Ron.
***
Dumbledore nie mógł uwierzyć w to, co odkrył. Nie mógł uwierzyć, że był na tyle głupi, by nie sprawdzić wszystkiego dokładnie.
Teraz wszystko nabrało sensu. Był zły na siebie za swoją naiwność. Zachowanie jego zaufanego pracownika czasem go zastanawiało, ale tłumaczył to sobie jego dziwactwami. Gdyby tylko wiedział, od początku, wszystko potoczyłoby się inaczej. A tak, powierzał mu tak wiele tajemnic, tak wiele planów. Już teraz nie dziwił się, czemu większość z nich się nie powiodła.
Uniósł rękę i strącił z biurka dokumentację swojego pracownika oraz kielich z resztkami wina. Był wściekły. Był tak bardzo wściekły. Już dawno nie czuł tak ogromnej złości.
Ale to nic. Naprawi swój błąd. A zemsta będzie słodka. I tym razem nie cofnie się przed niczym.
Po wielu rozmyślaniach doszedł także do wniosku, że może przetrzymać Pottera, aż ten osiągnie pełnoletność i wtedy po prostu go zabić. Przynajmniej nie będzie ryzyka, że mu się jeszcze wymknie. Przecież zaklęcie nie może powstrzymać go od więżenia gryfona.
***
Tom nie przypuszczał, że tak szybko dotrze do miejsca, w którym ukryta jest Czarna Różdżka. Bał się, że szukanie artefaktu będzie musiał rozłożyć na kilka wypraw. Jednak trop, który podjął, rzeczywiście był tym jedynym właściwym, a nie tylko pośrednią drogą - drogą do znalezienia wskazówki.
Jednak nadal musiał znaleźć sposób na dostanie się do niej. Różdżka znajdowała się w grocie, na ziemiach zamieszkiwanych przez barbarzyńców, setki lat temu. Teraz były tu tylko lasy i bujna roślinność, porastająca wszystko, co niegdyś było ich osadą. Oczywiście, Różdżka obłożona była barierami. Musiał dowiedzieć się, jak otworzyć przejście, a to zapewne również nie będzie jeszcze koniec. Coś tak potężnego nie może być za zwykłym przejściem, które prawdopodobnie nawet mugol mógłby otworzyć, gdyby tylko wiedział jak.
Tom stanął przed ścianą, w której się ono kryło. Wiedział, że gdzieś musi znajdować się wskazówka, mówiąca jak otworzyć drzwi. Przemaszerował kilka razy wzdłuż skały, jednak nic nie przyszło mu do głowy. Po kolejnych minutach oparł czoło i dłonie o zimny kamień. Zaczął głęboko oddychać, zastanawiając się, od czego powinien zacząć. Prawdopodobnie należało zrobić coś niezwykle banalnego, żeby znaleźć wskazówkę.
Odepchnął się od ściany. Kiedy to zrobił, przed jego oczami ukazał się na moment nieco jaśniejszy fragment kamienia, na którym skroplił się jego oddech.
Tom uśmiechnął się. Zbliżył się ponownie i chuchnął na skałę i znów na kilka sekund przybrała ona jaśniejszy kolor.
Riddle wyciągnął swoją różdżkę, po czym szepnął - Aquamenti - i oblał wodą dość spory kawałek ściany. Odsunął się, a przed nim, na mokrej skale, ukazał się jasny napis:
اگر فکر می کنید شعبده باز در سحر و جادو، قرار داده و به قلب از شمشیر و جلال خود را به من بدهید.*
- Jeśli wierzysz, magiku, w magię, włóż w serce miecz i oddaj swą chwałę - przeczytał na głos Tom. Zdziwiło go nieco, że wskazówka została napisana w języku Persów. Nie zamierzał jednak narzekać.
Zaczął zastanawiać się, co może oznaczać to zdanie. Chwilę później zaklął, uświadamiając sobie, że jest to zagadka.
- Jeśli wierzysz, magiku, w magię... - zaczął myśleć na głos Tom. - Przecież jestem czarodziejem, więc logiczne, że wierzę w magię - zdenerwował się. - ...w serce miecz... - szepnął.
Zastanawiał się tak przez pół godziny, zanim wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Tom wiedział, że język perski jest wymarły i używany był w starożytności. A starożytność przesiąknięta była magią, w pewnym sensie. Nie była to prawdziwa magia, jednak ludzie wierzyli, że mają moc rzucania zaklęć, w szczególności zaklęć miłosnych. Wszystko działo się raczej na zasadzie afrodyzjaków, uwodzenia i paleniu różnych ziółek. Świat antyczny pełen był narkomanów, którym wydawało się, że potrafią uprawiać magię.
Co najważniejsze jednak, miłość, czy raczej erotyka, była jednym z najważniejszych czynników ówczesnej rzeczywistości i głównie z tego powodu "zaklęcia" rzucano. Z tego wynikałoby, że magik, to po prostu człowiek, a magia to miłość, albo sam seks*.
Co jednak należy rozumieć przez włożenie miecza w serce i oddanie chwały? Tomowi kojarzyła się z tym tylko śmierć. Ale w takim wypadku zagadka wydawała się nie mieć sensu.
Tom przysiadł na niskim kamieniu i westchnął zrezygnowany. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Oparł łokcie na kolanach i potarł twarz dłońmi. Kiedy ponownie podniósł zmęczone oczy na znaki, nieco niżej dostrzegł niewielki otwór. Podszedł i przyklęknął naprzeciw niego. Otwór był w kształcie serca. Riddle spróbował włożyć do środka dłoń, jednak szczelina była zbyt ciasna. Wstał i spojrzał jeszcze raz na zagadkę.
- ...włóż w serce miecz i oddaj swą chwałę - powtórzył. "Serce" znajdowało się dokładnie przed jego kroczem. - ...w serce miecz... chwałę... - Tom zaśmiał się, jakby nie dowierzając. - Poważnie? - zapytał sam siebie.
Chwilę później rozpiął spodnie, opuścił je do połowy ud i zaczął się masturbować, myśląc o Harrym. Kiedy był już blisko, nakierował "miecz" na "serce" i oddał swą "chwałę" wprost do jego wnętrza.
Niemal natychmiast w skale ukazało się przejście.
Tom szybko wciągnął spodnie z powrotem, po czym przeszedł ostrożnie przez odkryty otwór, oświetlając sobie drogę różdżką.
Po drugiej stronie znajdowało się niewielkie pomieszczenie. Ściany były nierówne, miały pełno załamań, po których spływała woda. Było wilgotno i duszno. Tom jednak nie zwrócił na to uwagi. Gdy jego wzrok padł na środek pomieszczenia, cała jego uwaga skupiła się na tym, co się tam znajdowało.
Na okrągłym, wysokim głazie stała czarna szkatuła. Po bokach miała złote znaki, układające się w pewien wzór. Riddle podszedł bliżej, by przyjrzeć się dokładnie szkatule. Okazało się, że znaki są pewnego rodzaju obrazami.
Tom spróbował otworzyć wieko, jednak było ono zablokowane. Wyglądało na to, że czeka go kolejna zagadka. Zaczął uważnie przyglądać się obrazkom na szkatule. Było ich pięć. Pierwszy przedstawiał okropnego stwora. Nad jego głową po lewej stronie wisiał Księżyc, a po prawej Słońce.
Kolejny obraz przedstawiał kobietę, stojącą u boku tego stwora. W rękach trzymała szkatułę, tę samą, którą Tom teraz oglądał.
Następna rycina ukazywała stwora, który trzymał rękę nad szkatułą. Kobieta stała obok i trzymała nóż przy jego ręce.
Na czwartej szkatuła zalana była cieczą. Nie trudno było domyślić się, że była to krew.
Ostatnia rycina znajdowała się na wieku szkatuły. Właściwie był to napis:
نیکلاوس
- Niklaus - szepnął Riddle.
- Tom - usłyszał za sobą mężczyzna.
- Mogłem się domyślić - powiedział, odwracając się.
- Mogłeś. - Postać podeszła bliżej, wchodząc w snop światła, padający z różdżki. - Nie sądziłem, że zobaczę cię jeszcze, po pięćdziesięciu latach. I to w takim miejscu. - Na jego usta wypłynął krzywy uśmiech.
- Ja także cieszę się, że cię widzę. - Tom podszedł do mężczyzny.
Przez chwilę stali przed sobą i patrzyli sobie w oczy, a potem uśmiechnęli się do siebie jak starzy przyjaciele i uścisnęli niczym bracia. Po kilku klepnięciach w plecy odsunęli się od siebie.
- Rozumiem, Niklaus, że potrzebuję twojej krwi - zaczął Tom.
- Z tego, co pamiętam, dałem ci trochę mojej krwi, zanim cię opuściłem. - Znów wygiął usta w krzywym uśmiechu.
- Byłem zmuszony ją wykorzystać. Całkiem niedawno - oznajmił Riddle.
- W celu?
- To długa historia.
- Po co ci Czarna Różdżka? - zapytał, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Pojawiła się na niej maska wyrachowanego okrucieństwa.
Tom znał ten wyraz twarzy. Wiedział, że od tego, co teraz się wydarzy, zależeć będzie, czy zdobędzie artefakt czy nie.
- Jest mi potrzebna - zaczął Riddle, nie będąc pewnym, czy powinien dokończyć - do pewnego rytuału.
- W takim razie nie dostaniesz jej. - Tom spojrzał na niego z niezrozumieniem. Nie wiedział, dlaczego Niklaus mu odmówił. - Jestem nieśmiertelny, Tom, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że nawet mnie można zabić. Nie jest to proste, ale możliwe. - Przez cały czas wampir krążył wokół Toma, a ten kręcił się wokół własnej osi, by nie stracić go z oczu. - Chcesz wykonać jakiś rytuał, zatem... - Jego wypowiedź została przerwana przez śmiech Toma.
- Chyba nie myślisz, że planuję twoją śmierć? - zapytał czarodziej. Niklaus spojrzał na niego, unosząc do góry jedną brew i przewiercając go spojrzeniem. Jego usta były lekko zaciśnięte. - Nie taki rytuał miałem na myśli. Zdajesz sobie sprawę, że nie mógłbym choćby chcieć cię zabić?
- Czyżby? - Wampir stanął przed nim i zaczął patrzeć mu głęboko w oczy. - Chcesz powiedzieć, że przeszłość ma dla ciebie aż tak ogromne znaczenie? - zapytał szeptem, po czym nachylił się, jakby do pocałunku.
Tom położył dłoń na jego klatce piersiowej i lekko go odepchnął.
- Nie mogę, Niklaus - szepnął.
- Och, znalazłeś go? - zapytał, lecz znał już odpowiedź.
- Potrzebuję tej różdżki właśnie dla niego. Muszę go chronić. - Tom spojrzał mu w oczy, jakby chcąc przekazać niewerbalnie, jak bardzo jest to dla niego ważne i że nie wiąże się z tym żadne niebezpieczeństwo, nie dla Nika.
- Ten rytuał miałeś na myśli - domyślił się wampir. - Znalazłeś pozostałe?
- Owszem. Potrzebna mi już tylko różdżka.
- Wiesz, że mogę cię w każdej chwili zahipnotyzować? - zapytał. Tom przytaknął i odpowiedział
- Ale nie zrobisz tego - oznajmił pewnie.
- A to dlaczego?
- Bo jeśli to zrobisz, nie zaproszę cię do mojego dworu.
Niklaus roześmiał się głośno na to oświadczenie. Tom uśmiechnął się lekko. Już wiedział, że wygrał.
Wampir podszedł do szkatuły. Wyciągnął nóż i ciasno objął go dłonią. Następnie wyciągnął ostrze z nadal zaciśniętej dłoni, która natychmiast zaczęła mocno krwawić. W trakcie tej czynności nie drgnął ani jeden mięsień na jego twarzy, jakby nie czuł bólu.
Uniósł dłoń nad szkatułę. Wyryte na wieku litery zaczęły wypełniać się krwią. Kiedy były już pełne, zamek szkatuły ustąpił, co objawiło się głośnym skrzypnięciem, a wieko uniosło się odrobinę.
Tom podszedł i wyjął ze środka Czarną Różdżkę.
***
Październik dobiegał końca. Do Nocy Duchów zostało już tylko kilka dni, a Harry już nie mógł się doczekać wspaniałej uczty. Wiedział, że nie spędzi jej w ogromnym gronie przyjaciół i że potem nie będzie brał udziału w imprezie w Pokoju Wspólnym, na którą bliźniacy z pewnością przemycą masę jedzenia i butelek kremowego piwa, ale sam fakt, że będzie mógł najeść się łakoci w Wielkiej Sali, sprawiał mu radość.
No i minęły już dwa miesiące. Zostało zatem półtora miesiąca do Świąt. I do spotkania z Tomem - pomyślał Harry.
Przez ten czas niewiele się wydarzyło. Ron jakby się uspokoił. Nie robił w obecności Harry'ego znaczących min. Nie rzucał kąśliwych uwag. Siedział cicho, lub wychodził do innego pomieszczenia, jakby za wszelką cenę nie chciał stawać Harry'emu na drodze.
Sam Harry nie był pewien, jak powinien to interpretować. Z jednej strony cieszył się, że Ron przestał go atakować; z drugiej jednak zastanawiał się dlaczego. Był pewien, że bliźniacy maczali w tym palce. Zastanawiał się tylko, co oni właściwie zrobili.
Dwa tygodnie temu Seamus zadeklarował mu swoje poparcie. Neville niezwykle się ucieszył z tego powodu. Obaj również oznajmili, że jeśli Harry chce, to mogą skopać tyłek Ronowi. Harry, oczywiście, od razu odmówił. Chociaż perspektywa Rona z bolącym tyłkiem wydała mu się kusząca.
Gryfoni zaproponowali także szukanie osób, które chciałyby się przyłączyć do ich grupy "Spiskowców przeciw szerzeniu się plagi cytrynowych dropsów", jak nazwał ją Seamus, lecz Harry nie był pewien, czy to dobry pomysł. Owszem, chciał, by jak najwięcej ludzi mu uwierzyło, ale nie mógł narażać przyjaciół w taki sposób. Byli pod samym pomarszczonym nosem Dumbledore'a, wychylanie się przed szereg było wysoce niewskazane.
Harry martwił się o Toma. Nie dostał jeszcze odpowiedzi na ostatni list. Co prawda, Severus poinformował go, że Tom musiał wyjechać, by coś załatwić i podróż ta może trochę potrwać, jednak miał nadzieję, że dostanie odpowiedź najdalej za dwa tygodnie. A minął już prawie miesiąc...
Harry wracał właśnie od Severusa. Jutro mieli mieć test z Eliksirów i Harry chciał o coś zapytać. Dzięki Merlinowi, jego ojciec chrzestny wreszcie przestał się na niego dąsać, zaraz po tym jak przeczytał jego list do Toma... Harry był więcej niż wściekły. Snape'a jednak niewiele to obchodziło. Składając z powrotem list, z mściwym wręcz uśmiechem stwierdził, że teraz przynajmniej są kwita. Cóż, Harry nie mógł temu zaprzeczyć.
Szedł korytarzem, niedaleko gabinetu Dumbledore'a, kiedy ktoś złapał go za bark i obrócił w swoją stronę. Harry pomyślał, że to musi być zły sen. Przed nim stał dyrektor. Na jego twarzy malował się grymas satysfakcji i czegoś jeszcze, czegoś mrocznego, złowieszczego.
Harry wstrzymał powietrze.
- Wydaje mi się, Harry, że tym razem nie odmówisz mi rozmowy - powiedział, uśmiechając się okrutnie.
Gryfon, chciał czy nie, został zaprowadzony do gabinetu dyrektora Hogwartu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro